Chrześcijaństwo jest religią miłości, ale nie naiwnej miłości
Religia chrześcijańska jest religią miłości. Jezus ucząc nas kochać oferuje nam największe możliwe szczęście. Niestety wielu z nas nie potrafi umiejętnie odczytać Jego nauki. Od kilku lat, działając w środowisku katolickim, obserwuję jak powszechne jest — zarówno przez „zwyczajne” osoby jak i zaangażowanych kościelnie świeckich oraz duchownych — mylenie miłości i miłosierdzia z naiwnością. Miłością tłumaczymy przymykanie oczu na błędy popełniane przez bliskie nam osoby, pozwolenie na bycie obgadywanym i oszukiwanym, czy też niechęć do bronienia chrześcijańskich wartości we współczesnym świecie.
Ileż razy w życiu spotykamy takie przypadki jak rodzice rozkapryszonych dzieci pozwalający im robić co chcą, przyjaciele udający że nie widzą grzeszków swoich znajomych albo małżonkowie tolerujący pracoholizm czy co gorsza nawet alkoholizm swojego partnera? Przecież wypomnienie takiej osobie, że postępuje niewłaściwie, mogłoby ją zranić! Co więcej ona mogłaby się na nas obrazić lub zdenerwować. Jeśli kocham, to nie mogę dopuścić do popsucia naszych relacji! Z pewnością często moglibyśmy usłyszeć takie lub podobne tłumaczenia. A może sami też tak myślimy? Niestety, nawet jeśli mamy najlepsze chęci, to taka postawa, nie jest postawą miłości. Miłość oznacza pragnienie tego aby druga osoba doświadczała prawdziwego szczęścia, które można osiągać tylko wzrastając ku dobru. Tymczasem przymykając oczy na błędy naszych bliskich utwierdzamy ich w niewłaściwych zachowaniach, a co za tym idzie odciągamy ich od tego szczęścia. Upominanie kogokolwiek najczęściej sprawia tej osobie przykrość. Z reguły jednak, w dłuższej perspektywie czasu, znacznie większą krzywdą dla niej byłoby milczenie. Nawet jeśli ona w danym momencie tego nie rozumie.
Ofiarami błędów i grzechów naszych bliskich często jesteśmy my sami tak jak to się dzieję choćby w sytuacji gdy nasz małżonek jest alkoholikiem. Bywa też, że jesteśmy oszukiwani, obgadywani, atakowani, przez zupełnie obce nam osoby. W obu tych przypadkach, tym co z reguły słyszymy ze strony innych katolików jest to, że trzeba nadstawić drugi policzek, cierpliwie znosić cierpienie, wybaczać! W końcu to podstawa chrześcijaństwa i miłości do bliźniego! Jest to tak popularne, jak i błędne rozumienie Ewangelii. Znacznie bliższa prawdy wydaje mi się interpretacja słów Jezusa jaką kiedyś przedstawił ks. Piotr Pawlukiewicz: „Jeśli to komuś pomoże, to nawet nadstaw mu drugi policzek (...) Ale jeśli to go rozbestwi, jeśli to go uczyni jeszcze bardziej dufnym i pysznym to nie pozwól mu się uderzyć”. Miłość nigdy nie może oznaczać akceptacji zła. Jeśli „pokorne” zniesienie dziejącej się nam krzywdy, pomogłoby drugiej osobie uświadomić sobie jej niewłaściwe postępowanie i się zmienić, to taka postawa byłaby bardzo wskazana. Przyzwolenie na bycie poniewieranym najczęściej jednak umacnia drugą osobę w grzechu. Gdy w jakimś sklepie sprzedawca dwukrotnie wydał nam popsuty towar i nie reagowaliśmy, to gdy będziemy chodzić do niego następnymi razy, bardzo prawdopodobne, że znowu będzie chciał nas oszukać. Możemy wybaczyć nieuczciwemu sklepikarzowi, ale nie znaczy to, że mamy dalej robić u niego zakupy. Przynajmniej jeśli zwrócimy mu uwagę, a on nie będzie chciał się przyznać do błędu i zrekompensować nam poniesionej przez nas straty.
Chrześcijańskie miłosierdzie nie oznacza amnezji. Prawdziwe, głębokie pojednanie między ludźmi, naprawienie popsutych relacji, może nastąpić tylko w oparciu o stanięcie w prawdzie przez obie osoby, szczere przeprosiny i zadośćuczynienie za to co było złe. Jeśli ktoś nas skrzywdził, ale nie przyznaje się do tego, nie przeprasza, to ponowne zaufanie takiej osobie nie będzie znakiem miłości a naiwności a zarazem będzie odbierać tej osobie szansę na realną poprawę.
Warto też pamiętać o tym, że Bóg tworząc nas na swój obraz i podobieństwo obdarzył nas niezbywalną godnością. Pozwalając na krzywdzenie siebie, nie tylko umacniamy drugą osobę w niewłaściwej postawie, ale jeszcze zgadzamy się na naruszenie własnej godności.
Pojęcie miłości jest też bardzo często niewłaściwie interpretowane przez katolików w kontekście sporów światopoglądowych. Wielokrotnie słyszałem zarzuty, że to nie wypada wchodzić w dyskusje z przedstawicielami lewicy, bo powinniśmy miłować swoich nieprzyjaciół albo że zamiast mówić na temat aborcji czy in-vitro, powinniśmy skupiać się wyłącznie na mówieniu o wierze, miłości między kobietą a mężczyzną i podobnych tematach. Wielu z nas jest przekonanych, że chrześcijańska miłość polega na zachowywaniu się w taki sposób, żeby nikomu nie podpaść. Te osoby zdają się nie zauważać zła jakie nas otacza. Złu, szczególnie jeśli jego ofiarami są niewinne osoby trzeba się zawsze zdecydowanie przeciwstawiać. Ujęcie się za prawem nienarodzonych dzieci do życia, nie jest jakąś jałową bójką światopoglądową, jak mi kiedyś zarzucono, ale jest przejawem największej miłości do drugiego człowieka. Tak samo uczestniczenie w innych budzących emocje dyskusjach — o eutanazji, antykoncepcji, edukacji seksualnej, pornografii, narkotykach, czy homoseksualizmie — jest wyrazem głębokiej troski o los innych ludzi, których próbuje się zachęcić do grzechu, krzywdzenia samych siebie. Milcząc być może nie podpadlibyśmy szatanowi oraz jego lewicowym pomocnikom, ale z całą pewnością nasza obojętność przyczyniałaby się do dramatu, a w przypadku aborcji, in-vitro i eutanazji śmierci wielu osób.
„Błędna jest także interpretacja miłosierdzia. Wedle nauki katolickiej żadne miłosierdzie, ani Boskie, ani ludzkie nie oznacza zgody na zło, na tolerowanie zła. Miłosierdzie jest zawsze związane z poruszeniem od zła ku dobru. Gdzie zło nie ustępuje, tam nie ma miłosierdzia. (...)Miłosierdzie nie akceptuje grzechu i nie patrzy nań przez palce, ale tylko i wyłącznie pomaga w nawróceniu z grzechu” napisał kiedyś kardynał Karol Wojtyła. Te piękne i mądre słowa, mogą stanowić dla nas wskazówkę na każdy dzień co do tego jak odróżnić postawę miłości od naiwności.
opr. mg/mg