Artykuł z tygodnika Echo katolickie 43 (747)
„Bóg przyjmuje łaskawiej i częściej wysłuchuje modlitw za zmarłych niż tych, które zanosimy za żyjących. Zmarli bowiem bardziej potrzebują tej pomocy, nie mogąc, tak jak żywi, pomóc sobie samym i zasłużyć na to, ażeby Bóg ich wybawił” - św. Tomasz z Akwinu.
Przed nami dni szczególne: Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Przez cmentarze przejdą rzesze ludzi. Na grobach zapłoną znicze i pojawią się bukiety kwiatów. Chyba nigdzie na świecie nie obchodzi się tego święta tak pięknie, jak w Polsce. Tylko czy pod tymi zewnętrznymi formami pamięci, jak znicze, kwiaty, odwiedziny na cmentarzu, nie kryje się więcej rutyny niż pamięci? Czy obecność na cmentarzu w tym ważnym czasie, to wyraz potrzeby serca, znak wiary w życie wieczne, a może jedynie zwyczaj - trzeba pójść, bo nie wypada zachować się inaczej. Czy piękny pomnik wystawiony zmarłym bliskim, mnóstwo kwiatów i zniczy zastąpią modlitwę?
- Obawiam się, że w tych pięknych nagrobkach i wymyślnych zniczach kryje się tylko lęk i pustka - mówi ks. Paweł Siedlanowski. - Próbujemy na różne sposoby „zaczarować” śmierć, która jest przecież wpisana w życie. Nie jesteśmy w stanie nad nią zapanować, a to generuje różne, najdziwniejsze pomysły, z obrzędowością Halloween na czele. Oczywiście, nie zawsze tak jest. Dla człowieka wierzącego śmierć to nie tragedia, ale przejście. Wyznajemy wiarę w świętych obcowanie. Wierzymy, że nasza modlitwa za zmarłych jest najcenniejszą pomocą, jaką mogą od nas otrzymać, najpiękniejszym znakiem miłości. Wiązanki kwiatów i chryzantemy są ważne, o ile stoi za nimi wiara w życie wieczne, modlitwa, refleksja, chrześcijańska nadzieja - tłumaczy kapłan.
Modlitwa za zmarłych jest znana i praktykowana od pierwszych wieków istnienia chrześcijaństwa. Już starożytni dzień zgonu nazywali „dniem narodzin” do szczęśliwego życia w wieczności. Uważali też, że najbardziej można pomóc zmarłemu, ofiarując za niego Eucharystię. Celebrowano więc Msze z racji pogrzebu, a także w rocznicę śmierci. W starożytnym Kościele istniał zwyczaj, przejęty z tradycji żydowskich, rzymskich i greckich, szczególnej pamięci o zmarłym w trzecim, siódmym i trzydziestym dniu po jego śmierci albo też w trzecim, dziewiątym (np. dziewięciodniowa żałoba po zmarłym papieżu) i czterdziestym. Dziewiąty i czterdziesty dzień podkreśla się szczególnie w tradycji Kościoła greckiego. W tych dniach celebrowano Msze św. Natomiast w tradycji Kościoła zachodniego upowszechniła się praktyka celebrowania Mszy za zmarłego w trzecim (jest to zwykle dzień pogrzebu), siódmym i trzydziestym dniu. Zwyczaj ten miał swoją symbolikę. Trzeci dzień przypominał zmartwychwstanie Pana Jezusa, siódmy - wieczny odpoczynek, trzydziesty - upamiętniał żałobę ludu izraelskiego po Mojżeszu i Aaronie. Według wierzeń pogańskich dusza przez trzy dni jest przy zwłokach zmarłego, przez dalsze dni (do siódmego) - przy jego grobie, zaś dnia trzydziestego (lub czterdziestego) opuszcza ten świat.
Również w średniowieczu podkreślano, że najważniejszą modlitwą za tych, którzy odeszli do wieczności, była Msza św. Już w IV w. św. Augustyn opisując w „Wyznaniach” ostatnie chwile życia swej matki Moniki, przekazuje nam jej ostatnią wolę takimi słowami: „Wkrótce potem zwróciła się do nas obydwóch i rzekła: ciało złóżcie gdziekolwiek będziecie; niech wam troska o nie nie sprawia kłopotu; o to was tylko proszę, abyście zawsze pamiętali o mnie przy ołtarzu Pańskim”. Z kolei w „Enchiridionie” ten sam filozof twierdzi: „Nie można zaprzeczyć, że dusze zmarłych doznają ulgi dzięki pobożności swoich żyjących bliskich”. Ciekawe, że Augustyn przez całe życie widział świętość swojej matki, jej dobroć, pobożność, a gdy umarła - dostrzegał potrzebę modlitwy za nią.
W Piśmie Świętym natomiast czytamy, że: „święta i zbawienna jest myśl modlić się za zmarłych, aby byli od grzechów uwolnieni” (2 Mch 12, 46).
Potrzebę modlitwy za tych, którzy odeszli, podkreślał też Jan Paweł II. Mówił m.in., że każdy człowiek ma jakieś niedoskonałości i nawet jeżeli umiera pojednany z Bogiem, bez grzechu ciężkiego, też potrzebuje oczyszczenia i modlitwy.
Z kolei Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi”, uzasadniając modlitwę za zmarłych, odwołuje się do antropologii. Według papieża żaden człowiek nie jest monadą zamkniętą w sobie samej. Nikt nie żyje sam. Nikt nie grzeszy sam. Nikt nie będzie zbawiony sam. Nieustannie w moje życie wkracza życie innych: w to, co myślę, mówię, robię, działam. I na odwrót, moje życie wkracza w życie innych: w złym, jak i w dobrym. Tak więc wstawiennictwo za drugim nie jest dla niego czymś obcym, zewnętrznym, również po śmierci. W splocie istnień moje podziękowanie, modlitwa za niego mogą stać się niewielkim etapem jego oczyszczenia.
Tradycja Kościoła, zachęcając do troski o zmarłych, dała nam wiele możliwości niesienia im pomocy. Można je ująć w trzy główne grupy: modlitwa, post, jałmużna. Należy jednak podkreślić, że największą skuteczność wśród nich ma Eucharystia. Odpusty, składanie jałmużny, ofiarowywanie postów czy odmawianie w intencji zmarłych modlitwy, gdyby nie były włączone w Ofiarę Ciała i Krwi Chrystusa, nie miałyby bowiem żadnej wartości.
Dlatego tak wielkie znaczenie ma Msza św. gregoriańska, nazywana także „gregorianką”. Składa się na nią trzydzieści Mszy św., odprawianych w ciągu kolejnych trzydziestu dni, w intencji jednej osoby zmarłej. Tradycja i nazwa „gregorianek” sięga czasów papieża Grzegorza I Wielkiego (zm. w 604 r.). Polecił on ich celebrację w intencji zmarłego zakonnika. Chciał w ten sposób pomóc mnichowi w oczyszczeniu się z grzechu. W jego celi znaleziono bowiem trzy złote monety, których posiadanie sprzeciwiało się regule zakonnej. Po trzydziestu dniach papież miał dowiedzieć się, że ów mnich został wybawiony z czyśćca i cieszy się już oglądaniem Boga w niebie. Wieść rozniosła się poza klasztorne mury, a zwyczaj odprawiania trzydzieści Mszy św. za osobę zmarłą rozprzestrzenił się w całej Europie. Jednak przez wieki Kościół nie zajął oficjalnego stanowiska w sprawie „gregorianek”. Dopiero w 1844 r. Kongregacja Odpustów wyjaśniła, że zaufanie wiernych do mszy gregoriańskich jako szczególnie skutecznych dla uwolnienia zmarłego z czyśćca jest zgodne z wiarą. „Gregorianki” nie zostały jednak obdarzone żadnymi odpustami. Praktyka ta opiera się tylko na przeświadczeniu wiernych o ich skuteczności. Większość teologów uważa, że jej źródłem są zasługi papieża Grzegorza i jego wstawiennictwo.
Istnieją szczegółowe regulacje kościelne dotyczące „gregorianek”. Określają one liczbę Mszy św. na trzydzieści odprawianych w trybie ciągłym.
Wyjątkiem może być jedynie choroba kapłana lub celebracja pogrzebu czy ślubu, których odprawienie jest danego dnia konieczne. Obowiązuje wówczas jak najszybsze dopełnienie liczby Mszy. Poza tym „gregorianki” mogą być odprawiane tylko w intencji jednej osoby, nigdy za kilku zmarłych. Nie muszą być celebrowane zawsze przez tego samego kapłana, w tym samym kościele i przy tym samym ołtarzu.
Odpust, post i jałmużna
Kościół daje też inne okazje przyjścia z pomocą naszym zmarłym. Znana jest np. praktyka wypominek. Są to modlitwy w intencji zmarłych odmawiane w kościele przez cały listopad. Od 1 do 8 listopada można uzyskać dla zmarłych odpust zupełny, czyli całkowite darowanie kary czyśćcowej dla tych, którzy oczekują na pełną radość zbawionych. Warunkiem dostąpienia odpustu jest spowiedź sakramentalna, Komunia św. i modlitwa w intencji papieża, połączona z nawiedzeniem cmentarza i modlitwą za zmarłych. Po jednej spowiedzi sakramentalnej można uzyskać kilka odpustów za zmarłych. Natomiast po jednej Komunii św. i po jednej modlitwie w intencji papieża zyskuje się tylko jeden odpust.
Zmarli mogą potrzebować również naszych uczynków miłosierdzia. Stąd ważne jest, aby w trosce o naszych bliskich nie pominąć postu i jałmużny, które mogą przybierać różne postaci, np. odmówienie sobie jakiejś przyjemności jest także postem, a odwiedzenie kogoś samotnego jałmużną. Warto też podkreślić, że zmarłym pomaga nie tyle mnogość naszych modlitw czy uczynków, ale to, ile jest w nich szczerej miłości do Boga i drugiego człowieka. Dlatego niech nasza pamięć o tych, którzy odeszli, nie sprowadza się jedynie do zostawienia kwiatka na ich grobie czy zapalenia znicza. Choć to także bardzo piękny zwyczaj.
ROZMOWA
Kościół katolicki wierzy, że po śmierci dusza ludzka trafia do nieba lub piekła. Przejściowo może także znaleźć się w czyśćcu, czyli miejscu, gdzie musi odpokutować grzechy. Jaka jest jego natura?
Czyściec jest dla tych, którzy umierają w stanie łaski uświęcającej, ale nie są gotowi do połączenia się z Bogiem. Brak im jeszcze dostatecznej czystości serca, nie uwolnili się za życia od ludzkich przywar, egoizmu, pychy. Niedoskonałości te, jak i krzywdy wyrządzone innym, a niewyrównane za życia, uniemożliwiają człowiekowi wejście we wspólnotę z Bogiem, który odrzuca wszelkie zło. To wszystko, co nie jest doskonałe, zdeformowało życie duchowe człowieka, wymaga oczyszczenia. Dokonuje się ono w czyśćcu, który jest darem Bożego miłosierdzia. Stan oczyszczenia i przemiany dokonują się w niewymownym cierpieniu, żalu i tęsknocie za Bogiem. Im bardziej dusza dochodzi do Jego miłości, tym bardziej cierpi, że nie jest jeszcze z Nim zjednoczona. Dusza w czyśćcu w świetle Bożej miłości widzi w sobie brak miłości, w świetle Bożej sprawiedliwości ogląda swoją niesprawiedliwość, widzi konsekwencje dobrych i złych czynów. Rozumie, że to opóźnienie „wejścia” do nieba jest spowodowane wyłącznie jej decyzjami. W czyśćcu cierpienie jest akceptowane i przyjmowane z wdzięcznością dla Boga.
Czy to możliwe, aby umarli mogli ukazywać się żywym? O kontaktach z duszami czyśćcowymi opowiadała m.in. Maria Simma. Pod jaką postacią ukazują się dusze czyśćcowe?
Zdarzały się przypadki, że osoby, których wiarygodność nie jest kwestionowana, doświadczały spotkań ze zmarłymi, którzy byli w stanie czyśćca. Należą do nich chociażby wspomniana Maria Simma, a także święci: o. Pio, s. Faustyna, Małgorzata Maria Alaquoque czy Anna Lidmayr. W każdym przypadku działo się to za specjalnym Bożym pozwoleniem. Zmarli będący w czyśćcu nie mogą już podejmować sami decyzji. Są całkowicie pogrążeni w woli Bożej i nie mają własnych pragnień, różnych od tego, czego chce Bóg. Stąd nie możemy pragnąć takich spotkań, ani tym bardziej dążyć do nich przez seanse spirytystyczne, wywoływanie duchów, bo te praktyki są grzechem. Ci, o których mowa, widzieli zmarłych, którzy przychodzili do nich tak, jak wyglądali w życiu ziemskim. Najczęściej prosili o konkretną pomoc, np. Mszę św., modlitwę, post, jałmużnę. Wyjątek stanowi Anna Lindmayr, która niejednokrotnie widziała ich w postaci zwierząt.
Czy dzieci także dostają się do czyśćca?
Człowiek odpowiada przed Bogiem za wszystkie czyny, które wykonał świadomie i dobrowolnie. Można powiedzieć więc, że już kilkuletnie dziecko zaczyna odróżniać zło od dobra i swoim zachowaniem wyraźnie zdradza, że ma świadomość, iż zrobiło coś źle. Istnieje więc możliwość, że dziecko, które umiera, może potrzebować oczyszczenia. Mówiła o tym Maria Simma, bo właśnie kiedyś kilkuletnia zmarła dziewczynka przyszła ją prosić o modlitwę i opowiedziała jej, dlaczego jest w czyśćcu.
Jak możemy pomóc duszom czyśćcowym?
Pierwszym krokiem jest przebaczenie zmarłemu doznanych krzywd. Kościół, nauczając o potrzebie niesienia pomocy zmarłym, wymienia Eucharystię, modlitwę, post, jałmużnę oraz odpusty. Najcenniejszym darem jest Msza św. Jest ona Ofiarą samego Chrystusa. Istnieje piękny zwyczaj zamawiania Mszy św. nie tylko z okazji pogrzebu, ale także w trzydziesty dzień po śmierci czy tzw. gregorianki. Za zmarłych możemy ofiarować dowolną modlitwę, wzbudzając w sobie intencję, że chcemy ofiarować ją za nich - specjalną jest np. akt strzelisty: „Wieczny odpoczynek...” czy wypominki. Trzeba pamiętać, że wiele modlitw i praktyk religijnych obdarzonych jest częściowym lub zupełnym odpustem. Należą do nich: modlitwa różańcowa, nabożeństwo Drogi Krzyżowej, półgodzinne czytanie Pisma Świętego połączone z rozważaniem tekstu, półgodzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu, odmówienie Koronki do Bożego Miłosierdzia w kościele lub kaplicy (odpust zupełny, poza kościołem odpust cząstkowy).
Ważną sprawą jest także uporządkowanie spraw po zmarłym: wypełnienie testamentu, wyrównanie, o ile to jest w naszej mocy, ewentualnych krzywd, o których wiemy, że się ich dopuścił.
Zmarłemu należy się szacunek i miłość. Jeżeli nam się wydaje, że nie mamy powodów, by mówić o nim dobrze, to przynajmniej nie mówmy źle. On jest już w rękach Pana Boga, już został przez Niego osądzony. Pomoc zmarłym to wyraz naszej względem nich solidarności i miłości. W jednym z prywatnych objawień czytamy, że każdy uczynek miłości ofiarowany zmarłym jest jak szklanka wody podana spragnionemu.
Dziękuję za rozmowę.
Pierwszego listopada czcimy pamięć bliskich, których nie ma już z nami. Odwiedzamy cmentarz, zapalamy znicze, wspominamy. Jednak kiedyś ten dzień wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Pamiętam bardzo skromnie udekorowane groby, problem z paleniem ciągle gasnących świeczek i prostych zniczy, ale też nastrój - pełen skupienia, powagi, refleksji... Dzisiaj, niestety, nawet na cmentarz wkrada się komercja, a wraz z nią moda na bezrefleksyjność, powierzchowność i blichtr. Można również odnieść wrażenie, że niektórzy Uroczystość Wszystkich Świętych traktują tylko jako okazję do spotkań ze znajomymi, zaprezentowania nowego płaszcza, fryzury itd. To prawda, ten szczególny dzień powinien być czasem radości, ale z chwały świętych, z nadziei zmartwychwstania. Tymczasem nastroje panujące na cmentarzu dalekie są od chrześcijańskiej radości, a coraz bardziej zaczynają przypominać atmosferę pikniku. Stragany wokół cmentarza, nie tylko z kwiatami i zniczami, ale i pieczoną kiełbaską, watą cukrową stają się dzisiaj czymś zupełnie naturalnym. Brakuje tylko koszyka z jedzeniem przy grobie, a i tak pojawiają się beztroskie rozmowy, dzieci biegają po cmentarzu z watą cukrową i kolorowymi balonikami, ktoś rozmawia wesoło przez telefon komórkowy, inny zapala papierosa - ot, takie towarzyskie spotkanie. To wszystko zabija właśnie najpiękniejszy element tego święta - refleksję nad sensem istnienia i przemijaniem. Czy naprawdę nie możemy zachować własnego sposobu przeżywania tych dni? Czy wszystko, co wiąże się z tym świętem, zamienimy w końcu w jarmarczną zabawę i wygłupy? Gdzie się podziała refleksja, zaduma? Przecież - jak pisał nasz ukochany Ojciec Święty Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim” - „I tak przechodzą pokolenia. Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci”. Papież dodawał: „Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens... ma sens... ma sens!”. No właśnie, to przemijanie ma sens. Dlatego ciszej nad tymi grobami, pokorniej, proszę...
Sonda
Śmierć przestaje być czymś odległym dopiero wtedy, kiedy dotyka nas samych bądź naszych najbliższych. Trudno jest umierać, ale współtowarzyszenie także nie należy do najprostszych. Trzeba wiele pokory, wiele zrozumienia. Bolesna bywa zwłaszcza sytuacja, kiedy odchodzi ktoś nam bardzo bliski. Patrzenie na powolne gaśnięcie człowieka nie jest łatwe. Jednak nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie nie być przy śmierci mojej mamy. Zanim odeszła, bardzo chorowała. Większość ostatnich dni swojego życia spędziła w szpitalu. Gdy zbliżał się koniec, przywieźliśmy ją do domu, bo tu - wśród swoich czterech ścian - chciała umrzeć. Odchodziła, trzymając mnie za rękę. Mimo że zostałam sama na ziemi i nie mam nikogo bliskiego, Pan Bóg mnie nie opuszcza. Nawet w chwili śmierci mamy przysłał do mnie znajomą, po to tylko, aby miał kto iść po księdza. Moja mama czuwa cały czas nade mną. Wielokrotnie tego doświadczyłam i wciąż doświadczam. Dlatego, kiedy tylko mogę, chodzę do niej na cmentarz. Modlę się za nią, bo wiem że modlitwa jest czymś, czego zmarli potrzebują najbardziej.
Kiedy prawie 20 lat temu w wypadku samochodowym zginął mój syn, wpadłam w czarną rozpacz. Nie do opisania jest ból po starcie najbliższej osoby, a jeszcze trudniej, gdy ktoś ginie tragicznie. Długo nie mogłam się pogodzić ze stratą jedynego dziecka. Zaniedbałam pracę, znajomych. Całymi dniami przesiadywałam na cmentarzu i pytałam Boga: „Dlaczego mi go zabrałeś?”. Otrząsnęłam się dopiero po rozmowie z księdzem, który odwiedził mnie podczas kolędy. Sam pracował przez wiele lat w hospicjum, widział setki odchodzących ludzi, wylanych łez, tragedii. Powiedział do mnie: „Kobieto, jeśli wierzysz w Boga, to, rzeczywiście, czymś normalnym będzie żałoba po stracie ukochanej osoby, ale czarna rozpacz jest w tym wypadku irracjonalna”. Kiedy kapłan wyszedł z mojego domu, poczułam wielki spokój, który nie pochodził ode mnie. W końcu krzyż, jakim stała się śmierć ukochanego syna, przyjęłam z wielką wiarą. I nikt inny, tylko Bóg obdarzył mnie siłą do jego dźwigania. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, widzę, jak przez wiele lat przygotowywał mnie na to doświadczenie. Poza tym wierzę w Boże miłosierdzie i to, że kiedyś się spotkamy.
Mój mąż odszedł 11 lat temu. Niestety, nie było mnie przy nim. Zmarł w szpitalu, kiedy pojechałam na chwilkę do domu. Do tej pory nie mogę sobie tego darować, bo przecież chyba najgorszą rzeczą jest umierać w samotności. W końcu dla nas, żywych, śmierć to coś nieznanego, tajemniczego. I choć jako ludzie wierzący zdajemy sobie sprawę, że odchodzenie z tego świata oznacza przejście do lepszego, wiecznego życia, gdzie nie ma codziennych trosk i problemów, to mimo wszystko boimy się śmierci. Zarówno naszej własnej, jak i najbliższych. Przeżyliśmy z mężem razem ponad 40 lat. Kiedy odszedł, miałam ogromne wyrzuty sumienia, że w chwili śmierci nie trzymałam go za rękę, a przecież był dla mnie taki dobry. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Dopiero znajoma uświadomiła mi, że Władek zmarł w pierwszy piątek miesiąca. Nie cierpiał. Bardzo dużo modlę się za mojego zmarłego męża. W głębi duszy wiem, że jest on już szczęśliwy. I czuwa nade mną tak, jak przez całe nasze życie. A ja staram się mu odwdzięczyć, prosząc Boga o łaskę zbawienia.
opr. aw/aw