Kapłaństwo to nie propozycja dla lalusiów i miękkich facetów. To wyzwanie dla mężczyzn, którzy gotowi są podjąć krzyż i wyrzekać się siebie
Skala nienawiści do księży przelewającej się w mediach i w wypowiedziach niektórych polityków powinna przerażać. Na to, żeby była ostrzeżeniem przed nakręcaniem antyklerykalnej spirali, jest już chyba za późno. Bo jaki jest sens ostrzegać, że w końcu te seanse nienawiści doprowadzą do zbrodni popełnianych na niewinnych ludziach tylko dlatego, że noszą strój duchowny, skoro to już się dzieje? W ubiegłym miesiącu 69-letni ks. Adam Myszkowski został zakatowany kostką brukową przed plebanią w Wielkiej Woli-Paradyżu w diecezji radomskiej. Niektórzy próbują bagatelizować to zabójstwo jako sprawkę podpitego faceta. Ale wystarczy prześledzić internetowe wpisy pod informacjami o śmierci kolejnych księży — choćby zmarłych z powodu COVID — żeby się przekonać, jak fala nienawiści wzbiera.
Duchowni nie są oczywiście bez winy. Ciągle za dużo jest wśród nas fraternizacji z politykami po obydwu stronach partyjnego sporu. Owa fraternizacja z opcją lewicowo-liberalną po stronie sympatyzujących z nią duchownych jest nawet głębsza, bo tylko tam księża za przyzwoleniem przełożonych angażują się wprost w spotkania wyborcze. Zbyt wielu z nas żyje ponad stan, zapominając o solidarności nie tylko z wiernymi, ale także z tymi współbraćmi w kapłaństwie, którzy naprawdę klepią biedę. W relacjach kościelnych pokutuje krytykowany przez papieża Franciszka klerykalizm, a czasem feudalizm. Niektórym duchownym brakuje kultury osobistej i samodyscypliny, wskutek czego internet obiegają potem nagrania z księżmi wychodzącymi do lewicowych manifestantów ze strzelbą, wymieniających „uprzejmości” z „dżentelmenem”, który zatarasował bramę, czy załatwiających potrzeby fizjologiczne na rynku. Wśród hierarchii kościelnej nie jest w tych sprawach lepiej niż wśród świeckich — choć lepiej być powinno. Dlatego potrzebujemy nawrócenia i oczyszczenia intencji jak mieszkańcy biblijnej Niniwy.
W „Żydowskim komentarzu do Nowego Testamentu” David H. Stern zwraca uwagę na ważny aspekt dotyczący powołania uczniów Chrystusa. Chodzi o zdanie: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (por. Łk 9, 23; Mt 16, 24). Utarło się bowiem, że ów krzyż rozumiemy symbolicznie. Miałoby rzekomo chodzić o krzyż codziennych obowiązków, niezrozumienia i wyrzeczeń. Krzyżem dla księdza miałaby być nie tylko służba kapłańska, ale także celibat i związana z nim samotność. Tymczasem Chrystus mówi do swoich uczniów o bardzo realnym krzyżu, na który mają być gotowi. Jak podkreśla Stern, Pan Jezus wzywa tych, którzy chcą pójść za Nim, do wzięcia na ramiona belki egzekucyjnej — takiej samej, do jakiej On sam został przybity na Golgocie. Belkę tę, a nie cały krzyż, przywiązywano do rozpostartych ramion skazańca po ogłoszeniu wyroku przez namiestnika rzymskiego i tak prowadzono go na miejsce egzekucji. Dobrowolne wzięcie swojego krzyża (belki egzekucyjnej) oznaczało realną gotowość na śmierć. Nie jedyny to zresztą przykład, kiedy Chrystus nie pozostawia swoim uczniom złudzeń co do tego, czym jest powołanie.
Trzeba to uczciwie przypominać sobie i ludziom, z którymi pracujemy w ramach tzw. duszpasterstwa powołań. Nie można w imię świętego spokoju i powołaniowych sukcesów podtrzymywać złudzeń, że kapłaństwo czy zakon to propozycja dla lalusiów i maminsynków, bo tak nie jest. Nie jest to również pomysł na beztroskie, leniwe i dostatnie życie, na łatwy i suty zarobek, na społeczny prestiż, ani parawan dla tych, którzy nie nadają się do małżeństwa czy to z powodu niedojrzałej osobowości, czy ze względu na pociąg seksualny do osób tej samej płci. To nieprawda, że oni są „jakby stworzeni” do celibatu. Traktowanie kapłaństwa w wielu krajach jako „gay profession” stało się dla Kościoła gangreną. Wiele skandali i zgorszenia w Kościele bierze się z działań homoseksualnego lobby (ok. 90 proc. wszystkich przestępstw seksualnych duchowieństwa wobec niepełnoletnich). Mimo istnienia odpowiednich dokumentów Kościół w wielu krajach i diecezjach wciąż sobie z tym lobby nie radzi. I nie widać szans, żebyśmy sobie z tym sami poradzili.
Z sytuacji, w której jesteśmy, nie ma już chyba innego wyjścia jak tylko przez krzyż. Przez tę oczyszczającą próbę przechodziło w dziejach Kościoła prawie każde pokolenie kapłanów. Naiwnością byłoby sądzić, że próba ta ominie nas. W każdym razie: Chrystus nam tego nie obiecał.
opr. mg/mg