To cud - mówią małżonkowie, którzy po 11 latach doczekali się dziecka
Nauczyliśmy się uwielbiać Boga, dziękować mu za wszystko, nawet za niepłodność. Zrozumieliśmy bowiem, że to nie jest kara, ale dar. To Bóg, a nie dziecko, stał się dla nas najważniejszy. A jak mówią: jeśli On jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu. W naszym przypadku powiedzenie to sprawdziło się w 100% - przekonują Iwona i Sebastian Sobczukowie z Białej Podlaskiej, którzy po 11 latach doczekali się dziecka.
Zdjęcie z ostatnich, majowych rekolekcji z o. Jamesem Manjackalem: Iwona trzyma na rękach synka; obok niej stoi kobieta, która, patrząc z uśmiechem w obiektyw, również prezentuje kilkumiesięczne niemowlę. Dzieci są mniej więcej w tym samym wieku. Tak samo ubrane. Pod spodem zamieszczonej na facebooku fotografii podpis: „Dwie mamy, dwóch synów. Niby dwa światy, a jeden. Po lewej Jakub Jan, po prawej Jan Jakub - owoce rekolekcji”. To zdjęcie staje się jeszcze bardziej niezwykłe, kiedy pozna się jego historię: kilka miesięcy wcześniej obie kobiety uczestniczyły w spotkaniu z o. Manjackalem; nie znały się, nigdy się nie widziały. Tymczasem mniej więcej w tym samym czasie zaszły w ciążę, urodziły dzieci, którym nadały te same imiona. Przypadek, zbieg okoliczności? - Cud - mówi bez wahania Iwona. Czekali na to prawie 11 lat.
Iwona i Sebastian pobrali się 24 września 2005 r. Po ślubie chcieli jeszcze przez chwilę nacieszyć się tylko sobą, ale - jak przyznają - od samego początku byli otwarci na dziecko. Kiedy po trzech latach wciąż go nie było, zaczęli podejrzewać, że coś może być nie tak. - Znajomy podpowiedział nam, że w Siedlcach przyjmuje dobry lekarz. Tak trafiliśmy do doktora Józefa Fąka. Okazało się, że mam problemy natury fizjologicznej i hormonalnej. Jeździliśmy do Siedlec ponad rok. Następnie doktor Fąk polecił nam dr. Macieja Barczentewicza, lubelskiego lekarza specjalizującego się w naprotechnologii. Po dziewięciu miesiącach byłam w ciąży. Jednak po kilku tygodniach okazało się, że serduszko dziecka nie bije - opowiada kobieta. Znowu kolejne badania, leki, zabiegi, wizyty u specjalistów. Efekt: po dwóch latach ponownie dwie kreski na teście ciążowym. - Byliśmy szczęśliwi, ale i ostrożni. Radość przeplatała się ze strachem - wyznaje kobieta. Niestety sytuacja powtórzyła się, a pod sercem Iwony na długie lata zapanowała głucha cisza. Mimo to nie poddali się. Badali się, wciąż szukając fizycznej przyczyny, która uniemożliwiała im zostanie rodzicami, ale zaczęli iść też drogą duchową, jakiej wcześniej nie znali.
Duchowe remanenty
Za namową koleżanki pojechali do Starogardu Gdańskiego na rekolekcje z o. J. Manjackalem. Podczas tego spotkania wiele dowiedzieli się o sobie, swoich rodzinach. Charyzmatyk z Indii uświadomił im, jakie skutki może pociągać za sobą trwanie w grzechu, szczególnie nienawiści i gniewu. - Miałam wrażenie, że o. James mówi tylko do nas. Rzeczywiście relacje w mojej rodzinie pozostawiały wiele do życzenia. Poza tym o. Manjackal otworzył nam oczy, że konsekwencje grzechów mogą ciążyć na naszym obecnym życiu, powodując problemy, z którymi nie potrafimy sobie poradzić - dodaje.
Wrócili z mocnym postanowieniem, że chcą uporządkować życie. Zaczęli od modlitwy za rodziny, za swoich przodków, podejmując w ich imieniu pokutę, poszcząc, zamawiając Msze św. - Nauczyliśmy się uwielbiać Boga, dziękować mu za wszystko, nawet za niepłodność. Zrozumieliśmy bowiem, że to nie jest kara, ale dar. To Bóg, a nie dziecko, stał się dla nas najważniejszy. A jak mówią: jeśli On jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu. W naszym przypadku powiedzenie to sprawdziło się w 100% - przekonują Sobczukowie. Zaczęli też regularnie jeździć na rekolekcje. - Wtedy pojawiały się skierowane do nas proroctwa. Wiem, że niektórzy na te słowa znacząco popukają się w głowę, tymczasem Bóg mówi do nas i daje nam znaki nawet dzisiaj, w XXI w. - zapewnia Iwona.
Ponad dwa lata temu brali udział w Ogólnopolskim Forum Charyzmatycznym w Częstochowie. - Podczas modlitwy za małżonków, która odbywała się w sali o. Augustyna Kordeckiego, zostaliśmy poproszeni o uklęknięcie. W pewnym momencie młody ksiądz wstał z krzesła i zaczął kierować się w naszą stronę. Zatrzymał się przede mną i, wskazując na mój brzuch, zapytał, czy jestem w ciąży. Odpowiedziałam, że nie. On na to: „Oczekuj, bo wkrótce będziesz w stanie błogosławionym”, po czym odwrócił się i odszedł. W przerwie podeszliśmy do niego i zapytaliśmy, co znaczą jego słowa. Wyjaśniliśmy, że od pięciu lat leczymy się na niepłodność. Wtedy wytłumaczył nam, iż nie wie, jak to się stało, ale jest przekonany, że usłyszał głos Matki Bożej, która kazała mu nam przekazać dobrą wiadomość. Zapytał nas jeszcze, skąd jesteśmy. Powiedzieliśmy, że z Białej Podlaskiej. Na tym rozmowa się zakończyła - opowiada kobieta. Po powrocie do domu weszła na swoje konto na facebooku, a tam niespodzianka: wiadomość od poznanego na Jasnej Górze księdza, który okazał się klerykiem z Ełku. Zaczęli ze sobą rozmawiać. - Rok temu w styczniu napisał, że przyjedziemy do niego na święcenia kapłańskie z dzieckiem. I faktycznie tak się stało, bo po czterech miesiącach, tj. w maju, zaszłam w ciążę, a 18 lutego 2016 r. urodził się nasz synek Kubuś, i... 21 maja pojechaliśmy do Ełku na święcenia. Zdaje sobie sprawę z tego, że brzmi to niewiarygodnie, lecz to wszystko naprawdę się wydarzyło - zapewniają małżonkowie.
Zanim jednak Kuba pojawił się na świecie, Iwona i Sebastian szukali pomocy w kolejnej klinice. Tym razem w Warszawie. Podczas pobytu w szpitalu św. Rodziny poznali pacjentkę z Gdyni, która zachęciła, by jeszcze raz spróbowali naprotechnologii, lecz tym razem w Białymstoku. Tak trafili do dr. Tadeusza Wasilewskiego. - Leczyliśmy się u niego parę miesięcy i szybko okazało się, że dość skutecznie - uśmiecha się Iwona, dopowiadając, że wbrew temu, co często mówi się o naprotechnologii, np. iż to nic innego jak kalendarzyk, kościółkowa metoda planowania rodziny, kompleksowo wykorzystuje najnowocześniejsze osiągnięcia medycyny przy współpracy z naturalnym cyklem kobiety, osiągając coraz lepsze wyniki. - Kiedy test ciążowy pokazał dwie kreski, miałam w głowie chaos. Wyszłam z domu i, idąc ulicą, w pewnym momencie spojrzałam w górę na znajdujący się na kościele św. Antoniego krzyż. Stanęłam w miejscu, ludzie mijali mnie, a ja miałam wrażenie, że świat się zatrzymał. To właśnie w tamtym momencie poczułam, że oto nadszedł mój czas, że tym razem zostaniemy rodzicami. Zadzwoniłam do męża. Akurat był u znajomych, którzy również od lat czekają na dziecko. Kiedy usłyszał dobrą wiadomość, bardzo się ucieszył, ale starał się pohamować radość, nie chcąc ich urazić. Wiedzieliśmy bowiem, jak to jest. Z jednej strony człowiek się cieszy, bo rodzi się nowe życie, z drugiej - jest mu przykro, że znowu nie jemu - wspomina Iwona, przyznając, iż oprócz radości poczuła strach. Jednak był inny niż podczas poprzednich ciąż, jakby przewalczony. - Kiedy minął dziesiąty tydzień ciąży, w którym straciłam poprzednie dzieci, byliśmy już niemal pewni, iż za kilka miesięcy przytulimy naszego wyczekiwanego synka. Tymczasem kilka dni potem zaczęłam silnie krwawić. Wystraszyliśmy się, że to kolejne poronienie. Spanikowani pojechaliśmy do szpitala. Na miejscu okazało się, że wszystko jest w porządku. Dostałam nakaz przymusowego leżenia. Krwawienia pojawiały się od czasu do czasu, ale synuś rozwijał się prawidłowo. Moim zdaniem to zły duch chciał nas przestraszyć, sprawić, byśmy zwątpili. Nie udało mu się - mówi Iwona.
Przez te wszystkie lata starań ani razy nie pomyśleli o adopcji czy in vitro, mimo że rodzina kilkakrotnie proponowała, że zasponsoruje nam całą procedurę. - Miałam w sercu pewność, że Bóg da nam w końcu to upragnione dziecko. Często mówiłam do Niego: „Panie Boże, trzymam się Twojego płaszcza i Cię nie puszczę, będę prosić i wiem, że dasz mi to dzieciątko w czasie, który Ty uznasz za najlepszy”. I chcę to bardzo mocno podkreślić: gdyby nie Bóg i droga, jaką podjęliśmy, polegająca na wewnętrznym uzdrowieniu i uwalnianiu nas i naszych rodzin, Jakuba by nie było. To samo usłyszeliśmy od dr. Wasilewskiego, który jasno powiedział, że nasz Kubuś to cud. Owszem medycyna jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest droga duchowego uzdrowienia - zaznacza młoda mama, dodając, iż powtarza to wszystkim, którzy, widząc, że po wielu latach doczekali się dziecka, często zwracają się do Iwony i Sebastiana po radę. - Namawiamy ich, by zaczęli od porządkowania swojego życia, by zaufali Bogu. Polecamy też rekolekcje z o. Manjackalem, gdzie każdy może zrobić głęboki rachunek sumienia. Jedna z par mocno się zapierała, tymczasem po powrocie dziękuje Bogu za ten czas, podczas którego uświadomili sobie m.in., jak ważne jest nieustanne badanie własnego sumienia, że niebezpieczne staje się lekceważenie grzechów powszednich - mówią małżonkowie. - Ważnym momentem było dla nas także uświadomienie sobie, że musimy naprawić rodzinne relacje, wybaczyć. Tak się stało. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, jesteśmy przekonani, iż nasz problem, czyli niepłodność, był środkiem do uzdrowienia naszych rodzin - twierdzi Sebastian.
Iwona i Sebastian żyją blisko Kościoła. Posługują muzycznie w parafiach. Są również inicjatorami koncertu uwielbienia „Biała dla Jezusa”. - To też efekt naszej duchowej przemiany. Narodził się, zanim jeszcze byłam w ciąży z Kubą. Podczas muzycznego występu w Warszawie usłyszałam wewnętrzny głos: „Zorganizuj w Białej koncert uwielbienia Boga”. Przestraszyłam się, bo nie wyobrażałam sobie, jak mam to zrobić. Ponownie usłyszałam: „Dam ci ludzi, ale inicjatywa musi wyjść od was”. Opowiedziałam o wszystkim znajomym. Podchwycili pomysł. O pomoc poprosiliśmy też ks. Sławka Szypulskiego. Udało się. 4 czerwca 2015 r. frekwencja w amfiteatrze przerosła nasze oczekiwania. Wierzymy, że w tym roku będzie podobnie - ma nadzieję Iwona, dodając, iż koncert uwielbienia to taki wyraz podziękowania Bogu za Kubę. Chociaż - jak twierdzą młodzi rodzice - to wciąż za mało, by wyrazić swą wdzięczność. - Dlatego nigdy nie przestaniemy dziękować - zapewniają.
MD
Echo
Katolickie 21/2016
opr. ab/ab