Mylić miłość z czymś, co miłością nie jest, to tak, jakby mylić życie ze śmiercią
Mylić miłość z czymś, co miłością nie jest,
to tak, jakby mylić życie ze śmiercią.
Gdy ktoś twierdzi, że rozczarował się miłością, to nie zdaje sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości rozczarował się samym sobą lub innym człowiekiem, który pomylił miłość z czymś, co miłością nie jest. Prawdziwa miłość nigdy nas nie rozczaruje! Ona stanowi sens naszego życia i dlatego mylenie miłości z czymś, co miłością nie jest, nieuchronnie prowadzi do krzywd i cierpienia. Typowe w naszych czasach błędy w patrzeniu na miłość to mylenie miłości ze współżyciem seksualnym, z uczuciami, z tolerancją, z akceptacją, z „wolnymi związkami” oraz z naiwnością.
Mit pierwszy to przekonanie, że współżycie seksualne stanowi istotę miłości. Mylenie miłości z seksualnością prowadzi do dramatycznych krzywd, popęd seksualny - jak każdy popęd - jest ślepy i nieobliczalny. Gdyby istotą miłości było współżycie seksualne, to rodzicom nie wolno byłoby kochać własnych dzieci. Tymczasem nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym kontekście codziennej czułości i troski o kochaną osobę. Kto myli seksualność z miłością, ten z popędu czyni swego bożka, składając mu ofiary hojne i krwawe. Taki człowiek dla chwili przyjemności seksualnej gotów jest poświęcić nie tylko sumienie, małżeństwo i rodzinę, ale także swoje zdrowie a nawet życie. Kto myli seksualność z miłością, ten popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości staje się miejscem wyrażania przemocy, do gwałtów włącznie, a także miejscem przekazywania śmierci, do aborcji i AIDS włącznie. Kierowanie się seksualnością prowadzi do cywilizacji śmierci, a kierowanie się miłością prowadzi do cywilizacji życia. Mylić miłość z seksualnością to mylić życie ze śmiercią. Człowiek zniewolony popędem oszukuje samego siebie i swoje zniewolenie usiłuje zamaskować pozorami miłości.
Kto utożsamia miłość ze współżyciem seksualnym, ten wpada w pułapkę pożądania. Pożądanie pojawia się wtedy, gdy brakuje miłości. Największe problemy z opanowaniem popędu seksualnego i pożądania mają ci, którzy nie kochają. Największą „aspiracją” takich ludzi jest szukanie przyjemności za każdą cenę. Prowadzi to do różnych form nieczystości, a także do uzależnień i demoralizacji. Kto przeżywa radość z tego, że kocha, tego nie interesuje żadna forma seksualnej przyjemności, która narusza przyjaźń z Bogiem, szacunek do samego siebie czy miłość do bliźniego. Miłość nie jest seksualnością. Jest natomiast tą jedyną siłą, dzięki której człowiek może stać się panem własnych popędów i własnego ciała. To właśnie powstrzymywanie się od współżycia seksualnego jest potwierdzeniem odpowiedzialnej miłości rodzicielskiej, narzeczeńskiej czy w gronie przyjaciół. Także w małżeństwie panowanie nad popędem seksualnym jest warunkiem wierności i szczęścia. Seksualność małżonków staje się w pełni ludzka i czysta, gdy wynika z miłości, a nie z popędu czy z pożądania. Przynosi wtedy obydwojgu małżonkom radość i wzruszenie, a nie tylko fizyczną przyjemność. Małżonek, który kocha, nie skupia się na doznaniach fizjologicznych, ale na zachwycie, że może być jednym ciałem i jedną duszą z osobą, którą kocha i przez którą jest kochany. Takie współżycie seksualne to spotkanie dwojga osób, a nie mechaniczny dotyk dwóch ciał.
Mit drugi w odniesieniu do miłości to przekonanie, że miłość jest uczuciem oraz że miłość to piękne uczucie. Tymczasem kochać to coś nieskończenie więcej niż coś czuć na poziomie emocji. Gdyby miłość była uczuciem, to nie można byłoby jej ślubować, gdyż uczucia są zmienne, a miłość jest trwała i wierna. Uczucia są cząstką mnie, są moją własnością, a miłość jest większa ode mnie. Ja w niej jedynie uczestniczę, kiedy kocham. Uczucia przeżywamy także wobec zwierząt, przedmiotów i wydarzeń, a zatem wtedy, gdy nie kochamy, ale coś lubimy czy czyś się cieszymy. Dojrzała miłość jest postawą a nie nastrojem. Zakochanie nie jest jeszcze miłością. Jest zauroczeniem emocjonalnym, które czasem prowadzi do życiowych tragedii.
Fałszywe przekonanie o tym, że miłość to uczucie wynika z faktu, że każdy, kto kocha, przeżywa silne uczucia. Nie istnieje miłość bez uczuć. Obojętność wobec drugiej osoby świadczy o tym, że jej nie kochamy. Z faktu jednak, że uczucia towarzyszą miłości, nie wynika, że miłość jest uczuciem. Gdyby kierować się założeniem, że miłość jest tym, co jej towarzyszy, to równie uprawnione byłoby twierdzenie, że miłość jest wzmożonym wydzielaniem hormonów, podniesionym ciśnieniem krwi, albo rumieńcem na twarzy. Tego typu zjawiska pojawiają się bowiem wtedy, gdy kochamy. Nie są one jednak miłością. Gdy w słoneczny dzień wychodzę na spacer, wtedy towarzyszy mi mój cień. O ile jednak łatwo odróżnić cień ode mnie, o tyle wielu ludziom sprawia trudność odróżnienie uczuć, które towarzyszą miłości od postawy miłości. Nie jest prawdą, że miłość to uczucia i że — kochając - przeżywamy jedynie „piękne” uczucia. Prawdą natomiast jest to, że miłości zawsze towarzyszą uczucia i że są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu a nawet nienawiści. W każdym swoim słowie i czynie Jezus wyrażał swoją kochał, ale tej Jego miłości towarzyszyły przecież bardzo różne przeżycia. Nasze emocje sygnalizują to, co dzieje się w nas samych i w naszym kontakcie z innymi ludźmi. Jeśli kochający rodzice odkrywają, że ich syn okazuje się narkomanem, to przeżywają wtedy dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć właśnie dlatego, że kochają. Mylenie miłości z uczuciami sprawia, że to uczucia stają się kryterium postępowania. Tymczasem uczucia — podobnie jak popędy — bywają nieobliczalne, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów.
Dojrzały człowiek odróżnia miłość od uczuć. Wie, że miłość jest świadomą i dobrowolną postawą, a uczucia są jednym ze sposobów wyrażania miłości. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych przeżyciach i potrzebach. Miłość jest szczytem bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do zależności od drugiej osoby i do agresywnej zazdrości o tę osobę. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do wewnętrznych niepokojów i napięć. To właśnie dlatego „radość” człowieka zakochanego okazuje się niespokojna, a zakochani potrafią ranić się emocjonalnymi szantażami. Miłość prowadzi do trwałej radości, a kierowanie się uczuciami prowadzi do trwałego niepokoju, do zaburzonych więzi międzyludzkich i do uzależnień chemicznych. Kto kocha, ten odczuwa radość nawet wtedy, gdy jest zmęczony czy smutny. Kto nie kocha, ten jest ciągle niespokojny i za wszelką cenę próbuje odreagować swoje bolesne przeżycia.
Trzeci z mitów na temat miłości polega na przekonaniu, że kochać to znaczy tolerować. Tymczasem tolerować to mówić: rób, co chcesz!, a kochać to mówić: pomogę ci czynić to, co służy twemu rozwojowi i co prowadzi cię do świętości. Tolerancja byłaby racjonalną postawą wtedy, gdyby człowiek nigdy nie krzywdził samego siebie ani innych ludzi. Tak będzie w niebie, ale na większość zachowań z repertuaru człowieka nie wyraża miłości, lecz prowadzi do krzywdy i cierpienia. W realiach, w jakich żyjemy, mówić komuś: czyń, co chcesz!, oznacza tyle samo, co mówić: „rób wszystko, co chcesz, gdyż twój los mnie nie interesuje, a twoje cierpienia, jakie sprowadzisz na siebie błędnym postępowaniem, są mi zupełnie obojętne”. Kto myli miłość z tolerancją, ten rezygnuje z racjonalnego myślenia, gdyż wierzy w to, że wszystkie zachowania człowieka stanowią równie wartościową alternatywę.
Kto ubóstwia tolerancję, ten na jej ołtarzu musi złożyć w ofierze człowieka. Zastępowanie miłości tolerancją oznacza wspieranie ludzi cynicznych i przestępców, gdyż jest dla nich najlepszą rękojmią bezkarności. Kto stawia tolerancję w miejsce miłości, ten poniża ludzi szlachetnych i świętych, gdyż zrównuje ich postawę z zachowaniami bandytów, odnosząc się w jednakowy sposób do jednych i drugich. Miłość to troska o drugiego człowieka, a tolerancja to obojętność na jego los . Tolerować zachowania człowieka — i to jedynie w pewnych granicach! - można wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast stosować tolerancji w innych dziedzinach życia, a zwłaszcza w sferze więzi i wartości, gdyż empirycznym faktem jest to, że niektóre zachowania są aż tak szkodliwe, iż zakazuje ich nawet kodeks karny.
Człowiek dojrzały odnosi się do innych ludzi z miłością, a nie ledwie ich toleruje. Natomiast wobec zachowań innych ludzi stosuje kryterium prawdy i dobra. Dzięki temu wspiera zachowania szlachetne u wszystkich ludzi bez wyjątku, a jednocześnie ze stanowczością, jakiej uczy nas Chrystus, sprzeciwia się tym zachowaniom, przez które ktoś krzywdzi siebie lub innych ludzi. Im bardziej kocham człowieka, tym bardziej staję się „nietolerancyjny” wobec tych jego zachowań, które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie. Właśnie dlatego im mocniej rodzice kochają swoje dziecko, z tym większą stanowczością chronią je przed każdym niebezpieczeństwem i nie dopuszczają do błędnych zachowań. Jezus był wyjątkowo „nietolerancyjny” wobec cynicznych i przewrotnych zachowań faryzeuszów czy uczonych w Piśmie. Tolerancja postawiona w miejsce miłości to szczyt obojętności na los ludzi, podczas gdy miłość to najbardziej intensywna forma troski o każdego człowieka.
Czwarty błąd polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Niektórzy sądzą, że akceptacja stanowi istotę, a nawet najwyższy przejaw miłości. Tymczasem akceptować drugiego człowieka, to mówić: bądź sobą, czyli pozostań w obecnej fazie rozwoju. Tego typu przesłanie jest skrajną naiwnością wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca złodzieja czy gwałciciela do tego, by „był sobą”. Akceptacja to coś znacznie mniej niż miłość nie tylko w odniesieniu do ludzi w kryzysie, ale także w odniesieniu do ludzi szlachetnych. Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie mógł się dalej rozwijać. W rozwoju człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest wyłącznie miłością i nie potrzebuje rozwoju. Tymczasem nikt z ludzi miłością nie jest i dlatego nikt z nas nie powinien zatrzymywać się w obecnej fazie rozwoju.
Jest czymś słusznym akceptować prawdę na temat aktualnej sytuacji i postawy danego człowieka. Równie słuszne jest akceptowanie nienaruszalnej godności danej osoby. Zarówno jednak prawda o danej osobie, jak również godność tej osoby nie jest zależna od tego, czy ją akceptujemy, czy też nie. Od nas zależy natomiast postawa wobec danej osoby, czyli właśnie to, czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej i o jej godności. Kochać to nie „zamrażać” kogoś w jego obecnej — najpiękniejszej nawet! — fazie rozwoju, lecz pomagać mu, by nieustannie się rozwijał. Akceptować, to mówić: bądź sobą!, a kochać, to mówić: pomogę ci stawać się codziennie kimś większym od samego siebie. Miłość to niezwykły dynamizm, to zdumiewająca moc, która potrafi przemienić człowieka. Właśnie dlatego błędem jest mylenie miłości z akceptacją prawdy o człowieku czy z uznawaniem jego godności. Błąd ten oznacza w praktyce zachęcanie danego człowieka do tego, by zrezygnował z dalszego rozwoju. Kto kocha, ten ma odwagę proponować drugiej osobie nieustanne dorastanie do świętości. Kto jedynie akceptuje, ten takiej odwagi nie posiada.
Mit piąty na temat miłości to przekonanie, że ”wolne związki” to najbardziej „nowoczesna” forma wyrażania miłości w relacji kobieta — mężczyzna. Mylenie miłości z tak zwanym „wolnym związkiem” to efekt nieodpowiedzialnej, „rozrywkowej” wręcz wizji więzi między kobietą a mężczyzną. W rzeczywistości nie istnieje „sucha woda”, „kwadratowe koło” ani „wolny związek”. Ludzie, którzy ulegają tego typu mitowi, deklarują sobie, że się kochają, czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy we wszechświecie. Jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą siebie opuścić, gdyż żyją w związku, który ich nie wiąże i do niczego nie zobowiązuje. Tacy ludzie używają wewnętrznie sprzecznego wyrażenia po to, by ukryć bolesny dla nich fakt, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, czyli niewierny, niepłodny i z definicji nietrwały. Taki związek jest wolny naprawdę tylko od jednego: od odpowiedzialności za własne postępowanie i za drugą osobę. W „wolnym związku” ta druga osoba traktowana jest jak sprzęt domowy, który wypożycza się w sklepie na próbę i którego w każdej chwili można się pozbyć.
Kto kocha, ten ma mentalność zwycięzcy. Taki człowiek pragnie czegoś znacznie większego niż romansu albo bycia dla kogoś kolejnym „partnerem”. Rozumie, że nie jest możliwe małżeństwo na próbę, gdyż nie jest możliwe życie na próbę. Wie też, że druga osoba nie jest sprzętem, który można wypróbować i ewentualnie zwrócić do sklepu, ale osobą, którą należy nieodwołalnie kochać. Dojrzały człowiek potrafi kochać wiernie i nieodwołalnie. Ma też świadomość, że na świecie istnieją tacy ludzie, którzy potrafią kochać w podobny sposób.
Szósty błąd w odniesieniu do miłości to przekonanie, że miłość jest formą naiwności. To prawda, że niektóre sposoby odnoszenia się do drugiego człowieka mogą być przejawem naiwności. Kiedy jednak taka sytuacja ma miejsce, wtedy z pewnością nie jesteśmy dojrzali i nie kochamy. Tam, gdzie pojawia się naiwność, miłość natychmiast odchodzi. Dojrzała miłość jest bowiem nie tylko szczytem dobroci, ale też szczytem roztropnej mądrości i w żadnym przypadku nie da się jej pogodzić z naiwnością. Chrystus poświęcał każdego dnia wiele czasu na to, by swoich słuchaczy uczyć mądrego myślenia właśnie dlatego, by nigdy nie pomylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, ale roztropni jak węże (por. Mt 10, 16).
Mylenie miłości z naiwnością ma miejsce wtedy, gdy dana osoba nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który ją krzywdzi i gdy to swoje zachowanie nazywa miłością. Typowym przykładem naiwności jest sytuacja, w której alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona dramatycznie cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to rezygnuje z obrony, licząc na to, że jej cierpienie przemieni kiedyś męża. Tego typu postawa to mylenie miłości z bezradnością lub z naiwnym liczeniem — wbrew oczywistym faktom! — na to, że krzywdziciel wzruszy się kiedyś cierpieniem swojej ofiary i zechce zmienić swoje postępowanie.
Miłość nie jest naiwnym cierpiętnictwem. Człowiek, który dojrzale kocha, potrafi przyjąć najbardziej nawet niezawinione cierpienie, jeśli mobilizuje ono krzywdziciela do tego, by się zastanowił i by zmienił. Jeśli jednak krzywdziciel pozostaje obojętny na nasz ból i nie zmienia swego błędnego postępowania, to wtedy pozostaje nam już tylko miłość na odległość. Takiej właśnie mądrej miłości uczy nas Jezus w przypowieści o mądrze kochającym ojcu, który wychodzi na drogę i z nadzieją czeka na powrót syna, ale który nie udziela błądzącemu żadnej pomocy, dopóki ten trwa w błędzie. W miłości, której uczy nas Chrystus, obowiązuje zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził.
Dojrzała miłość to decyzja troski o rozwój drugiego człowieka. To decyzja całej mojej osoby, a nie tylko mojej woli. To decyzja wyrażana w słowach i czynach dostosowanych do zachowania drugiej osoby. Człowiek dojrzały jest tak dobry, że potrafi kochać wszystkich ludzi, których spotyka, a jednocześnie jest tak mądry, że osobiście wiąże się tylko z tymi, którzy też potrafią dojrzale kochać.
opr. mg/mg