Choć zmarł 46 lat temu, pamięć o nim jest wciąż żywa, a wielu jest przekonanych o jego świętości - o ks. biskupie Ignacym Świrskim
W przemówieniu pogrzebowym kard. Stefan Wyszyński pięciokrotnie określił ordynariusza podlaskiego Ignacego Świrskiego mianem sługi Bożego. „Nie zapomnę - mówił - gdy wkrótce po swej nominacji na stolicę siedlecką przyjechał do mnie do Lublina, gdzie zaledwie rozpoczynałem pracę jako młody biskup. Przez kilka dni przebywał w moim domu i chciał ode mnie jednej odpowiedzi. Swoim wschodnim akcentem dopytywał: jak to się jest biskupem? Odpowiedziałem: a żebym to ja wiedział? Tylko Duch Boży wie i tylko On przez swoje wewnętrzne natchnienia wskazuje, co ma czynić Kościół. Ale człowiek? Każdy człowiek jest przedziwnie onieśmielony wobec powołania, które każe mu nauczać we wszelkiej cierpliwości i nauce, ale też karcić, upominać i zaklinać. Człowiek pamięta, że jest „z ludu wzięty i dla ludzi postanowiony w tym, co do Boga należy”, że sam często nie dopisuje w wielu sprawach. Przesiedzieliśmy tak trzy dni w domu biskupim w Lublinie, patrzyliśmy na siebie i obydwaj właściwie nie wiedzieliśmy, jak to się jest biskupem...”.
- Uważam go za człowieka świętego - wyznaje ks. prałat Witold Kobyliński, przedstawiciel „świerszczaków”, tj. pierwszego rocznika kleryków, którym konferencje głosił bp I. Świrski. Na potwierdzenie cechującej ordynariusza wielkiej dobroci i pokory przywołuje opowieść Marii Okońskiej, zmarłej przed rokiem założycielki Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, o jej podróży do Siedlec celem odwiedzenia ciężko chorego przyjaciela rodziny - ks. Czesława Mularzuka. Wsiadłszy do wagonu trzeciej klasy pociągu parowego, zastała w przedziale księdza zatopionego w brewiarzowej modlitwie. „Wyglądał na skromnego wiejskiego proboszcza” - relacjonowała później. Zapytany, czy przypadkiem nie zdąża w kierunku, w którym i ona podróżuje, potwierdził, a kiedy kobieta wtajemniczyła go w powód swojego wyjazdu, zaproponował, że odprowadzi ją pod wskazany adres. Wchodzą do mieszkania, a chory kapłan zrywa się z okrzykiem: „Sam biskup mnie odwiedził!”. Takim był właśnie biskupem i człowiekiem - podsumowuje ksiądz prałat.
„Skoro wyrzekłeś się samego siebie, wyrzekłeś się i tego, by milczano o Tobie...” - mówił, odchodząc od wyrażonej testamentem ostatniej woli zmarłego, kard. Stefan Wyszyński. Ze wspomnień ludzi, którzy znali bp. Ignacego Świrskiego, wyłania się obraz prawdziwie Bożego człowieka.
AGNIESZKA WARECKA
Dzień ingresu nowego ordynariusza podlaskiego - drugiego w historii biskupa rezydencjalnego - przypadł na 4 lipca 1946 r. Wspomnieniową opowieść o historycznym wydarzeniu z życia diecezji ks. prałat Witold Kobyliński, wówczas maturzysta noszący się z zamiarem wstąpienia do seminarium duchownego, okrasza wzmianką, iż księża już z wyprzedzeniem dzielili się z wiernymi informacjami na temat powołanego przez Stolicę Apostolską nowego biskupa: że Żmudzin, z książęcego rodu, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie piastujący w ostatnim czasie funkcję rektora białostockiego seminarium...
W oczekiwaniu na przyjazd głowy Kościoła podlaskiego tysiące wiernych trwały na placu przed katedrą, zaś wzdłuż ul. Sokołowskiej ustawili się w powitalnym orszaku przedstawiciele duchowieństwa. Po przekroczeniu granic diecezji bp I. Świrski ucałował zroszoną unicką krwią ziemię. Po drodze mijał wznoszone na jego cześć bramy triumfalne i wiwatujących diecezjan. - Po uroczystym wprowadzeniu biskupa do siedleckiej katedry wszyscy czekali na jego przemówienie. Nową owczarnię powitał mocnym, zdecydowanym głosem. Padły proste, a jakże mądre słowa o wielkości zadania, jakie Bóg włożył na jego barki - wspomina ksiądz prałat, nie ukrywając, iż księża oczekiwali tego momentu z wielką nadzieją w sercu. Po wojennej zawierusze wiele spraw wymagało uporządkowania. Nowych zadań biskup podjął się z pokorą i poddaniem woli Bożej.
- Nam, księżom pracującym w kurii, nigdy nie narzucał swojego zdania. Nie wzywał do siebie i nie nakazywał, ale zawsze prosił, chcąc dać odczuć kapłanom, że nie są jego sługami, tylko współpracownikami - precyzuje ks. W. Kobyliński, którego ścisła współpraca z bp. I. Świrskim trwała 11 lat - ordynariusz mianował go diecezjalnym referentem ds. zakonnych.
W pamięci księdza prałata przetrwał obraz biskupa powracającego z konferencji episkopatu ze stosem wskazań duszpasterskich dla księży. - „Widzisz dziecko, ile tego jest. To wszystko trzeba przeczytać, streścić, rozesłać księżom, bo oni nie mają czasu zapoznać się z taką ilością materiału. Jeśli i ty nie możesz, ja sam to zrobię” - mawiał. Zdaniem biskupa każdy był zapracowany, tylko nie on. Czy można było odmówić prośbie wyrażonej w postawie tak wielkiego szacunku i zaufania?
Innym przykładem świadczącym o wielkiej pokorze bp. I. Świrskiego wyrażającej się w umiejętności słuchania i przyznawania do błędów jest sprawa interdyktu nałożonego na parafię w Korytnicy. - Powodem nałożenia przez biskupa kary naprawczej stał się szereg nieporozumień na linii wierni - proboszcz. Zamknięcie świątyni miało skutkować docenieniem przez parafian obecności kapłana, który się dla nich poświęca - opowiada ks. W. Kobyliński. - Akurat rozmawialiśmy o tej sprawie z ks. Aleksandrem Gruzą (kapłanem odpowiedzialnym za finanse diecezji, uczonym matematykiem i astronomem), gdy do pokoju wszedł bp I. Świrski. Świadomy tematu dyskusji spytał, czy dobrze uczynił, karząc parafię, na co ks. A. Gruza, który zawsze mówił to, co myśli, odpowiedział, że źle, po czym uzasadnił swoje racje. Biskup wysłuchał, a po wyjściu - o czym wiemy z opowieści jednej z sióstr - długo modlił się w kaplicy. Następnie podyktował dekret zdejmujący interdykt.
Mój rozmówca podkreśla, iż bp I. Świrski bardzo szanował stan kapłański. - Dla niego każdy ksiądz był sługą Bożym. Po ojcowsku i ze zrozumieniem podchodził do ich ludzkich słabości. Nieskory do karania, był dla kapłanów dobrotliwym ojcem. Zawsze stawał po ich stronie - akcentuje.
O dobroci serca ordynariusza świadczy również jego wielkie zaangażowanie na rzecz potrzebujących. Bp I. Świrski - niczym miłosierny samarytanin - niósł wsparcie i nadzieję ubogim materialnie i duchowo. Troska o bliźniego poniekąd ocaliła też jego życie...
Podczas wojny biskup pełnił funkcję dziekana wydziału teologii na uniwersytecie wileńskim. Już wówczas całą swoją pensję, a równała się ona uposażeniu posła, rozdawał biednym. W czasie gdy udał się na Mszę pogrzebową jednej z zacnych staruszek, którą się opiekował, Niemcy aresztowali wszystkich uczelnianych profesorów. Uprzedzony o pułapce bp I. Świrski do końca wojny ukrywał się jako ogrodnik w Turgielach nieopodal Wilna.
S. Zuzanna, sekretarka ks. W. Kobylińskiego, we wspomnieniowych notatkach zawarła świadectwo s. Apolonii Antoniak, która w Białymstoku szyła sutannę nowo mianowanemu biskupowi. Urzeczona jego wielką serdecznością i prostotą, wielokrotnie powtarzała, że tylko święci mogą tak żyć. Bp. I. Świrskiego - w jego hojności miłosierdzia względem ubogich - porównywała do św. Franciszka z Asyżu.
- Miał czas dla każdego. Nie było godzin audiencji. Bez względu na porę przychodzący mogli mieć pewność, że zostaną przez niego przyjęci - anegdoty z życia „ojca ubogich” - jak nazywano biskupa - ksiądz prałat może przywoływać w nieskończoność. Bp I. Świrski lubił długie spacery. Zauważywszy raz mężczyznę samotnie piłującego drzewo, zaoferował mu swoją pomoc. Anonimowego dobroczyńcę siedlczanin rozpoznał w jedną z niedziel... podczas Mszy św. w katedrze. Innym razem biskup spotkał na ulicy pijanego mężczyznę. Wsadził go do dorożki i kazał się wieźć pod wskazany adres. Na miejscu odstawił mężczyznę do mieszkania, a jego żonę prosił, by nie krzyczała, tylko prosiła o uzdrowienie męża. Zaoferował też swoje modlitewne wsparcie.
Osobna historia wiążę się z powstałą z inicjatywy bp. I. Świrskiego przy katedrze kuchnią dla ubogich. Posługujące w niej siostry ze zgromadzenia „Jedność” miały przykazane, by głodnego nie odsyłać bez poczęstunku, a potrzebującego bez wsparcia jałmużną. Wspominały, jak raz odwiedziła jadłodajnię wyrzucona z mieszkania wdowa z czworgiem dzieci. Siostry zreferowały sprawę biskupowi, wtedy on zadecydował, że dopóki nie znajdą lokum, zamieszkają... w jego salonie. „Przecież nie mogą być na ulicy” - argumentował. Wtedy siostry - za pośrednictwem znajomych - wyszukały rodzinie nowe mieszkanie.
- Miał ukończone dwa doktoraty, piastował wysokie stanowiska i władał pięcioma obcymi językami, a przy tym nikomu nie okazywał swojej wyższości. Zapewne w każdym człowieku widział Boże dziecko - charakterystykę bp. I. Świrskiego s. Zuzanna okrasiła przypuszczeniem, że dewizą, jaką kierował się za życia, były słowa Pana Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych - mnieście uczynili”.
- Biskup mieszkał bardzo skromnie - potwierdza ksiądz prałat. - Do dyspozycji miał tylko niewielki salon, sypialnię, gabinet i małą kaplicę, gdzie spędzał bardzo dużo czasu. Spał na zwykłym drewnianym łóżku nakrytym w ciągu dnia wiejskim kilimkiem. Bardzo lubił wszystko, co było utkane ze lnu - wyjawia ks. W. Kobyliński, snując dygresję, na ile umiłowanie lnu spowodowane było nostalgią za łanami tej polskiej bawełny pokrywającymi wileńską ziemię. - Kobiety z podsiedleckich miejscowości przędły len, a następnie tkały płótna, z których powstawały biskupie koszule, ale też korporały, ręczniczki czy obrusy do prywatnej kaplicy. Bp I. Świrski bardzo lubił też pieczony na wsi żytni chleb.
Skromności biskupiego stołu towarzyszył rodzaj uczty duchowej, jaka była udziałem tych, którzy przy nim zasiadali. - Przy całej swej prostocie bp I. Świrski był człowiekiem ogromnej kultury. Dyskusje, jakie toczył w towarzystwie kolegów w biskupstwie: Czesława Falkowskiego, Aleksandra Mościckiego i Michała Klepacza, dla asystujących księży stawały się okazją poznawania nowego świata - ks. W. Kobyliński wspomina, jak pewnego razu bp. Cz. Falkowski relacjonował ordynariuszowi podlaskiemu, co na jego temat mówiono w Radiu Wolna Europa - m.in. o jego ubogim życiu i wielkim poświęceniu na rzecz biednych i cierpiących. Bp I. Świrski słuchał, po czym energicznie zaprotestował: „Toż to nieprawda! Trzeba wszystko odwołać. Ja przecież taki nie jestem!”.
Osobnym rozdziałem jest wielka przyjaźń łącząca ordynariusza podlaskiego ze Stanisławem Pigoniem. „Rezultatem moich odwiedzin w Siedlcach było, że nabrałem głębokiego współczucia i ugruntowanej miłości dla męczeńskiej ziemi podlaskiej. I ten dar zawdzięczam gospodarzowi” - zapisał profesor we wspomnieniach.
- To byli wspaniali ludzie. Wraz z ich odejściem kończyła się pewna epoka polskiej inteligencji - podsumowuje ksiądz prałat.
Dzień śmierci bp. I. Świrskiego przypadający w uroczystość Zwiastowania Pańskiego podkreśla - co powszechnie akcentowano - jego synowskie poddanie Matce Najświętszej. „Pójdź sługo dobry i wierny” - przywołując skierowane do zmarłego pasterza wezwanie Ducha Świętego, kard. Stefan Wyszyński powagą swego urzędu zmienił ostatnią wolę ordynariusza. Trumna - w myśl testamentu - stanęła wprawdzie na posadzce, nie okrył jej jednak całun milczenia. Także miejscem wiecznego spoczynku biskupa nie były - wedle jego życzenia - obrzeża cmentarza, ale katedralne podziemia.
Testament bp. I. Świrskiego - co podkreślił w przemówieniu żałobnym prymas Polski - jest przykładem całkowitego wyrzeczenia się dóbr tej ziemi, wyrzeczenia się nawet... samego siebie. „Z tej woli Twojej, bp. Ignacy, kierujemy broń przeciwko Tobie. Skoro wyrzekłeś się samego siebie, wyrzekłeś się i tego, by milczano o Tobie...”.
To jest przecież ksiądz biskup!
Siostry posługujące w kurialnej kuchni opowiadały o wizycie, jaką złożył biskupowi podlaskiemu kapłan z Ameryki. Ksiądz, którego do Polski - ojczyzny wezwały pilne sprawy, niezmiernie cieszył się na myśl, iż będzie miał okazję zobaczyć „tego świętego biskupa”, o którym tak wiele słyszał. Rozglądając się na podwórzu kurialnym za osobą, która wskazałyby mu drogę do ordynariusza, zauważył spacerującego po ogrodzie księdza. Przedstawił się, wyłuszczył, z czym przybywa... Rozmawiali dłuższą chwilę, po czym gospodarz orzekł, że gość z pewnością jest głodny i zaprowadził go do kuchni. „Dziękuję księdzu! Teraz już siostry zaprowadzą mnie do księdza biskupa” - powiedział przybyły. „To jest przecież ksiądz biskup!” - sprostowały siostry. Wtedy ksiądz złożył ręce jak do modlitwy i ze łzami w oczach wyznał: „Dziękuję Matko Boża, że mnie wysłuchałaś! Całą drogę modliłem się, by ujrzeć biskupa, a nie dość, że go zobaczyłem, to jeszcze z nim rozmawiałem”. Po obiedzie ksiądz biskup zaprosił kapłana do swego gabinetu.
„(...) Pragnąłbym przebaczyć ludziom wszystkie winy względem mnie popełnione, krzywdy mnie wyrządzone, gdybym takie odczuwał. Jednakże, Bogu niech będą dzięki, nie miałem w życiu swym wrogów, nie doznałem od ludzi żadnych krzywd, nic zatem nie mam do przebaczenia nikomu. (...)
Droga moja była zbyt często i gęsto usłana ostrymi cierniami. Nie szczędził mi Pan Bóg ciężkich doświadczeń, jednakże były mi one bardzo potrzebne. (...) Nie dostąpiłbym z pewnością tych łask, jakie do nich były przywiązane. Dziś więcej niż kiedykolwiek jestem przeświadczony o tym, że nie ma uświęcenia bez cierniowej korony. (...)
Sutanna i buty są zbędne do trumny, a już tym bardziej ornat, krzyż, pierścień i mitra. (...) Trumna musi być stanowczo drewniana, sklecona z najprostszych desek sosnowych i niemalowana. Podczas nabożeństwa w kościele nie wnosić jej na katafalk, tylko postawić ją na posadzce, a dokoła zapalić tylko cztery świece po rogach.
Za miejsce spoczynku obieram sobie ostatnie miejsce na cmentarzu grzebalnym w tej parafii, w jakiej spotka mię śmierć. Usilnie proszę na mogile mojej nie stawiać żadnego pomnika, żadnej płyty, żadnego innego krzyża, oprócz drewnianego. Proszę również i zaklinam, aby na pogrzebie moim lub po nim nie było żadnego przemówienia, ani kazania, ani klepsydry, ani ogłoszeń w gazetach.
Proszę natomiast wszystkich kapłanów o jak największą ilość Mszy św., a wiernych o Komunię św. za moją biedną duszę. Poza tym proszę o pamięć w modlitwach, o częste westchnienie do Boga i akty strzeliste (...)”.
Ignacy Świrski
Biskup Siedlecki
czyli Podlaski
SONDA
W uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny miłosierne oko Boże spoczęło na słudze swoim bp. Ignacym, a duch Boży przekazał mu w sposób tajemniczy: „Pójdź sługo dobry i wierny”. (...) Zwyczajem wschodnim zwracano się do niego: „ojcze biskupie” i całowano jego biskupi krzyż. Chętniej podawał ten krzyż do uczczenia niż dłoń, bo i w tej postawie był niezwykle skromny. Mimo szczytnego powołania i pewności, jaką powołanemu biskupowi daje Kościół, że jest „kapłanem wielkim, który za dni swoich podobał się Bogu”, miał jednak bp Ignacy w swej duchowości i postawie jakąś dziwną nieśmiałość. Czuł się onieśmielony w stosunku do swego powołania i stanowiska. (...) W bp. Ignacym ojciec przesłania pasterza. Wy, najmilsi, takim go znaliście. Utraciliście ojca! Biskupa możecie łatwo uzyskać, ale trzeba się bardzo modlić o to, byście dostali ojca. Szczególnie pasuje mi do tej postaci miano Homo-Dei - Człowiek Boży. On żył Bogiem, był pełen Boga. Wszystkie kategorie jego myślenia i działania były przejawem Boga. Odznaczał się dziecięcą wiarą, nie miał wątpliwości w wierze. Cechowała go chrześcijańska prostota i pokora. Posiadał szczególną wrażliwość na człowieka. Nikogo nie gasił, każdego chciał rozumieć i każdemu pomóc nawet wtedy, gdy ktoś, po ludzku mówiąc, na pomoc nie zasługiwał. Nadmiar jego dobroci można chyba porównać z metodą działania Ojca Niebieskiego, który przymyka oczy na niejedną słabość ludzką. Tak działa człowiek Boży, który widzi, jak w potężnym Bogu zmaga się sprawiedliwość i miłosierdzie, a sprawiedliwość Boża jest często pokonana przez Boże miłosierdzie.
Kard. Stefan Wyszyński - prymas Polski
Dnia 25 marca 1968 r., około południa, biskup sufragan jak zwykle poszedł do biskupa ordynariusza z diecezjalnymi sprawami. Ksiądz biskup siedział na łóżku (jego zmagania z cierpieniem trwały już prawie półtora roku) i z zainteresowaniem, choć zmęczony, przyjął swego najbliższego współpracownika. Zdawało się, że jak zwykle zapozna się ze sprawą, zrobi swoje uwagi, zdecyduje. Tymczasem jeden ruch ręki przerwał wszystko. (...) Recessit Pastor... przeżywszy lat 82, w kapłaństwie 54, na urzędzie biskupim w Siedlcach prawie 22. Odszedł pasterz, którego dobroć, wrażliwość na ludzkie potrzeby, krzywdy, niedostatki i ubóstwo promieniowała wyjątkowym ciepłem. (...) Zakończyło się życie profesora i wychowawcy, żołnierza-duszpasterza, pisarza, biskupa-pasterza i ojca. (...) Odchodził dostojny oracz, który niestrudzenie siał słowo Boże i dobry czyn. Hojna dłoń nie zamykała się dla nikogo, myśl starała się objąć każdego. (...) Szczęśliwy jest ten, kto wierzy i czyni, jak wierzy, wtedy ma pokój wewnętrzny, który promieniuje, podnosi i pomaga. Zmarły biskup miał ogromne poczucie odpowiedzialności za swoją wiarę i właśnie dzięki tej odpowiedzialności ustawiał sobie życie tak, jak to wyraził w testamencie. Przez całe życie szedł do Boga, widząc Go co dzień oczyma wiary i to przejawiało się w jego dobroci, w jego ojcostwie, w jego współżyciu z innymi. I to też kazało mu być trzeźwym realistą w patrzeniu na siebie, osądzaniu siebie, w przyjmowaniu ludzkich pochwał i wyrazów uznania. Na tle jego życia wielu widziało własną drogę i z głębokim zastanowieniem o niej myślało.
Ks. Edmund Barbasiewicz - wicerektor seminarium
Oprac. na podst. Wiadomości Diecezjalnych Podlaskich (nr 11/listopad 1968 r.)
Ojciec ubogich
W przydomku, jaki przylgnął do bp. Ignacego Świrskiego, nie ma - co potwierdzają świadkowie jego dobrotliwości - ani krzty przesady. Ubodzy ciałem i duchem garnęli się do niego jak najlepszego ojca w przekonaniu, że nie odejdą bez pomocy.
Starając się ulżyć doli ubogich, samotnych i cierpiących, bp I. Świrski chwytał się różnych sposobów. W sercu i pamięci s. Zuzanny, naocznego obserwatora jego życia i świętości, przetrwał obraz wizyt, jakie składał samotnej kobiecie cierpiącej na nowotwór piersi. Z jej ran nieustannie sączyła się ropa... Zanim biskup pomógł w umieszczeniu chorej w szpitalu w Wyrozębach, odwiedzał ją w mieszkaniu na poddaszu kamienicy przy ul. Sienkiewicza. Po fakcie siostry opiekujące się garderobą ordynariusza odkryły brak lnianych koszul - okazało się, że systematycznie wynoszone przez biskupa zastępowały chorej opatrunkową gazę.
O nieprzywiązywaniu wagi do zwierzchniego odzienia świadczy też historia... z butami! Zauważywszy bardzo znoszone biskupie pantofle, s. Józefa zamówiła u szewca nowe - miękkie i wygodne. Wstawiła je do szafki, licząc, że jeśli nie na co dzień, to posłużą ordynariuszowi podczas podróży. Po kilku dniach stwierdziła, że butów nie ma. Na pytanie, co się z nimi stało, biskup wyjaśnił, że przekazał je komuś bardziej potrzebującemu od niego. „Dlaczego arcypasterz nie oddał biednemu starych butów?” - dociekała siostra. „A czy u Pana Boga ten biedniejszy jest gorszy ode mnie? On też potrzebuje mieć ładne” - odpowiedział.
Podobny los, tj. przekazanie w ręce bardziej potrzebujących, spotkał m.in. wełnianą kołdrę, jaką bp I. Świrski dostał od sióstr na gwiazdkę, czy telewizor ofiarowany mu przez mieszkańców Białej Podlaskiej.
- On i złodzieja umiał wytłumaczyć - s. Zuzanna przywoływała przykład szabrownika, który zakradł się nocą do biskupiego ogrodu i skradł wszystkie gruszki. „Pan Bóg urodził i dla Macieja, i dla złodzieja. Złodziej też chce zjeść” - uciszył ordynariusz skargi sióstr.
Agnieszka Warecka
Echo Katolickie 26/2014
opr. ab/ab