Wędrówka przez życie, gdy pozwolimy Bogu tylko "przy okazji" na jej korekty, bardzo szybko może się zamienić w bezdroża
Msze dla spacerowiczów. Spotkania przedmałżeńskie dla zabieganych. Dwuminutowe kazania. Kaplice przy supermarkecie, spowiedź w centrach handlowych. Pospieszna modlitwa w drodze do autobusu. Wiara „przy okazji”. Niby wszystko OK, ale pozostaje niedosyt. Coś mi tu nie gra.
Swego czasu bohaterem medialnych doniesień był ksiądz, który zasłynął krótkimi kazaniami. Pomysł sam w sobie nie jest zły: synteza słowna, ważna treść stanowiąca swego rodzaju metafizyczny wykrzyknik, poparta dosłownością obrazu, z pewnością zapada w pamięć. Problem jest inny: większości komentatorów treść nie interesowała. Ważne, że Msza była krótka. Najlepiej jakby w całości była recytowana, pozbawiona śpiewu i zbędnych ceregieli. Wtedy zaliczenie jej da się jakoś wkalkulować w dzienny harmonogram zajęć.
Czy o to chodzi? Na pewno nie. Owszem, Bóg też posługiwał się krótkimi komunikatami - syntezami, swoistymi „biblijnymi SMS-ami”. Mamy ich wiele. „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie umarł, ale miał życie wieczne”. W jednym zdaniu zawarte jest wszystko. Tylko żeby tę treść zrozumieć, pojąć, przeżyć, potrzeba wewnętrznej ciszy, pokory i czasu. Rodzi się pytanie: czy piękno liturgii warto składać na ołtarzu pośpiechu, wpisywać je w logikę bezsensownego rozgorączkowania, które pochłania coraz większe przestrzenie wewnętrznego świata? Czy wszystkie treści, jakimi żyjemy, mają mieć formę SMS-a?
Pod takim tytułem jedna z komercyjnych stacji ma w swojej ramówce program telewizyjny. Pomysł jest ciekawy. Można o Bogu rozmawiać wszędzie, nie wszędzie jednak da się Go dotknąć. Jest zasadnicza różnica.
Pamiętam pewną spowiedź, a właściwie jej nieudaną próbę. Do kościoła wpadł zziajany młody mężczyzna. Jako że kolejki przy konfesjonale nie było, przystąpił od razu do sedna sprawy, zastrzegając na początku, że „ma być szybko, bardzo mu się spieszy, jutro ma swój ślub, pod kościołem w samochodzie czeka drużba, do sali weselnej jadą pilnować budowania dekoracji. A tak w ogóle to mu zasadniczo chodzi o podpis na kartce potwierdzający, że był u spowiedzi”. Zdziwił się, że nie dostał rozgrzeszenia. To moment dla obu stron bardzo trudny. Wyjaśniłem mu, na czym wszystko polega. Mam nadzieję, że potem jeszcze raz wrócił. Już bez drużby.
Inny obraz: w 2004 r. w centrum handlowym w Katowicach poświęcono pierwszą w Polsce kaplicę. Powstała na terenie zamkniętej siedem lat wcześniej kopalni Gottwald. Niedawno agencje pisały o podobnym wydarzeniu w pobliżu Messyny na Sycylii. „Pozwoli ona klientom na chwilę medytacji i ciszy, nawet w centrum handlowym. Celem jest pogodzenie wiary z codziennym życiem” - powiedział Giuseppe Lonia, proboszcz parafii, na terenie której zbudowano kaplicę.
Tuż przed świętami pojawiła się informacja, że ksiądz na południu Polski organizuje spowiedź przy hipermarkecie. Pomysł odważny - dla jednych gorszący, dla innych śmieszny. Trudno sobie wyobrazić spowiedź pomiędzy koszykami z torbami zakupów, ale z pewnością jest to jakaś próba wyrwania się z marazmu, przeciwieństwo czekania z założonymi rękami i próba odejścia od postawy biadolenia, że świat poganieje i kościoły pustoszeją. Pomysł z oczywistych względów się nie sprawdził, ale przynajmniej dla wielu stał się znakiem zapytania, być może też sprzeciwu.
Trudno się nie zgodzić z opinią, że Kościół powinien być tam, gdzie są ludzie i ich potrzeby. Istnieją kaplice na dworcach kolejowych, w szpitalach, w gmachu parlamentu, na lotnisku. Chrystus był wśród ludzi i ich spraw, zasiadał w gronie mocno podejrzanym (celnicy, faryzeusze, prostytutki), wchodził w sytuacje pozornie bez wyjścia, mówił o szukaniu zagubionej owcy, o radości, jaka powstaje w niebie z jednego nawróconego grzesznika itd. Ale kiedy szedł się modlić, udawał się na osobność. Mimo zmęczenia, spędzał całe noce na modlitwie! Taka noc poprzedziła wybór uczniów. Modlił się w Ogrójcu przed swoim pojmaniem i kalwaryjską kaźnią. Pościł samotnie na pustyni. Szedł w dalekiej pielgrzymce do Miasta Świętego. Nie szkoda Mu było czasu, trudu, rezygnował z prawa do wypoczynku. To ważny znak dla nas.
Są takie chwile, które trzeba przeżyć. Głęboko i do końca. Wymagają „zamknięcia swojej izdebki” (por. Mt 6, 5-8), skupienia, pozostawienia za sobą zgiełku. Odarta z piękna liturgii Msza z krótkim do bólu, „SMS-owym” kazaniem, przestana pod chórem, naznaczona niecierpliwym zerkaniem na zegarek, raczej nie wprowadzi w głębię chrześcijańskiego misterium. Modlitwa „przy okazji” drogi do pracy w zatłoczonym autobusie jest przyjęta przez Pana Boga, ale tylko w niewielkim stopniu może przemienić człowieka. Będzie mówieniem, wypełnieniem obowiązku - ale już nie słuchaniem. Wpisze się w koncepcję świata, w którym ludzie ciągle nadają komunikaty, produkują słowa, ale zarazem nie potrafią bądź nie chcą ich przyjąć, a co się z tym wiąże: udźwignąć ich treści. A przez to tracą zdolność wyrażania siebie, przestają siebie rozumieć.
Powtarza się często slogan, że chorobą współczesności jest brak czasu. Ciągle za czymś gonimy, coś próbujemy doścignąć, nad czymś zapanować. Nawet wtedy, gdy fizycznie nastąpi zatrzymanie - mentalnie umysł pędzi dalej! Cierpią na tym dwie najbardziej bezbronne dziedziny życia: wiara i miłość. One nie znoszą ślizgania się po powierzchni, nie tolerują słów „przy okazji”. Tak traktowane, najpierw więdną, potem bezpowrotnie umierają. Być może goniący za czymś człowiek - kiedyś osiągnie zamierzony cel. Jednak co z tego, skoro pozostanie sam z wawrzynowym wieńcem na skroni w lodowatej pustce?...
W czym tkwi sedno problemu? W naszym sposobie traktowania spraw fundamentalnych. Niestety, coraz częściej dzieje się tak, że rola Pana Boga sprowadza się w naszym życiu do owego „przy okazji”. Obecność Chrystusa jest okazjonalna, staje się jedynie pretekstem do spotkań, wręczenia sobie prezentów, świątecznego obżarstwa. „Przy okazji” pójdziemy na pasterkę i „przy okazji” Wigilii zaśpiewamy kolędę. „Przy okazji” hucznej imprezy pierwszokomunijnej czy ślubu udamy się do kościoła. „Przy okazji” podróży do pracy odmówimy dziesiątek różańca, „przy okazji” rekolekcji wyspowiadamy się. Każda próba zaproponowania czegoś więcej niż owe minimum powoduje zdziwienie (czego oni znowu chcą? Proboszcz znowu mówi o jakich katechezach? Biskup proponuje program duszpasterski dla diecezji? Niech sobie idą na nie inni - ja nie mam czasu!), czasem złość.
Jest ktoś, komu na tym „przy okazji”- utrzymaniu w przeświadczeniu, że minimum wystarczy do zbawienia - zależy, kto bardzo subtelnie, aczkolwiek skutecznie, ów margines z roku na rok będzie powiększał. Aż zdominuje całą przestrzeń życia. Pozostanie pusta tradycja, jakieś niejasne przekonanie o konieczności jej zachowania. I tyle.
Są chwile, które koniecznie trzeba przeżyć, głęboko przemedytować. Są słowa, nad którymi koniecznie należy się pochylić. I nie da się tego załatwić szybko, pobieżnie, byle jak. Można przez życie przemknąć jak meteoryt, spalić się i nie pozostawić po sobie żadnego śladu, nie dotykając najgłębszej istoty. A potem żałować, że tak się stało.
Robert Wojnar, jeden z bohaterów filmu „Senność”, chory na raka, niedługo przed swoją śmiercią wypowiada takie słowa: „Nie chcę pójść do piekła. W piekle na powitanie pokazują ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse. Pokazują, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś w odpowiedniej chwili znalazł odpowiednie wyjście. A potem widzisz te chwile szczęścia, które przegapiłeś, śpiąc. To, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś obudził się w porę. A potem zostajesz sam na całą wieczność i nie ma nikogo, tylko ty i twoje wyrzuty sumienia”.
Wędrówka przez życie, gdy pozwolimy Bogu tylko „przy okazji” na jej korekty, bardzo szybko może się zamienić w bezdroża. Albo całkowicie zagubić.
Tak rozumiana wiara nie zaspokoi wszystkich tęsknot człowieka. Sama tylko tradycja, rytuał, pusta obrzędowość nie dadzą mu odpowiedzi, skąd jest, po co przyszedł i dokąd podąża. Sens życia, niczym diament, leży ukryty w popiele. Trzeba się czasem natrudzić, bywa, że i pobrudzić, aby go znaleźć. A gdy już się to stanie, znaleźć czas na to, by się nim cieszyć.
opr. aw/aw