Na temat problemów psychoterapii, która pomija istotne wymiary człowieczeństwa
Kryzys małżeństwa i rodziny1 z konieczności doprowadził także do kryzysu ojcostwa i macierzyństwa. "Figura ojca i samo ojcostwo (...) w ostatnich dziesiątkach lat obecnego wieku weszło w głęboki kryzys. To samo zresztą można by powiedzieć także o roli matki. Żyjemy w epoce bez ojca i bez matki, która przez wielu jest wychwalana jako »wyzwolenie«. (...) Ale jak zawsze zdarza się w takich sytuacjach, nie pozostaje to bez konsekwencji. Człowiek nie znosi życia w pustej przestrzeni."2
Wobec niemożności otrzymania należytego wsparcia emocjonalnego i duchowego (szczególnie w sytuacjach kryzysowych) od osób najbliższych, wielu szuka dziś pomocy poza swoim gniazdem rodzinnym. Pomoc ta przestaje być dzisiaj modą, a staje się dla wielu pilną potrzebą. Także w Polsce rośnie zapotrzebowanie na różne formy terapii i jest ona na ogół społecznie akceptowana. Mało osób stawia dziś pytanie, czy potrzebna jest pomoc psychologiczna. Pytają raczej, na czym winna ona polegać i kto może jej udzielić. Także w środowisku kościelnym zanikają uprzedzenia do psychoterapii. Wiele seminariów diecezjalnych i zakonnych, nowicjatów i junioratów (męskich i żeńskich) coraz szerzej korzysta z różnych form pomocy psychologicznej i terapeutycznej. Dużą trudność stanowi jednak brak odpowiednio przygotowanej kadry wychowawczej. W duszpasterstwie parafialnym brakuje także odpowiednio przygotowanych współpracowników świeckich, do których można by odesłać osoby posiadające głębsze zaburzenia emocjonalne czy psychiczne.
W sytuacji, kiedy zachodzi potrzeba skorzystania z pomocy terapeutycznej, zarówno sam duszpasterz, jak i "penitent" winni być świadomi, czym jest terapia i jakie są jej założenia psychologiczne i antropologiczne. Człowiekowi, który ma korzystać z pomocy terapeuty, należy się jasna informacja, jakimi metodami i technikami będzie posługiwał się jego terapeuta i do jakiego celu będzie chciał go doprowadzić.
Psychoterapia dysponuje dziś bardzo wieloma technikami, których założenia i metody różnią się znacznie między sobą. Możemy mówić o szkole psychoanalitycznej, behawioralnej, humanistyczno-egzystencjalnej (gestalt), bioenergetycznej i innych.3 Nie miejsce tutaj na szerokie omawianie teoretycznych założeń poszczególnych technik psychoterapii. Z pewnością w każdej z nich można by znaleźć jakieś "mocne strony" i jednocześnie "strony słabe". Prawdziwi mistrzowie terapii na ogół nie ograniczają się do jednej szkoły, ale potrafią korzystać z wielu szkół i metod, dostosowując je do sytuacji pacjenta. Najlepszą metodą jest zawsze ta, która najbardziej pomaga pacjentowi. Roberto Assagioli, włoski psychiatra i psychoterapeuta, stworzył teorię "psychosyntezy"4, w której - odwołując się do wielu szkół psychoterapeutycznych - usiłował zaprezentować model psychoterapii integralnej. Aktywny i twórczy psycholog i terapeuta będzie dążył do stworzenia swojej własnej "psychosyntezy", w której połączy doświadczenia terapeutyczne wielu szkół z jego osobistymi doświadczeniami. Jeżeli nawet będzie korzystać z propozycji konkretnej szkoły, to zawsze modyfikując jej założenia i metody do własnych potrzeb i możliwości.
Wyznawcy jednej szkoły czy jednego mistrza - szczególnie wówczas, gdy sztywno stosować będą jego metody - mogą być niekiedy wręcz niebezpieczni. Jeżeli zabraknie im wrażliwości na człowieka i jego problemy, to posługując się "swoimi pacjentami", mogą usiłować udowadniać słuszność stosowanych przez siebie teorii, zasad i metod. Nic bardziej groźnego dla pacjenta. Piękne świadectwo korzystania z metod i teorii daje wielki mistrz psychoterapii, Carl G. Jung: "Często pytają mnie o moją metodę psychoterapeutyczną czy analityczną. Nie mogę tu odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Terapia jest w każdym przypadku inna. Toteż gdy jakiś lekarz powiada mi, że ściśle »trzyma się« takiej czy innej »metody«, wątpię w skuteczność terapii. (...) Każdego człowieka traktuję możliwie indywidualnie, ponieważ rozwiązanie problemu zawsze ma indywidualny charakter. (...) Oczywiście lekarz powinien znać te tak zwane »metody«. Musi się jednak strzec, by nie obrać z góry ustalonej, utwierdzonej rutyną drogi."5
W psychoterapii własny punkt widzenia terapeuty oraz jego osobiste doświadczenia życiowe nakładają się na przyjęte przez niego założenia teoretyczne. Każdy uczeń ostatecznie interpretuje swojego mistrza "po swojemu" i "po swojemu" wciela jego zasady, metody i techniki. Kiedy terapeucie brakuje dystansu do siebie i swoich osobistych problemów, wówczas łatwo może ulegać tendencji do sztywnego, wręcz niewolniczego trzymania się założeń teoretycznych i metodycznych szkoły, którą wyznaje. "Założenia teoretyczne - stwierdza C.G.Jung - wolno stosować tylko z najwyższą rozwagą."6
Stąd też obok metody i techniki terapeucie niezbędnie potrzebna jest głęboka świadomość siebie samego. Polega ona między innymi na zdolności uważnego śledzenia i kierowania emocjami, myślami i zachowaniami zewnętrznymi, które spontanicznie rodzą się w relacji do pacjenta. "Psychoterapeuta musi rozumieć nie tylko pacjentów, równie ważne jest, aby rozumiał samego siebie. Dlatego conditio sine qua non jego wykształcenia jest przeprowadzenie analizy samego siebie. Terapia pacjenta zaczyna się, rzec by można, od lekarza; tylko wówczas gdy lekarz umie poradzić sobie z sobą samym i z własnymi problemami, umie zrobić to też z samym pacjentem. Tylko wtedy."7
Nie wdając się w szczegóły, powiedzmy szczerze, iż słabością studiów przygotowujących ludzi do pracy terapeutycznej w Polsce jest brak systematycznej, przedłużonej analizy siebie pod okiem doświadczonego mistrza. Taka analiza (wielu studentom potrzebna byłaby psychoterapia z prawdziwego zdarzenia) podniosłaby znacznie koszt studiów, ale dałaby jednocześnie większe możliwości terapeutyczne przyszłym psychologom. Ponadto okres studiów dla większości ludzi młodych jest jeszcze czasem kształtowania się ich emocjonalności. Stąd też w tym okresie (jakby na przedłużeniu dojrzewania) o wiele łatwiej można przepracować podstawowe problemy wyniesione z domu rodzinnego niż w wieku dorosłym. Po ukończeniu studiów absolwent psychologii nastawiony jest bardziej na pracę z innymi niż z sobą samym.
Niezależnie od tego, z jakiej metody korzysta terapeuta, w jego kontakcie z pacjentem konieczna jest "ludzka postawa": zrozumienie, szacunek, otwartość, szczerość, wrażliwość na cierpienie, dawanie poczucie bezpieczeństwa itd. Terapeuta winien w jakiś sposób spełniać rolę matki i ojca jednocześnie. Pomocy terapeutycznej najczęściej szukają osoby, które czują się głęboko zranione w relacji do swoich własnych rodziców. Im więcej rodzicielskiej postawy znajdzie pacjent w osobie terapeuty, tym owocniejsza może okazać się sama terapia. Terapeuta choćby w minimalnym stopniu winien łączyć ojcowskie poczucie bezpieczeństwa i trzeźwość życiową z macierzyńskim współczuciem i troską. Ojcostwo terapeuty nie może jednak przeradzać się w postawę paternalistycznej wyniosłości, a macierzyństwo w nadopiekuńczość i emocjonalne wiązanie pacjenta z sobą. Miłość terapeuty winna być z jednej strony wrażliwa i współczująca, z drugiej zaś realistyczna i wolna. Miłość ta staje się zasadniczym źródłem skuteczności przyjętej przez terapeutę metody. Antoni Kępiński, jeden z najwybitniejszych polskich psychiatrów, twierdził, iż najlepszym lekarstwem dla chorego "jest sam lekarz i jego słowo"8 .
Terapeuta - o ile chce skutecznie pomagać - winien angażować w terapię siebie samego. Nie może chować się za przyjęte techniki i metody. Im mniejsze bywa zaangażowanie osobowe terapeuty, tym większe znaczenie posiadają stosowane przez niego techniki. Terapeuta, posługując się precyzyjną metodą, postawi zwykle słuszną diagnozę. Sam jednak sposób przekazania jej może okazać się wręcz destruktywny, jeżeli nie weźmie pod uwagę wrażliwości i granic odporności psychicznej pacjenta.
Terapeuci (nie tylko zresztą w Polsce) mają w tym względzie na ogół dość niepochlebną opinię. Zarzuca się im, że zbyt pochopnie i w sposób zbyt bezpośredni (wręcz "nieparlamentarny") dzielą się ze swoimi pacjentami tym, co u nich dostrzegają. Wiele osób zagubionych i znerwicowanych przyjmuje takie diagnozy jak wyrok na siebie, który przekreśla je raz na zawsze. Terapeuta, który nie umie wyczuć, co może powiedzieć pacjentowi, aby go nie zranić, a co winien zatrzymać dla siebie, będzie popełniał w terapii "szkolne" błędy. Często jego opinie, choć "prawdziwe" z punktu widzenia "diagnozy technicznej", będą jednocześnie całkowicie "fałszywe" z punktu widzenia "diagnozy ludzkiej". Przekazywanymi informacjami, choćby były najprawdziwsze z punktu widzenia medycznego, nie może destabilizować pacjenta, powodując zaburzenia w jego obrazie siebie. Nie może też niszczyć jego mechanizmów obronnych, które - choć mają podłoże neurotyczne - pozwalają mu jednak w jakiejś formie radzić sobie z własnym życiem i funkcjonować w społeczeństwie.
Wielu pacjentów, przychodząc do terapeuty, nie oczekuje bynajmniej diagnozy i pomocy technicznej, ale raczej zrozumienia, współczucia, poczucia bezpieczeństwa, oparcia psychicznego. Jeden z rekolektantów powiedział mi kiedyś wprost, iż chodzi do psychologa tylko po to, aby się "po prostu wygadać". Kiedy pacjenci otrzymają potrzebne im ludzkie wsparcie, nabierają większego zaufania do terapeuty i są bardziej otwarci na przyjęcie diagnozy.
"Jest wiele przypadków - stwierdza C.G.Jung - których nie sposób wyleczyć, jeśli lekarz sam się w nie nie zaangażuje. (...) Jest rzeczą decydującą, czy lekarz uznaje się za jedną z osób dramatu czy też odwrotnie, zasłania się własnym autorytetem. W sytuacjach wielkiego kryzysu życia duchowego, w momentach ekstremalnych, gdy chodzi o być albo nie być, nie pomogą małe, choć może sugestywne hokus pokus, albowiem sytuacje takie są wyzwaniem dla lekarza jako istoty ludzkiej."9
"Technologiczne" i komercjalne podejście do psychoterapii sprawia, iż wielu terapeutów nie traktuje siebie jako osoby zaangażowanej w dramat drugiego człowieka, ale jako specjalistów, którzy z zewnątrz "interweniują" w życie pacjenta na wzór lekarza-chirurga. Pojęcie terapii u wielu terapeutów domaga się dziś znacznego poszerzenia o "ludzki wymiar", w którym świat wartości odgrywałby zasadniczą rolę. Trudno sobie wyobrazić dobrego terapeutę bez spójnego systemu filozoficznego i całościowego spojrzenia na człowieka. Jego osobista hierarchia wartości posiada przecież istotne znaczenie w relacji z pacjentem. Wpływa także na zakładany przez niego cel terapii. Terapeuta winien odznaczać się nie tylko nastawieniem ojcowskim i macierzyńskim, ale także "postawą mistrza", który uczy sztuki życia.
Jednym z największych zarzutów, jakie można postawić wielu szkołom terapeutycznym, jest izolowanie sfery psychicznej i emocjonalnej od sfery duchowej i religijnej. Psychoterapia, brana jako całość, ciągle choruje na lęk przed duszą nieśmiertelną człowieka lub też na "ucieczkę przed Bogiem"10.
I choć w historii psychoterapii istniało wielu znakomitych autorów (na czele z C.G.Jungiem i V.E.Franklem), którzy usiłowali łączyć wymiar psychiczny i emocjonalny z wymiarem duchowym i religijnym, to jednak główne nurty psychoterapii wydają się ciągle jeszcze skażone obojętnym, a niekiedy wręcz niechętnym podejściem do religii i duchowości. Nad psychoterapią ciąży jeszcze dziewiętnastowieczny scjentyzm oraz będący pod jego wpływem Freud, który wszystkie potrzeby i pragnienia człowieka (także duchowe i religijne) sprowadził do jednej zasadniczej sfery - do seksualności. Niechęć psychoterapii do duchowości i religii nie jest zawiniona jedynie przez psychoterapeutów. "Pewną odpowiedzialność" (o ile tak można powiedzieć) ponosi także teologia duchowości, która z ogromną nieufnością przez dziesiątki lat odnosiła się do psychoterapii. Kiedy psychologia jako samodzielna nauka w XIX wieku odłączyła się od filozofii, wówczas Kościół zignorował ją na całe dziesięciolecia. Jeszcze w 1961 Święte Oficjum wydało oświadczenie, iż osoby duchowne "nie mogą się radzić psychoanalityków bez pozwolenia ordynariusza, i to tylko dla poważnej przyczyny"11. Dopiero Sobór Watykański II przełamał ostatecznie tę nieufność. Obecnie wiele dokumentów Stolicy Apostolskiej, które omawiają problemy wychowania w rodzinie, formacji kapłańskiej i zakonnej oraz inne problemy duszpasterskie, odwołuje się często do psychologii i zaleca korzystanie z psychoterapii, z zastrzeżeniem, aby nie zastępowała ona spowiedzi i kierownictwa duchowego. Zarówno psychoterapia, jak i teologia duchowości oraz teologia moralna mają jeszcze wiele do zrobienia, aby pokonać istniejące opory i wzajemną nieufność i rozpocząć współpracę dla dobra ludzi, którym pragną pomagać.
Terapeuta, który zakładałby izolację problemów psychicznych i emocjonalnych od problemów duchowych i religijnych, w dialogu z pacjentem będzie sztywnie poruszał się jedynie "po swojej działce" także wówczas, kiedy doświadczenie duchowe i religijne będzie miało dla niego decydujące znaczenie. Twierdzenie terapeuty, iż nie zna się na "sprawach duchowych", może być nie tylko swoistym unikiem, ale także - przynajmniej w pewnych sytuacjach - po prostu brakiem kompetencji. Podobny błąd popełniłby ksiądz, gdyby izolował religię i duchowość od psychologii i psychoterapii. Wprowadzałby w ten sposób wielu penitentów w sytuacje bez wyjścia, zarówno z punktu widzenia duchowego, jak i emocjonalnego. Wiele bowiem ludzkich zachowań, które wydają się naruszeniem norm moralności, de facto jest często uwarunkowanych "mechanizmami psychologicznymi (...) lub powstałymi wskutek zadawnionych przyzwyczajeń, które ograniczają"12, a niekiedy "redukują do minimum winę moralną"13. Doświadczenie pokazuje, jak wielką krzywdę można zrobić człowiekowi, kiedy w głębokiej nerwicy (lub też przy skłonnościach psychotycznych) oskarża się go o niemoralność i usiłuje się mobilizować do większego wysiłku religijnego, czy też pomagać mu (nie daj Boże!) poprzez egzorcyzmy. Thomas Merton zwraca uwagę, iż ksiądz "nie powinien być jednym z tych, którzy z zasady szydzą z psychiatrii czy z psychoterapii i udają, że wszelkie emocjonalne problemy mogą być rozwiązane przy użyciu środków ascetycznych. Powinien wiedzieć, kiedy należy skierować kogoś do psychiatry, w celu stosownego leczenia, a nie próbować »leczyć« neurotyka, oszukując go lub próbując rozbawić, tym bardziej atakując go."14
Wymiar duchowy i moralny psychoterapii wyraża się nie tylko w tym, iż terapeuta uwzględnia wymiar duchowy u swojego pacjenta, ale również w tym, że sam traktuje spotkania z nim jako wyzwanie dla siebie i swojego życia wewnętrznego. Dobrym wzorem może być znowu C.G. Jung. "Jako lekarz muszę sobie stale zadawać pytanie, jakie przesłanie przynosi mi pacjent. Co to oznacza dla mnie? (...) Jeśli nie znaczy nic, nie mam punktu zaczepienia. Tylko wtedy, gdy sam lekarz czuje się dotknięty, może cokolwiek zdziałać. »Jedynie zraniony uzdrawia.« Kiedy lekarz kryje się pod pancerzem persony, niczego nie wskóra."15
Słowa "jedynie zraniony uzdrawia" wskazują na głębię ludzką i duchową, do której może czuć się zaproszony terapeuta w swojej pracy z pacjentem. Zdaniem Junga terapeuta jako pierwszy winien poczuć się zraniony. Może on pomóc pacjentowi o tyle, o ile sam choć trochę nauczył się cierpieć. Jung mówi też o "tak zwanym chorym" i "tak zwanym zdrowym" człowieku. (Granica pomiędzy chorobą i zdrowiem, jak wskazuje na to wiele ludzkich sytuacji, jest nieraz dość umowna.) Zasadniczym celem terapii, na jaki wskazuje Jung, jest umiejętność cierpienia: "Celem psychoterapii nie jest przeniesienie pacjenta w jakiś nie istniejący stan szczęśliwości, lecz umożliwienie mu zdobycia hartu i filozoficznej cierpliwości w znoszeniu cierpienia."16 Ostatecznie więc całą psychoterapię - upraszczając może nieco zagadnienie - można sprowadzić do jednego: do dawania przez terapeutę świadectwa, w jaki sposób on sam radzi sobie z własnym cierpieniem.
Ważnym obowiązkiem moralnym terapeuty, o ile chce być naprawdę ludzki, jest nieustanne sprawdzanie własnej postawy wobec pacjentów. Troska o kompetentną superwizję jest jednym z ważnych kryteriów osobowego zaangażowania w pracę z pacjentem. Także wówczas, kiedy terapeuta jest doświadczonym praktykiem i pracuje już wiele lat z ludźmi, potrzebuje od czasu do czasu "trochę dobrego lustra" - superwizji. "Każdy terapeuta powinien mieć możliwość odwołania się do jakiejś instancji kontrolnej, do osoby trzeciej, by mógł poznać inne punkty widzenia. Nawet papież ma spowiednika. Zawsze doradzam analitykom: Miej »spowiednika«. (...) Jakakolwiek pomoc lekarza jest »dialogiem« chorej psyche z psyche lekarza."17
* * *
Niemal wszystkie ludzkie problemy mają "drugie dno". Problemy psychiczne i emocjonalne mają swoje "dno" duchowe, zaś problemy duchowe i religijne nierzadko mają także podłoże emocjonalne i psychiczne. Kierownik duchowy winien nieraz przekonać penitenta, iż potrzebuje nie tylko pomocy duchowej, ale także i terapeutycznej. Terapeuci winni również wykazywać się tą samą otwartością i odesłać niekiedy pacjenta do kapłana. Wiele ludzkich problemów emocjonalnych czy psychicznych ma swoje podłoże duchowe. Można nabawić się "ciężkiej nerwicy", lekceważąc problem celu życia i ulegając "bezmyślnie" swoim najniższym instynktom. Problemu przebaczenia, cierpienia, lęku przed śmiercią nie można ostatecznie rozwiązać wyłącznie z pomocą psychoterapii. Wobec najtrudniejszych ludzkich pytań psychoterapia jest bezradna. Są to bowiem najpierw problemy natury duchowej. Winien zdawać sobie z tego sprawę nie tylko każdy ksiądz, ale także każdy psycholog i psychiatra. Stąd właśnie rodzi się postulat wzajemnej ściślejszej współpracy pomiędzy duszpasterstwem a psychoterapią.
I jeszcze jedna refleksja. Zarówno duszpasterstwo, jak i psychoterapia winny bardziej otworzyć się na pomoc młodym ludziom studiującym psychologię, którzy w przyszłości mają być terapeutami. Wielu z nich podejmuje ten właśnie kierunek studiów w nadziei, iż znajdą w nich wyjaśnienie dla swoich własnych problemów. Nie jest to motywacja bez znaczenia. Kiedy jednak w trakcie studiów pozostawieni są sami sobie i nie otrzymują należnej im pomocy ludzkiej: duchowej i psychologicznej, a tylko informacje i umiejętności "techniczne", wówczas po kilku latach stają przed pacjentami zagubieni i zalęknieni, uzbrojeni jedynie w dyplomy. Jedynym narzędziem, jakim mogą się wówczas posłużyć, są właśnie metody i techniki, których się nauczyli. Kiedy jednak mają szczęście spotkać na swej drodze mistrzów, którzy traktując ich po ojcowsku-macierzyńsku pomogą im zrozumieć własne życie i nabierać dystansu do problemów, wówczas w przyszłości będą dzielić się nie tylko zdobytą wiedzą, ale przede wszystkim sercem, które odkryli w sobie dzięki nim.
JÓZEF AUGUSTYN SJ, ur. 1950, dr teologii, kierownik duchowy i rekolekcjonista w Częstochowie. Autor wielu książek, wydał m.in.: Integracja seksualna. Przewodnik w poznawaniu i kształtowaniu własnej seksualności (1993, wyd. III - 1997), Praktyka kierownictwa duchowego (1993), Homoseksualizm a miłość (1996) oraz cykl rozważań rekolekcyjnych: Adamie, gdzie jesteś?, Daj mi pić, W Jego ranach, Widzieliśmy Pana (1996).
Przypisy:
1. W wielu krajach Europy liczba rozwodów przeprowadzanych sądownie sięga ponad 50% zawieranych corocznie małżeństw. Praktycznie częściej niż co drugie małżeństwo ulega rozkładowi. Por. S.Fausti, Elogio del nostro tempo, Edizioni Piemme 1996, s. 49.
2. G.Bunge, La paternitŕ spirituale, Edizioni Qiqajon, Magnano 1991, s.17.
3. Psychoterapia. Szkoły, zjawiska, techniki i specyficzne problemy. Praca zbiorowa pod redakcją L.Grzesiuk, Wydawnictwo PWN, Warszawa 1994, s. 194-210.
4. R.Assagioli, Psychosyntčse. Principes et techniques, Editeurs EPI, Paris 1983.
5. C.G.Jung, Wspomnienia, myśli, sny, Wydawnictwo WROTA, Wydawnictwo KR, Warszawa 1993, s. 162.
6. Tamże, s. 162.
7. Tamże, s. 164.
8. Z. J. Ryn, Ślad trwalszy od człowieka, "Charaktery", 7/1997, s.25.
9. C.G.Jung, Wspomnienia, myśli, sny, dz. cyt., s. 164.
10. Por. J.Rudin, Psychoterapia i religia, Wydawnictwo Solarium, Warszawa 1992, s. 26nn.
11. "LOsservatore Romano" (wydanie włoskie), 16 VII 1961, s.3.
12. "LOsservatore Romano" (wydanie polskie), 5-6/1993, s.43-44.
13. Por. Katechizm Kościoła Katolickiego, Rzym 1992, 2352.
14. T. Merton, Kierownictwo duchowe i medytacja, Wydawnictwo M, Kraków 1995, s. 51-52.
15. C. G. Jung, Wspomnienia, myśli, sny, dz. cyt., s. 165.
16. C. G. Jung, Gesammelte Werke, t. XVI, s. 87, nr 185.
17. C .G. Jung, Wspomnienia, myśli, sny, dz. cyt., s. 165.