Pomagając innym, ratują też siebie. Dlaczego warto być wolontariuszem?
Bez pomocy wolontariuszy osoby na wózkach nie mogłyby pozwolić sobie na chodzenie po górach. Gdyby nie niepełnosprawni młodzi i zdrowi może nigdy nie odkryliby znaczenia bezinteresownej przyjaźni. - Stowarzyszenie to ludzie. A w życiu najważniejsze jest, aby mieć serce - przyznają zgodnie szefowie KSN.
Środa. Samo południe. Z nieba leje się żar. Jestem umówiona z Dariuszem Samborskim - dla przyjaciół, tj. członków Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Diecezji Siedleckiej oraz wolontariuszy, po prostu: Darkiem. - Bo u nas - jak zastrzeże później w rozmowie - nie ma „pan” czy „pani”. W KSN wszyscy jesteśmy równi i każdy czuje się tu jak w domu.
Spotykamy się w nowej siedzibie KSN przy ul. Żytniej 17/19 w Siedlcach - na „tyłach” Domu Studenckiego nr 5. Przestronne i jasne wnętrze robi wrażenie. Wzrok przyciągają m.in. prace wykonane podczas zajęć plastycznych oraz liczne zdjęcia - swoista kronika wieloletniej działalności stowarzyszenia.
Ile to już lat? - dopytuję. - W 2017 r. świętowaliśmy 20 rocznicę działalności - wyjaśnia Darek z zastrzeżeniem, że liczbę członków i wolontariuszy, którzy w ciągu tych dwóch dekad przewinęli się przez KSN, trzeba by liczyć w grubych setkach.
D. Samborski pełni obecnie funkcję wiceprezesa zarządu siedleckiego oddziału stowarzyszenia. W KSN jest od początku. - Kiedy ks. Jarek [ks. Jarosław Grzelak - wieloletni asystent kościelny i prezes KSN - przyp.] pracował jako wikariusz w parafii katedralnej, zorganizował spotkanie z udziałem osób niepełnosprawnych. Odważyłem się pójść i zostałem na lata - wspomina, dodając, iż kontakt z ludźmi zmagającymi się z różnymi chorobami to najlepsza recepta na kompleksy i egoizm. - Człowiek odkrywa, że nie jest sam, a widząc ludzi, którzy mają gorzej, którzy są bardziej doświadczeni przez los, uczy się wdzięczności i odkrywa wartość bezinteresownej pomocy - precyzuje.
Darek opowiada o pierwszej wigilii sprzed ponad 20 lat, na którą członkowie siedleckiego oddziału KSN wybrali się do Żelechowa. - Tam stowarzyszenie powstało wcześniej. W spotkaniu uczestniczyło ok. 300 osób. Ks. Jarek sugerował, że dobrze byłoby, gdyby podziękował w naszym imieniu. „Ale ja nie potrafię” - odpowiedziałem, po czym wyszedłem i wyrzuciłem z siebie dwa słowa: „Dziękuję za zaproszenie”.
Dziś po dawnej tremie nie ma już śladu... - Dziesiątki wyjazdów, pikników, przeglądów, które prowadziłem, ale które też - co chcę podkreślić - nie mogłyby się odbyć, gdyby nie nasi wolontariusze. To właśnie dzięki nim, w większości młodym i otwartym ludziom, wielu niepełnosprawnych po raz pierwszy w życiu mogło wyjechać na wymarzone wakacje - komentuje.
- Wolontariusze mieli u nas zawsze swój drugi dom. Mamy też stowarzyszeniowe małżeństwa - zastrzega Darek, wyjawiając, iż zdarzało mu się uczestniczyć w weselach par, które poznały się w KSN. Pytany o najbardziej wzruszające chwile, przywołuje ślub Kamili, wolontariuszki, która poprosiła go, aby w zastępstwie nieżyjącego taty pobłogosławił ją na nową drogę życia. - Na weselu dostałem od młodych statuetkę Oscara z podpisem „za wielkie serce”. Oni uczyli się u nas życia, a nam przywracali wiarę w jego sens - podkreśla.
Lekcją bezinteresownej pomocy, która za każdym razem ubogacała obie strony, były wyjazdy na letnie plenery artystyczne w różne zakątki Polski. D. Samborski wspomina m.in. wakacyjny wypoczynek w Sokołowie Podlaskim. - Jedna z wolontariuszek miała opiekować się przez dwa tygodnie dziewczyną z czterokończynowym porażeniem mózgowym, przy której trzeba było zrobić dosłownie wszystko. Rozpłakała się, że nie da rady. „Jeśli teraz wyjedziesz, będziesz uciekała przez całe życie” - powiedziałem. Została i poradziła sobie świetnie. Dziś pracuje, pomagając innym.
Darek nie ma wątpliwości, że w pomaganiu liczy się otwarte serce, ale też indywidualne i - co ważne - wykluczające litość podejście do potrzeb drugiego człowieka. - Podczas jednego z plenerów w Siedlanowie chłopak z autyzmem, który kochał konie, został zaproszony przez właścicieli stadniny na przejażdżkę. Towarzyszył mu wolontariusz Przemek. Na zakończenie pleneru Marcin przytulił wolontariusza, mówiąc: „Dziękuję ci mój przyjacielu od koni”. „Wiesz, to był najpiękniejszy dzień mojego życia” - wyznał mi później Przemek.
Z inicjatywy ks. J. Grzelaka i dzięki pomocy wolontariuszy - co akcentuje wiceprezes KSN - podczas pobytu w Ustrzykach Górnych osoby niepełnosprawne po raz pierwszy w życiu mogły pójść w góry. - Po prostu wnosili ich na wózkach - wyjaśnia. - A jako że „przy okazji” zabrali klucze do stołówki, my nie mogliśmy przygotować na czas kolacji. Wrócili zmęczeni, ubrudzeni… „Cicho! - ks. Jarek przerwał moje narzekanie. - Zobacz, jacy oni są szczęśliwi”. Po wszystkim żałowałem, że z nimi nie poszedłem - wyznaje.
W pamięci Darka zapisała się także piesza pielgrzymka osób niepełnosprawnych na Jasną Górę, podczas której wolontariuszami byli więźniowie. - Jeden z nich miał pod opieką dorosłego mężczyznę z czterokończynowym porażeniem mózgowym. „Przewijasz go, karmisz. Nie kłóci się to z twoim kodeksem więziennym?” - spytałem. Gość przesiedział w więzieniu 20 lat. „Wiesz, ja po raz pierwszy w życiu czuję, że jestem komuś potrzebny” - odpowiedział.
Wyjazdy organizowane przez stowarzyszenie to szansa dla niepełnosprawnych, by zmienić otoczenie, ale też okazja do odpoczynku dla bliskich, którzy opiekują się nimi na co dzień. - Rodziny są nam bardzo wdzięczne - potwierdza D. Samborski. Wspomina chłopca, którego zabrali na KSN-owskiego sylwestra. - Rodzice powiedzieli, że po raz pierwszy od 20 lat mogą wyjść tylko we dwoje… Ale nasze wyjazdy to też sposobność do integracji z ludźmi spoza stowarzyszenia - zastrzega. I opowiada o plenerze zorganizowanym w okolicach Poznania, podczas którego odbyła się „zapoznawcza” dyskoteka. - Wzruszyliśmy się, widząc, jak pensjonariusze przebywający w ośrodku bawią się z naszymi KSN-owiczami. Przeszkodą w tańcach nie były dla nich ani kule, ani wózki - podkreśla.
„Dziękuję ci, szefie, że byłeś dla mnie jak ojciec!” - usłyszał Darek podczas jednego z wyjazdów od chłopaka chorego na autyzm. Przyznaje, iż słowa tego typu przywracają wiarę w sens tego, czemu podporządkowało się swoje życie. - Kiedy leżałem w szpitalu, KSN-owicze odwiedzali mnie i przesyłali esemesy z życzeniami zdrowia i zapewnieniem: „Czekamy na ciebie!”. Bo stowarzyszenie to ludzie - zastrzega. - Można czuć zmęczenie, ale ono mija, kiedy podejdzie taki jeden, przytuli się i powie: „Dobrze, że jesteś”. Dziś wiem, że nie zamieniłbym tych ponad 20 lat za żaden skarb. Za nic - puentuje, parafrazując tekst znanej piosenki.
Agnieszka Warecka
Echo Katolickie 25/2019
opr. ab/ab