Fragmenty książki "Przekroczyć narcyzm"
ISBN: 97-83-60703-32-8
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007
Stoi jakby wrośnięty w trybunę na szeroko rozstawionych nogach, ręce trzyma oparte na biodrach, podbródek uniósł ku górze w geście wyzwania, szalonym wzrokiem przenika tłum, jego szczęki i nabrzmiałe wargi są wysunięte. Mussolini potężnym głosem przemawia do Włochów, oschle wypowiadane zdania są jak surowe smagnięcia batem, które zdają się dosięgać pleców słuchacza. Tłum jest bojaźliwy i zahukany, tylko Mussolini wie, jak go opanować.
Dziś, oglądając w telewizji o nim film dokumentalny i słuchając go, trudno się nie uśmiechnąć, chociażby ze względu na pewne przesadne pozy w stylu gladiatora czy aktora starej daty.
A mimo to człowiek ten był u władzy przez dwadzieścia lat, i był kochany, uwielbiany, wręcz ubóstwiany.
Czym ten człowiek tak fascynuje nawet dzisiaj? Świadomy swojej siły, przekonującej potęgi swojego wizerunku, posługiwał się wyszukanymi gestami, używał dobranych słów i odpowiedniej intonacji głosu, jednym słowem — Mussolini był kreatorem swojego wizerunku, i właśnie tą kompetencją wyprzedził całe zastępy dzisiejszych psychologów oraz speców od public relations, czyli osoby zajmujące się zawodowo kreowaniem wizerunków, przygotowane i wyspecjalizowane, aby poprawiać psychofizyczny wygląd polityków.
Dla Mussoliniego mimika i gestykulacja były kluczowymi komponentami gwarantującymi sukces wśród mas; w ten sposób starał się utrzymać stałą kontrolę nad masowymi środkami komunikacji.
Osobisty urok przywódcy jest atrakcyjny i jednocześnie przyczynia się do jego niekwestionowanego autorytetu. Mussolini był rzeczywiście wprawnym i przekonującym mówcą. Siła i skuteczność jego wypowiedzi opierały się na krótkich zwrotach wymawianych tryumfalistycznym i proroczym tonem.
Miał zwyczaj używania wielu przenośni, przywoływania terminologii wojskowej (żelazo, ogień, miecz, bagnety, okręty, działa) i słów z dziedziny duchowości (wiara, ideał, ofiara, wierzyć, męczennik, posłannictwo, wspólnota), aby w ten sposób trafiać bezpośrednio do serc i wzbudzać zainteresowanie ludu.
Przemówienia wygłaszał krótkimi sekwencjami, używając rytmu przypominającego potrójne uderzenie młotem („Nikt / nie może / mi zaprzeczyć!”) i posługując się nieustannie antytezą („Wy dziś mnie nienawidzicie, ponieważ cały czas mnie kochacie”). Jego słownictwo było ubogie, niemniej bardzo pompatyczne — stosował mądre przerwy, patriotycznie odwoływał się do bohaterów, rzucał egzaltowane ogólniki na temat nieokreślonej przyszłości i z tego właśnie powodu trudno sprawdzalne, ale jednocześnie tak urzekające, gdyż budzące w umysłach ludzi niepodważalne przekonanie o przyszłych zwycięstwach.
Sugestia, urok, przekonywanie — to były te środki, których Mussolini używał, aby zwrócić na siebie uwagę słuchaczy.
W czasach, w których prasa miała ogromną siłę uzależniania, Mussolini potrafił świetnie manipulować słowami, był bardzo dobrym dziennikarzem.
Wystarczyło, by jakaś rzecz została opublikowana w gazecie, a natychmiast stawała się dogmatem, prawdą aksjomatyczną, nad którą się nie dyskutuje. Gazeta była nośnikiem prawdy absolutnej, zwłaszcza dla tych, którzy jej nie czytali.
W czasach Mussoliniego, kiedy ludziom towarzyszyło tylko radio, nakłady gazet były o wiele niższe niż dziś, czasopisma kolorowe w ogóle nie istniały, wtedy naprawdę wszystko, co pachniało drukiem, było uważane za coś tajemniczo wszechmocnego i wzbudzało rodzaj swoistego lęku. Wystarczyło jedno zdanie opublikowane w gazecie, aby mieć wpływ na tłum, aby go skierować na prawo albo na lewo, do przodu albo do tyłu, według własnego upodobania...
Pomimo że tylko kilka osób czytało pewne wypowiedzi, stawały się one rzeczywistością dla wszystkich.
W takim więc kontekście rodzi się naukowy zarys propagandy, czy też rozpoczyna się okres korzystania ze specjalnych metod zmierzających do uzyskania czynnej lub biernej zgody tłumu w związku z akcjami politycznymi, niekiedy także dzięki manipulacji psychologicznej.
Innymi słowy, konkretyzuje się sprawowanie władzy, która jest wzmacniana przez zdobywanie opinii publicznej. W tym okresie rządy krajów biorących udział w wojnie widzą konieczność powstania swoistych organów, których zadaniem będzie manipulacja na płaszczyźnie intelektualnej i moralnej — tak wojska, jak i ludności cywilnej. Pojawiają się działania komplementarne typu: konferencje, kino, teatr, imprezy muzyczne (koncerty, tworzenie muzyki rządowej w formie „pioseneczek”, które z pewnością posiadały niezwykłą siłę przekonywania, ale jednocześnie zawierały element dekoncentracji, tak aby szybko zapadły w pamięć), wieczory rozrywkowe organizowane dla podtrzymywania morale żołnierzy i umotywowania ich oraz wzmocnienia u ludzi poczucia obowiązku obywatelskiego.
To samo „bombardowanie” dokonywane jest również za pomocą sugestywnych środków o charakterze reklamowym bądź politycznym przy zastosowaniu słynnej telewizyjnej „karuzeli” albo też nowoczesnych teledysków, w których zamiast piosenkarza pojawiają się twarze kandydatów politycznych, które prześladują ludzi w każdej chwili dnia i gdziekolwiek by się znajdowali, a wszystko po to, by refren ich piosenki z kampanii wyborczej zapadł głęboko w umysły obywateli i rozbrzmiewał w nich jako hymn zwycięstwa.
Zarówno demokracja, jak i totalitaryzm, z różnych powodów i na różne sposoby, próbowały poprzez piękno (architektura, plakaty, zbiorowe ceremonie, kino) osiągnąć konsensus, umocnić patriotyzm obywateli albo też wyeliminować wewnętrznego wroga.
To właśnie od Mussoliniego, pierwszego dyktatora nowożytnej historii Włoch, zaczyna się po mistrzowsku używać sztuki propagandy, wykorzystując skutecznie ówczesne środki komunikacyjne, przede wszystkim prasę, a nawet kino, w którym emitowano słynne „cinegiornali Luce” (kronika filmowa „Światło”), filmy dokumentalne, w których gloryfikowano posunięcia rządu oraz ukazywano obraz charyzmatycznego przywódcy — duce.
W całych Włoszech, nawet w najodleglejszych, zabitych deskami wsiach, manifesty, napisy, rzeźby i pomniki obwieszczały jego sławę i jego imię. Celem tych zabiegów było przyciąganie, a konsekwencją „stworzenie atmosfery ogłupienia, w której rodzi się stan półświadomości, wierzy się i nie wierzy, traci się poczucie rzeczywistości”.
Wizerunek był jednym z najważniejszych elementów sprawowania władzy: Mussolini dbał nie tylko o rozpowszechnianie swojej polityki, ale też z coraz większą pieczołowitością zabiegał o własny publiczny wizerunek. Zdjęcia i kroniki filmowe pokazywały go jako człowieka dumnego, śmiałego, wysportowanego, dbającego o kondycję fizyczną i aparycję, jeżdżącego na koniu, pływającego, grającego w tenisa, prowadzącego z dużą prędkością samochód czy motocykl, a nawet pilotującego samolot.
Człowiek — symbol męskości, który lubił się afiszować, jak na to wskazują liczne zdjęcia, jako sportowiec z odkrytym torsem na plaży, narciarz na ośnieżonych stokach, rolnik razem z chłopami w czasie młócenia zboża.
Człowiek taki jak każdy i blisko każdego: to było jego przesłanie, które propagował w każdym swoim wcieleniu.
W rzeczywistości, aby ułatwiać coraz liczniejszym rzeszom utożsamienie się z sobą, nie zwracał uwagi na śmieszność i schodził na coraz niższe szczeble drabiny społecznej, imał się coraz bardziej pospolitych i upokarzających prac, przeistaczał się nieustannie w murarza, chłopa, narciarza, pływaka, lotnika, szeregowca, nauczyciela, artystę, biurokratę, policjanta, dziennikarza, profesora.
Po dziesięciu latach najprzeróżniejszych wcieleń każdy Włoch mógł spokojnie rozpoznać w Mussolinim siebie, czyli mówiąc językiem Freuda, mógł „utożsamić się z nim we własnym «Ja»”, widząc go jako małe odbicie uniwersalnego ojca.
Być może dziś trudno szczycić się wybitnymi postaciami jak niegdyś: spośród postaci tak wychudzonych, że trudno uważać je za smukłe, ciał ociężałych od wygód politycznych i twarzy tragicznie ponaciąganych przez chirurgów plastycznych, musimy zadowolić się tymi, którzy zakładają strój robotnika, żeby zbliżyć się do problemów obywateli, tymi, którzy wolą splendor manifestacji politycznych od światła kinkietu, bądź też tymi, którzy popisują się przed kamerami telewizyjnymi niegodziwą pokorą.
Powodzenie Mussoliniego wzięło się stąd, że napotkał tłum, który skłonny był podporządkować się komukolwiek z powodu ogólnego rozczarowania, fundamentalnego „lęku przed wolnością” i potrzeby „niezwykłego opiekuna”. Mussolini wiedział, jak zachować subtelną równowagę pomiędzy nerwicą a sublimacją instynktów ludzkich, do których należy też libido, pozwalające na utożsamianie Superego tłumu z figurą przywódcy. Ostatecznie Mussoliniemu udało się załagodzić różne napięcia psychologiczne wywierane na ludność dzięki swoistemu rodzajowi autorytetu ojcowskiego przez narzucenie dyscypliny i idealizację własnej osoby.
Powtarzając za Freudem, „pierwotny ojciec jest ideałem grupy, i rządzi «Ja» w miejsce idealnego «Ja»”, a to znaczy, że indywidualne (osobiste) Superego traci na ważności i jest przeniesione na postać ojca.
Jest jeszcze wiele innych czynników, które wyznaczały relację psychologiczną między Mussolinim a Włochami: poczynając od „charakteru analnego” wskazanego przez Freuda, a charakteryzującego się takimi cechami, jak porządek, oszczędność i upór, przez teorię Nietzschego o nadczłowieku, upodobania sadystyczno-analne w karaniu, lęk kastracyjny, do obawy związanej z utratą męskości. Te elementy miały decydujący wpływ na decyzje dotyczące polityki wewnętrznej, na prawodawstwo, na ustalenie norm zachowania i porządku społecznego.
Poza tym Mussolini używał często przeniesienia erotycznego, to znaczy jego publicznym wystąpieniom przed tłumami towarzyszyła aura wyraźnie „miłosna”; jego zwolennicy byli związani z nim osobistą więzią wynikającą już z samego faktu podporządkowania i z tej samej „miłosnej relacji”; mieliśmy do czynienia z rzeczywistym i prawdziwym „zakochaniem tłumu”.
W istocie rzeczy siła spójności grupy faszystowskiej wynikała z utożsamiania się każdego z jedynym i niepowtarzalnym Mussolinim, stąd wraz z jego klęską nastąpił także upadek faszyzmu. Freud napisał: „W obiekcie są ulokowane silne ładunki libido narcystycznego. Jest oczywiste, że w wielu formach wyborów miłosnych, obiekt zastępuje nam jakiś niezrealizowany przez nasze «Ja» ideał. Jesteśmy przymuszeni do miłowania przez ideały, które nasze „Ja” próbuje osiągnąć, a które teraz w taki oto sposób chcemy zdobyć, aby zadowolić własny narcyzm”. Właśnie taką idealizację samego siebie Mussolini stara się propagować w swoich zwolennikach. „Jednostka, czyniąc z wodza własny ideał, kocha samą siebie, a równocześnie uwalnia się od uczuć frustracji i niezadowolenia, które dręczyły jej własne empiryczne «Ja»”.
Jak widać, istnieje duże podobieństwo pomiędzy Mussolinim a wieloma włoskimi premierami, którzy stosunkowo często zmieniali się w ostatnich 50 latach. Jest to oczywiście podobieństwo natury psychologicznej, choćby dlatego że dziś mamy inną formę państwa i porządku demokratycznego, które mają niewiele wspólnego z totalitarną przeszłością.
opr. aw/aw