O katastrofie kolejowej 9 marca 1989 roku w pobliżu Białegostoku
Mija 13 lat od wydarzenia, które dla mieszkańców Białegostoku mogło stać się niewyobrażalną tragedią. Faktycznie złożyło się tak, że ostatnim słowem, zamykającym tamten dramat, stało się słowo: ocalenie. Znamienny kontekst, przebieg i wymowa rzeczonego wydarzenia nie pozwalają, by o nim po prostu zapomnieć,
Dnia 9 marca 1989 roku, niespełna dwie godziny po północy, na stację Białystok Fabryczny wjechał pociąg towarowy z ZSRR. W skład pociągu wchodziło m.in. 12 cystern z ciekłym chlorem o stężeniu 99,9 procent. Niedługo potem, gdy pociąg wyruszył w kierunku stacji Białystok Centralny, na skutek pęknięcia szyny toru kolejowego nastąpiła niezwykle groźna katastrofa. Całkowicie wykoleiły się, staczając się na pobocze, 4 cysterny, z których każda zawierała od 43 do 52 ton ciekłego chloru. Nad uśpionym jeszcze miastem pojawiło się widmo masowej śmierci. Wszystko zależało od tego, czy trująca substancja wydostanie się na zewnątrz powodując właściwe sobie skutki. A to już prawie stało się faktem: chlor zaczął wyciekać, na szczęście w niewielkiej ilości.
Kilka słów o chlorze: „Silnie trujący i żrący, niebezpieczny szczególnie dla dróg oddechowych. Po wydostaniu się ze zbiornika szybko odparowuje, tworząc ciężki obłok ścielący się nad ziemią. Rozprzestrzenia się z wiatrem, przy czym w zależności od ilości uwolnionego chloru i prędkości wiatru, strefa śmierci może się rozciągać na przestrzeni około 50 kilometrów od miejsca wycieku w paśmie szerokości kilku kilometrów. Rozprzestrzeniając się nad powierzchnią ziemi, powoduje zniszczenie życia biologicznego”.
W jakim stopniu tego rodzaju tragedia była realna? Pociągi o podobnym jak wyżej składzie kursowały przez Białystok od szeregu lat. Do tego po torze, będącym w fatalnym stanie technicznym. Fachowe badania ujawniły na liczącym 2,7 km odcinku toru, pomiędzy stacjami Białystok Fabryczny i Białystok Centralny, więcej pękniętych szyn, 692 spróchniałe podkłady, niedokręconych 69,3 proc. wkrętów torowych i 28,5 proc. śrub stopowych itp. Tymczasem przewożono tamtędy, niemal przez środek miasta, olbrzymie ilości środków silnie toksycznych. Na rok 1989 zaplanowano przewiezienie 40 tys. ton samego chloru. Transport odbywał się zwykle pod osłoną nocy. O realności tragedii najlepiej świadczy sam fakt katastrofy. Gdyby choć jedna z przewróconych cystern zderzyła się z czymś ostrym i twardym, zdolnym rozedrzeć jej pancerz... Prasa odnotowała, że wiał północny wiatr, czyli w stronę centrum miasta. „W tej sytuacji — powiedział później specjalista od ratownictwa — obłok chloru rozprzestrzeniłby się na 3 — 4 kilometry szerokości i nawet 50 kilometrów długości. To byłaby strefa śmierci! W Polsce wypadku o takiej potencjalnej skali zagrożenia jeszcze nie było. Nie przypominam też sobie takich przypadków z dostępnej mi literatury światowej”.
Gdyby wydarzenia potoczyły się według praw czysto fizycznych, prawdopodobnie utraciłoby życie wiele tysięcy ludzi. Nikt bowiem nie zakładał możliwości tragedii o tak ogromnej skali i nikt nie był przygotowany do odpowiadającej jej akcji ratowniczej. Natychmiast po katastrofie podjęto środki zapobiegawcze wobec zagrożenia, zarządzono ewakuację, sprowadzono wyspecjalizowane ekipy. Praktycznie o losie miasta zadecydował fakt, że chlor nie przedostał się na zewnątrz. Gdyby nastąpił wyciek chloru w większej ilości, dla nie spodziewających się nieszczęścia, pogrążonych we śnie ludzi nie byłoby ratunku. Do tego jednak nie doszło. Pozostały do rozwiązania tylko problemy techniczne. Najważniejsze było to, że straszliwa bomba ekologiczna nie eksplodowała od razu, co dało szansę jej unieszkodliwienia.
Ogół mieszkańców Białegostoku dowiedział się o katastrofie dopiero w kilka godzin później. Niewielu wszakże uświadamiało sobie ogrom zagrożenia. Rozchodzące się wiadomości, emitowane także przez lokalne radio, dość długo były niedokładne i niepełne. Przy wciąż jeszcze istniejącym zagrożeniu życie w mieście toczyło się względnie normalnie. Po upływie doby od chwili katastrofy władze miasta wydały komunikat o zlikwidowaniu bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców. Wielogodzinne, męczące napięcie rozładowało się w uczuciu ogromnej ulgi. O wydarzeniu mówiło się coraz więcej, zarówno w Polsce jak i poza jej granicami. Myśl o tym, co mogło się stać, gdyby wypadki potoczyły się nieco inaczej, miała długo jeszcze budzić trwogę. „Apokalipsy nie było” — pisała lokalna prasa. Szala niezbadanych wyroków przechyliła się w krytycznym momencie nie na stronę zagłady, lecz ocalenia.
Ujawnianie coraz to nowych szczegółów katastrofy utwierdzało w przekonaniu, że miastu nigdy nie groziło większe niebezpieczeństwo niż w owym dniu 9 marca. Uparcie powracało pytanie; jak to się stało, iż nie zginął dosłownie nikt, chociaż potworna tragedia wisiała dosłownie na włosku. W kręgu refleksji znalazły się okoliczności miejsca i czasu wydarzenia, oceniane z różnego dystansu i w różnych aspektach. Okazały się one, rozważane zwłaszcza w świetle wiary, ze wszech miar godne największej uwagi.
Białystok. Ponad ćwierćmilionowa aglomeracja. Gęsto zabudowane osiedla, szkoły, szpitale, zakłady pracy, liczne świątynie, wypełniające się w niedziele i święta tłumem wiernych. Biskupia stolica części Archidiecezji Wileńskiej, której patronuje Ostrobramska Matka Miłosierdzia. Seminarium Duchowne. Teren ekumenicznych kontaktów z prawosławiem. W czerwcu 1988 roku odbył się tutaj II Archidiecezjalny Kongres Eucharystyczny, zakończony imponującą procesją, w której mieszkańcy miasta i okolic zamanifestowali swoją głęboką wiarę.
W Białymstoku dokonał żywota Sługa Boży ksiądz Michał Sopoćko, żarliwy Apostoł kultu Miłosierdzia Bożego. Zmarł 27 lat temu, obok kaplicy Świętej Rodziny, obecnie św. Faustyny, przy ulicy Poleskiej, którą sam rozbudował i gdzie do ostatka swych dni pełnił kapłańską służbę. Zakończone już jest postępowanie beatyfikacyjne na szczeblu diecezjalnym, a obecnie toczy się na forum rzymskim. W dzielnicy Białostoczek powstał nowy kościół parafialny pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Od 1 grudnia 1988 roku spoczywają tam doczesne szczątki Bożego Sługi. Tam również, u stóp obrazu Zbawiciela z napisem „Jezu, ufam Tobie!”, obok grobu księdza Sopocki, częściej i żarliwiej niż gdzie indziej rozbrzmiewa wołanie do Ojca Miłosierdzia uosobionego w Chrystusie: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego!” Czy można się dziwić, że właśnie w tej okolicy miasta Bóg dał znak swego Miłosierdzia?
Scenerią dramatycznego wydarzenia stał się zniszczony tor kolejowy, przebiegający między wspomnianą kaplicą i kościołem Bożego Miłosierdzia, środkiem parafii, której zawołaniem są słowa „Jezu, ufam Tobie!” Dokładnie tam, podczas gdy trasa przewozu niebezpiecznych ładunków liczy tysiące kilometrów. W parę miesięcy po urządzeniu tam grobu Sługi Bożego. Do tego podczas Wielkiego Postu, kiedy to rekolekcyjna pokuta prowadzi rzesze ludzi do spotkania z Ojcem Miłosierdzia w prawdzie i mocy Tajemnicy Paschalnej Chrystusa.
Lud Boży, wnikając w religijny sens całego zdarzenia, odczytał je jako znak Bożego zmiłowania nad miastem — odpowiedź na wezwanie Litanii: „Miłosierdzie Boże, uprzedzające nas łaskami, ufamy Tobie!” Wyraz takiemu przekonaniu daje m. in. memoriał, jaki niedługo po katastrofie wpłynął do Ks. Biskupa Edwarda Kisiela, pisany „w imieniu wszystkich ocalonych i ufających Miłosierdziu Bożemu”. To Boże Miłosierdzie uratowało miasto! „Gdyby tak nie było — głosi memoriał — nie byłoby nikogo z nas wśród żywych! Białystok i jego okolice stanowiłyby jeden wielki cmentarz! Miłosierdzie Boże. uprzedziło nas łaskami, zachowując od nagłej i niespodziewanej śmierci, od kalectwa i strasznych cierpień”. Te słowa odzwierciedlają odczucia wielu mieszkańców Białegostoku. Zdarzyło się coś, co siłą swej wewnętrznej prawdy kieruje myśli i serca ludzi ku Tajemnicy, której Sługa Boży poświęcił całe swoje życie. Wymowa faktu, który zadecydował o losie miasta, podkreśliła znaczenie i skuteczność nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego.
Skrajnie groźna katastrofa pociągu z chlorem uczuliła mieszkańców miasta na transport toksycznych ładunków, urągający wszelkim wymogom bezpieczeństwa. Podniosły się głosy protestu przeciw trwającemu od lat śmiertelnemu zagrożeniu. Z inicjatywy obywatelskiej sprawa znalazła się na wokandzie sądowej. Dnia 27 grudnia 1989 roku zapadł wyrok zakazujący przewozu chloru przez Białystok. „Tym sposobem — pisał Kurier Podlaski — po raz pierwszy możemy zasnąć ze świadomością, że pociągi ze śmiercionośnym ładunkiem przestaną nas straszyć”. Przypominając przebieg katastrofy Kurier dodaje: „Doszło (!) do wycieku śmiercionośnej trucizny i właściwie tylko cud poparty szybkim refleksem kolejarzy, uratował Białystok przed tragedią. Prawdopodobnie zginęłyby tysiące ludzi”. Trudno przecenić znaczenie procesu i jego epilog. Przewód sądowy, ujawniając kryjącą się dotąd w mrokach nocy i przemilczeń prawdę, przyczynił się do zdemaskowania i oddalenia ponurego widma toksycznej zagłady — gwoli ścisłości: wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Białystok nie tylko nie ucierpiał na skutek niezwykle groźnej katastrofy, lecz znalazł się w sytuacji korzystniejszej niż przedtem. Jeszcze jedno ogniwo w całym łańcuchu wydarzeń, które nie sposób tłumaczyć wyłącznie przypadkiem.
Być może nie jest także przypadkiem, że katastrofa i jej ostatecznie pozytywny wydźwięk wplotły się w proces twórczych przemian, jakie dokonywały się na przełomie lat 80-tych i 90-tych w Polsce, Europie i na świecie. Można w tym procesie dostrzec skutki nauki ostatniego Soboru, działalności Jana Pawła II oraz wzmagającego się wołania Kościoła o Miłosierdzie w Jego Bożym i ludzkim wymiarze. Otwiera się pole pracy nad religijno-moralną odnową społeczeństwa, warunkującą prawidłowy kierunek oraz trwałość rzeczonego procesu. Tajemnica Bożego Miłosierdzia stanowi w tym względzie niewyczerpane źródło inspiracji i pomocy, zwłaszcza gdy idzie o przemianę ludzkich serc, decydującą o jakimkolwiek prawdziwym sukcesie.
Zagęszczenie wydarzeń politycznych i społecznych w naszym kraju, codzienne problemy, troski i niepewność jutra nie były w stanie zatrzeć u mieszkańców Białegostoku pamięci przeżyć związanych z chlorową katastrofą. Opadły emocje, lecz tym bardziej utrwala się przekonanie o niezwykłym ocaleniu miasta w momencie, gdy ważył się jego los. Dla wielu świadomość ocalenia stała się bodźcem do tym większej ufności i apostolstwa w służbie idei Miłosierdzia, tak gorliwie propagowanej przez księdza Michała Sopoćkę.
Białostocki Lud Boży upamiętnił ten fakt postawieniem granitowego krzyża na miejscu katastrofy, i co roku ze swoim Arcypasterzem daje wyraz wdzięczności Bożemu Miłosierdziu za doświadczoną łaskę. Zwłaszcza w rocznicę wydarzenia mieszkańcy miasta dziękują Bogu za okazane miłosierdzie. Droga Krzyżowa rozpoczęta przy krzyżu, ma swoje zakończenie w kościele Miłosierdzia Bożego, przy grobie Sługi Bożego, niedaleko miejsca, gdzie za jego wstawiennictwem, jak sądzi wielu, Boże Miłosierdzie raz jeszcze objawiło swoją moc. Napis na krzyżu brzmi:
JEZU, UFAM TOBIE!
W TYM MIEJSCU 9.III. 1989 R. WYKOLEIŁ SIĘ POCIĄG ZE ŚMIERCIONOŚNYM CHLOREM
KRZYŻ TEN — KU PAMIĘCI I PRZESTRODZE — WZNIEŚLI UFNI W MIŁOSIERDZIE BOŻE I WSTAWIENNICTWO SŁUGI BOŻEGO KS. MICHAŁA SOPOĆKO
*1888 — +1975 MIESZKAŃCY BIAŁEGOSTOKU 4. VI. 1994 R.
Ks. Stanisław Strzelecki
opr. ab/ab