Chrzest jako dodatek do chrzcin? Ślub jako dodatek do wesela? Niestety tak często podchodzimy do sakramentów, gubiąc ich istotę
„Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego” — zbyt rzadko kojarzymy te słowa Listu do Hebrajczyków z sakramentami, które czasami stają się w naszych oczach czymś pośrednim pomiędzy etnograficzną tradycją a prawem człowieka, od którego odgradzamy naszych bliźnich, chyba tylko z powodu naszej małoduszności. Słusznie oburzając się na takie, bezsensowne, podejście bronimy się uciekając w formułki, przepisy prawne lub racjonalizując niemalże do upadłego. Nie tłumaczymy natomiast sakramentów tym czym są, czyli Obecnością Boga pośród nas.
W Starym Testamencie obecność Boga, Szechina, nie była uznawana za coś swojskiego i oczywistego. Niezależnie od manifestacji budziła trwogę, gdyż Bóg jest największą mocą. Tak samo było z aniołami, posłańcy i moce nie były bynajmniej pucułowatymi chłopczykami w długich sukienkach lub z gołymi pupkami. Anioł budził trwogę. Przyjrzyjmy się księdze Tobiasza — jednej z najbardziej anielskich ksiąg w Biblii, chociaż młody Izraelita spędził wiele dni na wspólnej wędrówce ze swoim towarzyszem i niewątpliwie zaprzyjaźnili się ze sobą, to w momencie gdy dowiedział się z kim ma do czynienia poczuł trwogę.
«Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański». Na to przelękli się obaj, upadli na twarz przed nim i bali się bardzo. I powiedział do nich: «Nie bójcie się! Pokój wam! Uwielbiajcie Boga po wszystkie wieki! To, że byłem z wami, nie było moją zasługą, lecz było z woli Bożej. Jego uwielbiajcie przez wszystkie dni i Jemu śpiewajcie hymn!» (Tb 12.15-18)
Obecność Boga, odczuwana w szczerości ducha, zawsze skutkuje odczuciem ogromnej dysproporcji i powinna prowadzić do oddania Mu czci. Jest prawdą, że przez Wcielenie i chrzest staliśmy się dziećmi Boga, co prowadzi nas do większej zażyłości. Ale chyba wciąż zapominamy, że bez Stwórcy (i wobec Niego) jesteśmy niczym. Dosadnie ujął to św. Paweł pisząc o glinianych naczyniach (2 Kor 4,7), a niezależnie jak rozumiemy to pojęcie, to doskonale ono ujmuje ową dysproporcję. Co w kontekście sakramentów przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego (1420):
Przez sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego człowiek otrzymuje nowe życie w Chrystusie. Przechowujemy jednak to życie "w naczyniach glinianych" (2 Kor 4, 7). Obecnie jest ono jeszcze "ukryte z Chrystusem w Bogu" (Kol 3, 3). Jesteśmy jeszcze w "naszym przybytku doczesnego zamieszkania" (2 Kor 5, 1), poddani cierpieniu, chorobie i śmierci. To nowe życie dziecka Bożego może ulec osłabieniu, a nawet można je utracić przez grzech.
Zastanawia zatem skąd to „spoufalenie się” z sakramentami, dlaczego staniecie twarzą w twarz z Bogiem nie powoduje u nas tremendum, dlaczego uważamy, ze po prostu nam się one należą?
Nie uważamy tak? Opowiem anegdotę, niestety prawdziwą... swego czasu rozmawiałem ze znajomym małżeństwem; oboje niewierzący, ona zresztą nieochrzczona, bez ślubu (także cywilnego) postanowili ochrzcić dziecko. A ksiądz odmówił, zadał im pytanie, które i ja czasie rozmowy z nimi powtórzyłem: „skoro nie wierzycie i omijacie Kościół szeroki łukiem, to dlaczego chcecie ochrzcić wasze dziecko?”. Nie wiem co powiedzieli proboszczowi, odpowiedź jaką otrzymałem zwaliła mnie z nóg. Matka, pełna oburzenia wykrzyczała: „to Ty sobie wyobrażasz, ze chrzest i chrzciny są tylko dla wasz chrześcijan?”.
Pomińmy oczywisty absurd „chrztu dla nie-chrześcijan”, jak się wydaje kluczowym słowem w naszym sporze były „chrzciny”, rodzice poczuli się pozbawieni tego, co mają inni, owego sztafażu z białą szatką, świecą, fotografią z chrzcielnica w tle, przyjęcia i prezentów. Przyjrzyjmy się innym sakramentom, małżeństwo, ślub stają się już mało istotnym dodatkiem do wesela. Cała impreza związana z „pierwszą komunią” jest fajna, tylko po co ten tłok w kościele? Ale zdjęcia, ubiory i prezenty fajne.
Powoli „uświęconkujemy” cała nasze życie sakramentalne. Właśnie chodzenie do kościoła z koszyczkiem w Wielką Sobotę jest dla mnie najlepszym zobrazowaniem naszego stosunku do sakramentów. A dokładnie nie sam obyczaj, co komentarz, jaki usłyszałem kilka lat temu: „po co ten ksiądz tyle gada, niech pokropi, da czas na zrobienie zdjęć i nie marnuje czasu”. Właśnie tego chcemy od Kościoła, aby było szybko, sprawnie i wesoło. A jeżeli tego chcemy my-wierni, to czego chcieć od ludzi do kościoła zachodzących z rzadka, lub zgoła sporadycznie.
Właśnie życie sakramentalne, a nie gry i zabawy sakramentom towarzyszące powinny być naszym znakiem firmowym na świecie. Czy mamy na to szansę? Z cała pewnością, bo gdy Bóg z nami, to któż przeciw nam? Ale musimy uznać, że są one realnymi znakami Jego obecności, bez trwogi, bez uwielbienia i miłości, zostaniemy tylko organizacją pozarządową, o dużych wpływach, nienajgorszym morale i fajnej ideologii.
opr. mg/mg
(obraz) |