Religijność wyrzutków

Fragmenty książki p.t. "Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. O marginesie społecznym XVI-XVII w."

Religijność wyrzutków


Michał Rożek, ks. Jan Kracik

Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie

O marginesie społecznym XVI-XVII w.

ISBN: 978-83-61533-47-4
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2010

Wybrane fragmenty
ŻEBRACY
Między nauką Kościoła a praktyką społeczną
Bractwa Ubogich i Bractwo Miłosierdzia ks. Skargi
Szpitale, czyli przytułki
Dziadowska ruchliwość
Nędza niedostrzegana i fałszywi ubodzy
Żebracy na jubileuszach kościelnych
Przymus pracy. Dom poprawy i manufaktura żebracza
Betelfochty i Bractwo Miłosierdzia prymasa Poniatowskiego
ŻYWI LUDZIE
Dziwna symbioza okrucieństwa i miłosierdzia
Ludzie marginesu w oczach własnych
Religijność wyrzutków

Religijność wyrzutków

Czy można mówić o pobożności złoczyńców, prostytutek i rzezimieszków? Czy nie poprzestać jedynie na niejako profesjonalnej dewocji dziadów, częściowo obowiązkowych praktykach kościelnych żaków i zawodowych zajęciach klechów? Okazuje się jednak, że motywacje i pojęcia religijno-moralne, mimo że często niepełne i swoiście interpretowane, obecne są w odczuwaniu i ocenach ludzi wszystkich kategorii marginesu.

Formacja duchowa masowego katolicyzmu jako właściwość ogólnokulturowa jest widoczna w niejednym zeznaniu na ratuszu. Żebractwo wskutek choroby zostało tam np. określone tak: „posługiwałem, potem jak mnie Pan Bóg chorobą nawiedził, praszałem”. Kobieta zapierająca się dzieciobójstwa wyjaśnia: „bom zaraz, jak mnie Pan Bóg rozwiązał, kazała ochrzcić”16. Nie zawsze jednak powołanie się na najwyższą przyczynę sprawczą jest tak religijnie jednoznaczne jak w przypadku owej choroby czy połogu. Oto Bóg lub jego święci przyzywani są w przekonaniu, że ujawnią, niczym w średniowiecznych ordaliach, poszukiwanego winowajcę. Jakub Bilski, parobek z Poborowa, podejrzany o kradzież, prosił, aby nie był bity, „bom niewinny, a może Pan Bóg wyjawi, że się te rzeczy powrócą, bo jegomościowi i konie były wykradzione, a przecie Pan Bóg wyjawił”. Cygańska grupa podkrakowskich koniokradów zeznawała w 1754 r.: „jak nas złapano, dawaliśmy konie w areszt, póki św. Antoni szkody nie wyjawi”17. Wierzenia w doraźną interwencję nadprzyrodzoną co do zguby czy straty przechodziły dość łatwo w usiłowanie wykrycia winnego przy pomocy wróżenia, o co w 1736 r. wytoczono kilka spraw przed sądem biskupim.

Wiara sąsiadowała łatwo z zabobonem, a spełnienie pragnienia, odniesienie korzyści i sukces dosyć chętnie utożsamiano z błogosławieństwem bożym. Dezerter z armii węgierskiej Grzegorz Polaczek wybierał się w 1753 r. w pielgrzymkę:

ja pragnę tę drogę odprawić do Rzymu, pokutując za moje grzechy, żeby mi Pan Bóg dopomógł i na suknię pielgrzymską opatrzył.

Sługa szlachecki znalazłszy w kruchcie u Reformatów zawiniątko z pieniędzmi, schował je wzdychając: „Panie, dziękuję ci za opatrzność twoją”18. Nieco starotestamentowe ujmowanie Boga nagradzającego i karzącego doraźnie i na bieżąco, typowe dla mentalności epoki, widoczne tu jest tak samo jak w licznych zapisach pamiętnikarskich szlachty i duchowieństwa.

Rytualizacja religii wyrażała się i w rozwinięciu szacunku dla rzeczy, miejsc i czasów świętych, niekiedy kosztem poszanowania norm etycznych i człowieka. Do znanej przygody francuskiego opata, którego mazowiecka szlachta chciała rozsiekać, gdy w piątek jadł ser w gospodzie, można dołączyć i krakowski obrazek z 1764 r. Kobieta świadek opowiadała:

jam rzekła: panie Antoni, co to waszeci, co waść żonę bije w tak wielkie święto [św. Agnieszki], a on powiedział, że o niego dwa relikwiarze potłukła, jakoż widziałam szkła na ziemi19.

Scena byłaby na wpół humorystyczna, niczym we fraszce Krasickiego o dewotce, gdyby nie fakt śmierci poszkodowanej. Podobnie w 1757 r. objawia mentalność uczestników osobliwa polemika religijna w postaci szynkowych rękoczynów, którym przypisano sens pojedynkowej dysputy. Jej początek katolik Jan Elbinus przedstawił następująco: Gotfryd Remer, „luter, chwalił swoją wiarę, mówiąc do mnie: który którego zmoże, to tego lepsza wiara będzie”20.

Wszystkie stany chętnie szastały boskim autorytetem, osłaniając nim także własne interesy i pasje. Bywało, że przyzywano Boga i do najgorszych zamiarów, z góry planując pokutną pielgrzymkę lub ekspiację w klasztorze. Szlachcic Świderski, oskarżywszy w 1750 r. na ratuszu rzemieślnika, wołał, że jeżeli mu

prezydent sprawiedliwości z Stasiewiczem nie uczyni, ja sobie sam uczynię, tych kanaliów szewców porąbię, pościnam i do klasztoru wstąpię21.

Żołnierz miejski Marcin Prendecki, zwierzając się matce z zamiaru pozbawienia życia żony i ojczyma, usłyszał:

nie czyń tego, bój się Boga, bój się Trójce Święte, a ja rzekł: jużem przysięgał przed Panem Bogiem, że to uczynię22.

Inny ze stróżów porządku publicznego w Krakowie, Jan Almary, powziął w 1755 r. myśl o zamianie munduru na habit w niezbyt pobożnych okolicznościach, po rękoczynie wymierzonym za ujmę na honorze:

chciałem iść do klasztoru dlatego, żem żołnierza tutejszego regimentu pobił, za to, że powiedział, że my jesteśmy szelmy, że murwy wyprowadzamy23.

Podobną determinację okazała również baba obsługująca dziadów szpitalnych w 1731 r.:

mówiła ta Dorota do Kazimierzowej, że ja (...) jej tego nie opuszczę, ale ją uduszę, a potem za pielgrzymkę będę, do Rzymu pójdę i do śmierci pokutować będę24.

Takie wliczanie standardowej pokuty w koszta zamierzonego wykroczenia możliwe było tylko w systemie, którego etos bardziej regulowało prawo niż wychowanie, a ekspiacja więcej miała wspólnego z karą niż z konsekwentnym naprawianiem skutków własnych czynów.

Przypadki peregrynacji czy traktowania klasztoru jako azylu potwierdzają zarówno pamiętnikarze, jak i sowizdrzalskie minucje:

Jeden drugiego zabił o piątej w noc wczora,

Potem nazajutrz rano uciekł do klasztora25.

Niejaki Józef Górski, popełniwszy kradzież, wstąpił w 1712 r. do bernardynów na Stradomiu w poniedziałek, a we czwartek zabrany został do więzienia.

Społeczeństwo staropolskie, świętując kościelne uroczystości, zachowując posty, pielgrzymując do cudownych obrazów, nie porzucało przecież tym samym wszystkich siedmiu grzechów głównych. Zderzenie sformalizowanej często pobożności z całkiem niechrześcijańskim zachowaniem, widoczne u ludzi różnych stanów i warstw, wyraziło się tym ostrzej, gdy udział w odpuście czy jubileuszu łączony był z kradzieżą i wyłudzaniem datków. Oto awanturnik, mąż pijaczki, zeznając w 1751 r., powiada, iż dwa razy odprawił jubileusz. Oto furman i flisak, wracając z odpustu w Modlnicy, zabrał z komory w karczmie bronowickiej kożuch i inne okrycia. Wytrawny złodziej Jarocki, znany w Warszawie, Lublinie i Krakowie, sądzony w 1781 r. o włamanie przy pomocy wytrycha i dłutka, a następnie ukrycie pieniędzy w baszcie katowskiej, tak rozpoczyna swą relację: „poszedłem do kościoła Ojców Reformatów, gdzie Mszy św. wysłuchawszy, poszedłem do pani Kucharskiej”. Już Wacław Potocki zauważał sentencjonalnie, że „niejeden złodziej, idąc kraść, krzyż na siebie kładzie”26.

Świadomość popełnianego zła kontrastująca z świętością miejsca towarzyszyła niejednemu, zwłaszcza początkującemu amatorowi cudzej własności. Służąca Zofia w 1705 r., namówiona przez znajomą, przypłaciła swą tremę wypędzeniem z miasta i rózgami, gdy w kościele Mariackim, „obaczywszy panią w dobrej sukni, oberżnęłam; potem gdy ksiądz szedł z Panem Jezusem, nóż mi wypadł z ręku i zdrętwiałam, nie mogłam się ruszyć, i tak mnie ta pani uchwyciła”27. Całą wewnętrzną walkę przed dokonaniem kradzieży kościelnej przeżywał woźnica Paweł Wróblewski — „niby coś mi mówiło tak: oddaj się Panu Bogu, ja też padłem krzyżem i modliłem się; potem poszedłem do skrzyneczki”. Zabierając korale z obrazu i puszkę z tabernakulum, uważał jednak, by nie dotknąć wysypywanego na obrus Najśw. Sakramentu („alem tego w ręku nie miał”)28. Ignacy Hacier, który okradł kościoły Pijarów i św. Szczepana, przemógł się przecież w kościele Mariackim — „modliłem się, alem nic nie wziął od Panny Marii”. Adresatem modlitwy o udaną kradzież w 1690 r. był św. Mikołaj, przed którego ołtarzem klęczała niejaka Regina, w czasie gdy na jej polecenie córka obierała z pieniędzy dwie mieszczki w kościele Mariackim. Opory sumienia pomagali niekiedy przełamać wspólnicy: „Wojtek mnie namówił, który jest u pana, mówiąc: wezwą, nie będzie za to grzechu”29 — zeznawał w 1711 r. Tomek Nogasik z Krzesławic, służący u Norbertanek na Zwierzyńcu.

Okazyjny, nieprofesjonalny złodziej usiłował czasem pod wpływem konfesjonału naprawiać krzywdę. Szymon Basistka, który na przemian żebrał, kradł lub brał za to kije na ratuszu, przywłaszczył sobie w 1756 r. garnek i jakieś żelazo —

chciałem oddać, bo mi ksiądz kazał na spowiedzi, alem nie mógł trafić, i tak dałem tandeciarce, żeby oddała, jak się będzie kto pytał30.

W innych zeznaniach zachowały się także ślady pouczeń spowiednika usiłującego wyjaśnić prostemu penitentowi stopnie grzechu i dobrać trafiający do jego mentalności argument. Jan Głodek z Zielonek, przyłapany przez właściciela krowy prowadzonej już z Węgrzec do Krakowa, mówił w 1778 r.:

spowiadałem się [w kościele Mariackim], że kradnę, to mi ksiądz powiadał, że kiedy kurę albo co małego ukradniesz do gospodarstwa to niewielki grzech, ale gdy krowę albo co większego, to za to obwieszą31.

Społeczne oczekiwanie poprawy wiązano więc z rozumieniem odstraszającej roli kary, ale i z oddziaływaniem duchowym. Skryba ratuszowy zaznaczył w protokole przesłuchania złodzieja Franciszka Maskotki w 1776 r.:

tu był w Krakowie i z żoną na jubileuszu, jednak po jubileuszu nie poprawił się, ale ukradł konia w Januszowicach chłopu32.

Inna wzmianka o spowiedniku, zakazującym kobiecie dalszej służby w domu, gdzie dwukrotnie zaszła z parobkiem w ciążę, nie zamyka kręgu rzadkich przekazów źródłowych ujawniających ów świat przeżyć religijno-moralnych ludzi marginesu, ich wewnętrzną walkę, poczucie winy i obowiązku restytucji. Niekiedy człowiek taki sam niejako czuje się zaskoczony własnym postępkiem. Wojciech Dunin z biskupiej wsi Marszowice w ciągu 5 lat wstrzymywał się od kradzieży, aż

dopiero mnie grzych skusił, żem Żydowi karczmarzowi z Górki Kościelnickiej wsiadł na szkapsko i przyjechałem na nim do swojej wsi33.

Najważniejszym corocznym przeżyciem religijnym więźniów krakowskich były uroczystości Wielkiego Czwartku. Przystępowanie do sakramentów łączyło się tu bowiem z nadzieją odzyskania wolności. W ostatnie niedziele Wielkiego Postu Arcybractwo Męki Pańskiej nawiedzało więźniów na ratuszu, zamku, Kleparzu i na Kazimierzu, rozdając jałmużnę. We czwartek z rana prefekt bracki spowiadał aresztantów, a w ratuszowej izbie radnej budowano ozdobny ołtarz przedstawiający którąś ze scen pasyjnych. Archiprezbiter mariacki w otoczeniu duchowieństwa prowadził tam procesję. Po kazaniu i komunii raczono więźniów dobrym obiadem, po którym następował niekiedy liturgiczny obrzęd tego dnia, tj. umywanie nóg, gdzie rola apostołów przypadała oczywiście aresztantom. W 1698 r. odegrano nadto misterium pasyjne ukazujące sąd nad Chrystusem, co musiało mieć niezwykłą wymowę w stubie, w której tylekroć skazywano ludzi, jakże często niewiele winnych. Po egzorcie towarzyszącej umywaniu nóg ogłaszano listę uwalnianych. Prowadzeni w procesji ruszali Bracką do kościoła Franciszkanów. Głownicy, a więc ci, którym wyproszono darowanie życia, nieśli trupie czaszki. Obrzęd kończył się uroczyście:

Ci tedy wszyscy za pełnym staraniem panów braci są odproszeni, za co Panu Bogu niech będą dzięki i chwała. Procesionaliter tedy szli między Bractwem z ratusza, śpiewając: O duszo, jakżeś droga etc., aż do kaplicy Marii Panny; tam przez egzortę leżeli krzyżem, trzymając świece w ręku prawym zapalone; po egzorcie w pokoju rozeszli się34.

Skazani na śmierć mieli możność pojednania się z Bogiem. Najgorszy zbrodniarz nie był pozbawiony prawa do ostatnich sakramentów. Pobożność ostatniej godziny poświadczona została źródłowo zarówno od strony więźniów, jak i kapelana, a raczej przeznaczonej dlań nieoficjalnej instrukcji duszpasterskiej. W niejednym zeznaniu obwiniony tak potwierdzał prawdziwość swej relacji świadomością bliskiego kresu: „jam uznał dobrowolnie i na konfesatach i przy tym stoję, i na sąd straszny Pana Boga idę: jest to wszystko prawda”. Poddając się procedurze ludzkiej sprawiedliwości, często okrutnej, skazaniec mógł liczyć na miłosierdzie boskiej instancji. Nawet bez tortur, stosowanych jedynie wobec podejrzanych o cięższe przestępstwa, np. morderstwo lub świętokradztwo, przesłuchiwani podawali w zasadzie dobrowolnie nawet takie fakty, które trudno było sprawdzić. „Aż dziw bierze, że nie potrafili niczego zataić i że w swej szczerej naiwności pogarszali swe położenie” — zauważył autor monografii o krakowskich ludziach luźnych35. Wydaje się, że wiele tu tłumaczy owa świadomość stania „pod sądem strasznym boskim”, przed którym liczy się tylko prawda.

Więzień oddany w katowskie ręce, zwracając się do Boga, wołał o ratunek, a niekiedy urągał. Broniąc się przed zarzutem uśmiercenia noworodka, Marianna Nowakówna krzyczała na torturach:

na rany Boga zaklinam, jako nieżywe było (...), święty Józefie, święty Antoni, ratuj mnie, na rany Boga zaklinam, choćby mnie zabić waćpan kazał, inaczej nie powiem36.

Inna kobieta reagowała odmiennie:

Boże z nieba, Panie, zemszczy się krzywdy mojej, jeżeliś jest prawdziwy Bóg; niechże już pośle po kata na mnie, a niech mnie każe ściąć37.

Desperackie krzyki męczonych przeplatały się z pełnym spokoju czy rezygnacji ostatnim życzeniem skazanego: „proszę (...), abym mógł mieć kapłana ku spowiedzi, wedle powinności chrześcijańskiej”. Ustępował niekiedy nawet lęk wobec śmierci, która po przygotowaniu się do niej przeżywana była niekiedy jako wyzwolenie. Wielokrotnie karana za złodziejstwo Anna Kozierówna wyznała:

pragnę teraz, by mnie z tego świata stracić, żebym z dobrą dyspozycją wyspowiadawszy się, umarła, bo kiedy się napiję, to mnie chętka ciągnie na kradzież38.

Duszpasterzem skazanych był kapelan kościółka św. Gertrudy. W domku stojącym na pobliskim cmentarzu straconych mieszkali jednak lokatorzy, a funkcje kapelańskie pełnił wybierany co roku przez magistrat jeden z licznych księży z kościoła Mariackiego. W połowie XVIII w. wizytator nie mógł nawet ustalić czasu fundacji i zakresu obowiązków słabo uposażonego prebendarza. Kościół był zaniedbany, cmentarz nie ogrodzony, a za pogrzebanych tam nie miał kto odprawić mszy nawet raz na kwartał. Mansjonarz ks. Wolicki, kapelan od 1743 r., czuł się bardziej związany z kościołem farnym. Nie musiało to wpływać na opieszałe pełnienie powinności kapelana, skoro zaopatrywanie na śmierć stanowiło i tak część obowiązków kapłańskich, a kościół Panny Marii posiadał osobną, okratowaną kaplice św. Antoniego, zwaną też Złoczyńców, gdzie skazańcy mieli w asyście księdza modlić się przed egzekucją39.

Wydany w 1747 r. w Krakowie Przewodnik miłosierny, poświęcony w dużej części opiece duchowej nad skazanymi, przewidywał kilkakrotną obecność księdza i wiele rodzajów jego oddziaływania40. Jeśli nawet byłby to bardziej model niż opis, to przecież bogactwo podsuwanych skazanemu treści, wnikanie w jego odczucia, różnorodność stosowanej motywacji — wskazują na przemyślenia praktyków, zebrane z rozpowszechnionych publikacji przez Nowakowskiego. Dialogowa forma literacka tej instrukcji, służąc klarowności w przedstawianiu racji Kapłana, ukazuje także obiekcje Złoczyńcy, jakże często psychologicznie prawdziwe i zapewne nie obce konkretnym skazańcom.

Oto zachęcany od początku, by cierpiał dla Chrystusa, więzień replikuje:

gdybym zasłużył, to by mi nie żal było, ale to (...) jedni choć wiele złego nabrojąj a uchodzi im, a mnie o małe rzeczy turbują, gnębią i nie wiem, co się dalej ze mną stanie.

Poczucie niesprawiedliwości duchowny tonuje, wskazując, że przed Bogiem niewinne cierpienie ma wartość zasługi, jest odbywaniem czyśćca na ziemi i pokutą za inne grzechy. Przykład i nauka Jezusa mają skłaniać do przebaczenia oskarżycielom i sędziom. Kończąca pierwsze nawiedzenie zachęta do odmawiania Ojcze nasz i Zdrowaś na głos bicia zegara, a to dla uczczenia poszczególnych godzin Męki Pańskiej, pomagała zobaczyć ściśnionemu trwogą człowiekowi głębszy sens czekającej go kaźni.

Spowiedź należało odbywać już po wyroku, gdy minął strach przed ostatnimi torturami. Ostatniej nocy życia skazaniec nie powinien pozostać sam. Towarzyszący mu z kilku świeckimi ksiądz ma go podtrzymywać na duchu i modlić się z nim. „Napominanie więźnia przed wyprowadzeniem” utrzymane było nadal w analogii do scen pasyjnych: „już tedy miły N. — tak bowiem i po imieniu zwraca się ciągle Kapłan do Złoczyńcy — mamy teraz wstąpić na drogę gorzkiej męki, którą chodził za was nasz Pan Jezus Chrystus, wspomnijcie sobie Wielki Piątek”; on cierpiał za was, wy dla jego miłości gotowiście dobrowolnie na śmierć, na znak czego ucałujcie ten krzyż. Kolejne modlitwy rozwijały paralele losu i przeżyć obu skazanych:

Pamiętaj, jako ci twoje serce najłaskawsze w ciele twoim od lękania kołatało i jakoć serdecznie nudno i tęskno było, gdyś wiedział, żeś miał do sądowej izby być prowadzony i na śmierć krzyżową osądzony.

Teraz ja oczekuję na „ostatni dekret śmierci mojej”, chociaż odmienny, bo sprawiedliwy. Żalowi za grzechy towarzyszy ofiarowanie czekających udręk jako ekspiacji. Nawet „publiczny wstyd mój i naśmiewanie się ze mnie i urąganie” zostają oddane „na cześć i chwałę twego publicznego wstydu i urągania”. Porządek ziemskiej i niebieskiej sprawiedliwości uzupełniają się, dekret tej pierwszej przyjąć należy z dziękczynieniem, skoro chroni przed wyrokiem drugiej:

uznawam miłosierdzie twoje na sobie, gdy mnie w ręce mistrza na stracenie doczesne podajesz, z rąk piekielnych oprawców wydarszy, abym był wiecznie w nich nie zginął.

Można się zastanawiać, czy skazany tak łatwo uznawał sprawiedliwość wyroku, dawał się skłonić aż do podziękowań, a dialog obu interlokutorów odbywał się bez oporów, i czy na „pytanie obwinionego wielce potrzebne: a jesteście kontenci, że umierać macie?”, padała od razu odpowiedź twierdząca. Jeśli jednak wezwanie: „więc bądźcie weseli i wierzcie, że was miłosierny Bóg od siebie nie odrzuci”, żądało w pierwszej części sformułowania zbyt wiele w sferze odczuć, to zapowiadając szansę wiecznego ocalenia i ukazując moralnie oczyszczające walory kaźni, pozwalało na przywracanie poczucia godności. Sprzyjały temu zakorzenione głęboko w masowej kulturze religijnej wątki pasyjne, przeplatane śmiało z realiami ostatniej drogi więźnia. Towarzysząc mu na miejsce stracenia, duchowny rozważał odpowiednie momenty Męki Pańskiej, odmawiał z nim pacierze i litanie, napominał i dodawał otuchy, odrywając tym od zamknięcia się osądzonego w biologicznej trwodze. Kapelan miał także obsłużyć dydaktyczne cele publicznej egzekucji. Po jej wykonaniu wzywał:

O Jezu, bądź miłościw tej ubogiej duszy. Raczmyż poklękać, a ze tę ubogą duszę zmówmy Ojcze nasz i Zdrowaś Maria. Boże daj wieczne odpocznienie tej ubogiej duszy. Amen.

Po czym nastąpić miała egzorta utrzymana w tonie przestrogi przed złym życiem, prowadzącym do podobnej śmierci, a gdyby udało się ominąć sądy ziemskie, tym surowiej będą dekretowały boskie.

Człowiek czekający niechybnego wyroku i przyjmujący go, bity przy pręgierzu i wyszydzony, wtrącony do ciemnicy i wyprowadzany na swoją Golgotę, odnajdywał uszlachetnienie własnej udręki, przedśmiertnej trwogi i fizycznego bólu, w postaci Frasobliwego i Ukrzyżowanego, z którym mógł się duchowo utożsamić. Wpływało to na chętne przyswajanie sobie przez więźnia treści doloryzmu religijnego. Należy jednak dostrzegać i przeciwną zależność. Pieśń i plastyka pasyjna, zaskakujące nieraz naturalizmem przedstawianych mąk, zawdzięczały wiele społecznemu doświadczeniu. Doznania świadków publicznego bicia i tracenia złoczyńców uwieczniono w kwaterach gotyckich tryptyków i w perswazyjnej sztuce wielkich, barokowych płócien, wyśpiewano w wielkopostnych pieśniach i gorzkich żalach, nie szczędząc farby i słów dla odmalowania okrucieństwa pastwiących się nad Niewinnym. Obecny w świadomości zbiorowej motyw oprawcy promieniował i poza krąg tematyki pasyjnej. Poszukał tam metafory i barokowy poeta, pisząc o nieczystym sumieniu, „które gorzej od ognia katowskiego piecze”, a formułując tak bliską duchowości epoki refleksję nad krótkością znikomego żywota, zauważał:

Jeśli kto wieczność z życiem stosuje człowieczem,

Punktem jest: wszyscy pod jej klęczą ludzie mieczem.

Prędzej zbieży, niż machnie kat, ścinając szyje:

Mgnienie przeciw wieczności jest, co tu człowiek żyje41.

16 APKr 877, s. 168, 184.

17 APKr 881, s. 83; 887, s. 129; por. AKM, AEp 82, s. 189, 208, 239.

18 APKr 881, s. 21; 892, s. 63.

19 APKr 883, s. 81.

20 APKr 881, s. 241.

21 APKr 880, s. 34.

22 APKr 883, s. 70.

23 APKr 881, s. 159.

24 APKr KL 23, s. 296.

25 Polska fraszka mieszczańska, jw., s. 32.

26 APKr 872, s. 209; 880, s. 161; 887, s. 491.

27 APKr 871, s. 255—257.

28 APKr 877, s. 194.

29 APKr 867, s. 358; 877, s. 186.

30 APKr 881, s. 205.

31 APKr KL 70, s. 6.

32 APKr 885, s. 6.

33 APKr 880, s. 191.

34 Akta Archikonfraterni, jw., k. 23v, 25v, 36, 63, 124.

35 APKr 877, s. 40, 194; 897 (1753 r.); M. Frančić, Ludzie luźni, jw., s. 11.

36 APKr 897 (akta luźne) 1766 r.

37 APKr KL 68, s. 235.

38 APKr 881, s. 145; 883, s. 39 (1763 r.).

39 AKM, AV 28, s. 555—559.

40 M.J. Nowakowski, Przewodnik miłosierny w drodze najniebezpieczniejszej idących..., Kraków 1747; na s. 476—559 zamieszczono: Przewodnika miłosiernego traktat VII wiodący z placu Świętej Sprawiedliwości do Pałacu niepojętej Boskiej litości albo Sposób pomagania złoczeńcom do dobrej śmierci przez dekret sądowy jakimkolwiek trybem potykający.

41 W. Potocki, Katowska łaska, w: Moralia, t. 1, wyd. T. Grabowski, J. Łoś, Kraków 1915, s. 51—52.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama