Flannery O'Connor: znana i kontrowersyjna pisarka katolicka, która mówiła o sobie, że jest "wiejską tomistką" i chciała pokazać, że Bóg jest większy niż nasze słowa o Nim
Kiedy w 1964 r. Flannery O'Connor umarła, w wieku 39 lat, na toczeń rumieniowaty, była już znaną, ale i bardzo kontrowersyjną pisarką katolicką. Jej zniekształcający rzeczywistość styl zaskakiwał i dezorientował czytelników, ale taki właśnie efekt chciała osiągnąć. Wiara łączyła się u niej często z ukazywaniem w krzywym zwierciadle lub podawaniem w wątpliwość tego, co w nas samych lub w religii uważamy za oczywiste.
Po śmierci stała się jeszcze bardziej znana. Thomas Merton porównał ją nawet do Sofoklesa, a do księgarń trafiło ponad 70 książek poświęconych jej pisarstwu. Gdy zostały opublikowane jej eseje i listy, okazało się, że jest ona XX-wieczną pisarką o najwyraźniejszej świadomości teologicznej. O'Connor mówiła o sobie, że jest «wiejską tomistką», która co wieczór przed zaśnięciem przez 20 minut czyta Akwinatę. Oto jak w liście z 1955 r. z charakterystyczną dla siebie ironią naśladuje styl Summy: «Gdyby w międzyczasie miała wejść moja matka, mówiąc: ' światło. Jest późno', rzekłabym z palcem uniesionym do góry i anielskim wyrazem pogodnej i rozjaśnionej twarzy: 'Ja utrzymuję, że jest całkiem inaczej: skoro światło jest wieczne i nieograniczone, nie można go zgasić. Zamknij więc oczy'».
Irlandzki pisarz Brian Moore, zdeklarowany agnostyk, przyznał, że nie cenił pisarstwa Flannery O'Connor aż do dnia, w którym wpadł mu w ręce gruby tom jej listów The Habit of Being i przekonał się, jak bogaty w ironię był jej styl. Pisarka w dowcipny i lekki sposób opisywała szczegóły codzienności, ale spotkania z łaską relacjonowała obszernie i z wielką powagą. O'Connor była uczulona na typowo katolicką skłonność do dawania gotowych odpowiedzi i związanego z tym rozdzielania rozumu i wyobraźni. Od tego typu ograniczonego podejścia można się uwolnić tylko dzięki «uświadomieniu sobie, że wiara jest 'chodzeniem w ciemności', a nie teologicznym rozwiązaniem tajemnicy».
Powiedziała kiedyś, że sądząc po listach, które otrzymywała, lepiej od innych ludzi rozumieją ją więźniowie, być może dlatego, że mają większe doświadczenie w zakresie konfliktów i destrukcji. Ona też zresztą nauczyła się niejednego o walce i ciemnych stronach życia, zwłaszcza podczas długich zmagań z chorobą.Wkrótce po tym, jak skończyła 20 lat, dowiedziała się, że może przedwcześnie umrzeć, i to niewątpliwie sprawiło, że wyczuwa się u niej pośpiech. W jej listach nie ma śladów użalania się nad sobą, i z irytacją odnosiła się do tych, którzy twierdzili, że jej pisarstwo było naznaczone przez chorobę. «Piszę głową, a nie nogami» — powiedziała w wywiadzie, gdy w pytaniu pojawiła się aluzja do tego, że chodzi o kulach.
Wielokrotnie pisarka ukazywała, jak trudnej zmiany punktu widzenia wymaga wiara, a także wybiegi, do których się uciekamy, by «obejść» jej najbardziej uciążliwe wymogi. Pewnej kobiecie, która narzekała, że jej opowiadania «nie pokrzepiają jej serca», kiedy zmęczona wraca wieczorem do domu, odpowiedziała, że «jej serce doznałoby pokrzepienia, gdyby się znalazło we właściwym miejscu». Mówiła też, że kiedy nasze poczucie zła ulega osłabieniu, z łatwością zapominamy, «ile kosztuje jego naprawienie». Eliot uznał jej «niezwykły talent», ale niektóre jej opowiadania «napełniały go grozą», a jego nerwy nie znosiły tak silnych wstrząsów. O'Connor ucieszyłaby tego typu reakcja: «Trzeba używać takiej samej siły, jak czasy, które nas odrzucają». Kiedy otaczająca nas kultura nie podziela naszej wiary chrześcijańskiej, «trzeba uciekać się do wstrząsu, żeby zwrócić uwagę na swoją wizję: do głuchego trzeba krzyczeć, a temu, kto jest prawie ślepy, należy pokazywać wielkie i szokujące obrazy».
O'Connor opowiadała historie fundamentalistów z Bible Belt (południowej części Stanów Zjednoczonych, uważanej za twierdzę religijnych konserwatystów), a jej bohaterów wyróżniała niezłomna wiara bądź równie radykalny ateizm. Opisywała wiarygodne i bogate w elementy komizmu sytuacje, po czym kierowała narrację i czytelników w stronę «tajemnicy i nieoczekiwanych wydarzeń», ponieważ «tajemnica budzi w nowoczesnym umyśle zażenowanie» i w procesie edukacji dąży się do jej zepchnięcia w niebyt.
Utrzymywała wręcz, że poszerzanie granic ludzkiej wyobraźni jest istotnym zadaniem nie tylko pisarza katolickiego, ale samego Kościoła rzymskiego. Poprzez swoje opowiadania chciała służyć wierze pobudzając i przemieniając wyobraźnię czytelników, którym jednocześnie ukazywała szerszą wizję rzeczywistości. «Prorok jest realistą w zakresie odległości» w tym sensie, że widzi «z bliska rzeczy odległe» i rozróżnia rzeczy będące w zasięgu ręki, a także «ich uboczne znaczenie».
Przykładem tego profetycznego realizmu są niektórzy jej bohaterowie, a także stosowane przez nią zabiegi narracyjne. «Jest to realizm, który nie cofa się przed zniekształcaniem tego, co widoczne, by ukazać ukrytą prawdę». A z ukrytą prawdą prawie zawsze łączy się łaska, która zaskakuje, nie tyle jak cicho brzmiąca muzyka, ile jak boska eksplozja. Pisarka bardzo wyraźnie twierdziła, że przemiana musi mieć charakter burzliwy: «Nie wiem, czy ktoś może się nawrócić, jeśli nie ujrzy światła, które olśniewa i unicestwia, błysku, który trwa całe życie». Nasuwają mi się przez skojarzenie słowa Sebastiana Moore'a, który twierdził, że Ewangelia «to życie, które napotykając w nas przeszkodę, wybucha».
Flannery O'Connor była katoliczką dumną i przywiązaną do tradycyjnej wiary, ale bez wahania krytykowała i wyszydzała wady Kościoła. «Idealne chrześcijaństwo nie istnieje». Choć wielu bohaterów jej książek wywodzi się z tradycji Kościoła ewangelickiego, była przekonana, że «samozadowolenie jest Wielkim Grzechem katolickim. Odnajduję go w sobie samej». Ludzie znający «tylko katolików, którzy są twardogłowymi jansenistami», słusznie czują do nich niechęć: taka forma mentis nie jest wiarą, ale «swoistym fałszywym pewnikiem», w którym «ciało Chrystusa» zostaje zastąpione przez «system uspokajający prostego człowieka».
Jeśli z jednej strony krytykowała powierzchowną przynależność do Kościoła, to z drugiej zawsze była gorącą zwolenniczką wiary w autentyczny sposób opierającej się na Kościele. Bez «rzeczywiście imaginatywnej wizji tego, czym jest Kościół», powiedziała do swego przyjaciela Cecila Dawkinsa w 1959 r., łatwo o jego socjologiczną karykaturę, którą się odrzuca, zapominając, że «dogmat strzeże tajemnicy». Większość dyskusji o religii była, jej zdaniem, zafałszowana przez niewiedzę, powierzchowność i nieadekwatność w stosunku do prawdziwej natury problemów. Bez «szerszej wizji imaginatywnej» niemożliwa jest «wrażliwość na rzeczywistość duchową». Aby zyskać rzeczywiście profetyczny charakter, jej utwory musiały pobudzać wyobraźnię duchową i ukazywać realizm wydarzeń wcielenia i odkupienia, wskazując na to, jak poważną rzeczą jest każdy wybór nakazany przez wiarę. Wydaje się, że pisarkę bardziej interesowała preewangelizacja niż bezpośredni przekaz Ewangelii (choć ta terminologia jej by się nie spodobała). Wątki jej powieści w pośredni sposób mają na celu bardziej pobudzenie zainteresowania doświadczeniem religijnym niż przekaz konkretnych treści wiary czy nauczania.
Z naciskiem podkreślała, że spotkanie z łaską rodzi konflikt i że jeśli czytelnicy tego nie rozumieją, odrzucą jej dzieła jako wyraz czystego pesymizmu. «Wszystkie moje historie mówią o oddziaływaniu łaski na postaci, które niechętnie się jej poddają, ale większość osób myśli, że są to historie twarde, pełne desperacji i brutalne». Nie traciła czasu dla tych, którzy widzieli w religii sposób na zaspokojenie swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych potrzeb, toteż często mówiła o wierze ostrymi słowami: «Prawda nie zmienia się w zależności od tego, czy potrafimy znieść jej emocjonalny ciężar».Po jej śmierci «Time» nie bez racji stwierdził, że «pisała wyłącznie o rzeczach ostatecznych».Rzeczywiście wątki jej utworów mówiły często o osobach, które nieoczekiwanie stawały w obliczu śmierci bądź sądu, i rzeczywiście opisywała ona tego typu sytuacje w sposób bezlitosny, pragnąc wstrząsnąć zadowolonego z siebie i biernego czytelnika. Wielkie wrażenie zrobiło na niej następujące zdanie Emmanuela Mouniera: «Miłość jest walką: życie jest pojedynkiem ze śmiercią». Musiała na co dzień mieć poczucie swojej śmiertelności, choć w jej utworach nigdy nie znajdujemy bezpośrednich odniesień autobiograficznych. Przekształcała swoje mroczne myśli w komiczne historyjki, w których wyczuwalne były odniesienia do wcielenia, ale pozbawione akcentów moralizatorskich.
Nasz zmysł Boga może stać się wygodną i bezpieczną podporą. O'Connor chce nas zatem skierować na trudniejsze ścieżki samopoznania, przygotowując drogę dla Boga, który zawsze jest większy — i bardziej wymagający — niżbyśmy chcieli.
Obszerne fragmenty artykułu «Spróbujmy olśnić świat, który nas odrzuca», opublikowanego w czasopiśmie «Vita e Pensiero»
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (5/2011) and Polish Bishops Conference