"Poślubiła" Michała Anioła

O prof. Karolinie Lanckorońskiej

opowieść o prof. Karolinie Lanckorońskiej

"Poślubiła" Michała Anioła

Przeżyła cały dwudziesty wiek. Urodziła się w Austrii. Z matką rozmawiała po niemiecku, z ojcem po francusku i angielsku. Polskiego uczyła się od guwernantki. Była pierwszą kobietą, która na polskim uniwersytecie uzyskała habilitację z historii sztuki

Jej mieszkanie w czteropiętrowej kamienicy, w najbogatszej dzielnicy Rzymu, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Może poza tym, że z okna widać było watykańską kopułę Michała Anioła. W sypialni portret św. Karola Boromeusza pochodzący z czasów, kiedy święty żył. Na odwrocie odręcznie napisana dedykacja dla kard. Wojtyły. Kiedy krakowski kardynał został Papieżem, Karolina Lanckorońska przykleiła drugą karteczkę, tym razem z dedykacją dla Jana Pawła II. W gabinecie olbrzymie biurko, na którym zawsze stał wazon ze świeżymi kwiatami. Zazwyczaj były to róże, ale nie tylko. Na biurku pełno drobiazgów należących do rodziny, a wśród nich nieduży obrazek namalowany przez Jacka Malczewskiego, przedstawiający jej ojca, Karola Lanckorońskiego, przy pracy. Obok stał telefon i notes z najważniejszymi numerami: Gustaw Herling Grudziński, Edward Raczyński. Codziennie, punktualnie o godzinie ósmej, prof. Lanckorońska zjeżdżała windą piętro niżej, by w założonym przez siebie Polskim Instytucie Historycznym zjeść śniadanie. „Śniadanie u pani profesor to przede wszystkim zapach kawy. Musiała być czarna i mocna jak szatan” - wspomina jedna ze stypendystek. Pół roku temu wszystko się skończyło, mieszkanie i Instytut przestały istnieć. 25 sierpnia 2002 roku profesor Karolina Lanckorońska zmarła. Miała sto cztery lata.

Korzenie

Pradziad Karoliny, Antoni, po trzecim rozbiorze Polski zamieszkał w Wiedniu. Tam też mieszkał jej dziad Kazimierz i ojciec Karol. Z czasem Wiedeń stał się siedzibą polskiego rodu Lanckorońskich. Ojciec, podobnie jak dziad i pradziad, piastował wysokie godności w monarchii habsburskiej. Był znanym mecenasem i kolekcjonerem sztuki, a jego majątek stawiano w Polsce na piątym miejscu. Należały do niego m.in. majątki w Rozdole, Komarnie, Jagielnicy i Wodzisławiu. To właśnie on ostro zaprotestował, kiedy Austriacy zamienili Wawel na koszary wojskowe. Takie postępowanie nazwał „skandalem kultury”. Karolina urodziła się w roku 1898 w Buchberg, w Austrii. Była drugim dzieckiem Karola. Z poprzedniego małżeństwa miał on już syna Antoniego, którego matka zmarła przy porodzie. Matką Karoliny była Niemka, Małgorzata Lichnowsky, siostra niemieckiego ambasadora w Anglii. Dzieciństwo Karolina spędziła w wiedeńskim pałacu, którego każdy salon wypełniony był dziełami sztuki. Od podłogi po sufit dzieła włoskich malarzy, w każdym kącie antyczna rzeźba. Biegała po tych salonach wraz z Adelajdą i przyrodnim bratem Antonim. Kiedy przychodził czerwiec, Lanckorońscy opuszczali Wiedeń i udawali się do neobarokowego pałacu w Rozdole, niedaleko Lwowa. Wyjeżdżali stąd w połowie listopada. Tu obowiązkowo świętowali imieniny ojca, przypadające w dniu jego urodzin, a także imieniny Karoliny. „W jadalni, jak nakazywała rodzinna tradycja, krzesła solenizantów były tego dnia ubrane kwiatami” - wspominała po latach profesor Lanckorońska.

Malczewski i drzwi od wozowni

Właśnie w te letnie dni, w Rozdole, mała Karolina poznała Jacka Malczewskiego. Któregoś dnia ojciec kazał zbudować dla niego w parku chałupę z drewna, słomy i szyb. „Stangret wpadł przerażony do gabinetu ojca, meldując: «Pan Malczewski kazał wywiesić drzwi od wozowni i wynieść je na podwórze!» Ojciec kazał «robić wszystko, co każe pan Malczewski». Stangret poszedł. Po dłuższej chwili ojciec zaniepokojony jednak wyszedł, by zobaczyć, co się dzieje. Na podwórzu stał Pan Jacek i malował z rozmachem na dużych wewnętrznych deskach owych wywieszonych drzwi. Na widok ojca krzyknął: «Kiedy ja gdziekolwiek indziej mógłbym znaleźć tak wspaniałe, suche i gładkie deski dębowe!» I malował dalej” - wspomina prof. Lanckorońska. Niestety, w czasie wojny deski zaginęły. Przetrwały jedynie 224 rysunki Jacka Malczewskiego z lat 1884-1922, przedstawiające historię jego przyjaźni z rodziną Lanckorońskich.

Dawid - miłość od pierwszego wejrzenia

Dwunastoletnia Karolina znalazła się we Florencji. Zabrał ją tam ojciec, który uznał, że czas najwyższy, aby córka zobaczyła freski Fra Angelica. Freski nie zachwyciły jednak młodej panny Lanckorońskiej. Uciekła ojcu i ukryła się w Akademii Florenckiej. Tam po raz pierwszy ujrzała posąg „Dawida” Michała Anioła. Profesor Lech Kalinowski, uczeń a później bliski przyjaciel prof. Lanckorońskiej uważa, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. „Inny artysta już dla niej nie istniał. Tylko Michał Anioł” - stwierdza. Przezorna Karolina kupiła we Florencji wielką fotografię „Dawida”. Od tej pory zawsze miała ją w pobliżu. Przed śmiercią, kiedy traciła wzrok, podarowała ją profesorowi Kalinowskiemu. W 1926 roku obroniła doktorat na Uniwersytecie Wiedeńskim. Wyjaśniała, dlaczego we fresku Michała Anioła „Sąd Ostateczny” Matka Boża nie wstawia się za wiernymi u Syna. Po doktoracie wyjechała do Rzymu, gdzie pracowała naukowo. Powróciła w roku 1933, po śmierci ojca. Zamieszkała w majątku Komarno i rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Wykłady prowadziła do momentu, kiedy władzę w mieście przejęło NKWD.

Wojna zmieniała świat

"Poślubiła" Michała Anioła

To, co działo się w latach 1939-1945, opisała rok po zakończeniu wojny w pamiętnikach. Pierwsze dni wojny tak wspomina: „W nocy 22 IX 1939 armia sowiecka zajęła Lwów. Rano wyszłam na zakupy. W małych grupach kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. «Proletariat» palcem nie ruszył na jej powitanie. Sami bolszewicy bynajmniej nie wyglądali ani na radosnych, ani na dumnych zwycięzców. (...) Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Stawali długo przed wystawami, w których widniały resztki towarów. Dopiero po paru dniach zaczęli wchodzić do sklepów. (...) W mojej obecności oficer kupował grzechotkę. Przykładał ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali obaj wśród okrzyków radości. Wreszcie ją nabyli i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie: «Jakże to będzie, proszę pani? Przecież to są oficerowie»”. Nadszedł kwiecień 1940. Zabroniono jej prowadzenia wykładów na Uniwersytecie. Nie dała jednak za wygraną i kolejną jej decyzją było wstąpienie do AK. Przedostała się do Krakowa. Szybko odnalazła się w nowej rzeczywistości. Wiedziała, że na jej pomoc czekają ranni i więźniowie, robiła więc opatrunki i przynosiła jedzenie. Ponieważ nie mogła należeć do Czerwonego Krzyża i do Rady Głównej, została urzędniczką Rady Głównej Opiekuńczej. Wkrótce otrzymała rozkaz od płk. Bora-Komorowskiego, komendanta krakowskiego okręgu Związku Walki Zbrojnej Rządu Polskiego na Kraków: zbadać okoliczności aresztowania profesorów lwowskich uczelni, którzy zniknęli w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r.

Areszt

Pojechała do Stanisławowa: „W Komitecie zastałam dziwny nastrój. Wszyscy tam mówili cicho i patrzyli przy tym na drzwi. Pytałam, o co chodzi. Powiedziano mi, że nie można mówić normalnie, bo ludzie Krügera są wszędzie. Powtórzono mi wówczas w formie obszernej całą sprawę zniknięcia owych 250 osób z inteligencji Stanisławowa, których zabrał Krüger, gdy tylko objął «rządy» w Stanisławowie”. Krüger był miejscowym komendantem gestapo. Zgłosiła się do niego, by zaprotestować. Zażądała godnego traktowania więźniów. Do kolejnego spotkania Karoliny Lanckorońskiej z komendantem Krügerem doszło 12 maja 1942 r. Wspomina: „Sekretarka weszła do Krügera, po chwili wyszła i oświadczyła mi, że Hauptsturmführer zabrania mi siedzieć na krześle, mam wstać. Wstałam więc i dopiero teraz - tyle mi potrzeba było czasu i dowodów - dopiero teraz zrozumiałam, że mnie Krüger zamknął”. Komendant Krüger przesłuchiwał ją wielokrotnie. Podczas jednego ze spotkań, wyprowadzony z równowagi jej postawą i przekonany o czekającej ją śmierci, przyznał się do odpowiedzialności za śmierć dwudziestu pięciu lwowskich profesorów. W ten sposób stała się pierwszym świadkiem zbrodni. Zdając sobie sprawę z wagi tej informacji, przesyła wiadomość do Polski. Pułkownik Bór-Komorowski w słowniku polsko-łacińskim otrzymał wykropkowany meldunek o tym fakcie.

Ciemności El Greca

Po dwu tygodniach pobytu w więzieniu i licznych przesłuchaniach trafiła do ciemnicy: „Poszłam ze strażnikiem, który mnie zaprowadził do dużej, nadzwyczaj brudnej celi w suterenach. Gdy wchodziłam, widziałam przez okno u góry pod sufitem, jak sam Krüger, stojąc na dworze,

zamykał mi żelazne okiennice. Strażnik drzwi zatrzasnął i zamknął na klucz. Zostałam w ciemnościach, ale byłam sama i to mi było przyjemne”. Trzy razy dziennie zapalano na krótko światło - na jedzenie i sprzątanie. Nie złamało to jednak więźniarki: „Wkrótce się przyzwyczaiłam do nowej sytuacji i wynalazłam przyjemny sposób spędzania dnia. Przenosiłam się wyobraźnią codziennie do jednej z wielkich galerii europejskich i oglądałam obrazy. Zaczęłam oczywiście od galerii wiedeńskiej, w której się «wychowałam». Później było Prado, Louvre, Uffizi i Wenecja. Dochodziłam chwilami do zadziwiającej intensywności i mogę zapewnić, że koloryt wenecki nigdy nie wydawał mi się tak płomienny, jak wówczas w ciemnicy. Wtedy zrozumiałam sens znanej anegdoty o El Greco. Odwiedził go ponoć pewnego dnia znajomy Dalmatyńczyk i zastał siedzącego w ciemnym pokoju. Na zapytanie zdziwionego gościa artysta odpowiedział, że mu światło dzienne przeszkadza w widzeniu światła wewnętrznego. Mnie, w sposób niestety mniej twórczy, ale nie mniej intensywny, ożywiała się w tym Krügerowskim grobowcu pamięć kolorów i form. Przenosiłam się znowu do świata, który był niegdyś moim, i było mi dobrze”.

Zamiast śmierci

O aresztowaniu Karoliny Lanckorońskiej jej brat usłyszał w szwajcarskim radiu. Wstawił się za siostrą na dworze włoskim. Wkrótce po tym, skazaną na śmierć z rozkazu Himmlera przewieziono do Berlina. W berlińskim więzieniu wyrok śmierci zamieniono na pobyt w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. 9 stycznia 1943 r. przekroczyła bramę obozu: „Kazano mi przejść do dużej ubikacji, w której pod komendą innej strażniczki dwie więźniarki Niemki mną się zajęły. Z szybkością godną podziwu zabrały mi wszystko, co miałam przy sobie, i wsadziły mi do ręki papierek, na którym widniał numer 16076. Następnie kazano mi przejść dalej, do małej klitki, gdzie inna znów więźniarka kazała mi się rozebrać, przypatrując mi się przy tym uważnie. Mnie ta sytuacja śmieszyła. Wreszcie oświadczyła: «No, Sie sind eine Polin» (Pani jest Polką). Zapytałam zdziwiona, po czym to poznaje. «Jestem Niemką, siedzę już cztery lata, to się już człowiek nauczył ludzi poznawać, a was to znamy dobrze. Jedne tylko Polki wchodzą tu z głową do góry i z miną po prostu wesołą»”. Takie przyjęcie sprawiło, że głowę zadarła jeszcze wyżej.

Wytchnienie przynosiła sztuka

Kiedy krematorium dymiło gęściej niż zwykle, mieszkańcom obozu zaglądała w oczy śmierć. Chcąc choć na chwilę uciec myślami od straszliwych rozważań, co może spotkać każdego z więźniów, w obozowym bloku organizowano wykłady. Z czasem, codziennie po południu, profesor Karolina Lanckorońska rozmyślania o własnej śmierci zastępowała opowieściami z historii sztuki. Raz mówiła o czasach Karola Wielkiego, innym razem o gotyku: „Słuchaczki, które nigdy nie wiedziały, czy nie nadchodzi już ostatni dzień ich życia, słuchały jednak z wielkim skupieniem i z prawdziwym zainteresowaniem. Czasem miałam trzy komplety dziennie, wyciskałam własną osłabioną pamięć jak cytrynę - i gadałam”. Kiedy nadszedł Wielki Tydzień roku 1945, profesor Lanckorońska opowiadała swoim słuchaczkom, jak wielcy artyści przedstawiali główne sceny Męki Pańskiej. „Na Wielki Czwartek wypadła «Ostatnia Wieczerza» Leonarda i ten sam temat u Tintoretta, na Piątek i Sobotę wybrałam odpowiednie dzieła i wiersze Michała Anioła wraz z opisem wielkich przejść religijnych ostatniego okresu jego życia. (...) Na Poniedziałek przygotowałam «Emaus» u Rembrandta” - wspomina. Wykład ten jednak nie odbył się o zaplanowanej godzinie. Wraz z czterystoma Francuzkami Karolina Lanckorońska wzięła kąpiel, a następnie udała się na dokładny przegląd lekarski. Jak mówiono, grupa ta miała opuścić obóz. Krążyły plotki o wymianie więźniów z Francją. Kobiety wzięły potem jeszcze jedną kąpiel, ale nigdzie nie wyjechały. Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, profesor Lanckorońska opowiadała o Rembrandcie. Następnego dnia opuściła obóz. Był 5 kwietnia 1945 r.: „Za zakrętem zeszliśmy z drogi głównej do ubogiego lasku. Tam, w odległości 300 kroków, stał rząd białych samochodów ciężarowych znaczonych znakiem Czerwonego Krzyża. Widzieliśmy ten znak tyle razy na sprzęcie niemieckim, natomiast tym razem widniał przy nim znak inny: na czerwonej tarczy b i a ł y krzyż! „Jezus, Maria! To symbol Szwajcarii, wolnego kraju”. Po dwudziestu siedmiu miesiącach odzyskała wolność. Na dworcu w Genewie czekał na nią brat

Antoni i Carl Burckhardt. W hołdzie Rzeczpospolitej

Karolina Lanckorońska zamieszkała w Rzymie. W czasach Polski Ludowej majątki rodowe Lanckorońskich skonfiskowano. Nie zapomniała jednak o ojczyźnie. Organizowała dla Polaków studia w Rzymie, Bolonii, Turynie i Wielkiej Brytanii. W 1945 r., wraz z ks. Walerianem Meysztowiczem, założyła Polski Instytut Historyczny w Rzymie, a w roku 1960 jej brat Antoni założył Fundusz im. Karola Lanckorońskiego z siedzibą w Szwajcarii. Fundacja Lanckorońskich rozpoczęła działalność siedem lat później, kiedy sprzedano rodzinne lasy w Austrii. Ze stypendiów naukowych fundacji skorzystało ponad czterystu polskich uczonych. Kiedy prof. Lanckorońska skończyła dziewięćdziesiąt sześć lat, postanowiła przekazać rodzinne zbiory sztuki do dwóch polskich muzeów. Długo nosiła się z tym zamiarem, jej warunek brzmiał: Polska niepodległa. „Jestem ostatnią z rodu, brat mój i siostra zmarli, wszyscy troje byliśmy bezdzietni - pisała do prezydenta Wałęsy w 1994 r. - Dzieła te są moją prywatną, wyłączną własnością; nie zebrałam ich ja, zebrali ci, od których pochodzę. Rzeczy te przeznaczam na dwa dostojne miejsca, na Zamek Królewski w Warszawie i na Wawel”. List pisała w Rzymie. Chciała osobiście przekazać rodzinne zbiory, lecz wiek nie pozwalał jej na podróż do Polski. „Nie śniło mi się w najśmielszych marzeniach mojego długiego życia, że mi jeszcze będzie danym napisać ten list. Składam dar w hołdzie Rzeczpospolitej Wolnej i Niepodległej na ręce jej Prezydenta” - pisała.

Między sztuką a samotnością

O jej rękę starali się Carl Burckhardt, szwajcarski delegat Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, i dwukrotnie Edward Raczyński, późniejszy prezydent RP na obczyźnie. Wolała „poślubić” Michała Anioła. O samotności Karoliny Lanckorońskiej zadecydowała niewątpliwie śmierć ojca i wszystkie późniejsze wydarzenia. Na kilka dni przed śmiercią powracała myślą do uczniów idących do Emaus, którzy prosili Zmartwychwstałego, by ich nie opuszczał, nie odchodził od nich. Mówiła: Mane nobiscum; quoniam advesperascit, et inclinata est iam dies - Zostań z nami; bo ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił.

Cytaty pochodzą z książki: Karolina Lanckorońska, „Wspomnienia wojenne”, Znak, Kraków 2001 oraz artykułów prasowych. Fotografie ze zbiorów archiwum PAU w Krakowie.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama