Miłość silniejsza niż śmierć

Rzeczywiście miłość wszystko zwycięża. Czy to oznacza, że miłość pokona również śmierć?

Miłość silniejsza niż śmierć

Peter Kreeft

Miłość silniejsza niż śmierć

PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa
wrzesień 2010
ISBN 978-83-7502-201-8
Format książki: 125x196 mm
Stron: 254


Spis treści
[Przedmowa]
[Wstęp]
ŚMIERĆ JAKO NIEPRZYJACIEL
Śmierć jest nieprzyjacielem
Śmierć jest stratą
Śmierć nie jest snem
Widoczne i ukryte oblicze śmierci
Śmierć jako utrata światła
Śmierć jest nieunikniona
Śmierć jest nieodwracalna
Rozpacz
Puzzle: serce
Podążając za wskazówką: śmierć jako wyjątek
Śmierć i poczucie winy
Eksperyment myślowy
Nadzieja
ŚMIERĆ JAKO KTOŚ OBCY
Nienawiść kontra obojętność
Dlaczego „nie pochować zmarłych”
Średniowieczna fascynacja śmiercią
Współczesny chrześcijanin ignorujący śmierć
Współczesny po-chrześcijanin ignorujący śmierć
Pornografia śmierci
„Szczęki” jako śmierć
Dylemat i ślepy zaułek
Ucieczka od ucieczki
ŚMIERĆ JAKO PRZYJACIEL
Nasze «życie-ku-śmierci»
Otwartość
Ramy do życia
Docenienie wartości życia
Śmierć jako pokarm
Śmierć i prawda
Śmierć i heroizm
Przyjaciel czy wróg? Nierozwiązana zagadka
ŚMIERĆ JAKO MATKA
Drzwi
Śmierć jako drzwi
Eksperyment myślowy: śmierć jako narodziny
Małe śmierci
Proces umierania / rodzenia się
Powracający ze śmierci?
Życie jako płodowe próby
Wolność śmierci
Dowód na nieśmiertelność
Ekologia śmierci
Łono w łonie
Śmierć nie jest separacją
Połączenie ze światem poprzez śmierć
Dlaczego musimy umrzeć?
Śmierć leczy nas ze śmierci
Śmierć jako operacja
ŚMIERĆ JAKO UKOCHANY
Przedziwne doświadczenie
Indywidualność śmierci
Moje boskie imię
Wolna śmierć
Wybór życia
Śmierć nie jest bierna
Spotkanie
Seks i śmierć
Jak spotkać śmierć?
Spotkanie światła
Sąd
Niebo i piekło
Uwieńczenie poszukiwań
Sens ostateczny lub ostateczny bezsens
Jeżeli śmierć jest tak wspaniała, dlaczego nie popełnić samobójstwa?
Modlitwa i śmierć
„Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym umrzeć!”
Miłość jest silniejsza niż śmierć
Koniec
Postscriptum – nienaukowe podsumowanie
[Zakończenie]

fragment książki

[PRZEDMOWA]

ŚMIERĆ JEST BEZLITOSNYM toposem. My, śmiertelnicy (tak, jesteśmy śmiertelni, i to bardzo) nigdy nie możemy przestać o niej myśleć. Nigdy nie możemy przestać próbować coś z nią zrobić. Szczerze powiedziawszy, wydaje się, że jest to jedna z pierwszych rzeczy, z którą, od zawsze, coś kombinowaliśmy. Możemy kopać choćby tak głęboko, jak kopalibyśmy w nagrobnych kopcach w Mezopotamii, Afryce czy w Sutton Hoo – a co znajdziemy? Pogrzebowe artefakty. Trumny, przyprawy, jedzenie i zbroję dla duszy na jej wędrówkę, pamiątkowe tabliczki i inne rzeczy, które mają związek z tym nie do końca dla nas zrozumiałym misterium. Ubi sunt? No właśnie: gdzie oni są?

Nie, nie mam racji. Możemy przestać o niej myśleć. Nasze pokolenie próbowało. Polaliśmy ją eufemizmem jak syropem. Zamiast zawodzeń, długich szat, ciągnących się karawanów i Dies irae, używaliśmy salonów, dywanów i pomieszczeń w domach pogrzebowych, gdzie wystawiane są ciała, i kosmetyków, a także dbaliśmy o ujmujący wizerunek cmentarza Forest Lawn z jego zakątkami, polanami, i o nastrój, jaki wprowadza kołysanka dla dziecka. Wszystko jest dobrze, wszystko jest dobrze, jeśli tylko nie patrzymy. Powiedziane tonem tak innym od tego, jaki moglibyśmy usłyszeć od Juliany z Norwich, która patrząc długo i intensywnie, mogła wypowiedzieć z wielką odwagą i otwartością: „Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze”. A to przecież nie to samo.

Powtarzam raz jeszcze: nie, nie mam racji. Nie możemy przestać o niej myśleć. Nagle (dziesięć lat temu?) zdecydowaliśmy, że ponieważ wprowadziliśmy rejestrację danych i zaczęliśmy badania opinii publicznej na każdy możliwy temat, zrobimy to samo z tym tematem, z nią. Ochoczo więc zaczęliśmy podchodzić do ostatecznego potwora w ten sam sposób. Zobaczmy, zestawmy zmieniające się nastawienia umierającego człowieka. Opiszmy możliwe reakcje otoczenia. Wyliczmy i obserwujmy, i prowadźmy statystyki, a na końcu podsumujmy i uogólnijmy. To są dane, w tym się wyspecjalizowaliśmy. Dane dotyczące seksu, związków małżeńskich, miast, dane o syndromach, nerwicach, wrogości, nastawieniach i uprzedzeniach. Jeśli tylko moglibyśmy to wszystko w jakiś sposób zmierzyć...

Stąd mamy nadmiar książek o śmierci. Jeszcze jeden temat. Jak umrzeć. Po prostu.

A potwór dalej uśmiecha się szeroko do nas, niewzruszony, nieubłagany, nieugięty, pożerający nas po kolei, podczas gdy my odganiamy komary latające wokół jego pogodnego czoła. Dalej pozostaje naszym nieprzyjacielem.

Oto co mówi Peter Kreeft. Nie można śmierci obejść dookoła; nie ma sensu jej sentymentalizować; nic nie osiągniemy przez zręczne zabiegi. Śmierć jest naszym nieprzyjacielem, naszym ostatnim wrogiem. Brawo dla Petera Kreefta za nakierowanie nas na to proste spojrzenie na śmierć, jakie mieli nasi przodkowie.

I co dalej? Śmierć jest jak obcy, mówi Kreeft. W porządku, nie ma problemu. Na pewno tak jest. Jak na razie wszystko w porządku. Ale co to takiego: śmierć jako przyjaciel? Zatrzymajmy się, czyżby chciał przypochlebić się nam, wprowadzając nas w kolejne bagno sentymentów? Czy znowu napotkamy otchłań gorączkowo wytapetowaną próbami pokazania śmierci jako czegoś „naturalnego” i niestrasznego, a wobec tego oczekiwanego?

Och, jeszcze gorzej: śmierć jako matka. I na koniec szalona zniewaga: śmierć jako ukochany. No cóż, możemy odłożyć tę książkę na bok jako kolejną próbę (aczkolwiek niesamowicie ciekawą i pomysłową), by cichutko stąpając na palcach, ominąć trudny temat.

Nie. Tym razem nie mam racji. Ta książka popędza nas i popycha na szlak prowadzący do ciemnej tajemnicy śmierci i przez ową tajemnicę. Nie przymyka ona oka, nie robi uników, nie wycofuje się, nie rozkazuje, byśmy odwrócili wzrok. Jesteśmy prowadzeni (myślę, że Peter Kreeft nie pozwoliłby nam wałęsać się bojaźliwie po bocznych drogach, gdzie ku naszemu zadowoleniu moglibyśmy znaleźć fałszywe schronienie), wprowadzani o wiele głębiej w temat śmierci niż inne „książki–o–śmierci” miałyby odwagę to uczynić. Udajmy się zatem razem z Peterem Kreeftem w podróż do otchłani, by dowiedzieć się, jak zacząć myśleć o śmierci ze szczerością wypływającą z prawdziwego radykalizmu, by podjąć próbę dotarcia do korzeni – radix – pytania.

Śmierć jako przyjaciel? Jako matka? Jako ukochany? Jak możemy o tym mówić bez irytującego nas sentymentalizmu?

Przeczytajmy tę książkę, a znajdziemy odpowiedź na to pytanie.

Thomas Howard
Hamilton, Mass., Święto Objawienia Pańskiego 1978

(…)

NA KAŻDYM ETAPIE naszej życiowej wędrówki spotykamy się z tą samą śmiercią. Jednak śmierć nie jawi się nam taka sama na każdym etapie naszego życia. Śmierć ma wiele twarzy. Może nigdy nie dowiemy się, czym jest śmierć, a może poznamy ją, gdy zobaczymy jej oblicze i gdy popatrzymy jej prosto w oczy. Jeśli poznamy, kto lub co kryje się za każdą z jej twarzy, to na pewno nastąpi to nie wcześniej niż u kresu naszej wędrówki.

Jesteśmy w drodze. Nasza wędrówka trwa. Śmierć ma pięć twarzy i jedyny sposób, by je wszystkie zobaczyć, to odkrywanie ich w stosownej kolejności. Każde oblicze jest przepustką do następnego. Pierwsze jest przepustką do drugiego, drugie do trzeciego, i tak dalej. Przepustką do pierwszego oblicza śmierci jest po prostu życie, bycie. Tę przepustkę każdy z nas już otrzymał.

Śmierć jest nieprzyjacielem

PIERWSZYM OBLICZEM ŚMIERCI jest oblicze nieprzyjaciela. Jeśli śmierć nie ukaże się nam najpierw jako nieprzyjaciel, to nie będzie mogła ukazać się nam jako przyjaciel lub jako coś większego od przyjaciela. Śmierć jako przyjaciel nie może się nam ukazać od razu. Śmierć nie może być przyjacielem, może ona jedynie nim się stać po tym, jak najpierw będzie nieprzyjacielem. W innym razie to nie śmierć stanie się przyjacielem, ale coś, co błędnie kojarzymy ze śmiercią: sen, odpoczynek lub spokój.

Wiele współczesnych i popularnych książek dotykających tematu śmierci wprowadza nas w błąd. Mówią nam o akceptacji śmierci jako czegoś naturalnego. Przypisują sobie prawo do zmiany „amerykańskiego podejścia do śmierci”, czyli traktowania jej jako czegoś obcego. Jest to niewłaściwe, gdyż oprócz negacji śmierci, zaczyna się ją ignorować. A śmierć jest naszym nieprzyjacielem. Zobaczyć więcej, to jedno, zobaczyć mniej, drugie. To jest tak, jak z różnicą pomiędzy tolerancją a przebaczeniem. Przebaczenie wznosi się ponad zło, tolerancja nie widzi nawet tego, co widzi zło. Przebaczenie musi zmierzyć się ze złem, dostrzec je, wspiąć się powyżej i przebaczyć. Sama tolerancja odrzuca spotkanie ze złem, nie chce go dostrzec, więc mówi: „Tu nie ma nic do przebaczenia”. I zamiast wyzwalać ze zła, tolerancja blokuje drogę do wolności. Podobnie dzieje się ze śmiercią. Akceptacja śmierci jako czegoś naturalnego blokuje nam drogę do «wolności–ku–śmierci». Nie pozwala nam spojrzeć na śmierć jak na nieprzyjaciela. A gdyby nawet pomogła nam przyjąć śmierć jako przyjaciela, tak byśmy jej nie ignorowali i nie traktowali jako obcego, to i tak byłoby to niedojrzałe. Podobnie jest z wcześniakiem: zbyt wczesne przyjście na świat powoduje, że jego oczekiwania nie są zbyt wielkie. To sytuacja uzyskania odpowiedzi przed zadaniem pytania; sytuacja, gdy odpowiedź przychodzi za wcześnie. To jest jak indoktrynacja potulnego dziecka nie mogącego o nic zapytać. Albo jak przypadek człowieka, który wybiega na ulicę, krzycząc: „Znalazłem odpowiedź! Znalazłem odpowiedź!”, po czym zatrzymuje się zagubiony, zapomniał, jakie było pytanie. Możliwe, że akceptacja śmierci jako przyjaciela jest tą odpowiedzią lub jakąś odpowiedzią, ale śmierć jako nieprzyjaciel jest pytaniem.

Recenzentka książek z „New York Timesa” tak skomentowała współczesne zjawisko pojawiania się książek podejmujących próbę wytłumaczenia dzieciom śmierci jako naturalnego procesu.

Wszystkie te historie zostały napisane z przesłaniem dydaktycznym: ukazać dzieciom sposób spojrzenia na śmierć, aby mogły z tą wiedzą dalej żyć. Wszystkie próbowały zminimalizować problem ostateczności i bojaźliwości poprzez pokazywanie śmierci jako kolejnego naturalnego procesu. Ale w naszej kulturze ludzie dorośli nie patrzą na śmierć jak na kolejny naturalny proces. Jest to zjawisko otoczone tajemniczością, któremu towarzyszą silne emocje. Prezentowanie więc dzieciom śmierci jako kolejnej naturalnej zmiany, przez jaką przechodzi człowiek, nie jest bynajmniej szczere.

Tego typu książki starają się zabrać dzieciom strach związany ze śmiercią. Ale zamiast tego, pozbawiają je czegoś, co ma o wiele większą wartość, naszej kulturowej tożsamości z jej tajemniczością i transcendencją.

Kilka lat temu w wieku trzech lat zmarł kuzyn mojej sąsiadki. Była to śmierć nagła i niespodziewana. Siedmioletni syn tejże sąsiadki zapytał swoją matkę: „Gdzie teraz jest mój kuzyn?”. Nie wierzyła ona w jakiekolwiek życie pozagrobowe, a chcąc być szczerą wobec swojego syna, nie mogła mu powiedzieć, że jest w niebie. Przeczytała natomiast jedną z tych książek, które właśnie skrytykowałem. Mówiły one, jak należy rozmawiać z dziećmi o śmierci. Ich mądrość ją przekonała, nie przekonała natomiast jej syna. Odpowiadając na jego pytanie, powiedziała: „Twój kuzyn wrócił ponownie do ziemi, skąd wszyscy pochodzimy. Natura jest jak koło. Śmierć jest jego naturalną częścią. Kiedy następnej wiosny zobaczysz kwitnące kwiaty, możesz pomyśleć, że twój kuzyn je użyźnia”. Była tak naiwna, że zdziwiła ją reakcja syna, który wykrzyczał: „Nie chcę, by mój kuzyn był jakimś nawozem!”, a po chwili uciekł.

Stare mity są o wiele mądrzejsze od współczesnych, pozbawionych mitologii, książek. Wywodzą się z podświadomości narodów i uosabiają ich intuicyjną mądrość. Niezwykłe jest to, że wszystkie mity, na całym świecie, ukazują śmierć nie jako coś naturalnego, ale jako coś nienaturalnego, jako wypadek, upadek, błąd, katastrofę, której można było uniknąć. Mit o raju utraconym jest uniwersalny, choć przedstawiany bywa w różnych formach. Raz Adam zjada zakazany owoc, innym razem Pandora otwiera skrzynię, ptak upuszcza owoc nieśmiertelności albo pramatka rzuca w górę kamień i odgania bogów. I wtedy pojawia się śmierć. Dlaczego więc wszystkie te historie podkreślają topos utraconego raju, śmierci jako katastrofy? Ponieważ nie odczuwamy śmierci jako czegoś naturalnego, mimo że biologicznie może być ona konieczna. To odczucie zatem nie może odnosić się do śmierci, która jawiłaby się jako naturalny porządek natury. Człowiek, mówiąc wprost, nie czuje się odnawialnym nawozem.

Chociaż Freud jest mistrzem uczuć, to w żaden sposób nie jest on mistrzem mitu, ale rozumu i nauki. Dlatego uczy nas, że musimy „zaprzyjaźnić się z koniecznością umierania”. To doskonale racjonalny, ale odhumanizowany stoicyzm, poddanie się przeznaczeniu i nieuchronności zdarzeń. Nie jest to odwaga, jak się uważa, to raczej tchórzostwo. Czy musimy akceptować brutalną siłę? Czy musimy zaprzyjaźniać się z naszym nieprzyjacielem tylko dlatego, że jest od nas silniejszy? To filozofia Quislinga, postawa tyranów. Śmierć dąży do tego, by być tyranem. Jest silniejsza. Zawsze wygrywa. Nasz wybór waha się pomiędzy walką po stronie dobra i przegraną a walką po stronie zła i wygraną. Jeśli mamy odwagę, to podążymy za tonącym statkiem, gdyż jest to dobry statek, żywy statek, okręt zwycięstwa. Jeśli zaś jesteśmy tchórzami, to uciekniemy ze statku lub będziemy prowadzić dysputę z naszym wrogiem. Odwagą nie jest „zaprzyjaźnić się z koniecznością umierania”, odwagą jest powiedzieć: „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy. / Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy”. To właśnie szczerość, to nazwanie światła światłem, a ciemności ciemnością. „Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz!”

Tak jak prorok Izajasz również mitologia nordycka uczy nas tej samej szczerości i odwagi. Tam nawet bogowie będą pokonani, a Asgard zniszczony. Czy z tego powodu powinniśmy zaakceptować najeźdźcę, nieprzyjaciela? Nie! Pozostaje jeden znaczący wybór: by do końca pozostać człowiekiem, by walczyć po stronie człowieka i bogów, czyli po stronie życia, nawet jeżeli przegramy. Mamy czcić dobro, nie siłę; życie, nie sukces; prawo, nie nieuchronność.

Wiemy, że śmierć jest nieuchronna. Wiemy, że śmierć zwycięży. Ale wiedzieć to nie znaczy akceptować.

W dół, w dół idą, otwarty przed nimi się czerni,
Uprzejmi, dobrzy, piękni schodzą po stromej drodze.
Spokojnie idą mądrzy, dowcipni i dzielni.
Wiem. Lecz nie pochwalam. I z tym się nie godzę.

Śmierć jest stratą

ŚMIERĆ JEST STRATĄ, utratą życia. Życie jest dobre. Utrata dobra jest złem. A wobec tego śmierć jest złem. Utrata wielkiego dobra to wielkie zło. Życie jest wielkim dobrem. A wobec tego śmierć jest wielkim złem. Ślepotą jest nie widzieć tego,ergo ślepota jest wielkim złem. A wobec tego nie dostrzegać śmierci jako wielkiego zła jest równie wielkim złem.

Śmierć jest utratą życia, zaprzeczeniem życia, nieprzyjacielem życia. Jest zredukowaniem życia do nieżycia, jest odwrotnością stworzenia. Śmierć jest największym jego zaprzeczeniem. Jest odwrotnością procesu stworzenia człowieka, obrazem zniszczonym przez pożar, narodem zniszczonym przez wojnę, duszą zniszczoną przez rozpustę albo ciałem zniszczonym przez raka. Śmierć jest nieprzyjacielem Boga. Niszczy Jego pracę, stworzenie. Jeżeli człowiek jest przyjacielem Boga, to musi być nieprzyjacielem śmierci. Nieprzyjaciel Boga musi być nieprzyjacielem człowieka. „Panie, czyż nie mam nienawidzić tych, co nienawidzą Ciebie? Nienawidzę ich pełnią nienawiści; stali się moimi wrogami”.

Śmierć nie jest snem

ŚMIERĆ NIE JEST SNEM. Sen nas nie zmienia. A śmierć tak, jeśli jej doświadczymy, to nie pozostaniemy tacy sami. Jeśli obudzimy się ze śmierci, to nie obudzimy się tacy sami i w takim samym świecie. Nasze dawne ja i nasz poprzedni świat odejdą na zawsze – wyginą. „Podnoszę wzrok i patrzę w nocne niebo. Czy jest coś bardziej pewnego niż to, że gdybym mógł szukać w tych rozległych przestworzach przez czas nieskończony, nie znalazłbym nigdzie jej twarzy, nie usłyszałbym głosu, nie mógłbym jej dotknąć? Ona umarła. Nie żyje. Czy to takie trudne do pojęcia?”

Lubimy myśleć o śmierci jak o jakimś śnie. To nas uspokaja. Ale to kłamstwo. Sen jest formą relaksu, odpoczynku dla zmęczonych. Śmierć natomiast jego przeciwieństwem. W medycynie znany jest termin stężenia pośmiertnego, sztywności organizmu następującego zaraz po zgonie (rigor mortis). Podobny stan sztywności organizmu może towarzyszyć komuś, kto przechodzi wielkie próby. Jego ciało jest nieruchome, a on sam doświadcza poczucia nicości, poczucia przebywania w przepaści.

(…)

Śmierć jako przyjaciel

PRZYJACIEL JEST KIMŚ WIĘCEJ niż obcy czy wróg, ale i kimś mniej niż matka czy kochanek. Spojrzenie na śmierć jako na przyjaciela jest zatem krokiem – obrazowo mówiąc – w połowie drogi do śmierci. To krok naprzód, ale nie ostatni krok, tak jak jest to pokazywane przez wielu współczesnych autorów piszących na temat śmierci. Ich książki zwykle odstawiają na tor boczny problem życia po śmierci. Kiedy więc spojrzymy na śmierć jak na matkę i jak na kochanka, wtedy dopiero w pełni zmierzymy się z tym problemem, ale jeszcze nie teraz. Wcześniej musimy przyjrzeć się śmierci jako przyjacielowi. Filozofia naturalistyczna może odsuwać na tor boczny nadprzyrodzone twarze śmierci, ale filozofia klasyczna tego nie zrobi.

Śmierć jest zaś naszym przyjacielem z siedmiu powodów: jest naszą istotą, formą naszej otwartości, naszą życiową ramą, sposobem docenienia życia, pokarmu, prawdy i naszą okazją do heroizmu.

Nasze «życie-ku-śmierci»

JEŻELI TRAKTUJEMY ŚMIERĆ jako kogoś obcego, to także traktujemy siebie jako kogoś obcego, bo śmierć jest częścią nas. Nasze życie jest „życiem-ku-śmierci”. Dotyczy to naszego życia dziś, nie naszej przyszłości. Bo śmierć nie jest ostatnim punktem na linii, ale jej momentem i kierunkiem. Umieramy teraz. „W połowie życia, jesteśmy w śmierci”.

To wprost niezwykłe. Zadziwmy się jedynie tym, co pozornie znane. Mamy przed sobą paradoks, gdyż śmierć oznacza nieistnienie, niebycie, tymczasem my patrzymy na to nieistnienie, jakby leżało u podstaw naszego istnienia, traktując śmierć, jakby leżała u podstaw naszego życia. W Rozdziale 1. zobaczyliśmy, że śmierć jest naszym wrogiem, kimś obcym. Teraz ten obcy leży u podstaw naszego wewnętrznego ja. Śmierć jest więc czarną dziurą w naszym osobistym wszechświecie lub przeciwnie: czarne dziury odkryte przez astronautów są obrazami śmierci. Jak śmierć wsysają do środka całe nasze istnienie i życie we wszechświecie, by już nigdy nie powróciło. Są wrogami. My takie czarne dziury mamy w sobie, jest to nasze „życie-ku-śmierci”.

Potworność. Śmierć jest bestią w nas, tą, której się boimy. Innymi słowy, to nie tylko wróg, to wróg, którego nosimy w sobie. Świadomość tego może być krokiem ku nadziei. Dwukrotnie, na końcu każdego rozdziału, mogliśmy dostrzec nadzieję wynurzającą się z głębin, de profundis, teraz widzimy to ponownie. Fakt, że śmierć jest w nas obecna, wydaje się być kluczem do zrozumienia, że śmierć może być naszym przyjacielem, bo „przyjaciel – jak powiada Arystoteles – jest drugim ja”, tym «ja», które leży u podstaw naszego wewnętrznego ja. Przyjaciel jawi się nie jako «on», ale jako «ty», nie jako przedmiot, ale podmiot. Nie patrzę więc na przyjaciela tylko moimi oczyma jak na jakiś przedmiot w moim świecie, patrzę jego oczyma na świat i na siebie samego. Przyjaciel bowiem to moje drugie «ja».

Błędne byłoby jednak następujące rozumowanie: ponieważ przyjaciel jest moim drugim «ja», a śmierć jest również moim drugim «ja», dlatego też śmierć jest moim przyjacielem. (Studenci logiki zobaczą w tym błąd logiczno-językowy). Nowotwór w ciele jest również jak drugie «ja» dla tego ciała. Jest raczej w środku niż na zewnątrz. Ale to nie czyni go przyjacielem ciała. Inaczej mówiąc: „bycie w środku” jest konieczne, ale nie jest wystarczającym warunkiem do przyjaźni. Drugim warunkiem jest bycie pomocnym, bycie swoistym lekarstwem, nie chorobą; przyjacielem, a nie wrogiem. Ale śmierć jest wrogiem. To jak może być przyjacielem?

Chyba że... jest przyjacielem, będąc wrogiem i zarazem sparingpartnerem. Czasami bowiem potrzebujemy przyjaciela, by odegrał rolę przeciwnika. Może śmierć jest tym przeciwnikiem, z którym prowadzimy walkę treningową, pojedynkujemy się, próbujemy swoich sił, przez co stajemy się silniejsi. Tak dowodzimy swojej determinacji, wzmacniamy siły duchowe i umacniamy nasze ja. Gdy tchórzostwem jest zaprzyjaźnienie się z koniecznością umierania, to odwagą jest zaprzyjaźnienie się ze śmiercią. Jest to jak wejście na ring.

Otwartość

ŚMIERĆ POZOSTANIE NASZYM wrogiem lub kimś obcym, jeżeli odmówimy wejścia na ring, jeśli potraktujemy życie jak ciepłą kąpiel, a nie walkę; jak wygodne krzesło, a nie pojedynek. Jeżeli więc z nostalgią zanurzymy się w przeszłość, jakby to była ciepła kąpiel, jeśli będziemy próbowali zatrzymać bieg czasu i go zmienić, to nie ujrzymy śmierci jako przyjaciela, bo ona czyniąc cokolwiek, „przynosi wiele zmian”. I to jest zwykle zimny prysznic, nie ciepła kąpiel. A mówiąc wprost: wymierza nam policzek.

Jeżeli identyfikujemy się z naszą przyszłością, jeżeli kochamy nowości, przygody, wyzwania, twórczość i niespodzianki, to śmierć może stać się naszym przyjacielem, bo jest największą z przygód. Bo też zawsze ten inny kraj jest pełen przygód: inny naród, inne atrakcje. I śmierć jest tym «innym». Ta inność leżąca u podstaw naszego istnienia, może stać się największą fascynacją, a także naszym przyjacielem, o ile się na nią otworzymy.

Otwartość na inność – nie tylko na śmierć, ale także na ludzi i na prawdę – to zatem warunek konieczny, by uznać w śmierci przyjaciela. Zauważmy, że miłość i wiedza są najwyższymi formami otwartości na inność. Są więc naszym – jak powiada Platon w Fedonie – „przygotowaniem na śmierć”. Potwierdzają to dwa ważne źródła: wszyscy mądrzy ludzie, jacy żyli na świecie, i pacjenci, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Wydaje się, że doświadczyli oni czegoś zaskakująco podobnego. Na pierwszy rzut oka to niezwykłe, że istnieje spójność w świadectwach tych dwóch grup ludzi żyjących w różnym czasie, w różnych miejscach, różniących się wiekiem, temperamentem i wyznających inne religie. Ta jednomyślność kryje się bowiem w stwierdzeniu, że w świetle śmierci, miłość i wiedza jawią się jako dwie najważniejsze wartości w życiu.

W szczególności zaś to miłość przygotowuje nas na śmierć, bo jej otwartość może być odwzajemniona i wzmocniona przez tych, których kochamy. Można by zapytać, jak na śmierć przygotowuje nas miłość? Tym bardziej że nie rozdaje ona orderów za zasługi, te zwłaszcza, które wymagają odwzajemnienia w imię sprawiedliwości. To poniekąd wbrew jej naturze. Miłość raczej sprawia, że moje wewnętrzne ja, staje się silniejsze od śmierci.

Jak to się dzieje, że moje wewnętrzne ja staje się silniejsze od śmierci dzięki miłości? Po prostu miłość buduje moje ja, nie mnie; moje wewnętrzne ja jako podmiot, nie jako przedmiot; to kim jestem, a nie to, czym jestem. Moje dziedzictwo, środowisko określają to, czym jestem; to, co jest na zewnątrz mnie, pochodzi od tego, co jest na zewnątrz. I nie jest to silniejsze od śmierci. Zresztą to mój wolny wybór: kochać lub nie kochać, określa to, kim jestem, bo też to, co jest wewnątrz mnie pochodzi od tego, co jest już we mnie. To wewnętrzne ja, nie ma – o ile można tak powiedzieć – stałego rozmiaru tak jak ciało, może więc ulec przemianie. Ergo: na tyle jestem, na ile odnajduję swoją tożsamość w lub na ile utożsamiam się z, lub na ile troszczę się o, lub na ile kocham. Nie jestem małym ego uwięzionym we własnej skórze, jestem tak wielki, jak wielka jest moja miłość. I to ona sprawia, że moje wewnętrzne ja staje się silniejsze od śmierci.

Ta idea – że miłość czyni moje wewnętrzne ja silniejszym od śmierci – jest obecna w Nowym Testamencie. Zestawmy ze sobą dwa pochodzące stamtąd fragmenty:

Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się kończą, choć zniknie dar języków i choć wiedzy [już] nie stanie. Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. [1 Kor 13, 8-10]

Głos Jego wstrząsnął wówczas ziemią, a teraz obiecuje, mówiąc: Jeszcze raz wstrząsnę nie tylko ziemią, ale i niebem. Te zaś słowa jeszcze raz wskazują, że nastąpi zniszczenie tego, co zniszczalne, a więc tego, co zostało stworzone, aby pozostało to, co jest niewzruszone. Dlatego też otrzymując niewzruszone królestwo, trwajmy w łasce, a przez nią służmy Bogu z czcią i bojaźnią. [Hbr 12, 26-28]

Otóż to „niewzruszone królestwo” jest „miłością”, która „nigdy nie ustaje”. Ogień śmierci spala wszystko, co jest śmiertelne, śmierć niszczy wszystko, co jest zniszczalne, wstrząsa wszystkim, czym można wstrząsnąć. Jedyną niezniszczalną rzeczą jest ogień miłości, który jest większy od ognia śmierci. Śmierć jest jednak przyjacielem, ponieważ oczyszcza i spala to wszystko, co nie jest miłością. Spala naszą «zamkniętość», ale zostawia naszą «otwartość», trawi drzwi, lecz zostawia wejście. Dzięki śmierci stajemy się niczym otwarte wejście. Na ile więc identyfikujemy się z otwartym wejściem, na tyle śmierć jest naszym przyjacielem.

(…)

„Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym umrzeć!”

CO KRYJE SIĘ w tym tajemniczym zdaniu? Wielki sekret i jest to sekret modlitwy. Wypowiadamy te słowa tylko wtedy, kiedy czujemy Radość, wielkie szczęście, które jest większe od zwykłego szczęścia. Nazywamy to «ekstazą», z greki: ek-stasis, ‘wyjście poza siebie, zapomnienie o sobie’. Najniższymi stopniami ekstazy są zainteresowanie i fascynacja; najwyższym zaś radość z powodu stawania się niczym w Bogu: „Tchnij, tchnij, tchnij, dopóki nie stanę się / Jedynie Duch kieruje na mnie tchnienie swe” 1. Ludzie nie żyli naprawdę, jeżeli nie przeżyli tej śmierci, jeżeli „nigdy nie zatęsknili za czymś nieznanym i dalekim, za głębią, która polega na byciu niczym” 2.

Nie jest to masochizm, najniższa i najbardziej zwyrodniała forma miłości, ale największa i najczystsza, której najniższą formą jest małpowanie. To po prostu dar z siebie:

Otrzymujemy nasze własne ja, byśmy mogli złożyć je w ofierze; należy do nas, byśmy mogli, na wzór Chrystusa, je oddać, byśmy nie musieli poddawać owego ja męczarniom [=masochizm], ale byśmy się go mogli wyrzec; nie po to, byśmy je przekreślili, ale byśmy mogli je całkowicie porzucić: wtedy nie będziemy już go niepokoić. Co to znaczy? – nie jesteśmy po to, by mu psuć plany, ale po to, by je porzucić? Znaczy to, że musimy odrzucić, porzucić, wyrzec się własnego ja jako elementu, który nami rządzi, decyduje o nas czy nas poniekąd stanowi. Ma przestać być zarządcą naszych czynów. Nie powinniśmy się już zastanawiać: „Co chciałbym teraz zrobić?”, ale: „Co On chciałby, abym uczynił?” 3

Wtedy możemy mówić o jedności z Bogiem, jedności woli Bożej i ludzkiej. To jest nasz ostateczny cel, nasze drzwi do zmartwychwstania. I to śmierć jest tymi drzwiami prowadzącymi do zmartwychwstania. Dlatego też w skrytości serca pragniemy śmierci. Śmierć fizyczna jest drzwiami do drzwi prowadzących do śmierci duchowej i spełnienia. Śmierć jest naszym ukochanym, śmierć wypełnia nasze bycie, a my jesteśmy podobni do węża, który ma zrzucić skórę lub do gąsienicy, która umierając, ma przekształcić się w motyla. Sekret ukryty w słowach: „Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym umrzeć”, jest sekretem gąsienicy – wiedzy o śmierci, wiary w przeobrażenie się w motyla.

Miłość jest silniejsza niż śmierć

OMNIA VINCIT AMOR, pisał Wergiliusz. Rzeczywiście miłość wszystko zwycięża. Czy to oznacza, że miłość pokona również śmierć? Poeci mówią, że tak, bo miłość jest silniejsza od śmierci 4. Ale co to oznacza? Ano, że kiedy spotkają się miłość i śmierć, to nie miłość ulegnie przemianie, ale śmierć. Gdy wody miłości napotkają tamę śmierci, to ona ich nie zatrzyma. Nie tylko przepłyną przez tę zaporę, ale porwą ją ze sobą, tak że tama stanie się częścią tych wód. Miłość jest tak silna, że dzięki niej nawet śmierć staje się ukochanym.

Gabriel Marcel śmierć nazywa „sprawdzianem obecności”. Obecność ta jest nie tylko fizyczna, bo na przykład kamienie nie są dla siebie obecne. Podobnie jest ze śpiącymi ciałami. Obecność ta nie jest też tylko sprawą moich myśli: obraz czy wspomnienie nie są prawdziwą obecnością, nie są obecnością osoby. Kiedy naprawdę jesteśmy dla siebie obecni, wtedy dosłownie ja jestem częścią ciebie, a ty częścią mnie, ale nie jest to jedność fizyczna. Jestem częścią ciebie w znaczeniu duchowym. To zaś nie to samo, co obecność w myślach, co właśnie zauważyliśmy. Co to oznacza? To, że właśnie śmierć najlepiej pokazuje, czym jest obecność. Śmierć bowiem zabiera obecność fizyczną, ale nie obecność duchową. Wyjaśnia to św. Augustyn w swoim rozważaniu na temat śmierci przyjaciela:

Wtedy ból zamroczył moje serce. Na cokolwiek patrzyłem, wszędzie widziałem tylko śmierć. Rodzinne miasto stało się dla mnie czymś niemożliwym do zniesienia, dom rodzinny – samym nieszczęściem. Wszystko, co przedtem było nam obu wspólne, teraz, bez niego, zmieniło się w straszną mękę. Wszędzie go szukały moje oczy, a nigdzie go nie było. Wszystkie miejsca, gdzie dawniej bywaliśmy razem, były mi nienawistne przez to, że jego tam nie było, że już mi te miejsca nie mogły zapowiadać: Zaraz przyjdzie! – jak to było wtedy, gdy na niego czekałem, kiedy żył. I stałem się sam dla siebie wielkim problemem. Pytałem mą duszę, dlaczego jest taka smutna i czemu tak strasznie mnie dręczy, a ona nie potrafiła mi na to odpowiedzieć. (...) Koiły mnie tylko łzy, które stały się największym po owym przyjacielu ukochaniem mej duszy.
(...) życie mi ciążyło jak okropne brzemię, a jednocześnie bałem się śmierci. Myślę, że im bardziej go kochałem, z tym większą nienawiścią i trwogą myślałem o najokropniejszej nieprzyjaciółce, śmierci, która mi go zabrała. Niemal widziałem, jak ona niespodziewanie unicestwia wszystkich ludzi – skoro jego zdołała zabić! (...) Dziwiłem się, że inni śmiertelni ludzie żyją jeszcze, skoro umarł ten, którego tak kochałem, jakby nigdy nie miał umrzeć. A zwłaszcza dziwiłem się, że po jego śmierci żyję ja, który byłem połową jego duszy. Trafnie to ktoś powiedział o przyjacielu: „Połowa duszy mojej”. Odczuwałem to tak, że jego i moja dusza były jedną duszą w dwóch ciałach. Dlatego też przerażało mnie moje życie, bo nie chciałem przez nie kroczyć, będąc tylko połową siebie. 5

„Nie chcę być tylko połową siebie”, jak duch albo jak trup. Są to dwie główne „postacie” horrorów, choć jeszcze nikomu nie wyrządziły żadnej krzywdy. Są przerażające, bo są to dwie nasze połówki, rozłączone przez śmierć. Przyjaciele są również takimi połówkami złożonego ja, „nowego stworzenia”, to jest „nas”. Przyjaźń, podobnie jak miłość, istotnie stwarza nową rzeczywistość. To nie jest tylko ja, które kocha, plus ty, które jest kochane, ale to jesteśmy my. W przyjaźni i w miłości to bardzo zwyczajne słowo staje się nadzwyczaj magiczne. Czy śmierć pokonuje nasze nas? Czy śmierć jest silniejsza niż miłość? Nie, jest jedynie sprawdzianem obecności, jedności i miłości.

Smutek Agustyna dowodzi, że przyjaciel dosłownie staje się częścią mojej duszy. Gdyby tak nie było, gdybym był tylko sobą, gdyby indywidualność każdego z nas rozciągała się nie na: „utożsamiony z” albo „znalazł swoją tożsamość w”, lecz ograniczała się tylko do własnego ja czy własnego ciała (co jest treścią „kultu ciała”), wtedy nie moglibyśmy zrozumieć smutku, relacji przyczynowo-skutkowej między światem zewnętrznym, tym, co fizyczne (śmierć przyjaciela), a światem wewnętrznym, emocjami (smutek); pomiędzy zatrzymaniem akcji serca zmarłego przyjaciela a moim sercem, które prawie się zatrzymało. Aby mogła zaistnieć owa relacja przyczynowo-skutkowa, musi być jakieś continuum, coś, co określilibyśmy jako wspólne medium. Przyczyna i skutek muszą dotknąć siebie nawzajem; muszą być dla siebie obecne. Kule bilardowe wprawiają w ruch inne kule bilardowe pod warunkiem, że znajdują się na tej samej powierzchni; podmiot wpływa na formę orzeczenia, jeżeli znajdują się w tym samym zdaniu. Dusza mojego przyjaciela nie znajduje się na zewnątrz mnie tak jak jego ciało; jego dusza jest „moim drugim ja”. Ujawniają to śmierć i smutek, misterium miłości, „dwoje stający się jednym” duchem.

Miłość jest silniejsza niż śmierć. Śmierć to jedynie test na obecność i miłość ten test przechodzi. C.S. Lewis tak pisał o śmierci swojej żony:

Jeśli H. nie ma, to nie było jej nigdy. Wziąłem kłębek atomów za żywą istotę. Nie ma i nigdy nie było żadnych ludzi. Śmierć odsłania jedynie pustkę, która zawsze istniała zamiast nich. Tak zwani „żywi” to po prostu ci nie zdemaskowani jeszcze. Wszyscy tacy sami bankruci, tylko niektórzy dotąd nie ujawnieni.6

Jeżeli jest to prawdą, w takim razie, jak mówi rycerz w filmie Bergmana Siódma pieczęć:

(...) życie jest niegodnym, pełnym upokorzeń koszmarem. A przecież nie można żyć stale w obliczu śmierci, w przeświadczeniu, że wszystko jest nicością.7

W cokolwiek byśmy więc wierzyli, odrzucamy pustkę i wybieramy obecność:

Byłem małym dzieckiem, kiedy przyszła wiadomość o śmierci mojego ojca. Tej nocy, jak zwykle, pomodliłem się za niego. Moja ciocia zaprotestowała: „Kochanie, teraz nie możesz modlić się za ojca, to niestosowne”. Do dziś pamiętam, jak gwałtownie zareagowałem, niemal odskoczyłem, miałem wrażenie, jakby ktoś trzasnął drzwiami, zamykając je przed moim Ojcem. 8

Miłość nie toleruje pustki. Śmierć zaś wydaje się tę pustkę wprowadzać, ale miłość jest silniejsza niż śmierć.

Śmierć jednak nie przynosi pustki, pozostaje relacja do umiłowanego, który pozostał na ziemi. W śmierci obecny jest Bóg, dawca wszelkich ziemskich umiłowanych nam osób. „Ty wyniosłeś śmierć do chwały i glorii, przez nią bowiem wchodzimy w Obecność Żyjącego Boga”.9 Bo to właśnie Bóg sprawia, że śmierć działa w odwrotnym kierunku: nieobecność staje się obecnością, a rozdzielenie zjednoczeniem.

Oblicze śmierci i ciemności przechodzi w oblicze życia i światła. Fasada otchłani staje się fasadą domu. Śmierć ma pięć obliczy, Bóg ma ich nieskończoną liczbę, ale ostatnie spośród nich – oblicze śmierci – jest jednocześnie pierwszym obliczem Boga.

Koniec

DOSZLIŚMY DO OSTATNIEGO misterium śmierci. Przyglądaliśmy się każdej twarzy, a teraz widzimy do kogo one należą. Co więcej, te oblicza przybiera Bóg. Precyzyjniej: albo Bóg, albo nicość. Śmierć bowiem stawia ostateczne pytanie, a odpowiedzi są tylko dwie. Ma to związek z tym, że ostateczna rzeczywistość daje się poznać w ostatnim momencie śmierci, i jest to albo bycie, albo nicość. Słowem: albo ostateczny sens, albo ostateczny bezsens. Albo Bóg nakłada maskę śmierci, albo śmierć nakłada maskę Boga.

DOSZLIŚMY DO OSTATNIEGO misterium śmierci. Przyglądaliśmy się każdej twarzy, a teraz widzimy do kogo one należą. Co więcej, te oblicza przybiera Bóg. Precyzyjniej: albo Bóg, albo nicość. Śmierć bowiem stawia ostateczne pytanie, a odpowiedzi są tylko dwie. Ma to związek z tym, że ostateczna rzeczywistość daje się poznać w ostatnim momencie śmierci, i jest to albo bycie, albo nicość. Słowem: albo ostateczny sens, albo ostateczny bezsens. Albo Bóg nakłada maskę śmierci, albo śmierć nakłada maskę Boga.

Postscriptum– nienaukowe podsumowanie

TO TYLKO EKSPERYMENT myślowy, ale dla kogoś może on stać się eksperymentem wiary. Wiara, podobnie jak miłość, jest eksperymentem; nie jest to zwykła hipoteza czy nawet sprawa zaufania. Jest to – mówiąc otwarcie – przyjęcie boskich oświadczyn.

Chyba zgodzimy się wszyscy, że nasz eksperyment myślowy jest w swojej istocie eksperymentem wiary chrześcijańskiej. Jego istota jest bardzo prosta: Bóg objawia się w Chrystusie, jako nasz Umiłowany, pyta nas o pozwolenie, bo chce zaszczepić w nas swoje wieczne życie; nasze „tak” jest odpowiedzią naszej wiary na te oświadczyny.

„Tak” jest prostym słowem. Miłość, podobnie jak śmierć, powoduje, że milkniemy. Kochające się osoby, trwając w radosnym uścisku, nie rozmawiają, tylko wzdychają, czym dają wyraz swej radości. Ostatnim słowem jest więc cisza. Cisza wypełniona jest zaś miłością, toteż nie ma już miejsca na słowa. Wówczas ona zalewa te nasze słowa o miniaturowych rozmiarach życiem wielkości oceanu. Wtedy pojmujemy, że najlepsze słowa opisujące to życie i miłość są silniejsze niż śmierć i są to słowa Boga:

I stanie się w owym dniu – wyrocznia Pana – że nazwie Mnie: „Mąż mój”, a już nie powie: „Mój Baal” [mój idol]. I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność (emeth), a poznasz Pana. 10

I usłyszałem jakby głos wielkiego tłumu i jakby głos mnogich wód, i jakby głos potężnych gromów, które mówiły: „Alleluja, bo zakrólował Pan Bóg nasz, Wszechmogący. Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła”. (...) I mówi mi [anioł]: „Napisz: Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka!”11

Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć o tym, co dotyczy Kościołów. Ja jestem Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna. A Duch i Oblubienica mówią: „Przyjdź!”. A kto słyszy, niech powie: „Przyjdź!”. I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie.12


Przypisy:

1 „Duch Boga”, nieopublikowany hymn autorstwa s. Miriam Theresy Winter.

2 Søren Kierkegaard, Journals, 14 lipca 1837, w: A Kierkegaard Anthology, red. R. Bretall, Princeton University Press, Princeton 1946, s. 9.

3 George MacDonald, cyt. za: C.S. Lewis, George MacDonald, nr 157, s. 72.

4 Pnp 8, 7: „(...) jak śmierć potężna jest miłość”.

5 Augustyn, Wyznania IV, 4. 6, s. 68-70.

6 C.S. Lewis, Smutek, przeł. J. Olędzka, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1974, s. 31.

7 Ingmar Bergman, The Seventh Seal, w: Four Screenplays of Ingmar Bergman, Simon & Schuster, New York 1960, s. 150. (fragment w języku polskim znaleziony na http://www.filmweb.pl)

8 J. Paterson Smyth, The Gospel of the Hereafter, Hodder and Stoughton, London 1940.

9 Fragment hymnu Open Our Eyes napisanego przez Jeana Pasqueta i Williama Charlesa McFarlanda.

10 Zob. Oz 2, 18.21-22.

11 Ap 19, 6-7.9.

12 Ap 22, 16-17.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama