Swąd szatana nie jest zapachem kadzidła. A jeśli dzisiaj coraz większa liczba i wiernych, i pasterzy nie potrafi rozróżnić dwóch tak radykalnie innych woni, to rzeczywiście jesteśmy w wielkiej chorobie i potrzebujemy jak nigdy wcześniej przyjścia Tego, który jest prawdziwą Światłością – przekonuje felietonista Opoki o. Jan P. Strumiłowski.
W dniu 29 czerwca 1972 r. w święto Apostołów Piotra i Pawła, a jednocześnie w dziewiątą rocznicę swej koronacji — Ojciec św. Paweł VI wypowiedział wstrząsające słowa, które dzisiaj szczególnie są przypominane i komentowane. Brzmią one następująco:
„Wydaje się, że przez jakąś szczelinę dym szatana wszedł do Kościoła. Otacza nas wątpliwość, niepewność, problematyka, niepokój, niezadowolenie, konfrontacja. Już nie ufa się Kościołowi, a wierzy się w pierwszego pogańskiego proroka, który przemawia w jakiejkolwiek gazecie lub środku masowego przekazu. Ucieka się do niego, prosząc o formułę prawdziwego życia. Nie widząc, że właśnie my jesteśmy prawdziwymi ojcami i nauczycielami (…) Również wewnątrz Kościoła panują tego rodzaju niepewności. Wydawało się, że po Soborze przyjdzie dzień światła słońca dla życia Kościoła, a zamiast tego przyszedł dzień pełny chmur, dzień burzy, ciemności, niepewności”.
Kościół i anty-Kościół
Jeszcze radykalniej wyraził się kard. Karol Wojtyła w sierpniu 1976 r. w Los Angeles: „Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzeczeniem”. Po latach, w 1981 roku przemawiając do osób zakonnych i księży, uczestniczących w I Włoskim Kongresie Krajowym, zatytułowanym „Z misją do ludzi na lata osiemdziesiąte”, papież wyraził się w podobnym tonie:
„Trzeba realistycznie przyznać z głębokim i niełatwym zatroskaniem, że dzisiejsi chrześcijanie, w wielkiej części, czują się zagubieni, zmieszani, niepewni a nawet rozczarowani. Rozpleniły się szeroko idee sprzeczne z Prawdą objawioną i od zawsze nauczaną; rozprzestrzeniły się prawdziwe i rzeczywiste herezje na polu dogmatycznym i moralnym, budząc wątpliwości, zamęt, bunty; wypaczono liturgię. Pogrążeni w relatywizmie intelektualnym i moralnym, a zatem i w permisywizmie, chrześcijanie kuszeni są ateizmem, agnostycyzmem, podejrzanym moralnie iluminizmem, chrześcijaństwem socjologicznym bez ustalonych dogmatów i bez obiektywnej moralności".
Podobne wypowiedzi możemy znaleźć u kard. Ratzingera/Benedykta XVI. Żeby nie być gołosłownym wystarczy wspomnieć o jego diagnozie rozłamu wewnętrznego w Kościele, który szczególnie zauważalny jest w jego ojczyźnie, o czym mówił otwarcie na łamach wywiadu z Peterem Seewaldem z 1996 r. „o chrześcijaństwie i Kościele na przełomie tysiącleci”.
Wszystkie te wypowiedzi wskazują na to samo, głęboko niepokojące zjawisko. Wszystkie te teksty interpretowano jednoznacznie – jako wskazanie na wpływ ducha świata, owoc laicyzacji, próbę dostosowania Kościoła do współczesnej liberalnej kultury za wszelką cenę. Wszystkie miały stanowić przestrogę jasno i wyraźnie wyrażoną. A dla postulujących rewolucyjne zmiany miały być one przyczynkiem refleksji, prowadzącej ku opamiętaniu.
Kiedy jednak spojrzymy na najnowsze dokumenty Magisterium, możemy doznać pewnego szoku. Jeśli rzeczywiście istnieje owa „schizma de facto” w Kościele, jeśli jesteśmy świadkami konfrontacji prawdziwego Kościoła z anty-Kościołem, jeśli rzeczywiście ścierają się wewnątrz świata i Kościoła dwie siły – a przecież ta diagnoza nie jest hipotezą, ale oddaje ona faktyczny stan świata i Kościoła – to prawdziwy Kościół okazuje się coraz bardziej tożsamy z tą częścią liberalną.
Wydaje się więc, że owe przestrogi wielkich papieży dawały bardzo głęboką i wręcz proroczą diagnozę o podziale. Lecz już identyfikowanie fałszywej imitacji i sił antychrysta okazały się radykalnie chybione. Czy Jan Paweł II lub Benedykt XVI mogli się aż tak bardzo mylić? Czy niesłusznie obawiali się tego światowego powiewu, który dzisiaj wydaje się być coraz śmielej rozpoznawany jako tchnienie Ducha? Być może te spostrzeżenia wydają się przesadne, ale przyjrzyjmy się niektórym kwestiom bardziej dokładnie.
Komunia na rękę
Weźmy chociażby kwestię udzielania komunii na rękę. W latach 70. ubiegłego wieku był to pomysł skrajny i ekstremalny niewielkiej liczby najbardziej postępowych liberałów. Pomysł niebezpieczny, na który w drodze wyjątku zgodzono się z zastrzeżeniem, że generalnie nie jest najlepszym pomysłem (ale żeby nie doszło do buntu czy schizmy, to w drodze wyjątku i incydentalnie można przymknąć oko). Całe masy ludu Bożego słysząc o tym pomyśle potrząsały z dezaprobatą głowami. W naszej ojczyźnie jeszcze kilkanaście lat temu większość katolików, kiedy słyszała i stykała się z tą praktyką na Zachodzie, ze zdumieniem i zatroskaniem stwierdzała: „co jeszcze ci liberałowie bez wiary tam wymyślą”. I proszę. Okazuje się, że ci postępowi liberałowie bez wiary, to „wierna reszta” namaszczona przez Ducha, heroicznie przecierająca szlaki wbrew faryzejskiej większości. Ci zaś, którzy byli wówczas oburzeni, a jeszcze bardziej ci, którzy są oburzeni do dzisiaj, stanowią małą, skostniałą cząstkę pozbawioną Ducha.
Podobnie rzecz ma się z kwestią udzielania komunii osobom żyjącym w związkach niesakramentalnych. Na Zachodzie jest to pomysł postulowany od dziesięcioleci. Kiedy zaczął się pojawiać w szerokich kręgach kościelnych, to większość katolików znowu z oburzeniem patrzyła na „tych liberałów, którzy zatracili wiarę”. Jeszcze po adhortacji „Amoris Laetitia” całe zastępy teologów dowodziły, że nic takiego zdarzyć się nie może i na pewno nie ma miejsca, bo przecież taka zmiana byłaby zdradą. Aż tu nagle okazuje się, że oficjalne stanowisko Dykasterii do spraw Nauki Wiary aprobuje tę niemożliwość. Znowu liberałowie okazali się świętymi i opatrznościowymi mężami napełnionymi Duchem, a katolicy trzymający się Tradycji, Ducha niestety nie mają.
„Proroctwo o błogosławieństwie par”
Dokładnie też tak ma się sprawa z błogosławieństwem par homoseksualnych. Jakieś dwa lata temu, w rozmowie ze znajomymi kapłanami poruszyliśmy ten temat. Pesymistycznie przewidywałem wtedy, że jeszcze dziesięć lat i będziemy to mieli oficjalnie zatwierdzone. Moi przyjaciele powątpiewali w to „proroctwo”. Przecież to byłaby już przesada. Pomyliłem się i ja, i oni. Ja, że dojdzie do tego za dziesięć lat, a oni, że to przesada. Okazało się, że te prądy, które w tej rozmowie uznaliśmy za niebezpieczne i tak rewolucyjne, że aż nierealne, są tchnieniem Ducha.
W ostatecznym rozrachunku (przepraszam za te zbyt śmiałe i sarkastyczne słowa) wychodzi na to, że Pan Jezus rzeczywiście był pierwszym komunistą, a Duch Święty jest lewicowo-liberalny. Tylko jedna kwestia w tej całej układance nie pasuje. Skoro podział jest rzeczywisty i skoro natchnionymi Prawdą okazują się ci liberalni reformatorzy, to dlaczego tak usilnie, wręcz histerycznie, wprowadzając ich postulaty usiłuje się dowodzić, że żadnej zmiany nie ma i że wszystko jest tak jak zawsze było? Dlaczego dowodzą tego i gremia watykańskie w promulgowanych przez siebie dokumentach jak i usilnie uzasadnia to cała grupa katolickich teologów pragnących trwać przy niezmiennym nauczaniu? I czy właśnie takie posunięcie nie jest centralnym elementem uzasadniającym wciąż i wciąż postępujące zmiany?
Przestać pudrować
Jeśli diagnoza wielkich papieży ostatnich dziesięcioleci jest prawdziwa i jeśli na przestrzeni zaledwie kilku dziesięcioleci widzimy tak radykalne zmiany i tak szybkie przyswajanie owych zmian, które są „niemożliwe” do przeprowadzenia, to naprawdę najwyższy czas, by przestać te zmiany pudrować i usprawiedliwiać. Teraz raczej jest czas, by odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania: Czy Duch Święty mylnie był utożsamiany z Duchem przemawiającym przez głos Tradycji? Czy duch świata błędnie, nawet przez samo Pismo, jest identyfikowany jako opozycyjny względem Ducha Kościoła? I czy naprawdę kluczem do usłyszenia Ducha Świętego jest jak najbardziej otwarte wsłuchiwanie się w ducha świata, gdyż to on jest tak naprawdę tożsamy z Duchem Świętym?
Swąd szatana nie jest zapachem kadzidła. A jeśli dzisiaj coraz większa liczba i wiernych i pasterzy nie potrafi rozróżnić dwóch tak radykalnie innych woni, to rzeczywiście jesteśmy w wielkiej chorobie i potrzebujemy jak nigdy wcześniej przyjścia Tego, który jest prawdziwą Światłością.