"Trudne" dziecko - wychowywać, czy chronić?

Czy zadaniem rodzica jest wychowywać dziecko do samodzielności, czy chronić je przed zagrożeniami? Jak znaleźć złoty środek?

Wielu rodziców zadaje sobie pytanie, „czy moje dziecko jest jakieś inne?”, „czy tylko ja nie daję sobie rady ze swoim dzieckiem?” Równie wielu, a może wręcz wszyscy doświadczają sytuacji, w których czują się bezradni — pomimo ich wysiłków dziecko „robi swoje”, tak jakby kompletnie nie rozumiało, że rodzicom chodzi o jego dobro, nieraz stwarzając zagrożenie dla swojego zdrowia i życia.

Fakty są takie, że rzeczywiście każde dziecko jest „inne” — nie ma dwóch takich samych dzieci! A jednocześnie, wszystkie dzieci przechodzą przez podobne fazy rozwojowe, z charakterystycznymi dla nich okresami buntu, uczenia się słowa „nie” i wypróbowywania granic własnej wolności. Nie wiadomo, co bardziej dokuczliwe dla rodziców — czy słynny bunt dwulatka z tupaniem nogą, rzucaniem się na podłogę i atakami wściekłości, czy bunt nastolatka, wiążący się z podważaniem wszelkich autorytetów, eksperymentami z używkami i środkami odurzającymi, ucieczkami z domu i „zwyczajnym” codziennym pyskowaniem?

Różnice pomiędzy poszczególnymi dziećmi są naturalne. Obecna tendencja do etykietowania dzieci nazwami zaburzeń psychicznych typu „ADHD”, „dysleksja”, „dyskalkulia” wynika z błędnego przekonania, że istnieje jakaś norma, którą wszystkie dzieci muszą spełniać i każde odchylenie od niej jest już zaburzeniem. Owszem, istnieją przypadki, kiedy faktycznie dane dziecko cierpi na jakieś zaburzenie, jednak zamiast koncentrować się na eliminacji zaburzenia, przede wszystkim trzeba poświęcić uwagę dziecku, próbując zrozumieć jego potrzeby, indywidualny temperament, naturalne zdolności i skłonności. To, co postrzegamy jako zaburzenie może bowiem wynikać z naszych wyobrażeń o tym, jakie powinno być nasze dziecko. Obecna presja na osiągnięcia szkolne i inne (często już w wieku przedszkolnym!) nie służy dobrze wychowaniu. Dziecko nie ma spełniać naszych oczekiwań, ale liczy się przede wszystkim jego dobro! Nasze wyobrażenia o tym, że chcielibyśmy mieć dziecko-lekarza, dziecko-naukowca, dziecko-artystę muszą zazwyczaj zostać zweryfikowane, gdy własne skłonności i zdolności dziecka rozmijają się z naszymi oczekiwaniami. Znaczna część zaburzeń jest wynikiem presji ze strony rodziców i otoczenia, przy jednoczesnym braku zainteresowania, słuchania własnego dziecka, poświęcenia mu rodzicielskiego czasu i zrozumienia jego potrzeb.

Każdy człowiek posiada swoisty temperament — i nie jest to wynik różnego wychowania, ale uwarunkowań biologicznych. Na temperament składa się wiele czynników. Istnieją różne typologie temperamentów. Jedną z najpopularniejszych jest stworzona przez instytut Keirseya: www.16personalities.com, wyróżniająca 16 typów, opartych na czterech skalach. Badania prowadzone przez Alexandra Thomasa, Stellę Chess i Herberta Bircha (1968-1983)[1] wskazały na różnice dotyczące aż dziewięciu skal:

  1. poziom aktywności (proporcja czasu aktywności do odpoczynku)
  2. rytmiczność (regularność czynności fizjologicznych i innych)
  3. rozpraszalność (jak zewnętrzne czynniki wpływają na zachowanie)
  4. podejście-wycofywanie się (reakcja na nowe sytuacje)
  5. zdolność adaptacji (dostosowanie się do nowych sytuacji)
  6. czas uwagi (jak długo dziecko potrafi się skupić na danej czynności)
  7. intensywność reakcji (różna energiczność reakcji w odpowiedzi na taki sam bodziec)
  8. próg odpowiedzi (różna intensywność bodźca wymagana do osiągnięcia reakcji)
  9. rodzaj i jakość nastroju (jakie proporcje poszczególnych nastrojów występują u danej osoby)

Prawdopodobnie nawet ta liczba nie wyczerpuje wszelkich możliwych skal — krótko mówiąc, badania naukowe potwierdzają, to, co dobrze wiedzą rodzice, że dzieci są po prostu różne. Nawet w danej rodzinie każde dziecko jest inne. Dlatego wszelkie poradniki dotyczące wychowania w zderzeniu z rzeczywistością okazują się mało przydatne, bo nie da się stworzyć teorii uniwersalnej.

Co w takim razie? Czy nasze „inne” dziecko w ogóle da się wychowywać? Czy jedyne co możemy zrobić, to zapewnić mu dach nad głową i jedzenie oraz chronić przed skutkami błędnych decyzji? Myślę, że odpowiedź powinna być oczywista — każde dziecko da się wychowywać, jednak każde — inaczej. Wszelka wiedza „poradnikowa” musi zostać sprawdzona i dostosowana do potrzeb i indywidualnych cech naszego dziecka. Przypuszczalnie część porad będzie słuszna, inne zaś — zupełnie nie sprawdzą się w odniesieniu do naszej pociechy.

Jednocześnie warto zwrócić uwagę na dwie kwestie, które rzadko poruszane są we współczesnych poradnikach dla rodziców. Po pierwsze — problemy dziecka bardzo często są odzwierciedleniem problemów samych rodziców. Jeśli nie zadbamy o swój własny rozwój, o przezwyciężenie własnych słabości i przepracowanie własnych problemów, koncentracja na „wychowaniu” dziecka będzie działaniem pozornym, unikaniem sedna problemu.

Jak zauważa skandynawski psycholog Jesper Juul w książce „Twoje kompetentne dziecko”, pozorny brak współpracy z rodzicami bardzo często jest w istocie pełną współpracą, tyle że na poziomie głębokich uczuć, lęków — tego, co tkwi w podświadomości rodziców, a co nie jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Dzieci intuicyjnie odczytują te ukryte przesłania i wypełniają podświadome lęki i pragnienia rodziców. Dzieje się to już w najwcześniejszym dzieciństwie — matka karmiąca dziecko piersią, obawiająca się jednocześnie o niedobór pokarmu podświadomie przekazuje dziecku swój lęk. Dziecko — choć nie potrafi tego wyrazić słowami — czuje, że „coś jest nie tak” i odmawia dalszego ssania piersi, a jednocześnie nadal odczuwa głód. W ten sposób lęk matki o niedobór pokarmu staje się jakby samospełniającym się proroctwem. Ta zależność występuje nie tylko u niemowląt, ale ogólnie u dzieci — które w sposób pozawerbalny odczytują intencje, lęki i zahamowania rodziców i reagują w stosowny sposób.

Drugą kwestią jest sprawa bezpieczeństwa dziecka. Końcowym celem wychowania jest wytworzenie w dziecku samodzielności, autonomii życiowej, pozwalającej wkroczyć w dorosłe życie bez dalszej pomocy rodziców. Jednak, zanim wypuścimy dziecko z domu, musimy tę autonomię ograniczać ze względu na jego własne dobro. Swoboda podejmowania życiowych decyzji musi być związana z dojrzałością i umiejętnością podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Odpowiedzialnych — to znaczy, ze świadomością wszelkich możliwych konsekwencji i gotowością do ich przyjęcia.

Dziecko w wieku dwóch-trzech lat z pewnością nie jest świadome ryzyka związanego z posługiwaniem się ostrymi narzędziami, ani manualnie nie jest do tego wystarczająco rozwinięte. Z tego względu zabezpieczamy przed takimi dziećmi wszelkie noże, ostre nożyczki (istnieją specjalne nożyczki z zaokrąglonymi ostrzami dla dzieci!), a w szczególności — wszelkie narzędzia elektromechaniczne. Małe dziecko z łatwością naciśnie przycisk uruchamiający mikser, wiertarkę, lokówkę czy kuchenkę. Naciskanie przycisków i obserwowanie efektów swojego działania sprawia mu zazwyczaj przyjemność. Nie jest jednak w stanie zapanować nad tym, co stanie się po naciśnięciu przycisku — dlatego rolą rodziców jest zabezpieczenie dostępu do takich urządzeń i przycisków. W codziennym życiu domowym takich ukrytych zagrożeń jest całkiem sporo: schody, okna, ciężkie przedmioty, które mogłyby spaść lub się przewrócić, ostre zakończenia mebli, chemiczne środki czystości, lekarstwa. Większość rodziców zdaje sobie sprawę ze związanych z nimi potencjalnych zagrożeń i stosownie do wieku dziecka zabezpiecza je przed nim lub (w późniejszym wieku) informuje o tych zagrożeniach.

Ta zasada, że wychowanie dziecka do samodzielności musi pozostawać w równowadze z troską o jego bezpieczeństwo, obowiązuje nie tylko w wieku niemowlęcym, ale przez cały okres dojrzewania, aż do osiągnięcia pełnoletniości. Urządzenia mechaniczne i ostre narzędzia nie są jedynymi zagrożeniami czyhającymi na dzieci i dorastającą młodzież. Istnieje cały szereg zagrożeń związanych z ruchem ulicznym. Spontaniczne dziecko nieraz bezmyślnie wbiega na ulicę, nie potrafi także przewidzieć, że znajdując się pośród wielu samochodów na parkingu — choćby przed supermarketem, może być niedostrzeżone przez kierowcę któregoś z nich. Dlatego też rodzice muszą jednocześnie czuwać cały czas nad bezpieczeństwem dziecka, nie pozwalając mu na ryzykowne zachowania, a z drugiej strony, stale przypominać mu o tym, jak samo ma dbać o swoje bezpieczeństwo. Nawyk uważnego rozglądania się przed wejściem na przejście dla pieszych wdrożony we wczesnym dzieciństwie zazwyczaj zostaje na całe życie. Warto też — gdy jedziemy samochodem, zwracać dzieciom uwagę na to, jak słabo o zmroku widać źle oświetlonych rowerzystów lub pieszych, aby uświadomić konieczność używania lampek czy odblasków.

Kolejna grupa zagrożeń związana jest z korzystaniem z multimediów, komputerów i smartfonów. Wydaje się, że zwłaszcza tu rodzice zachowują się wyjątkowo nieodpowiedzialnie. Zagrożenia te nie są tak bezpośrednie — być może dlatego wielu rodziców w ogóle ich nie dostrzega. Dotyczą one zarówno treści dostępnych za pośrednictwem telewizora, komputera czy telefonu, jak i samej formy przekazu. Nie dziwmy się, że nasze dzieci wykazują przejawy ADHD (a zwłaszcza deficytu uwagi), jeśli pozwalamy, aby ich mózg stale pobudzany był przez migające obrazy na ekranie. Według badań amerykańskich pediatrów, obecnie 96% dzieci w wieku 0-4 lat korzysta z mediów elektronicznych, a 75% posiada własne urządzenie do ich odbioru. Tymczasem do 30 miesiąca życia dzieci nie powinny w ogóle mieć kontaktu z takimi urządzeniami — zakłócają one ich normalny odbiór świata, tłumią naturalną wrażliwość zmysłową. Umiejętność przetworzenia dwuwymiarowego obrazu i odniesienia go do trójwymiarowej rzeczywistości nie wykształciła się jeszcze u nich wystarczająco. Okazuje się, że nawet interaktywne zabawki nie są wskazane — znacznie lepiej rozwijają się pod względem językowym i społecznym dzieci, które nie korzystają z takich zabawek, mają natomiast normalne „żywe” interakcje ze swoim otoczeniem. W wieku przedszkolnym dziecko może już korzystać z programów telewizyjnych lub innych multimediów stworzonych specjalnie dla niego. Problemem jest jednak jakość tych audycji. Niestety programów na miarę „Ulicy Sezamkowej” czy „Piątku z Pankracym” jest obecnie niewiele. Przede wszystkim jednak żadne programy nie mogą zastąpić kontaktu z rodzicami i rówieśnikami — mogą go jedynie uzupełnić. Po obejrzeniu przez dziecko programu powinniśmy z nim porozmawiać, nawiązać do tego, co obejrzało, wykorzystać zdobyte informacje. Nie można traktować telewizora, tabletu czy telefonu jak elektronicznej niańki, która zastąpi dziecku rodziców. Pamiętajmy też, że dla dziecka w wieku 2-5 lat maksymalny łączny czas, jak w ciągu dnia może spędzić przed ekranem to jedna godzina.

Troska o bezpieczeństwo dzieci istotna jest także w późniejszym okresie — to jednak temat na osobny artykuł. Zarówno dzieci w wieku szkolnym, jak i dorastająca młodzież nadal wymaga opieki ze strony rodziców, nawet gdy w jakiś sposób buntuje się przeciwko rodzicielskiej kurateli. Możemy być pewni, że chociaż od pyskatego młodzieńca czy panny usłyszymy niejedną niemiłą odpowiedź, za parę lat, gdy zrozumie naszą troskę — będzie nam wdzięczny. I przeciwnie — zwolnienie się z rodzicielskiej odpowiedzialności za bezpieczeństwo własnego dziecka na krótką metę może się wydawać łatwiejsze, jednak w dłuższej perspektywie — na pewno będzie przyczyną zmartwień i wyrzutów sumienia.


Przypis:



[1] Linda L. Davidoff, Introduction to Psychology (3 wyd), McGraw-Hill, New York 1987, s.382-383

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama