Samo słowo dialog pochodzi z języka greckiego i oznacza w pierwszym przybliżeniu rozmowę. Ale w takim razie warto zapytać, czy takiego terminu w ogóle potrzebujemy?
"Idziemy" nr 43/2009
Słowo „dialog” zrobiło ostatnio ogromną karierę. W przekonaniu wielu, dialog stał się wręcz obowiązkiem tak w sferze społecznej, jak religijnej. Często przybiera więc formy oficjalne. Czym jednak ten dialog jest i czym ma być, nie całkiem wiadomo
Samo słowo dialog pochodzi z języka greckiego i oznacza w pierwszym przybliżeniu rozmowę. Ale w takim razie warto zapytać, czy takiego terminu w ogóle potrzebujemy? Czy nie wystarczy rozmawiać z innymi i ewentualnie mówić o potrzebie rozmowy i kontaktu w sferze społecznej czy religijnej? Czy słowo dialog cokolwiek tu dodaje? Dialog nie jest sam w sobie niczym specjalnym.
Mówienie w sposób górnolotny o rzeczach zwyczajnych ociera się zresztą o śmieszność. Z francuskiego języka filozoficznego mamy zwrot „kondycja ludzka”, ale chłop to samo nazywał od dawna dolą. Ale jak zauważył Mickiewicz, „co Francuz wymyśli, to Polak polubi”.
Dogmat dialogu
Gdy mowa o dialogu, pojawia się automatyczne założenie, że dialog to coś dobrego. O tyle można się z tym zgodzić, że rozmawiać warto. W tym szerokim sensie słowo dialog może być oczywiście używane. Dlatego zalecają dialog wypowiedzi kościelne. Dialog – w znaczeniu otwartości na bliźnich i gotowości do rozmowy – można nawet uznać za pewien wniosek z miłości bliźniego.
Nie należy jednak padać przed dialogiem na klęczki. Po pierwsze, wiele ludzkich osiągnięć dokonuje się raczej dzięki jednostkowym wysiłkom, a nawet wbrew innym, niż w efekcie układania się z kimś. Dalej, jeśli się docenia odrębność i wartość osoby, trzeba odrzucić sugestię, jakoby ludzie istnieli wyłącznie na zasadzie komunikowania się z innymi i by ich natura była czysto społeczna. Z powodu powiązania z tymi poglądami o. Bocheński uwzględnił hasło „dialog” w swej książce „Sto zabobonów”.
Wskazał on także na nadużywanie pojęcia dialogu w sferze religijnej. Zwrot „dialog z Bogiem” trąci zarozumialstwem, gdyż Bóg jest zbyt wielki, by człowiek mógł go traktować jako „partnera dialogu”. Następnie, wartości takie jak prawda i dobro nie podlegają negocjacjom, gdyż odbijają naturę Boga, jego mądrość i świętość.
Tym samym można je odkrywać i kontemplować, ale nie ustalać ich treść, choćby w dialogu z kimkolwiek. Zauważyć tu można, że po grecku dialog kojarzy się nie tylko z wymianą zdań, jak rozmowa, lecz także z dociekaniem, myśleniem, szukaniem prawdy. Temu służyły dialogi Platona i mnogie utwory, które je naśladowały.
Jednakże ludzie współcześni, którzy nie dość wierzą w możliwość dojścia do obiektywnej prawdy i dobra, skłonni są wyżej stawiać porozumienie. Wtedy dogadywanie się, „dialogowanie” zastępuje słuszność. Dość łatwo nieświadomie ulec tej tendencji i uznać, że prowadzenie dialogu samo siebie usprawiedliwia.
Skutkiem tego podejścia bywa automatyczne potępianie opinii krytycznych względem dialogu. Kto ma zastrzeżenia do dialogu ekumenicznego czy międzyreligijnego, może się okazać człowiekiem „nie dość otwartym” (otwartość to jeszcze jeden fałszywy dogmat, którego rzecznicy zapominają, że przez otwarte okna oprócz powietrza wpada także hałas, dym i brud). Kto skrytykuje dialog z judaizmem, może zostać łatwo uznany za antysemitę.
To nie tylko samej zasady dialogu, ale nawet jego elementów, wydarzeń czy wypowiedzi. Ponieważ są „dialogowe”, udają nieomylne, zaś ich krytyka przyjmowana bywa jako rodzaj bluźnierstwa. Dialog staje się celem samym w sobie, a jego prowadzenie uznawane jest za sukces, choćby nie przynosił konkretnych owoców albo wręcz szkody. Taki dialog to gra pozorów i środek na poprawienie sobie samopoczucia.
Cele dialogu
Tymczasem o wartości dialogu powinny decydować właśnie jego owoce. Owoce moralne, w sferze prawdy i dobra. Dialog jest środkiem, a nie celem. Owszem, jego prowadzenie może mieć dobre skutki wewnętrzne, ale jednak i wtedy dialogu nie prowadzi się dla niego samego.
Nie wystarczy oczywiście mówić o dialogu. Gdyby przełożony kościelny pisał artykuły o potrzebie dialogu, a nie chciał brać pod uwagę zdania podwładnych, czy odmawiał spotykania się z delegacjami wiernych, wzbudziłby słuszną irytację. Tak jak ci politycy, którzy najpierw mówili o potrzebie obniżki podatków, a potem wzięli się za ich podwyższanie.
W praktyce bywa jeszcze gorzej, hasło dialogu pokrywa nieraz jakieś doraźne interesy. „Dialog społeczny” może oznaczać targi o to, ile rząd dorzuci – z naszych podatków – górnikom szturmującym jakieś urzędy itp. Pod hasłem dialogu walczy się o ustępstwa: wtedy jedna strona myśli, że prowadzi dialog, a druga szuka doraźnych korzyści.
Jednostronne ustępstwa czy instrumentalizacja dialogu jako narzędzia do osiągania korzyści oznaczają, że dialogu właściwie nie ma. Występują wtedy raczej podstęp, podlizywanie się rozmówcy, rezygnacja z zasad. Wtedy dialog jest pozorny, gdyż ma on sens wtedy, gdy obie strony cechują się dobrą wolą. Negocjacje naiwnych z cwaniakami żadnym dialogiem nie są.
Czasami pod szyldem dialogu dąży się do korzyści obustronnych na zasadzie kompromisu. Odstąpić od części zasad, aby i partner od czegoś odstąpił. Tymczasem prawda i dobro nie znoszą kompromisów. Dlatego Pan Jezus dialogu z faryzeuszami nie prowadził; nie powstała też komisja apostołów i faryzeuszy i nie ogłosiła wspólnego dokumentu…
W związku z dialogiem między religiami hinduski teolog katolicki o. Raimon Panikkar stworzył pojęcie „dialogu dialogicznego”. Nazwa ta jest wprawdzie niejasna i wyszukana, ale kryje sensowną treść. Dialog ma być dialogiem, to znaczy uczciwie angażować obie strony. Jego głównym celem nie jest kompromis czy wspólna platforma, ani też doraźna współpraca, lecz obustronne pogłębienie przez poznanie innego.
Chrześcijanin, jego zdaniem, wyrusza ku hinduizmowi nie po to, by domieszać do swojej wiary w Chrystusa obce jej elementy, lecz by po spotkaniu powrócić do niej, lepiej ją rozumiejąc i przeżywając. Dialog religijny prowadzić powinien do lepszego i wyraźniejszego poznania własnej tradycji religijnej, ewentualnie także rewizji pewnych przyzwyczajeń związanych ze swoją kulturą. Wymaga więc – po obu stronach – postawy dążenia do Boga.
W zakompleksionym polskim zaścianku za dialog uchodzi jednak nadal potakiwanie, ustępowanie, kompromis, schlebianie rozmówcy. Zamiast dialogu mamy więc sympatyków protestantyzmu, prawosławia, judaizmu czy myśli hinduskiej… A w polityce podlizywanie się obcym.
Dość podobnie do Panikkara mówił u nas o dialogu z judaizmem ks. Waldemar Chrostowski, akcentując właśnie religijny, a nie dyplomatyczny, cel i wymiar dialogu. Napotkał on na ostre sprzeciwy, i to nie tylko dlatego, że dla niektórych przedstawicieli strony żydowskiej od dialogu religijnego ważniejsze okazały się cele polityczne.
Łatwiej bowiem prowadzić rozmowę z krytycznym wobec katolicyzmu i Polski Żydem, niż z rodzimym pięknoduchem, który uważa, że dialog polega na potakiwaniu Tymczasem spór autentycznego Żyda z autentycznym katolikiem jest bliższy idei dialogu niż obłudne komplementy czy ustępstwa. „Po owocach poznacie ich”.
Ekumenizm
Klasycznym terenem dialogu są kontakty ekumeniczne między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi. Nie można twierdzić, żeby dialog ten był bezowocny. Poznanie się pozwoliło na wzajemne wzbogacenie. Katolików skłoniło na przykład do większego uwzględnienia Pisma Świętego w nauce wiary i pobożności. Protestanci na ogół porzucili antykatolickie przesądy i więcej korzystają z dorobku katolicyzmu w sprawach większych i mniejszych.
Najlepszym przykładem jest obecne zbliżenie między katolikami a konserwatywnym protestantyzmem amerykańskim. Niegdyś zajadle antykatolicki, dziś docenia on sprzeciw Kościoła katolickiego wobec zabijania dzieci nienarodzonych oraz agresywnego laicyzmu. Towarzyszy temu współpraca.
Wynikło to jednak głównie z ekumenizmu oddolnego, z kontaktów zwykłych chrześcijan. Efekty dialogu instytucjonalnego, mnóstwa komisji i deklaracji, wydają się dużo skromniejsze. Wyjaśniono w nich pewne zawiłe kwestie teologiczne, ale perspektywa zjednoczenia wyznań jest równie daleka, jak dawniej. Ostatnio doszło też do ujawnienia obłudy tego typu dialogu, gdyż przeciekł do prasy dokument wewnętrzny Kościoła ewangelickiego w Niemczech, wobec katolicyzmu jawnie konfrontacyjny.
Może nawet taki dialog oddala od jedności, gdyż istnienie ekumenizmu pozwala zamaskować rażące podziały w Kościele i uśpić zaniepokojenie obecnym stanem rzeczy. Jeśli katolicy zgadzają się mówić o Kościołach w liczbie mnogiej – choć słowo to w protestantyzmie znaczy niewiele więcej niż zorganizowany ruch religijny – już pośrednio usprawiedliwiają rozdrobnienie. Mimo ekumenizmu, protestanci liberalni wynajdują nowe sposoby oddalenia się od katolicyzmu (w sferze religijnej święcenia kobiet; w sferze moralnej ustępstwa względem aborcji, zboczeń i lewicowych koncepcji społecznych; przejmują to notabene katolicy o poglądach protestanckich).
Dialog ekumeniczny w obecnej postaci stał się celem samym w sobie. Prawdziwy cel ekumenizmu, czyli rzeczywista jedność chrześcijan, albo uchodzi za nieosiągalny, albo pozostawia się go następnym pokoleniom. Zamiast postępów ku jedności mamy zalew publikacji o ekumenizmie i dialogu, rzadko kwestionujących tę sytuację. Świadectwem stanu umysłów ekumenistów jest to, że bibliografie prac o ekumenizmie nie zawierają zwykle tych, które ekumenizm krytykują.
Zanim podejmuje się dialog międzywyznaniowy i międzyreligijny, trzeba by się więc zastanowić nad tym, czym ma on właściwie być. Potrzeba „dialogu o dialogu”. A mówiąc obrazowo: wyruszając w podróż, zapytajmy najpierw, dokąd, z kim i czym jedziemy.
opr. aś/aś