Powstanie

Czym różni się powstanie od rewolucji?

W Słowniku języka polskiego wyraz „powstanie” definiowany jest m.in. jako „zbrojne wystąpienie narodu lub jakiejś grupy w obronie swojej wolności”. Przyglądając się temu sformułowaniu zauważymy, że zawarte są tu dwa zasadnicze elementy:

1) sprzeciwienie się komuś lub czemuś i

2) wyartykułowanie tego sprzeciwu za pośrednictwem podjętych działań zbrojnych.

Na pierwszy rzut oka odwołanie do tych dwóch kryteriów może wydawać nam się to bardzo czytelne, lecz jeśli przewrócimy kilka kartek, w tym samym słowniku znajdziemy definicję opisującą zbrojne wystąpienie dużej części społeczeństwa przeciw istniejącej władzy, mające na celu zmianę ustroju w państwie”. To drugie hasło to „rewolucja”. W tym przypadku również pojawia się sprzeciw i walka zbrojna grupy ludzi mających poczucie krzywdy. Czasem podobne elementy można znaleźć w definicjach odwołujących się również do użycia siły „przewrotu” czy wreszcie „puczu”.

Czym więc różni się powstanie od rewolucji? Przytoczone powyżej dwie definicje zdają się wskazywać na takie rozróżnienie. Zgodnie ze sformułowaniem użytym przez autorów słownika w przypadku rewolucji chodzi o „zmianę ustroju w państwie”, zaś w przypadku powstania o „obronę wolności”. Proste? Tylko pozornie, bo czyż zawsze da się poprowadzić wyraźną linię podziału? Wszak w przypadku ustroju powodującego zniewolenie walka o wolność tożsama była z walką przeciw temuż ustrojowi. W sytuacji gdy mamy do czynienia z oboma elementami nie łatwo jest czasem wskazać jednoznacznie czy mówimy o powstaniu, czy też może mamy już do czynienia z rewolucja. Jednym z klasycznych przykładów rodzących takie wątpliwości mogą być wydarzenia budapeszteńskiej jesieni 1956. Do niedawna w poświęconych jej polskich publikacjach przeważała nazwa „powstanie węgierskie”. Równocześnie jednak badacze węgierscy konsekwentnie mówili o „rewolucji 1956” (1956-os forradalom).

W historii Polski nie brakowało powstań wynikających z poczucia przynależności narodowej i związanych z walką przeciwko obcemu ciemięzcy. Losy naszego państwa w ciągu ostatnich dwustu dwudziestu lat dały nam wiele okazji byśmy mogli zaistnieć w świadomości innych jako naród buntowników. Pośród wystąpień które wymieni niemal każdy znajdą się m.in. insurekcja kościuszkowska 1794, powstanie listopadowe 1830, powstanie styczniowe 1863, powstanie wielkopolskie 1918-19, trzy powstania śląskie 1919-21 i powstanie warszawskie 1944. Ta lista to dla wielu kanon pokazujący najważniejsze wydarzenia z historii Polski na przestrzeni ostatnich ponad 200 lat. Ale obok tych najbardziej głośnych można też wskazać również na inne, wcale nie mniej ważne, i wtedy lista ta wydłuży się m.in. o takie wydarzenia jak: konfederacja barska, powstania wielkopolskie w 1794 i 1806, powstanie krakowskie w 1846, powstanie poznańskie w 1848, a potem w czasach nam już bliższych powstanie warszawskie czy powstanie poznańskie w 1956. Nieraz więc Polacy zrywali się do walki, bo jak napisał jeden z Autorów w czasie powstania warszawskiego:

„Przyśniła się dzieciom Polska,
Czekana od tylu lat,
Za którą walczył nasz ojciec,
Za którą ginął dziad.”

Powstania to wydarzenia, które rodzą się w określonych warunkach. Do ich wybuchu potrzebne są zarówno pewne czynniki zewnętrzne jak i wewnętrzne. W tym pierwszym przypadku w ostatniej chwili powstrzymałem się przed użyciem sformułowania „sprzyjające czynniki zewnętrzne” bo przecież zabrzmiałoby to co najmniej dwuznacznie w sytuacji gdy jednym z nich jest presja, ucisk czy tłamszenie wolności. Z kolei gdy mowa o czynnikach wewnętrznych to mamy na myśli odpowiednie predyspozycje danej społeczności do podjęcia wyzwania jakim jest ryzyko związane z walką zbrojną. Mówimy o społeczności, lecz mamy świadomość, że choć powstanie może zaangażować całe społeczeństwo, to o jego wybuchu decyduje w istocie jednostki lub niewielkie grupki działaczy politycznych.

Kiedy przyjrzymy się przywołanemu nieco wyżej podstawowemu kanonowi naszych powstań bez trudu zauważymy, że w większości szczycimy się naszymi klęskami militarnymi podkreślając przy tym „zwycięstwa moralne”. Czasem patrząc z perspektywy postrzegamy, że podejmowane przez naszych przodków kolejne wystąpienia zbrojne pozbawiały nas kolejnych pokoleń garnącej się do walki młodzieży. Kiedy przekonani o słuszności sprawy podejmowali walkę to zwykle nie zatrzymywali się w pół kroku lecz walczyli do końca stawiając często wszystko na jednej szali. Bo my Polscy często nie potrafimy zatrzymać się w pół kroku mając w takich momentach w pamięci słowa, które znalazły się z „Dekalogu Polaka” Zofii Kossak: „...Jam jest Polska, Ojczyzna twoja, ziemia Ojców, z której wzrosłeś. Wszystko czym jesteś, po Bogu mnie zawdzięczasz.” Historia ostatnich dwustu lat pokazuje, że w sytuacjach ekstremalnych zachowujemy się jak bohaterowie „Grodu nad jeziorem” tej samej autorki, którzy wierni swej ojcowiźnie „Pomrą wszyscy, jeśli trzeba, ale żywcem ze swego grodu nie ustąpią. To ich ojcowizna, słowiańska, polańska, własna. Nie przyszli tu z nikąd, nie wyganiali nikogo, nie zabrali cudzej ziemi”.

Są jednak również tacy, którzy mają do takiej postawy stosunek nader krytyczny. Jędrzej Giertych w głośnej pracy „Tragizm losów Polski” wskazywał na nieodpowiedzialność naszych powstańców, którzy miast działać w interesie Polski ulegali jakoby wpływom tajnych stowarzyszeń rozgrywających naszym kosztem swoje własne interesy. Omawiając tę książkę Feliks Koneczny pisał, że według jej autora z biegiem czasu „Związki te nabrały takiej mocy, iż naród polski nie zdołał im sprostać ni siłą fizyczną, ni inteligencją. One parły do rozbiorów Polski już od XVII w. (Karol Gustaw), one narzuciły nam prusofilskie złudzenia prawdziwie samobójcze i w końcu urządziły powstania, po których grzęzło się coraz niżej”. Opinia ta przewija się zresztą również w innych tekstach, gdzie Giertych wskazuje, iż w 1830 zagrożona zbrojną interwencją cara Mikołaja I rewolucyjna Francja „Aby tę interwencję sparaliżować, posłużyła się narodem polskim. Francuscy karbonariusze i masoni zażądali od karbonariuszy i masonów polskich, by wywołali w Polsce powstanie i ci ostatni doprowadzili do wybuchu powstania listopadowego”. Z kolei gdy w latach 1861-1863 rodziło się groźne dla Prus francusko-rosyjskie zbliżenie to właśnie Prusy — zdaniem Giertycha — „odpowiedziały na to wywołaniem w zaborze rosyjskim powstania styczniowego 1863 roku”. Przy takim podejściu i upatrywaniu we wszystkich zrywach zakulisowych intryg sił zewnętrznych nie może dziwić fakt skrajnie negatywnej oceny polskich zrywów niepodległościowych.

Oczywiście, można się zżymać na te słowa i wykazywać na przesadę autora doszukującego się we wszystkich wydarzeniach spisku i działającej zakulisowo niewidzialnej ręki. Czy jednak przy naszym „hurra-optymiźmie” mamy przy spojrzeniu na kolejne powstania abstrahować od tego co w ich efekcie straciliśmy i nie wyciągać wniosków na przyszłość? Czasem bowiem mogą pojawić się pytania, czy chociażby realizm Aleksandra Wielopolskiego nie dał by lepszych efektów aniżeli gorące głowy powstańców? i czy zawsze trzeba przedkładać „zwycięstwa moralne” ponad ratowanie „substancji narodu? I choć można mówić w tym miejscu wiele o bohaterstwie Narodu i jego Synów, to jednak zawsze trzeba zapytywać o granice rozsądnego bohaterstwa. Dlatego czy nie miał trochę racji Stefan Kisielewski, który pisząc na łamach „Tygodnika Powszechnego” o powstaniu warszawskim, wskazywał, że: „Naród naprawdę męski nie walczy nigdy do ostatniej kropli krwi. Na tym polega prawdziwy patriotyzm, patriotyzm obdarzony instynktem życia, nakazującym cierpliwość, ostrożność, powściągliwość, subtelność taktyczną w dążeniu do celu zasadniczego. My natomiast tak bardzo tęsknimy do wielkości, do walki...”

Przyglądając się dziejom polskich powstań raz jeszcze przywołajmy wspomniany wcześniej kanon: insurekcja kościuszkowska — powstanie listopadowe — powstanie styczniowe — powstanie wielkopolskie — trzy powstania śląskie — powstanie warszawskie. W zasadzie należałoby więc wyjść od roku 1794 i insurekcji kościuszkowskiej. Zanim jednak spojrzymy krótko na to wystąpienie nie bez kozery będzie wspomnieć, że jeszcze przed nim w 1768 r. pojawiła się niedoceniana dziś konfederacja barska o której Emanuel Rostworowski napisał, że „szlachta w kraju przez cztery lata konfederowała i biła się z Rosjanami, tułała się po lasach, a potem setkami szła na Sybir”. To właśnie owa konfederacja — jak słusznie wskazywał Maurycy Mochnacki — stała u początków naszych powstań narodowych, choć równocześnie oceniał, że „początków powstania 1794 r. z niczym w dziejach porównać nie można. Była to konfederacja włościan daleko potężniejsza od szlacheckiej barskiej”. Jak wyglądał bilans tego pierwszego powstania? Poseł rosyjski w Warszawie Mikołaj Repnin oceniał na Sybir zesłano ponad 14 tys. konfederatów, resztę przymusowo wcielono do armii rosyjskiej, a państwa zaborcze wykorzystały konfederację barską jako jeden z pretekstów do rozbioru Polski w 1772 r.

Kolejne powstanie nazwane od imienia Tadeusza Kościuszki, czyli tzw. insurekcja kościuszkowska, wybuchło jako sprzeciw wobec II rozbioru Polski i rządów konfederacji targowickiej. Za symboliczną datę przyjmuje się 24 marca 1794 r. kiedy to miała miejsce słynna przysięga na krakowskim rynku: „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Bogab całemu Narodowi Polskiemu, iż powierzonej władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla obrony całości granic, odzyskania samowolności Narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinną Męka Syna Jego.” W rzeczywistości początkiem skierowanego przeciw zaborcom postania była wcześniejsza o blisko dwa tygodnie decyzja generała Antoniego Madalińskiego z 12 marca o niepodporządkowaniu się redukcji I Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej i wyruszenie na jej czele w kierunku Krakowa. Uroczysta przysięga Kościuszki to wydarzenie symboliczne, a historię narodu tworzy się poprzez odwoływanie do symboli. Dlatego dziś mało kto pamięta o zrywie oddziału Madalińkiego, ale za to każdy kojarzy postać późniejszego Najwyższego Naczelnika Siły Zbrojnej Narodowej.

Gdy myślimy o insurekcji to na pierwszy plan wysuwają nam się postacie władające z braku broni przekutymi na sztorc kosami. Te z wielkimi oporami rekrutowane i niedozbrojone oddziały wyruszyły 1 kwietnia w kierunku Kielc. Już trzy dni później 4 kwietnia pod Racławicami rozegrała się bitwa, która urosła do rangi kolejnego symbolu. Pokonanie wojsk rosyjskich generał-majora Fiodora Denisowa to w toku działań wojennych zaledwie mały epizod, a przy tym - powiedzmy sobie szczerze - zwycięstwo nie wykorzystane w sposób dostateczny. Tym niemniej jest to wydarzenie ważne, gdyż dzięki niemu Polacy uwierzyli w możliwość pokonania oddziałów rosyjskich, co wydatnie wpłynęło na późniejszy zasięg działań zbrojnych: 6 kwietnia do powstania przystąpiło województwo ruskie, dziesięć dni później w Szawlach na Żmudzi ogłoszono powstanie Wielkiego Księstwa Litewskiego, 16 kwietnia wybuchła insurekcja warszawska pod wodzą Jana Kilińskiego, 23 kwietnia insurekcja w Wilnie na czele której stanął Jakub Jasiński, 30 kwietnia w Nowym Korczynie przystąpienie do powstania ogłosiła szlachta ziemi sandomierskiej, a 27 czerwca podobną deklarację zgłosili w Lipawie mieszkańcy Kurlandii. Patrząc na przebieg wydarzeń dostrzeżemy cały szereg spektakularnych posunięć Naczelnika, który już 8 kwietnia mianował Bartosza Głowackiego chorążym regimentu grenadierów krakowskich, 7 maja w Połańcu wydał uniwersał zapełniający chłopom opiekę rządową. Ale powstanie to również niepokój i zamieszki, stąd też 8 maja dochodzi do rozruchów pospólstwa, mają też miejsce egzekucje nie tylko zwolenników niechcianej targowicy ale również osób podejrzanych o sprzyjanie tejże.

A efekt tego powstania? Nie sposób nie wspomnieć ofiar tego zrywu, a były one niemałe skoro tylko 6 czerwca 1794 r. w trakcie bitwy pod Szczekocinami poległo 2 tys. żołnierzy powstańczych. Los nie oszczędził również ludności cywilnej, by wskazać choćby na słynną rzeź ludności praskiej dokonaną w listopadzie przez wojska pod dowództwem Aleksandra Suworowa i Iwana Fersena. Ale nie to jeszcze było skutkiem najbardziej dotkliwym. Wybuch insurekcji był głosem sprzeciwy wobec II rozbioru Polski, ale kiedy 16 listopada nastąpiła ostateczna kapitulacja powstańców przed Suworowem oczywistym było, że nie uda się ocalić nawet tego mieliśmy wcześniej. W następnym roku doszło do III rozbioru i nawet tak okrojona Polska zniknęła z mapy Europy.

Krótki okres napoleoński to dla wielu czas nadziei na zmiany i utęsknioną Rzeczypospolitą. Wspominając ten rok Adam Mickiewicz nie wahał się powiedzieć:

„Urodzony w niewoli, okuty w powiciu
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.”

Wojna Napoleona trwała toteż nadal propagowano w kraju kult „Boga Wojny”, a Polacy walczyli przy jego boku na polach bitew całej Europy. Marsz na wschód okazał się przełomowy w historii Napoleona., a z 80 tys. armii polskiej, która pociągnęła z nim w grudniu 1812 roku wracało do kraju zaledwie około 10 tys. niedobitków. Zrodzony wówczas stan niepewności nie trwał długo ponieważ już wkrótce Rosja powraca do idei wchłonięcia całości ziem dawnej Rzeczpospolitej znajdując u nas wielu zwolenników. Kiedy na Kongresie Wiedeńskim powołane zostaje do życia miniaturowe Królestwo Polskie wszystko zdaje się wracać do normy. Wprawdzie tereny Księstwa zostały dość znacznie okrojone na korzyść Prus jednak na mapie politycznej pojawił się wyraz Polska. Dwa państwa słowiańskie zjednoczone pod wspólnym berłem mogły tworzyć nową potęgę europejską. Duża część polskiego społeczeństwa pokładała swoje nadzieje na uzyskanie suwerenności państwowej w Aleksandrze I, który głosił przecież, że „niepodległość ludów ujrzymy pod rękojmią zasad sprawiedliwości, umiarkowania i liberalności, które wojskowy despotyzm wymazał z księgi prawa cywilnego i politycznego narodów”. Wiązało się to z jednej strony z demonstracyjnym wręcz manifestowaniem przez cara przychylności wobec Polaków, z drugiej z jego deklaracjami przyłączenia tzw. prowincji wschodnich do Królestwa Polskiego. Wyraźnie zdawał on sobie sprawę z tego, że posunięcia takie związałyby Polaków z polityką Imperium. Wracający po Kongresie Wiedeńskim 12 listopada 1815 r. król wjechał do Warszawy konno w stroju polskiego generała. Był to gest mający wyraźnie świadczyć o jego propolskim nastawieniu i tak też go odebrano. To uwielbienie dla nowego władcy trwało jednak tylko do sejmu 1818 r. Brak realizacji składanych przez monarchę obietnic i ignorowanie konstytucji Królestwa Polskiego sprawiły, że dawna wiara społeczeństwa polskiego w Aleksandra przekształciła się w nieufność, by w pewnym momencie ustąpić miejsca coraz żywszym przejawy niechęci czy wręcz wrogości wobec caratu. Jeśli dodać do tego sposób postępowania naczelnego wodza wojsk Królestwa Polskiego wielkiego księcia Konstantego wobec podległych mu żołnierzy to wybuch powstania był już tylko kwestią czasu.

29 listopada 1830 r. grupa spiskowców z warszawskiej Szkoły Podchorążych Piechoty zainicjowała bunt, który wspierany przez ludność miasta przerodził się w powstanie listopadowe. Wśród wskazywanych często przyczyn wybuchu powstania przywołuje się często fakt, iż mające miejsce w sierpniu i lipcu 1830 r. rewolucje we Francji i Belgii mogły sprawić, że car zechce wykorzystać wojsko polskie do gaszenia belgijskiego pożaru. Istotnie wiele kroków (pierwsze rozkazy mobilizacyjne i polecenie przygotowania finansów Królestwa na wypadek wojny) mogło na to wskazywać, choć równocześnie mamy świadomość tego, że konstytucja Królestwa zabraniała używania armii polskiej poza granicami. Nigdy też nie udowodniono, że monarcha chciał podjąć próbę interwencji w Europie zachodniej, a bardziej prawdopodobne jest to, że były to działania profilaktyczne na wypadek wojny w Kongresówce. Rozpoczęte w stolicy powstanie z czasem zwiększyło zasięg terytorialny i objęło poza Królestwem Polskim również tzw. prowincje zabrane. Jednym z momentów przełomowych była uchwała sejmu z 25 stycznia 1831 r. o detronizacji Mikołaja I. Posunięcie to było wyraźnym pogwałceniem konstytucji i wytrąciło powstańcom z ręki oręż jakim była teza o potrzebie zbrojnego egzekwowania od monarchy przestrzegania zapisanych w niej regulacji. Podjęta wówczas próba zerwania unii personalnej rozwiązała Mikołajowi ręce i umożliwiła działań, które trudno byłoby konstytucją uzasadnić. W granice Królestwa wprowadzona została 115 tys. armia rosyjska pod dowództwem feldmarszałka Iwana Dybicza i rozpoczęła się regularna wojna polsko-rosyjska.

Była to wojna w której praktycznie od początku ostateczny wynik wydawał się być przesądzony. Potencjał militarny obu stron był nieporównywalny, a naprzeciwko siebie stanęli Dawid i Goliat. I choć można było łudzić się biblijnym precedensem to jednak w życiu rzadko kiedy Dawidowie z procą pokonują najsilniejszych wojowników wroga. Jednakże to nie te dysproporcje stanowiły o największej słabości powstania. Nieszczęściem tego zrywu była chroniczna wręcz niechęć do niego lojalistycznych przywódców politycznych i wszystkich kolejnych dyktatorów, którzy mieli mu przewodzić. Ostatecznie powstanie upadło a jego efektem było znaczne ograniczenie autonomii Królestwa, zniesienie konstytucji, likwidacja polskiego sejmu, wojska i samorządu. Od tego momentu rozpoczęła się też wyraźna rusyfikacja Królestwa. Nie od parady będzie też wspomnieć o skutkach demograficznych wśród których poza olbrzymią ilością ofiar samych walk należy wskazać śmiertelność spowodowaną przyniesioną przez interwencjonistów epidemią cholery, a później masowe wywózki na Sybir i ucieczkę z kraju około 11 tys. osób, w dużej mierze ówczesnych elit (tzw. Wielka Emigracja)

Kolejny polski zryw narodowowyzwoleńczy skierowany przeciwko rosyjskiemu zaborcy to rozpoczęte 22 stycznia 1863 r. powstanie styczniowe. Projekty reform ustrojowych jakie podjął car Aleksander II po przegranej wojnie krymskiej odczytywane były przez wielu jako przejaw słabości toteż już od połowy lat 50. zaczęły tworzyć się zmierzające do powstania organizacje spiskowe. Zamierzona w styczniu 1863 r. „branka” do wojska stała się ostatecznym zapalnikiem do wystąpienia zbrojnego. To niezaplanowane przyspieszenie działań zaplanowanych na wiosnę sprawiło, że powstańcom od początku brakowało broni i amunicji, a kierownictwo, które nie zdołało się jeszcze porozumieć co do kierunku działań było cały czas wewnętrznie skonfliktowane. Spory między zwalczającymi się w powstaniu dwoma frakcjami i brak wzajemnego zrozumienia utrudniały, jeśli wręcz nie uniemozliwiały, współpracę. Z uwagi na przewagę wojsk rosyjskich i związaną z tym dysproporcję sił walczących stron powstańcy przyjęli technikę walki partyzanckiej. Praktycznie niemal każda otwarta bitwa mogła zakończyć się ostateczną klęską powstańców.

W sumie w walkach zginęło około 30 tys. powstańców, a przecież to jeszcze nie koniec ofiar bo represje dotknęły kolejnych tysięcy. Następne kilkadziesiąt tysięcy zesłanych zostało na Syberie. Zniesiono wówczas ocalone po powstaniu listopadowym resztki autonomii Królestwa, które odtąd stało się już tylko Krajem Priwislańskim, jedną z wielu prowincji imperium. Represje po powstaniu wybuchłym jako opozycja do konserwatywnego programu Aleksandra Wielopolskiego pociągnęły za sobą daleko idącą rusyfikację i wynaradawianie tych którzy po powstaniu ocaleli. Na Litwie represje były jeszcze bardziej krwawe. Działalność osławionego generał-gubernatora Michała Murawiowa („Wieszatiela”) to 700 szubienic i około 40 tys. zesłanych na Sybir.

Powoli dochodzimy do momentu gdy odrodzona Rzeczypospolita wstaje po 120 latach jak feniks z popiołu. Nie wszędzie jednak mogło to przebiegać bezkolizyjnie. Powstanie wielkopolskie wybuchło 27 grudnia 1918 r. jako bezpośredni sprzeciw na niemieckie demonstracje związane z wizytą w Poznaniu Ignacego Jana Paderewskiego. Zasadniczym celem tego zrywu było żądanie powrotu ziem zaboru pruskiego do rodzącej się Rzeczypospolitej. U jego źródeł tkwiła niechęć do niemieckiej polityki germanizacyjnej okresu Kulturkampfu. Powstanie Rzeszy Niemieckiej w sposób znaczący wpłynęło bowiem na sytuację Polaków, którzy stali się zwalczaną mniejszością w obrębie jednolicie niemieckiego państwa. Nadzieje związane z toczącą się przez pięć lat Wielką Wojną nie ziściły się, a rewolucja listopadowa pokazała słabość dawnego państwa Hohenzollernów. Nic dziwnego, że w tych okolicznościach Polacy podjęli walkę z bronią w ręku. Powstanie to należy do nielicznych polskich wystąpień powstańczych zakończonych sukcesem i w podpisanym 28 czerwca 1919 r. traktacie wersalskim ziemie Wielkopolski zostały niemal w całości przyznane nowopowstałemu państwu polskiemu..

I wreszcie trzy powstania śląskie z lat 1919-21. Pierwsze z nich pod wodzą Alfonsa Zgrzebnioka wybuchło 16 sierpnia 1919. Zamierzone przez Polską Organizację Wojskową Górnego Śląska przyłączenie ziem Górnego Śląska do Polski nie powiodło się i 26 sierpnia powstanie upadło m.in. z uwagi na brak zainteresowania ze strony polskiego rządu.W obawie przed represjami z terenów Górnego Śląska uciekać musiało około 9 tys. powstańców co w sumie daje, wraz z rodzinami, liczbę około 22 tys. osób. Wzniecone rok później (19/20 sierpnia 1920 r.) drugie powstanie śląskie również 25 sierpnia również przyniosło niewielki rezultat. Wprawdzie Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku zadecydowała u rozwiązaniu spornej niemieckiej Sicherheitspolizei, ale podstawowy postulat powstań śląskich jakim było przyłączenie tych ziem do Polski nadal pozostał niezrealizowany. Trzecią wreszcie próbę podjęto 2/3 maja 1921 r. W odróżnieniu od poprzednich zrywów kilkudniowych tym razem walki trwały aż dwa miesiące i zakończyły się dopiero rozejmem 5 lipca. Działania powstańcze rozpoczęto po niekorzystnych dla Polski wynikach plebiscytu i zwycięstwie zwolenników pozostania Górnego Śląska w granicach Niemiec. W efekcie powstania Liga Narodów podjęła decyzję o korzystniejszym dla Polski podziale spornego terytorium. Podstawowe cele powstania zostały więc w części osiągnięte, a Polska otrzymała około 1/3 spornych ziem i znaczną część tamtejszego przemysłu.

Ostatnim z wielkich polskich powstań było wybuchłe 1 sierpnia 1944 r. powstanie warszawskie. Był to zryw co do powodzenia którego sami twórcy nie mieli większych złudzeń. Czemu więc zdecydowali się na tak ryzykowny krok? Przedstawiając całą sytuację podczas narady KG AK w lipcu 1944 r. Leopold Okulicki argumentował konieczność podjęcia takich działań tym, że „Musimy się zdobyć na czyn, który wstrząśnie sumieniem świata. W Warszawie mury się będą walić i krew poleje się strumieniami, aż opinia światowa zmusi rządy 3 mocarstw do zmiany decyzji z Teheranu”. Powstanie to wymierzone było przeciw Niemcom, ale jego głównym celem była próba ratowania suwerenności poprzez odtworzenie w Warszawie polskich władz i niedopuszczenie do narzucenia Polsce władz uzależnionych przez Związek Radziecki. Skądinąd jednak wiemy, że Jan Nowak-Jezioranski ostrzegał Bora-Komorowskiego, iż nie można będzie liczyć na pomoc aliantów a gest Okulickiego nic już nie zmieni w ustaleniach wielkich mocarstw. Czy wobec tego powstanie miało w ogóle sens? Czy warto było ponosić taką ofiarę mając od początku świadomość, że maksimum, które w najlepszym wypadku można uzyskać to owo przywoływane niejednokrotnie „zwycięstwo moralne”. Niektórzy uważają wręcz, że rozkaz do wybuchu powstania był rozkazem zbiorowego samobójstwa w efekcie czego zginął kwiat polskiej młodzieży. Bo choć w buńczucznych pieśniach młodych powstańców nie brakowało zdań mówiących o krwi wroga:

„Niech ulicami płynie krew,
Ta krew przeklęta naszych wrogów,
Huk strzałów to odwetu śpiew.
Bo zemsta jest rozkoszą bogów.
To w waszą, chłopcy, silną dłoń
Honor i wolność się zamknęła.”

to jednak mamy świadomość, że ze względu choćby na baraki w uzbrojeniu polskich oddziałów duża część krwi, która wówczas popłynęła na ulicach Warszawy to była polska krew.

Czy było warto? Bilans większości naszych powstań wypadał niekorzystnie, a straty zdawały się być niewspółmierne w stosunku do zysków osiągniętych na płaszczyźnie moralnej. Wiele z nich wydaje się być przegranymi, lecz zupełnie inaczej będzie to wyglądać, gdy miast przyglądać się kolejnym naszym wystąpieniom zbrojnym potraktujemy je jako elementy tworzące jeden wspólny ciąg. Następujące po sobie kolejne zrywy wskazywały, że wspomniana na wstępie granica rozsądnego bohaterstwa nigdy nie została naruszona w sposób nieodwracalny. Następujące po sobie kolejne zrywy zdają się przy tym dawać świadectwo twierdzeniu, że „to co nie zabije może tylko wzmocnić”. Istotne jest przy tym to, że powstania te były istotnym lecz nie jedynym elementem w życiu naszego zniewolonego Narodu. Stąd też Stefan Kieniewicz podkreślał „czy mamy powtórzyć, ze Polscy nie wojowali bez przerwy w ciągu 120 lat niewoli? Powstania stanowiły wyjątek, nie regułę, mieliśmy i inne sposoby stawiania oporu zaborcy”. Potrafiliśmy znacznie więcej.

Adam Jerzy książę Czartoryski zapisał w 1832 r., że „Narody nie umierają; kiedy nawet wróg okrutny śmierć im chce zadać i do grobu wtrąca, zachowują swe życie; nie mogą utracić go, chyba same się nadchodzącemu śmierci oddadzą letargowi; lecz i tak w podziemnym zamknięciu, bez światła, bez wolnego powietrza, długie jest ich konanie. Póki trwa oddech, póki tleje spólne czucie, póty pasmo życia nie zerwane, mogą wrócić na świat i nieraz wracały”. Z każdym kolejnym naszym powstaniem można dostrzegać śmierć kolejnych młodych pokoleń, represje popowstaniowe i utratę jakiejś części „substancji narodowej”. Ale można na te powstania spojrzeć również z drugiej strony i dostrzec w nich kolejne pobudki wyrywające nas z letargu, który w przeciwnym razie mógłby grozić powolną agonią.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama