Cuda zdarzają się każdego dnia. By to zrozumieć potrzeba jednego: wiary.
Cuda zdarzają się każdego dnia. By to zrozumieć potrzeba jednego: wiary.
Kiedy Olivka skończyła półtora miesiąca, trzeba było stanąć twarzą w twarz z prawdą. W Centrum Zdrowia Dziecka wykonano niemowlęciu rezonans magnetyczny. Potwierdził on wszystkie wcześniejsze diagnozy oraz konieczność wstawienia zastawki komorowo-otrzewnowej, która odprowadzałaby płyn z czaszki do otrzewnej, niwelując w ten sposób wodogłowie. Rodzice maleństwa bardzo bali się tej operacji. – Mogę jej już więcej nie zobaczyć – przemknęło nawet Basi przez myśl. Gdy ujrzała ogoloną na łyso główkę Olivki, poczuła dojmujący smutek.
Rodzice dziecka szybko podjęli decyzję o zorganizowaniu w szpitalu ceremonii chrztu. Nie było ani chrzestnych, ani nawet świecy, ale dziewczynka i tak została przyjęta do wspólnoty chrześcijan. Dla Basi i Huberta to było bardzo ważne.
Na szczęście operacja przebiegła bez komplikacji, a dopełnienie chrztu odbyło się, gdy Olivka miała już rok. Gdy dziewczynka skończyła trzy miesiące, rodzice trafili z nią do wspaniałej – jak mówią – lekarki neurologa, która poleciła im z kolei znakomitą rehabilitantkę. I także w tym ciągu zdarzeń był palec Boży. Okazało się, że rehabilitantka, do której trafiła Olivka, sama ma dorosłego już dziś syna, który cierpi na zespół Dandy’ego-Walkera. Kobieta wiedziała, jak ma się zająć niemowlęciem. Nieraz przyznawała, że po urodzeniu synka nie dysponowała jeszcze taką wiedzą, jaką ma dziś. Wiele nauczyła się na swoim dziecku, metodą prób i błędów, a jej doświadczenia zaowocowały bardzo trafną formą terapii wobec Olivki. Dziewczynka była wówczas tak wiotka, że leżąc, nie potrafiła sama podnieść ręki, ale już po półtora miesiąca codziennych ćwiczeń opanowała tę umiejętność. Dzielny maluch krok po kroku uczył się nowych rzeczy. Gdy Olivka miała rok, zaczęła raczkować, niedługo potem wstawać. Jednak chodzenie okazało się dla niej wyższą szkołą jazdy. Dziewczynka odczuwała duży lęk przed przestrzenią, ponieważ choroba upośledziła równowagę i koordynację ruchową. Jednak Basia i Hubert nie poddawali się. Rozpoczęli walkę o to, żeby ich córeczka chodziła. Na początku przegrywali z lękiem dziecka. Olivka sztywniała ze strachu i zanosiła się płaczem. Rodzice byli jednak nieustępliwi. Nie było dnia bez ćwiczeń. Świątek, piątek, żeby się waliło, paliło, cztery razy dziennie po piętnaście minut Basia ćwiczyła z córką. Na szczęście malutka okazała się od początku bardzo uparta i zawzięta, pracowała z zapałem. I z czasem ćwiczenia zaczęły przynosić oczekiwane rezultaty. Olivka zaczęła chodzić, mając dwa lata.
– Płakałam ze szczęścia, bo nikt nie dawał nam nadziei, że będzie chodziła. Obdzwoniłam wtedy całą rodzinę – wspomina Basia.
Dziewczynka musiała po kimś odziedziczyć upór. Bez wątpienia po mamie, bo choroba córki nie przeszkodziła Basi w ukończeniu szkoły. Gdy urodziła się Olivka, jej mamie został do zaliczenia jeden semestr i napisanie pracy dyplomowej. Mimo trudności, nie przerwała nauki. W opiece nad Olivką pomagała mama, przyjaciele. Kiedy to było potrzebne, z pracy zwalniał się Hubert. Pracę dyplomową Basia zaliczyła na ocenę bardzo dobrą. A na dyplomie pojawił się przyjemnie brzmiący dla ucha tytuł „plastyk”. To był czas wytężonej pracy, wielu wyrzeczeń, wspięcia się na najwyższy poziom rodzinnej logistyki, ale jak mówi Basia, z Bożą pomocą się udało.
Wróćmy jednak do samej Olivki. Dziewczynka umysłowo rozwijała się od początku prawidłowo, w niczym nie odstawała od rówieśników. Opóźniona była (i to tylko przez jakiś czas) wyłącznie ruchowo. Jej rozwój od początku wpędzał w konsternację lekarzy.
– Przy takiej wadzie mózgu, córka powinna mieć oczopląs – upierała się raz pewna pani neurolog, czyniąc z tego powodu niemal zarzut wobec Basi.
– Ale to chyba dobrze, że nie ma – przekonywała mama Olivki.
– No dobrze, ale powinna mieć – nie dawała za wygraną lekarka.
Choć do tej pory Olivka jest bardzo ostrożna na schodach, to jednak uwielbia tańczyć i wygłupiać się, próbuje skakać na jednej nodze, zjeżdża ze zjeżdżalni, bawi się z innymi dziećmi. Wszędzie jest jej pełno. Ponieważ od chwili, gdy zaczęła normalnie chodzić, zachowywała się jak wszystkie dzieci w jej wieku, gdy miała dwa i pół roku poszła do przedszkola. Takiego normalnego, nie integracyjnego. I tej decyzji Basia i Hubert nigdy nie żałowali, bo też nie mieli czego żałować. Nigdy nie było z dziewczynką żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, często przewyższała dzieci intelektem. Okazało się, że błyskawicznie zapamiętuje wierszyki i piosenki.
– Łyka je jak pelikan – śmieje się Basia.
Okazało się też, że Olivka jest bardzo empatyczna, z ciekawością obserwuje otoczenie. Potrafiła podejść do pani sprzątającej przedszkole i powiedzieć:
– Pani to się z nami ma. My tu kruszymy, śmiecimy, a pani musi po nas sprzątać. Co my byśmy bez pani zrobili.
– Miało jej nie być, a jest na dwieście procent. W zachowaniu, w ruchliwości. We wszystkim. Gdy idę z nią ulicą, to ludzie się do niej uśmiechają. Jest tak rozbrajająca. Ze sklepu wychodzimy zawsze z lizakiem, balonem i innymi prezentami, tak potrafi oczarować sprzedawczynie. Często od rodziców innych dzieci słyszę, jaką mam otwartą i fajną córkę. Gdy komuś opowiadam jej historię, to nie chce wierzyć – cieszy się Basia.
Rodzice Olivki nigdy nie traktowali córki jak chore dziecko, wręcz przeciwnie, zachowywali się tak, jakby była zupełnie zdrowa. Nigdy jej z powodu choroby nie rozpieszczali i nie pobłażali. Nie zagłaskiwali. Olivka nigdy nie usłyszała: och, ty biedactwo nasze. W drugim roku życia Olivka musiała przejść w Centrum Zdrowia Dziecka badanie kontrolne na tomografie. Przeprowadzał je ten sam neurochirurg, który wszczepiał jej zastawkę.
Lekarz, chcąc odwiedzić swoje dawne pacjentki, wpadł na salę, na której miała leżeć Olivka. Nie zastał tam jednak ani
dziewczynki ani jej mamy, a pielęgniarki poinformowały go, że może je znaleźć w świetlicy. Lekarz zastanawiał się, po co tam poszły. Udał się za nimi i gdy wszedł w miejsce wypełnione szalejącymi dziećmi, jego wzrok automatycznie zaczął szukać sparaliżowanej dziewczynki na wózku inwalidzkim. Dopiero Basia wskazała mu skaczącą wraz z innymi dziećmi Olivkę. Lekarz nie mógł w to uwierzyć.
– To niemożliwe – powtórzył kilkakrotnie.
Zgodnie z dokumentacją, którą miał w ręku, i wynikami badania, które sam wcześniej wykonał, Olivka powinna być pod respiratorem, stale na lekach, bez kontaktu ze światem.
Stopień agenezji (niewykształcenia się) robaka móżdżku jest u niej po prostu ogromny.
– Lekarz nie mógł zrozumieć, jak to jest, że choroba w żaden sposób nie rzutuje na jej rozwój. Stwierdził, widząc chwilę wcześniej wynik przeprowadzonego przez siebie badania tomograficznego, że to jest medycznie niewytłumaczalne – wspomina Basia.
Kilka lat później Basia i Hubert wybrali się z Olivką na konsultację do znanego neurochirurga. Chcieli wiedzieć, co może ich czekać w przyszłości. Zabrali ze sobą całą dokumentację medyczną. Profesor patrzył na przemian na dokumentację i na bawiącą się Olivkę. I tak kilka razy. Wyraźnie nie mógł ukryć zdziwienia.
– Gdyby przyszli państwo bez córki, byłbym pewny, że ta dokumentacja należy do dziecka, które leży obłożnie chore, jest wręcz warzywem.
To jest niemożliwe. Nie wiem, co o tym myśleć – powiedział.
– Dla mnie to, co przydarzyło się Olivce, jest cudem, którego nie da się medycznie wytłumaczyć! – wyjaśniła sytuację Basia. Gdy Olivka miała pięć lat, doszło do zapchania się zastawki komorowo-otrzewnowej. W Krakowie, gdzie rodzina akurat spędzała ferie, przeprowadzono operację. Rodzice bali się, że zabieg wpłynie negatywnie na zachowanie dziewczynki, że dojdzie do uszkodzenia mózgu. Nic takiego się jednak nie stało. Dziś Olivia chodzi do zwykłej szkoły podstawowej. Ma też młodszą siostrę – Sylvię.
Dorota Łosiewicz
Publicystka tygodnika „Sieci". Współprowadzi program „W tyle wizji" w TVP Info oraz „Kwadrans Polityczny" w TVP 1. Współautorka wywiadu rzeki z Martą Kaczyńską, pt. „Moi Rodzice" oraz książek „Cuda nasze powszednie", „Życie jest cudem". Ukończyła Politologię na UKSW i Integrację Europejską na wydziale Stosunków Międzynarodowych UW. Mama czwórki dzieci.
Jest to fragment książki: Dorota Łosiewicz, "Cuda nasze powszednie", Fronda.
Cuda zdarzają się każdego dnia. Nie mają co do tego wątpliwości bohaterowie tej książki, którzy z radością dzielą się tym, co ich spotkało, a co teoretycznie jest niemożliwe.
Niespodziewane uwolnienia z wielkich i małych nałogów.
Poczęcia, do których - w opinii lekarzy - miało nigdy nie dojść.
Radykalne uzdrowienia - których już nikt się nie spodziewał.
Powroty do normalnego życia, mimo że specjaliści przepowiadali jałową wegetację.
Niewytłumaczalne spotkania, które zmieniały całe życie.
By to zrozumieć potrzeba jednego: wiary.
Po napisaniu tej książki dowiedziałam się o tym, jak działa miłość Boga do człowieka. Gdy oddawałam ją do druku nie spodziewałam się, że także i mnie przydarzy się cud. To był test wiary. A nasza wiara nie opiera się tylko i wyłącznie na cudach. Trzeba wierzyć zwłaszcza wtedy, gdy się nam one nie zdarzają.
Moja książka nie opisuje wydarzeń badanych przez komisje kościelne. Są to po prostu oparte na sile świadectwa historie zwykłych ludzi, którzy we własnym życiu doświadczyli obecności Boga.
Dorota Łosiewicz
Książkę pt. „Cuda nasze powszednie" Dorota Łosiewicz pisała będąc w czwartej ciąży. To, co ją spotkało, pchnęło ją do zebrania kilkunastu historii ludzi, którzy doświadczyli Bożej interwencji i zgodzili się o tym opowiedzieć. Podczas pracy nie spodziewała się jednak, że życie napisze dla niej niespodziewany epilog, który pozwoli jej stać się bohaterką własnej książki.
Cud po wydaniu książki „Cuda nasze powszednie”
Moje dzieci i rodzina są największym cudem w moim życiu. Ale takim „namacalnym” cudem jest Anielka – najmłodsza córeczka. Od samego początku ciąża była zagrożona. Lekarz podejrzewał ciążę pozamaciczną. W niedzielę mieliśmy jechać na Eucharystię do zaprzyjaźnionej wspólnoty Święta Rodzina, ale zamiast tego znalazłam się w szpitalu Świętej Rodziny. Wieczorem w otwartych drzwiach stanęli ludzie z tej wspólnoty i pomodliliśmy się razem. Następnego dnia lekarz zrobił USG i okazało się, że nie mam krwiaka, a obraz pokazuje zdrowe 8-tygodniowe dziecko. Wypisali mnie następnego dnia.
Ale to był dopiero początek cudów. Anielka urodziła się chora z niedrożnością przewodu pokarmowego. Lekarze wycięli 25 centymetrów jelita cienkiego zaraz po urodzeniu. Podczas operacji doszło do niewydolności oddechowej i krążenia. Dla mnie to był bardzo trudny czas. Właśnie oddałam do druku książkę Cuda nasze powszednie i zastanawiałam się, czy to jest możliwe, żeby Bóg napisał mi taki hollywoodzki scenariusz. Napisałam książkę o cudach, które spotkały innych, a teraz czekałam na „mój” cud. Mówiłam – Panie Boże, gdybyś tylko chciał, jelito Anielki by się zrosło. Bałam się jednak, że tak się nie stanie i że to próba wiary. Wdało się zakażenie. Antybiotyk nie działał. Wreszcie poprosiłam koleżankę o zwrot oleju św. Charbela, który jej pożyczyłam. Gdy go odwiozła, namaściliśmy z mężem córkę.
Doszło do nowej operacji i w jej trakcie okazało się, że druga część jelit cienkiego, ta która miała być płukana miesiącami, działa i można jelito zespolić. Oczywiście ten cud nie zdarzyłby się bez lekarzy. Ktoś, kto nie jest wierzący, zobaczy tylko medyczną interwencję. Ja dostrzegłam mocne działanie Boga.
Dorota Łosiewicz
opr. ac/ac