Uświadomiłem sobie, że my – księża – jesteśmy jak żółw, idziemy przez środek Kościoła (celowo używam dużej litery), dźwigając skorupę konfesjonału, nawet jeśli przyczyną nie jest nadmiar ciała.
Uświadomiłem sobie, że my – księża – jesteśmy jak żółw, idziemy przez środek Kościoła (celowo używam dużej litery), dźwigając skorupę konfesjonału, nawet jeśli przyczyną nie jest nadmiar ciała.
Przyznałem się już kiedyś, że bardzo cenię Tomasza Mertona. Ten amerykański trapista zmarły w 1968 roku był tak popularny, że ponoć po jego śmierci tłumy ciągnęły do klasztorów, a bracia nazywali to zjawisko epidemią „mertonki”. Gdybym w tamtym czasie był już na świecie i gdybym był dorosły, to z pewnością i mnie ta choroba by nie ominęła. Ale nie o uwielbieniu dla ojca Ludwika chcę pisać, lecz o jego niezwykle trafnych diagnozach na temat współczesnego świata i Kościoła. W jednym ze swoich pism Merton napisał, że Kościołowi powierzono największy ze wszystkich obowiązków: wypełnienie zamiaru, jaki przyświecał Bogu, gdy stwarzał wszechświat i człowieka. Dodał, że pełny sens ludzkiej egzystencji spoczywa w rękach Kościoła – los człowieka zależy od jego sakramentów, liturgii i kapłaństwa. Odczytując te słowa dzisiaj, w konkretnym tu i teraz Kościoła XXI wieku, myślę sobie, jak bardzo o nich zapomnieliśmy. Obowiązek wypełnienia zamiaru Boga – Stwórcy wobec człowieka i wszechświata sprowadzamy często do powierzchownie rozumianej pomocy, a o tym, że „los człowieka zależy od sakramentów, liturgii i kapłaństwa”, mówić nie potrafimy (żeby nas o klerykalizm nie posądzili?). Niedobrze. Bo zamysłem Pana Boga jest przecież to, żeby człowiek żył z Nim po wieki wieków. Na dzisiejszej okładce ornaty kapłańskie powiewają na wietrze. Chmury nad głowami księży nie są domalowane. Ani wiatru (symbol Ducha Świętego), ani chmur (symbol kłopotów i trudności) z całą pewnością współczesnym kapłanom nie brakuje. Nigdy nie brakowało. Aby jednak te chmury jakoś przerzedzić i wprowadzić w przestrzeń kapłańskiego życia trochę słońca, kieruję wraz z całym zespołem redakcyjnym „Gościa Niedzielnego” do jego czytelników gorącą prośbę o modlitwę za kapłanów. „Niech w naszych parafiach nie pozostanie ani jeden ksiądz, za którego nikt się nie modli”. W dziale „Kościół” doprecyzował to Franciszek Kucharczak, opisując między innymi historię powstania słynnych margaretek. Jeśli jest prawdą, że los człowieka zależy od sakramentów, liturgii i kapłaństwa, to zależy on również od modlitwy za kapłanów.
„Rozmaici są księża” – napisał kiedyś ks. Jan Twardowski. Humorystycznie dopełnił tezę przykładami, jak to on. Jest w tym tekście ksiądz drągal, niezwykle wysoki i jest ksiądz mały, jest chudzina i jest grubas. „Widziałem kiedyś tęgiego księdza. Wszedł do konfesjonału, usiadł, ale potem nie mógł wyjść. Biedaczek wcisnął się do środka, ale ani rusz nie mógł wydostać upchanego do konfesjonału swego ciała. Wstał z konfesjonałem i szedł tak przez środek kościoła jak żółw dźwigający na sobie twardą i ciężką skorupę”. Bardzo mnie kiedyś rozbawił ten tekst. Czytając go po latach, spoważniałem. Uświadomiłem sobie bowiem, że my – księża – jesteśmy jak ten żółw, idziemy przez środek Kościoła (celowo używam dużej litery), dźwigając skorupę konfesjonału, nawet jeśli przyczyną nie jest nadmiar ciała. To skorupa odpowiedzialności za dusze i ciężar grzechów, które odpuszczamy. Ale taki przecież był zamysł Pana Boga. Tym bardziej: zdrowaśkę poproszę.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac