Rekolekcje o Bożym Miłosierdziu z zapisków ks. Michała Sopoćki

Wybór myśli z pism ks. Sopoćki, opracowany w formie rekolekcji

Rekolekcje o Bożym Miłosierdziu z zapisków ks. Michała Sopoćki

s. Dominika Steć ZSJM (wybór i opracowanie)

Rekolekcje o Bożym Miłosierdziu z zapisków ks.Michała Sopoćki

Wydawnictwo Księży Marianów MIC
Warszawa, lipiec 2007
ISBN 978-83-7502-089-2


Spis treści
Wstęp5
Znaczenie rekolekcji11
CZĘŚĆ I. REFLEKSJA NAD ŻYCIEM CHRZEŚCIJAŃSKIM
Służba Boża25
Modlitwa jako potrzeba serca30
Modlitwa jako dar Ducha Świętego34
Modlitwa jako dar serca37
Modlitwa jako dar woli40
Miłość Boża46
Miłość przebaczenia (miłosierdzia)50
Obecność Boża57
Obowiązek pracy60
Pokój wewnętrzny i rozpoznawanie duchów63
Miłość bliźniego69
Królestwo Chrystusowe74
Pod sztandarem Chrystusa77
Cichość82
CZĘŚĆ II. REFLEKSJA NAD ŻYCIEM ZAKONNYM
Wybór apostołów91
Praca apostolska98
Za Chrystusem101
Stan zakonny105
Jezus w Eucharystii jest wzorem ślubów108
Reguła jako świętość zakonnicy113
Śluby zakonne120
Czy rekolekcje mogą mieć zakończenie?125

[Fragment książki]

WSTĘP

 

„Rekolekcje...” to wybór myśli zaczerpniętych z notatek ks. Sopoćki, zatytułowanych: Rekolekcje dla zakonnic. Trudno ustalić, gdzie i kiedy ks. Sopoćko wykorzystał ten tekst, gdyż nie jest on datowany. Należy sądzić, że tekst służył mu wielokrotnie, gdyż wiele razy głosił rekolekcje dla osób konsekrowanych, zarówno przed wojną w Wilnie, jak i po wojnie, mieszkając już w Białymstoku. Potrzeby duchowe osób konsekrowanych nie były mu obce, co więcej, znał je bardzo dobrze, gdyż był spowiednikiem wielu zgromadzeń zakonnych. Ponadto sam prowadził bardzo głębokie życie duchowe. Tak żył, jak nauczał. Swoim życiem potwierdził, że droga do świętości, którą proponował innym, jest głęboko zakorzeniona w Bogu bogatym w Miłosierdzie. Potrafił to Boże Miłosierdzie dostrzec na swojej drodze i starał się ku Niemu pociągać innych.

Szczególną rolę w jego życiu odegrała św. Faustyna Kowalska. Z woli Bożej stał się dla niej widzialną pomocą (por. Dz. 53), jako spowiednik i kierownik duchowy. Jezu, spostrzegłam, jakobyś się mną mniej zajmował — skarżyła się Panu Jezusowi s. Faustyna. — Tak, dziecię moje, zastawiam się kierownikiem twoim, on się tobą zajmuje według woli mojej, każde jego słowo szanuj, jako moje własne, on Mi jest zasłoną, pod którą się ukrywam. Kierownik twój i Ja jedno jesteśmy, jego słowa są słowami Moimi (Dz 1308).

Ks. Sopoćko był dla s. Faustyny duchowym przewodnikiem, ale i sam czerpał od Niej inspirację do zgłębiania prawdy o Bożym Miłosierdziu. Tak o tym pisał w swoim Dzienniku: „Są prawdy, które się zna i często o nich się słyszy i mówi, ale się ich nie rozumie. Tak było ze mną co do prawdy Miłosierdzia Bożego. Tyle razy wspominałem o tej prawdzie w kazaniach, powtarzałem w modlitwach kościelnych — szczególnie w Psalmach — ale nie rozumiałem znaczenia tej prawdy ani nie wnikałem w jej treść, że jest największym przymiotem działalności Boga na zewnątrz. Dopiero trzeba było prostej zakonnicy s. Faustyny ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej (Magdalenek), która intuicją wiedziona powiedziała mi o niej, krótko i często to powtarzała, pobudzając mnie do badania, studiowania i częstego o tej prawdzie myślenia. Nie mogę tu powtarzać, a raczej ujmować szczegółów naszej rozmowy, a tylko ogólnie zaznaczę, że z początku nie wiedziałem dobrze, o co chodzi, słuchałem, niedowierzałem, zastanawiałem się, badałem, radziłem się innych — dopiero po kilku latach zrozumiałem doniosłość tego dzieła, wielkość tej idei i przekonałem się sam o skuteczności tego starego wprawdzie, ale zaniedbanego i domagającego się w naszych czasach odnowienia, wielkiego życiodajnego kultu. (...) Ufność w Miłosierdzie Boże, szerzenie kultu tego Miłosierdzia wśród innych i bezgraniczne poświęcenie mu wszystkich swoich myśli, słów i uczynków bez cienia szukania siebie będzie naczelną zasadą mego dalszego życia za pomocą tegoż niezmierzonego Miłosierdzia.

Owocem tej współpracy, wzajemnego duchowego ubogacania się, było osobiste zaangażowanie się ks. Sopoćki w kult Bożego Miłosierdzia. „Widząc poświęcenie i trud ks. dr. Sopoćki w tej sprawie — zapisała s. Faustyna — podziwiałam w nim cierpliwość i pokorę; wiele to wszystko kosztowało nie tylko trudów i różnych przykrości, ale i wiele pieniędzy, a jednak na wszystko łożył ks. dr Sopoćko. Widzę, że Opatrzność Boża przygotowała go do spełnienia tego dzieła miłosierdzia wpierw, nim ja Boga o to prosiłam. O, jak dziwne są drogi Twoje, Boże, i szczęśliwe dusze, które idą za głosem łaski Bożej” (Dz. 422).

Ks. Sopoćko pomógł św. s. Faustynie zrealizować wszystkie żądania, jakie skierował do niej Pan Jezus:

przyczynił się do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego (namalowany przez Eugeniusza Kazimirowskiego w Wilnie w 1934 r., pod kierunkiem s. Faustyny);

jako pierwszy, jeszcze za życia s. Faustyny drukował obrazki Jezusa Miłosiernego z Koronką do Bożego Miłosierdzia;

jest autorem Litanii do Miłosierdzia Bożego;

zabiegał o zatwierdzenie święta Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy;

jest założycielem „nowego Zgromadzenia”, którego pragnął Pan Jezus (por. Dz. 436).

Pozostało po nim wiele książek i artykułów podejmujących temat Bożego Miłosierdzia oraz rozważania, listy i konferencje w maszynopisie, które nie były drukowane. Do tego zbioru należy także tekst opracowanych Rekolekcji...

Zamiarem niniejszego opracowania było jak najwierniejsze oddanie myśli ks. Michała Sopoćki. Ponieważ jednak maszynopis stanowił dla Autora pomoc do konferencji głoszonych ustnie, należało wprowadzić pewne zmiany redakcyjne. Oryginalny tekst ks. Sopoćki zapisany został kursywą. Cytowane fragmenty Pisma Św. pochodzą — tak jak w oryginale — z przekładu ks. Jakuba Wujka.

Choć swoje rekolekcje ks. Sopoćko adresował do zakonnic, może z nich skorzystać każdy, kto chce zbliżyć się do Boga bogatego w Miłosierdzie i przemieniać mocą Jego łaski. Łaska buduje na naturze. Żadna zakonnica nie będzie dobrze realizować swego powołania, jeśli najpierw nie podejmuje pracy nad swoim człowieczeństwem i chrześcijańską postawą życia. Dlatego pewien etap w realizacji powołania zakonnego jest wspólny dla wszystkich chrześcijan: „Znasz przykazania...” (Łk 18,20)powiedział Zbawiciel do młodzieńca z Ewangelii. Dopiero na takim fundamencie — znajomości przykazań i życiu nimi na co dzień możliwe było wezwanie: „Pójdź za mną” (Łk 18,22).

(...)

ZNACZENIE REKOLEKCJI

„Służcie Panu z radością” (Ps 100), powiada Psalmista. Tymczasem radość w służbie Bożej zakłócają trzy myśli: o przeszłości, przyszłości i czy wystarczy sił na drodze do celu. Na rekolekcjach powinniśmy te myśli roztrząsać, by zdobyć radość.

Jeśli ktoś jest niepocieszony z powodu błędów przeszłości, trzeba odbyć dobrze spowiedź, do której należy się przygotować w czasie rekolekcji. Bóg największe grzechy przebacza i zapomina o nich, dlatego krzywdzimy Boga i własną duszę, gdy ustawicznie wracamy pamięcią do dawnych win. Po rozgrzeszeniu nasze grzechy spoczywają w zawrotnej przepaści Miłosierdzia Bożego. Po co siłą woli wracać do tych grzechów, które już są przykryte Miłością Miłosierną. Niedobrze, gdy słoneczną jasność duszy nurtuje myśl, czy odpokutowałem za dawne winy? Jak przy wniebowstąpieniu radość ogarnęła Apostołów tak, że nie pamiętali już o swej smutnej przeszłości, tak nam już trzeba zapomnieć o niej.

Co się tyczy przyszłości, mamy powtarzać za Pawłem: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Fil 4,13). Wobec tego uporczywe pytanie: czy podołam na przyszłość jest grubym nietaktem i obrazą rekolekcji. Takie pytanie swoją szarzyzną i moralną marnotą tłumi naszą radość i pokój wewnętrzny. Wprawdzie widząc obecne błędy, musimy z sobą się liczyć i postępować roztropnie, jak Bóg postępuje z nami. On chce naszej świętości, ale nie czyni nas bezgrzesznymi, lecz ustawicznie żąda naszej pracy w uświęceniu. Bóg widzi w naszych postanowieniach dobrą wolę, a spełnieniu ich pobłogosławi tylko w łączności z ofiarami z naszej strony. Ofiar obawiamy się, a czyż Chrystus nie poniósł dla nas ofiary największej?

Czy sił wystarczy? Źródłem słonecznym sił w pracy dla nas jest Jezus Chrystus. Jak Szaweł — naczynie odrzucone — stał się Pawłem — naczyniem wybranym dzięki łasce i współpracy z nią, tak i my z łaski Zbawiciela zaczerpniemy sił potrzebnych do wytrwania. On tak Chrystusa umiłował, tak się z Nim zżył, że wypełniał Nim każdą chwilę. W swoich listach imię Jezus powtarza 219 razy, a Chrystus — 214 razy. Wsparłszy się na Chrystusie, wyśpiewał taki hymn miłości, jakiego nie potrafił wyśpiewać najukochańszy uczeń Jezusa — św. Jan. „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał... (1 Kor 13) W tym hymnie jakże się wzniośle ujawnia wiara, nadzieja i miłość — to źródło radości i słonecznej jasności, niezrównanej gorliwości, ofiarności i pracy, wyniszczenia i cierpień dla Chrystusa.

Czy rekolekcje usuwają przeszkody do radości? Zależy to od rekolektantów, którzy mogą być podzieleni na trzy kategorie, jak chorzy: znających swą niemoc i nie chcących używać żadnych środków — godzących się na diagnozę, ale nieużywających lekarstw — oraz na przyjmujących wszystkie przepisane lekarstwa.

Pierwsi to ci, którzy kierują się zasadami świata bez żadnego zapału. Chyba tylko cud może spowodować zmianę i zawrócić ze złej drogi, sprawiającej mu już tu na ziemi piekło.

Drugą klasę stanowią opieszali i oziębli. Charakterystyka tej drogi sprowadza się do objawów zewnętrznych. Praktyki religijne spełniane są tylko mechanicznie. Pobudką działania jest tylko wzgląd ludzki, bez intencji nadprzyrodzonej. Do duchowego uzdrowienia takiego człowieka nie trzeba cudu, a rekolekcji. Główną tu przeszkodą jest miłość własna, która pobudza do myślenia, co o mnie myślą inni. Miłość własna każe dbać o wygląd zewnętrzny, o dogadzanie ludziom. Intencję dla Boga uważa się za mniej ważną, licząc na Jego Miłosierdzie. Ludzie z tej grupy wciąż myślą o swoich dobrych uczynkach, które pełnią i mogliby pełnić, gdyby nie inni, którzy im zazdroszczą — dla „świętego spokoju nie wychylają się” ponad przeciętność, nie chcą swoimi dobrymi uczynkami drażnić innych. Przedstawiciel tej klasy ludzi wciąż mówi o sobie, przechwala się, czasami siebie zgani, by inni temu zaprzeczyli. Szuka uznania dla swoich poczynań i planów, a kto się sprzeciwi, to wróg. Pobudką działania jest tylko miłość własna, a za nagrodę ma tylko smutek i zniechęcenie, gdy się praca nie udaje. W modlitwie nie znajduje siły, skupienie przychodzi trudno, bo nad swoimi czynami przechodzi bez postanowienia, bez poprawy i refleksji. Obowiązkowość żadna, bo obowiązek traktuje jako ciężar moralny. Czasami przejawia się pewna gorliwość, ale tylko zewnętrznie, z pobudek doczesnych. Żąda dla siebie szacunku, uważa się za dobrodziejstwo dla swojego otoczenia. Straszny to stan i nie można zwlekać, by wyjść z niego. „Znam sprawy twoje, żeś ani zimny, ani gorący” (Ap 3,15). Taki człowiek nie zna prawdziwej pociechy. Dla niego wszystko jest trudne i ciężkie: nie ma prawa do radości, jak maszyny kolejowe bez kół, komina i pieca mające pretensje, że ich nie używają. Nie mogą doświadczyć na sobie: „Moje jarzmo wdzięczne jest” (Mt 11,30). Taki stan doprowadza do grzechu śmiertelnego, gdyż taki człowiek nie ma zamiłowania do rzeczy nadprzyrodzonych, a kocha się w zmysłowości, wygodach i wystarczy jedna większa pokusa, aby zgrzeszył.

Trzeci rodzaj to ludzie gorliwi, gotowi na wszystko dla Boga, płomienni w miłości, gotowi cierpieć dla Pana. We wszystkich pracach pogodni, ochotni, ofiarni, weseli, promienni, zadowoleni, przejęci dziecięcą bojaźnią. Spoczywa na nich łaska Boża i są oni radością dla Pana, który błogosławi im na każdym kroku. Pełno w nich życia, cierpienia, pokoju i radości. „Kto skąpo sieje, skąpo i zbiera, a kto sieje z błogosławieństwem, błogosławieństwo zbierać będzie” (2 Kor 9,6). Oddajmy teraz swe serca Bogu niepodzielnie i całkowicie. Niech w czasie rekolekcji oziębli wyjdą ze swego stanu.

„Bądźcie doskonałymi, jako i Ojciec wasz niebieski doskonałym jest” (Mt 5,48). Oto w kilku słowach cała treść Ewangelii, cel przyjścia na świat Jezusa Chrystusa, koniec życia ludzkiego — cel, do którego zawsze powinniśmy dążyć. Wszystko na tym świecie ma swój koniec. Tylko doskonałość końca nie ma, gdyż jest cząstką świętości Boga, który jest nieskończenie święty. Trudno jest dojść do świętości tym, którzy są pozostawieni sami sobie, zagrzebani w pracy i wypełnianiu obowiązków. Takim szczególnym czasem, w którym można przyjrzeć się sobie, są rekolekcje. One są czasem odrodzenia, oczyszczenia sumienia z rdzy duchowej, której na imię rutyna. Rekolekcje dają trzy główne sposoby odnowienia wewnętrznego.

I. Rekolekcje oczyszczają z przyzwyczajenia do grzechu. Wprawdzie codzienny rachunek sumienia usuwa „kurz grzechu” w sercu człowieka, jednak w duszy człowieka kryją się grzechy zastarzałe, powszednie. Zapominamy o nich nawet przy spowiedzi, nie usuwamy ich przez sakramentalia, wskutek tego przechodzą one w zwyczaj, nie rażąc nas i stając się jakby naszą cząstką. Im więcej nasze życie jest zewnętrznie regularne, tym więcej wystawieni jesteśmy na trwanie w grzechach powszednich, które przeszły w nasz nałóg. Badajmy zatem w czasie tych ćwiczeń siebie, a znajdziemy w sobie pewne nawyki, niedbalstwa, schlebiania miłości własnej, wybryków szorstkiego charakteru, niepowściągliwości języka, które tak są w nas zakorzenione, że ustawicznie w nie wpadamy z wszelką łatwością, przy każdej sposobności. One stały się potrzebą naszego życia. Jednak nie znając źródła, nie można się ich pozbyć.

Rekolekcje przynoszą żywe światło, odkrywają głąb serca, wskazują przyczyny zastoju, pozwalają wyciąć zło z korzenia i pozbyć się jego pod wpływem światła Bożego. Dla zdobycia nieba potrzebna jest czystość, która starczy za wszystko. Trzeba zatem zagłębiać się, badać siebie. Badanie powinno być poważne, szczere, surowe w prostocie, miłości i dziecięcej pobożności.

Jak w godzinę śmierci nie będziemy myśleli o naszych zasługach i cnotach, ale zapytamy siebie, czy jesteśmy czystymi, tak w czasie rekolekcji trzeba spojrzeć na swoją szatę godową — na miłość Bożą i zastanowić się: czego ona żąda ode mnie, co mi wyrzuca, jakie wady i nałogi? Jak daleko jeszcze stoję od mojego Pana i Stwórcy, do którego mam iść stałym i szybkim krokiem?

II. Rekolekcje to czas odnowy ducha gorliwości. Jak ogień żarzący się najpiękniejszym blaskiem bez podsycania sam się trawi i gaśnie, jak żołnierz nuży się nawet zwyciężając, tak trawi się i nuży człowiek, który sam idzie drogą ku doskonałości. Trzeba dać sobie czas na odpoczynek, aby zaczerpnąć nowych sił. Szczególnie potrzeba odpoczynku tym, którzy są aktywni w spełnianiu uczynków miłosiernych. Jeżeli z ich powodu często zaniedbuje się modlitwę, łatwo popaść w oziębłość. Bez modlitwy łatwiej ulega się złu. Jeśli tylko chcemy udzielać się innym, nie mamy w sobie źródła i możemy szybko uschnąć. Kto wiele daje innym, powinien najpierw sam posiadać, gdyż z próżnego nic się nie naleje. Najpierw należy stać się świętym, uczcić Boga w sobie, a potem uświęcać innych i uwielbiać Go w drugich. Sam Zbawiciel najpierw dużo się modlił, zanim poszedł spełniać swe posłannictwo. Apostołowie również, nim się rozeszli po świecie, długo trwali na modlitwie. Uważajmy zatem pilnie, by zamiast używać procentu od kapitału, nie naruszać jego samego. Jeżeli nie będziemy czujni w tej dziedzinie, staniemy się ruiną duchową. Czy panujemy zatem nad swą pracą, czy mamy umysł wzniesiony ponad sprawy doczesnych zatrudnień, czy dajemy się od nich oderwać miłością Boga, czy to życie nasze płynie pod okiem i panowaniem łaski Jezusa Chrystusa? Im większe spełniamy czyny, tym więcej mamy skupiać się w sobie, badać swe serce i zgłębiać jego uczucia. Nie mówię, by się z upodobaniem wpatrywać w swe cnoty i wyliczać swoje zasługi, ale obawa przed tym upodobaniem nie powinna przeszkadzać w badaniu siebie i zdawaniu ścisłego rachunku ze stanu swej duszy: czy panujemy nad namiętnościami, czy zwyciężamy trudności w dążeniu do Boga. Jeżeli tak i jesteś już Serafinem, leć do Pana, ale przeważnie jakże jesteśmy od tego dalecy.

III. Rekolekcje to czas umocnienia — przebywania razem z Bogiem. Bóg udziela się każdemu z dobrocią i słodyczą, z miłością i tkliwością, a te rekolekcje staną się świadkiem tej miłości. Wyjdźmy z nich umocnieni i gotowi do powrotu, by z zapałem podjąć swe codzienne obowiązki.

Niestety, często lękamy się dobroci Bożej, lękamy się zasmakować w Miłosierdziu Bożym, zanurzyć się w Nim i zatopić. Chętnie pragniemy widzieć świętość, prawdę, nawet Miłosierdzie Boże — z daleka, by mieć czas wymknięcia się Jemu i nie pozwalamy Mu się schwycić, gdyż lękamy się wyrzeczenia się siebie, by jeszcze należeć trochę do świata i zadawalać się naszą miłością własną. Jednak Bóg w dobroci i w niewysłowionej łaskawości przyciska nas do serca i daje nam skosztować swej miłości w doskonałym zjednoczeniu. Jeżeli raz on podbije nas swą dobrocią i pozwoli nam wylać się i wynurzyć we łzach miłości i wdzięczności, to już więcej nie należymy do siebie, bo schwytani w sidła Jego miłości nie możemy się z nich wydostać i dlatego bezwarunkowo poddajemy się Jego woli.

(...)

MODLITWA
JAKO POTRZEBA SERCA

 

Trzeba zawsze się modlić. Nieustanna modlitwa, nawyk modlitwy potrzebny jest każdemu chrześcijaninowi. Dar modlitwy wszyscy otrzymali przez chrzest święty. Duch Święty daje nam natchnienie, byśmy wołali do Boga Abba — Ojcze. Jest to dar, łaska i potęga, która się mieści w głębi każdej cnoty, której bez modlitwy uzyskać nie można. „Błogosławiony Bóg, co nie odepchnął mej prośby i nie odjął mi swojej łaskawości” (Ps 66,20). Modlić się i otrzymywać Miłosierdzie to to samo, co posiadać serce Boga i zbawienie duszy.

Trzeba modlić się z dziecięcą ufnością, która nam każe śpieszyć do Boga jak do Ojca, który nigdy nie odmawia. Jest to dar Ducha Świętego, który mamy cenić i starać się o utrzymanie Go. Z łaską bowiem jest tak jak z dzieckiem w porządku naturalnym. Dziecko potrzebuje matki, do niej kieruje wszystkie swoje potrzeby. Czyni to z ufnością, która jest znakiem miłości. Jeżeli dziecko o nic nie prosi, znaczy to, że nie kocha swej matki. Cóż uczyni Pan z łaskami, których ma pełne ręce, jeżeli o nie prosić nie będziemy? Trzeba skłonić Miłosierdzie Boże do czynnego zajęcia się rozdawaniem łask, prosząc o nie z ufnością. Trzeba iść do Boga z naszymi nędzami, gdyż wobec Boga nigdy nie możemy być dosyć pokornymi. Zatem pamiętajmy, że chociaż grzesznicy, jesteśmy dziećmi Ojca, uderzajmy zatem w ten tytuł, który się Bogu podoba. Wówczas zamiast wpatrywania się w nasze nędze, modlitwa będzie walką miłości.

Trzeba się modlić z prostotą, przedstawiać się takim, jakim się jest, ze zdolnościami i środkami, jakich nam Bóg udzielił. Modlitwa nie może się ograniczać do liczenia win naszych, naszej nędzy. Trzeba uczynić z niej tęsknotę każdej chwili, której akty mają być łatwe. Jaka modlitwa, takie życie. Jeśli człowiek się źle modli, nędzne będzie jego życie. Trzeba modlić się zawsze. Trzeba również urozmaicać modlitwę, zmieniając intencje. Są ludzie, którzy za pomocą różańca otrzymują wszystkie łaski, bo umieją go zastosować do swoich potrzeb. Trzeba nadto mieć talent wynalazczy w modlitwie, czerpać ją z duszy, z głębi serca podniesionego do stanu nadprzyrodzonego. Nieraz silimy się, jakby modlitwa miała powstać w umyśle i sercu oddanym naturze. Nie wiem, jakiej pysze należy przypisać, że modlący sądzi o jakości modlitwy, według czynionych przezeń wysiłków nadzwyczajnych. Przecież do tego sami z siebie zdolni nie jesteśmy, gdyż Duch Święty, Duch Jezusa Chrystusa wspiera nieudolność naszą i modli się w nas wzdychaniem niewymownym. Jeżeli modlitwa od Niego pochodzi z serca, przebija niebiosa i wszystko otrzymuje. Modlitwa ma być prosta. Milczeć, zwalczać przeszkody, aby Duch Święty w nas działał. Łączyć się z modlitwą Jego — oto ćwiczenie i siła modlitwy.

 

 

POKÓJ WEWNĘTRZNY
I ROZPOZNAWANIE DUCHÓW

 

Po rozważaniach o śmierci, grzechu i innych prawdach wiecznych może powstać w duszy pewien zamęt, spowodowany przez wroga naszego, którego ataki trzeba odpierać siłą. Kusił on i Chrystusa, który Apostołów pozdrawia słowami: „Pokój wam” (Łk 24,36), po zmartwychwstaniu, gdy ci zbierali się na modlitwę wspólną. Pokój powinien być owocem rekolekcji. Z tym pokojem mamy powrócić do codziennych spraw i obowiązków. On buduje, pociąga, przynosi ulgę, osładza, dodaje sił do przetrwania walki i najgorszych chwil. Szatan zaś wprowadza zamęt i niepokój. Dlatego trzeba znać naukę o rozpoznawaniu duchów.

Właściwością dobrego ducha jest dodawać odwagę, siłę, otóż gdzie brak jest tego, tam działa zły duch. Są cztery warunki, czyli cztery elementy tego pokoju: pogoda ducha, spokój duszy, prostota serca, węzeł jedności, wspierający się na braterskiej miłości. Pogodę ducha można przyrównać do nieba jasnego bez chmur, ona tę jasność sprawia, rozprasza chmury deszczowe, gradowe, smutne, zrozpaczone, ciężkie i tak jasno przemawia, pociąga umysł i rozjaśnia, jak ciepły wiatr od południa.

Spokój duszy wywołuje potrójne myśli: dusza nie doznaje smutku, zwątpienia lub zniechęcenia, bo wiara w Opatrzność i Miłosierdzie Boże mówi, że Bóg jest Ojcem troskliwym o duszę i bez Jego woli nic złego nas spotkać nie może. „Wszelkie troski wasze składajcie na Boga, gdyż On ma pieczę o was” (1 P 5,7). A wiemy, że tym, którzy miłują Boga, wszystko pomaga ku dobremu” (Rz 8,28), powiada święty Paweł. Więc, gdy na duszę przyjdzie apatia, niechęć i niemoc, trzeba wszystko kierować do Miłosierdzia Bożego i ufać, że Bóg pośpieszy z pomocą. W duszy gruntuje się przekonanie, że wszędzie, zawsze i we wszystkim mogę służyć Bogu i być doskonałym. Ta prawda uzależniona jest od mojej woli. Jest to trudna praca, jednak całkowicie dostosowana do moich sił, natury i woli, która dużo może, kiedy musi, a stokrotnie, kiedy chce. Dlatego świętość nasza uzależniona jest od naszej woli — najsumienniejszego spełniania obowiązku. Te trzy myśli muszą rozproszyć najbardziej posępne usposobienie, a wytworzyć jasne, przejrzyste i pogodne.

Dla szatana pogoda wewnętrzna to rozpacz i doprowadza go do wściekłości. On chce doprowadzić do burzy, wywołać chmury gradowe, dlatego baczność! Do wytrwania w pogodzie ducha prowadzi nas wyobraźnia, którą trzeba trzymać na wodzy, poznać, jaką jest. Nie jest ona jednakowa u wszystkich, nawet u jednego człowieka, gdyż przybiera różne kształty. Przyrównać ją można do zwierciadła, które może być wypukłe, wklęsłe i płaskie. Pierwsze — przedmioty powiększa, zniekształca i przedstawia ujemnie. Drugie — przedmioty zmniejsza i przedstawia pociągająco i ponętnie, chociaż nie wszystkie są piękne. Trzecie wreszcie przedstawia, jakim jest przedmiot, ale nie pokazuje, gdzie się on znajduje. Zwróćmy uwagę na swoją wyobraźnię.

W pierwszym zwierciadle można dostrzec osobę skwaszoną, zgryźliwą, niezadowoloną ze wszystkiego. Nie wiadomo, czy taka osoba się kiedykolwiek uśmiecha, czy w ogóle rozumie, co to jest uśmiech. Wzrok ma nieufny, skryty, posępny. Powierzchowność zachmurzona zdradza podejrzliwość. Niech ktoś nie tak popatrzy, jak ona sobie życzy. Analizuje każde spojrzenie, jest podejrzliwa, opacznie osądza. Taką osobę łatwo ogarnie smutek, w którym znika spokój i powołanie. Wyobraźnia wypukła powoduje przygnębienie.

Zwierciadło wklęsłe odbija osobę, która pomniejsza własną winę, widząc ją w swoim tylko świetle. Ubiera się w dodatki w tym celu, by skupić na sobie uwagę innych. Jednak w oświetleniu właściwym ciężkości swych błędów nie zrozumie. Jest to działanie wbrew własnemu sumieniu, byle nie zasmucić otoczenia.

Trzecie zwierciadło to zdrowa i prosta wyobraźnia, która nam pokazuje, jakimi jesteśmy w rzeczywistości i mówi nam prawdę w oczy. Jeżeli wyobraźnia będzie zdrowa, uchroni nas od grymasów przeczulenia na punkcie własnej osoby. Jest ona pierwszym elementem do stwarzania trwałej pogody ducha.

Są ludzie, którzy lubią grzebać się w sobie, dopatrując się winy większej niż była. To niedobrze: nie wracamy do śmietniska, gdyż i Bóg zapomina o grzechach naszych po przebaczeniu. Po co wyziewami złego zatruwać ducha i robić z siebie zwierzę drapieżne, pozbawiając się energii, pogody i osłabiając wolę? A tymczasem rzeczywistość z oczu nie ginie. Przyszłości lękać się również nie powinniśmy, gdyż, kto miłuje, ku dobremu wolę swą skierowuje. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Fil 4,13).

Prostota serca to obraz dziecka: szczere, proste, otwarte, bez pozy. Zgodność zewnętrznych przejawów z wewnętrznym stanem, bez obłudy, udawania, pozowania, nie ma ubocznych względów. Nie kieruje się zasadami świata ani zmysłowymi podmuchami. Dziecko pociągające to jasny wyraz tego, jaką prostota być powinna.

Czwartym elementem pokoju jest węzeł jedności, zgodne i serdeczne porozumienie się z otoczeniem. Chrystus Pan miłość czyni znakiem, po którym będzie można poznać Jego uczniów. Istotnie, miłość jest dopiero węzłem pokoju.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama