Kościół na barykadach

Powstanie Warszawskie miało swój wymiar duchowy, a duszpasterze byli stale obecni wśród powstańców

Kościół na barykadach

Norman Davies w swojej książce Powstanie 44 napisał, że nie można zrozumieć bohaterstwa powstańców bez czynnika duchowego.

To prawda, a ogromna w tym zasługa kapłanów i sióstr zakonnych, którzy towarzyszyli ludziom w tamtych tragicznych dniach, nieśli otuchę duchową, a czasami po prostu zwykłe ludzkie wsparcie. Bez takiej osłony duchowej, kiedy wszędzie wokół uderza śmierć, można wpaść w całkowitą rozpacz, nawet w szaleństwo. Duchowni starali się to niejako „amortyzować” poprzez posługę duszpasterską, sprawowane sakramenty, głoszenie Ewangelii albo własny dobry przykład. I czynili to najczęściej w sposób niezwykle bohaterski.

Struktury kościelne w powstaniu miały charakter formalny?

Od lipca 1943 r. funkcjonowało duszpasterstwo konspiracyjne, istniała Kuria Polowa Armii Krajowej, której szefem był ks. Tadeusz Jachimowski, pseudonim „Budwicz”, powołany przez bp. Józefa Gawlinę, ordynariusza polowego Polskich Sił Zbrojnych na uchodźstwie. Problem w tym, że decyzja o wybuchu powstania zapadła dość szybko i nie zdążono poinformować o niej wszystkich duszpasterzy. W konsekwencji ks. Jachimowski, podobnie jak jego dwaj zastępcy, znalazł się 1 sierpnia 1944 r. poza terenem objętym działaniami wojennymi. Kilka dni później aresztowali go Niemcy. A kiedy został wyprowadzony wraz z kolumną osób cywilnych, któryś z esesmanów widząc sutannę, wyciągnął go z szeregu i zastrzelił przy wszystkich.

Kto przejął jego obowiązki?

W zasadzie całym duszpasterstwem wojskowym w powstaniu kierował ks. Stefan Kowalczyk, pseudonim „Biblia”, dziekan Okręgu Warszawskiego w ramach podziemnej struktury duszpasterstwa przy Armii Krajowej, który jako jedyny z kierownictwa został na czas poinformowany o wybuchu powstania. Tuż przed jego wybuchem „Biblia” zdołał zwołać podległych mu księży kapelanów i ustalił plan dalszego działania. On także stworzył referat Duszpasterstwa Wojskowego przy Komendzie Okręgu Warszawskiego AK.

To była skuteczna struktura?

Bez wątpienia tak, choć tworzyła się w sposób improwizowany, biorąc pod uwagę wspomniany fakt, że nie wszyscy kapelani zostali poinformowani o Godzinie „W”. Ogromna w tym zasługa ks. Kowalczyka, który był świetnym organizatorem i szybko podjął skuteczne działania we współpracy z dowództwem powstania. Stworzono m.in. specjalne akty prawne, przede wszystkim Rozkaz nr 14 dowódcy powstania warszawskiego płk. Antoniego Chruściela „Montera” z 11 sierpnia 1944 r., w którym zostały określone dokładne zasady posług duszpasterskich, np. sposobu odprawiania pogrzebów czy udzielania ślubów. Kapelani liniowi zostali także zobowiązani do pisania regularnych raportów na temat kondycji duchowej walczących żołnierze.

Jak szeroka była siatka tej powstańczej posługi?

Ks. Kowalczyk starał się, żeby każdy nawet najmniejszy oddział powstańczy miał kapelana, albo jakąś formę opieki duchowej. Nagły wybuch powstania sprawił, że bardzo często powoływano księży przypadkowo — dany kapłan znalazł się po prostu na terenie działań powstańczych, a wcześniej nie był w konspiracji lub nie zajmował się w niej sprawami wojskowymi. Kapelani przyjmowali przysięgi od powstańców, święcili sztandary oddziałów, rozdawali medaliki i krzyżyki, udzielali błogosławieństwa, a także zbiorowego rozgrzeszenia in articulo mortis przed akcjami bojowymi oraz ostatniego namaszczenia olejami świętymi ciężko rannym i umierającym.

Do tego dochodziła grupa księży, którzy działali w ramach duszpasterstwa osób cywilnych. Znamy mnóstwo relacji, z których wynika, że jeśli nie w obiektach sakralnych — które były regularnie bombardowane i ostrzeliwane — to często na podwórzach, przy kapliczkach, na dziedzińcach kamienic odbywały się Msze polowe. Mamy także bogatą dokumentację z kronik powstańczych, gdzie uwiecznione zostały Msze św., pogrzeby, powstańcze śluby z pełną asystą duchowieństwa.

Siłą rzeczy, w tych warunkach to także było bohaterstwo.

Mówimy oczywiście o sytuacji doświadczenia ekstremalnego, codziennego stawania w obliczu realnego i stałego zagrożenia życia. Z wielu relacji wyłania się cały poczet duchownych, którzy wsławili się ogromnym męstwem i bohaterstwem. Część z nich została później włączona w szeregi błogosławionych. Mam tu na myśli przede wszystkim tych kapelanów, którzy w 1999 r. zostali beatyfikowani przez Jana Pawła II w gronie 108 męczenników II wojny światowej.

Są wśród nich postaci naprawdę sztandarowe.

Znamy przynajmniej trzy przypadki klasycznej śmierci męczeńskiej, czyli w pełni świadomego oddania życia za wiarę i powierzonych sobie wiernych. Jeden z takich kapłanów to patron kaplicy przy Muzeum Powstania Warszawskiego ks. Józef Stanek, pallotyn, który został powstańczym duszpasterzem przypadkowo, mimo że wcześniej nie działał w konspiracji wojskowej. Powstanie zastało go jednak w Śródmieściu i ks. Kowalczyk skierował go jako kapelana oddziałów na Czerniaków. Kiedy pod koniec września do dzielnicy wkroczyli Niemcy, zaczęli mordować powstańców i wybrane osoby cywilne. Ks. Stanek próbował ich bronić, doskonale wiedząc, co go może za to spotkać. Ta jego gorliwa chrześcijańska postawa bardzo rozwścieczyła esesmanów, którzy krzyczeli, że księża są najgorszymi bandytami ze wszystkich powstańców. Ks. Stanek przyjmował bardzo dzielnie wszelkie szykany i bicie, a na końcu został powieszony przez oprawców na kapłańskiej stule, z którą się nigdy nie rozstawał.

Innym z beatyfikowanych był o. Michał Czartoryski.

To także niezwykle ciekawy przypadek, dominikanin, pochodzący ze znanej arystokratycznej rodziny, słynący przed wojną z radykalizmu chrześcijańskiego i życia w prawdziwym ewangelicznym ubóstwie. On także w czasie Godziny „W” załatwiał jakąś drobną sprawę w Warszawie, a potem został kapelanem szpitala powstańczego na Powiślu. Kiedy oddziały powstańcze ewakuowały się stamtąd na początku września, jego przełożeni również proponowali mu ewakuację. Ale on odpowiedział: nie, moją powinnością jest być z moimi podopiecznymi do końca. I faktycznie został. A kiedy Niemcy wkroczyli do szpitala, rozstrzelali go na miejscu.

A trzeci przypadek?

To jest ks. Jan Salamucha, wybitny naukowiec przedwojenny, należący do słynnej krakowskiej szkoły matematyczno-logicznej. On akurat nie został beatyfikowany, ale z pewnością poniósł śmierć męczeńską. Od dawna działał w konspiracji, a w powstaniu odpowiadał jako kapelan za dzielnicę Ochota i opiekował się powstańcami w Reducie Wawelskiej. Stamtąd powstańcy ewakuowali się kanałami i jemu także proponowano bezpieczne przejście. Argumentowano: jesteś wybitnym naukowcem, twoja wiedza, twoje rozważania teologiczne są niezwykle cenne, będziesz potrzebny po wojnie. Odmówił, mówiąc że jest za wysoki, by zmieścić się w kanałach. Tak naprawdę jako duszpasterz pragnął zostać z tymi, którzy nie mogli się ewakuować. Wypełnił swój obowiązek do końca. Zginął z rąk oddziałów kolaboracyjnych SS-RONA.

Takich przypadków było oczywiście znacznie więcej. W czasie powstania poległo ogółem 40 kapelanów wojskowych i kilkakrotnie więcej innych kapłanów, zakonników i sióstr zakonnych.

Na mnie osobiście szczególne wrażenie wywarła wspaniała postawa sióstr sakramentek.

Rzeczywiście, w tym przypadku mamy do czynienia z w pełni świadomym działaniem w poczuciu służby. Siostry już w czasie konspiracji prowadziły w swoim klasztorze na rynku Nowego Miasta działalność charytatywną, gotowały obiady, przyjmowały osoby biedne i potrzebujące, dzieliły się jedzeniem i lekarstwami. Po wybuchu powstania sakramentki, mające bardzo ścisłą klauzurę, zdecydowały się całkowicie otworzyć ją na potrzeby cierpiącej ludności cywilnej. Na początku próbowały jeszcze wieszać przynajmniej jakieś symboliczne zasłony, ale w trakcie walk, zwłaszcza po zorganizowaniu tam szpitala powstańczego, było to praktycznie niemożliwe. 31 sierpnia 1944 r. w czwartek, czyli w dzień ustanowienia sakramentu Eucharystii, który tak bardzo siostry czciły, Niemcy zbombardowali świątynię i klasztor. Pod gruzami zginęło ok. 1000 cywilów, 36 zakonnic i 4 księży. Wcześniej Niemcy zrzucili ulotki, w których przekazali jasno, że klasztor zostanie zbombardowany. Siostry nie zdecydowały się jednak na ewakuację i opuszczenie rannych.

Nie sposób wspomnieć o powstaniu bez figury Chrystusa sprzed kościoła św. Krzyża w Warszawie...

Tak, to jest bardzo ważne odwołanie. Podczas swojej słynnej homilii z 1979 r. na placu Zwycięstwa w Warszawie św. Jan Paweł II wspaniale nawiązał do powstania warszawskiego, właśnie poprzez ową symbolikę Chrystusa. Fragment tego kazania znajduje się na naszej muzealnej ekspozycji: „Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną — bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, (...) na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama