Po co są biedronki czyli Pan Bóg i zwierzęta

Artykuł z miesięcznika LIST 05/2009


po co są biedronki czyli Pan Bóg i zwierzęta

Redakcja LISTU rozmawia z Bartłomiejem Dobroczyńskim, psychologiem, wykładowcą UJ

 

Pewien oświeceniowy lekarz i filozof, Julien Offray de La Mettrie (1709-1751, kiedy zobaczył przebraną w garnitur małpkę kapucynkę, która ściąga na przywitanie kapelusik, stwierdził, że już wkrótce uda się całkowicie uczłowieczyć małpy. Inni filozofowie mówili z kolei o potrzebie ucieczki od cywilizacji, wzywali do powrotu do królestwa natury, chcieli z człowieka zrobić zwierzę. Choć marzenia ani jednych, ani drugich się nie spełniły, pytanie przez nich zadawane pozostało: czy zwierzę to niedoskonały człowiek, czy raczej człowiek to niedoskonałe zwierzę.

A może są to dwie nieprzystające do siebie rzeczywistości?

Ludzie wszystkich epok zastanawiali się, czy świat przyrody ma jakąś wartość, czy zwierzę to tylko chodzący posiłek i materiał na okrycie, czy może coś więcej. Rozstrzygnięcie tej kwestii decydowało o losie zwierząt.

Jak traktowano zwierzęta, kiedy widziano w nich coś więcej...?

Akira Kurosawa nakręcił film pt. „Dersu Uzała", opowiadający o syberyjskim myśliwym. Kamera towarzyszyła mu w jego codziennym życiu, w wędrówkach po tajdze, w polowaniach. Każde napotkane przez siebie zwierzę określał mianem „człowiek" - „tygrys to dobry człowiek", koń, podobnie jak pies czy kot, to też „dobry człowiek". Nawet współcześnie spotkasz Indian, którzy używają personalistycznej formuły na określenie przedmiotów, zwierząt, roślin. Drzewo to standing person, czyli „osoba stojąca", ptak to „uskrzydlona osoba", pies to „osoba czworonożna". Kultury pierwotne podnosiły zwierzęta do poziomu człowieka, widziały w nich część tej samej rzeczywistości sakralnej, którą wraz z Bogiem zamieszkiwał człowiek. Więcej nawet, w totemizmie spotkanie ze zwierzęciem było szansą uzyskania wglądu w Ostateczną Rzeczywistość.

Poznając świat zwierząt, poznawało się Boga?

Gdybyśmy zapytali o to jakiegoś Siuksa, odpowiedziałby tak: „Bardzo dawno temu zwierzęta mogły się rozbierać. Gdybyś mógł podejrzeć, jak stoją bez skóry, piór i sierści, twoim oczom ukazałby się Bóg". Dla Indianina Bóg ma dwie postaci - pisał o tym Claude Lévi-Strauss w „Totemizmie" (Le totémisme aujourd'hui, 1962). Pierwsza postać Boga znajduje się w nieustannym ruchu, to Ostateczna Nieprzejawiona Rzeczywistość; w naszej tradycji jest to Bóg, który mieszka w niedostępnej światłości. Druga postać to Bóg „w zatrzymaniu", który zatrzymuje się na miliony sposobów. Jednym ze sposobów zatrzymania się Boga jest sikorka, innym jest drzewo, rzeka i kamień, a jeszcze innym człowiek. Żadne z nich nie jest całym Bogiem, tylko jednym z Jego „przystanków", Jego postacią uchwyconą w stop-klatce. „Jeżeli spotkasz jelenia albo mrówkę, bacznie im się przyglądaj - powie Siuks - bo nawet najmniejsze stworzenie może cię nauczyć czegoś o Bogu". W każdym z nich Stwórca, w Swej niezmierzonej mądrości, ukrył określoną wiedzę o Sobie. Nie możesz zatem powiedzieć, że jedne rzeczy stworzone przez Boga są lepsze, inne gorsze; kamień, człowiek, jaskółka, chmura są tak samo wartościowe. Gdybyś próbował przedkładać jedną postać Boga nad inną, byłbyś bałwochwalcą. Tak myślą Indianie, co nie znaczy, że w obliczu śmierci głodowej będą w nieskończoność zastanawiali się, czyje życie poświęcić: swoje czy jelenia. Indianin zabije jelenia, ale później „wytłumaczy" mu, dlaczego go uśmiercił.

Filozofowie, charakteryzując kultury pierwotne, używają - trochę ironicznie - określenia „dziecięca era myślenia". Według nich Indianie jak dzieci antropomorfizują zwierzęta. Mówią, że wszystko ma charakter duchowy, bo tylko duch, ich zdaniem, jest w stanie ożywić konia, sikorę, człowieka i dąb. Z punktu widzenia zwierząt nie były to zatem takie złe czasy.

Idea dowartościowania stworzenia, choć może już nie tak wyraźnie, pojawi się jeszcze w kulturze judeochrześcijańskiej, a także helleńsko-rzymskiej. Będą to ostatnie wieki „złotej ery" zwierząt.

Biblia jednak wyraźnie stawia człowieka ponad zwierzętami...

Bóg wyróżnił człowieka, ale to nie znaczy, że inne stworzenia są Mu obojętne. Być może w Biblii nie ma zbyt wielu fragmentów poświęconych zwierzętom, ale znajdziemy kilka pięknych, wypowiedzianych jakby mimochodem, uwag Jezusa podkreślających wartość stworzenia. Przypomnijmy takie zdanie: „Nawet wróbel nie spada na ziemię bez wiedzy Boga" (por. Mt 10, 31). Ten niepozorny ptak też jest częścią sfery sakralnej, w tym sensie, że nie jest pozostawiony sam sobie. Zarówno on, jak i inne zwierzęta, są częścią Bożego planu i człowiek nie może nimi zupełnie dowolnie rozporządzać. Jeśli ktoś będzie chciał zabić wróbla, powinien mieć w pamięci słowa z Księgi Koheleta: Zarówno sprawiedliwego, jak i bezbożnego będzie sądził Bóg; na każdą bowiem sprawę i każdy czyn jest czas wyznaczony (3,17).

Choć w kulturze greckiej, podobnie jak w Biblii, człowiek i zwierzęta zajmują różne miejsca w hierarchii bytów, to dla Greków, a przede wszystkim dla Platona, istniało coś, co łączy ich losy. Zdaniem tego filozofa, ciało - bez względu na to, czy należy do człowieka, czy do zwierzęcia - nie jest niczym więcej jak tylko więzieniem duszy. Jeśli dusza w ciele człowieka była dobra, ale płocha - pisze Platon w „Timajosie" - może być pewna, że po śmierci dostanie ciało, które tę płochość obrazuje, np. ptaka albo motyla. Dusza zaś przyciągana przez sprawy ziemskie albo zmysłowe, ciążąca ku materii, zasługuje na ciało z większą liczbą podpór, z czterema, sześcioma albo ośmioma kończynami, albo zmuszona będzie pełzać. Świat zwierząt został dowartościowany - ta sama dusza mogła być uwięziona w ciele tak ludzkim, jak i zwierzęcym. Widząc zwierzę, możesz się ślać, że dusza w nim uległa zmysłowym uciechom, że za nic miała sobie kontemplowanie dobra, musi więc teraz odpokutować za swoje winy i w miarę możliwości doskonalić się w dobru. W ciele zwierzęcym ma na to jednak nikłe szanse. Jeśli ktoś zabija zwierzę, to uwalnia więźnia, który nie skończył odbywania kary. Nie wiadomo, co z nim dalej zrobić. Być może dlatego Platon i jego uczniowie byli wegetarianami.

Platonizm jest w gruncie rzeczy - podobnie jak wierzenia Siuksów - animizmem, może trochę bardziej wypolerowanym, subtelniejszym, ale jednak animizmem. Platon zakłada, że w materii musi być jakiś duchowy czynnik, który ją ożywia, ponieważ ta sama w sobie jest martwa i bezwładna. Człowiek myśli, chodzi, bo ma duszę, pies biega i szczeka, drzewo rośnie i kwitnie, bo ma duszę, nawet planety poruszają się wprawiane w ruch przez swe dusze.

Dopóki patrzono na zwierzęta przez pryzmat Biblii czy filozofii platońskiej, ich los nie był taki zły. Ich życie miało jakąś wartość, którą człowiek z tych czy innych względów, musiał respektować. Sytuacja zwierząt uległa pogorszeniu w XVII w., kiedy europejscy myśliciele zaczęli odchodzić od religijnej interpretacji rzeczywistości.

Mniej więcej w tym samym czasie narodziła się nowożytna nauka?

Tak, w XVII w. Europa zafascynowała się nową gałęzią wiedzy - mechanicyzmem. Dla uczonych świat był wielkim zegarem, który raz wprawiony w ruch przez Wielkiego Zegarmistrza, obywa się bez Jego obecności. Kiedy nauka opracowywała zręby deizmu, niejaki Jacques de Vaucanson (1709-1782), inżynier i wynalazca, tworzył na francuskim podziwiane na całym świecie automaty: Flecistę, Gracza na tamburynie oraz Kaczkę. Samo tylko skrzydło Kaczki zbudowane było z czterystu części, przekładni, zębatek, sprężynek. Potrafiła chodzić, pływać, machać skrzydłami, a nawet „połykać" podawane jej jedzenie. Być może oglądając te cuda techniki, Kartezjusz wpadł na pomysł, że dusza wcale nie jest potrzebna ciału, bo ono, niczym automat Vaucansona, ożywia się samo. Według Platona dusza myśli i ożywia, według Kartezjusza tylko myśli, a skoro tak, to zwierzęta jej nie posiadają, bo jak sam dowiódł w „Rozprawie o metodzie", tylko człowiek myśli i jest samoświadomy. Konkluzja jest jasna: zwierzę to bezduszny automat. Dlatego właśnie Kartezjusz kroił żywcem koty i niczym się nie przejmował. Dźwięki, które wydawały wówczas zwierzęta, były dla niego odgłosami psującego się mechanizmu, niczym więcej. Do XIX w. zwierzę -jak mówił Jan Patočka, czeski fenomenolog - było traktowane jako pożywienie, kawałek skóry na odzienie, narzędzie pracy. Jego losem nikt się nie przejmował. Ktoś kto głodził krowę, mógł się spodziewać reprymendy tylko dlatego, że marnuje dobro człowieka, cierpienie zwierzęcia było nieistotne.

Czy pojawienie się Darwina i teorii ewolucji zmieniło stosunek człowieka do zwierząt?

Ewolucjonizm jest, jak na razie, kulminacyjnym punktem wspólnej historii ludzi i zwierząt. W kulturach pierwotnych zwierzęta były podnoszone do poziomu człowieka, były tak jak on częścią sfery sakralnej. W XVII w. cały świat uległ desakralizacji, w sferze sacrum pozostał tylko człowiek. Ewolucjonizm dokonał odwrotnej operacji: zwierzęta zostawił tam, gdzie były, a człowieka sprowadził na ich poziom. Czym szympans różni się od człowieka? Ewolucjoniści powiedzieliby, że prawie niczym. Dzięki ewolucjonizmowi, a przede wszystkim za sprawą Konrada Lorenza, austriackiego biologa i etologa, zaczęto ponownie odkrywać zwierzęta jako czujące i myślące istoty. Kartezjusz byłby zaskoczony nie tylko bardzo złożoną uczuciowością zwierząt, ich zdolnościami poznawczymi, ale przed wszystkim tym, co można by nazwać ich samoświadomością.

„Myślę, więc jestem" powiedziałby zatem nie tylko Kartezjusz, ale i szympans?

Naczelne nie mają na tyle rozwiniętych strun głosowych, żeby wyartykułować tak skomplikowaną frazę. Wymyślono jednak sposoby, żeby ominąć tę niedogodność. Przykładowo kilkanaście lat temu powstał tzw. test Gallupa, który pozwala ustalić, w jakim stopniu zwierzęta są samoświadome. Polega on na tym, że przedstawicielowi jakiegoś gatunku pokazuje się lustro i pozwala mu się z nim oswoić. Kiedy to nastąpi, lustro się zabiera. Gdy zwierzę zaśnie, opiekun nakleja mu na czole lub na policzku krzyżyk z czerwonej taśmy. Po przebudzeniu powtórnie stawia się przed zwierzęciem lustro. Jeśli będzie próbowało zedrzeć taśmę, coś z nią zrobić, oznacza to, że rozpoznaje w lustrze swoje odbicie, a zatem, podobnie jak człowiek, ma świadomość swej odrębności. Test Gallupa pozytywnie przechodzi szympans i delfin, niektórzy twierdzą- choć istnieją tu pewne wątpliwości - że również słoń.

Czy to znaczy, że samoświadomość jest cechą tylko gatunków stojących na szczycie drabiny ewolucyjnej?

Wszystko na to wskazuje. Choć czasami zwierzęta mniej zaawansowane ewolucyjnie są bardziej wyrafinowane niż te stojące wyżej. Żadna z małp nie może pochwalić się umiejętnością odczytywania intencji, ale kruki i psy jak najbardziej. Pies potrafi spełnić oczekiwania swojego pana,

nawet jeśli ten nie wydał mu żadnego polecenia. Pamiętam taką sytuację sprzed dwudziestu lat, kiedy byłem na wakacjach u mego ojca w Bieszczadach. Któregoś dnia wyszedłem przed dom z moim psem, Anatolem. Patrzę, a Cywka, krowa ojca, biega samopas poza zagrodą, chociaż ta była, jak pamiętam, zamknięta na cztery spusty. Stałem pełen niepewności co zrobić dalej, bo jak przenieść nie tak małą przecież krowę przez kolczaste ogrodzenie metrowej wysokości? Spojrzałem na psa i powiedziałem, tak trochę bez przekonania: „Anatol, zrób coś, bo ja nie wiem co zrobić". A on, gdy tylko to usłyszał, ruszył biegiem do Cywki. Zaczął gryźć ją po pęcinach, obszczekiwać i w końcu zmusił ją, żeby przeskoczyła przez płot. Zwierzę, tak jak szachista, może przewidywać, układać strategię, myśleć etapami. Jeszcze dziś w cyrku można zobaczyć sztuczkę, w trakcie wykonywania której pies lub koń demonstrują swoje matematyczne uzdolnienia.

Mnożą i dodają?

Tak by się wydawało. Treser pyta psa: „Ile jest cztery razy cztery?". Aten odszczekuje: „hau, hau, hau". Wszyscy biją brawo, choć tak naprawdę, to treser rachuje, a pies, co najwyżej, perfekcyjnie odczytuje z zachowania swojego pana, kiedy ma przestać szczekać.

Zdolności matematyczne pozostają więc poza zasięgiem zwierząt?

Tego nie powiedziałem. Aby to stwierdzić, trzeba byłoby przeprowadzić eksperyment, który wykluczyłby wpływ wszystkich umiejętności zwierząt mogących wprowadzić nas w błąd. O pierwszej z nich - intuicji - już wspomniałem. Drugą umiejętność posiada lirogon, australijski ptak, który potrafi powtórzyć niemal każdy dźwięk, nawet najbardziej złożoną sekwencję sygnałów, ludzki głos, dźwięk migawki aparatu, i to tak wiernie, jakby zostały nagrane na taśmę magnetofonową. A o liczeniu, z tego co wiem, nie ma zielonego pojęcia. Natomiast wszystko wskazuje na to, że potrafią liczyć, czyli posiadają abstrakcyjne pojęcie liczby, jako czegoś niezależnego od wielkości obiektu ani innych zmysłowych jego cech. Przyjmuje się, że ptak umie liczyć, jeśli potrafi się nauczyć następującej procedury. Na kilku podstawkach rozkładasz, w losowym porządku, różnej wielkości kawałki pokarmu, powiedzmy sera, np. jeden mały i jeden duży kawałek sera na jednym talerzyku, następny talerzyk jest pusty, potem trzy kawałki na kolejnej podstawce, potem dwa puste talerzyki itd. Uważa się, że zwierzę umie liczyć, jeśli po zjedzeniu wszystkiego co jest na podstawkach - potrafi z pojemnika stojącego obok, w którym jest dużo kawałków sera różnej wielkości - wyjąć i zjeść dokładnie tyle samo kawałków, ile przed chwilą zjadło z talerzyków. Kruk jest w stanie nauczyć się takiej procedury. Nie można tego wyjaśnić inaczej, jak tylko w ten sposób, że ten ptak potrafi policzyć jedzone kawałki, a dodatkowo porównywać liczby i wiedzieć, co to znaczy „taka sama ilość" (wielkość nie ma tu znaczenia - może być pięć dużych kawałków sera i sześć małych - i on musi „wiedzieć", że trzeba zjeść szósty duży kawałek sera z pojemnika, żeby było ich w sumie tyle samo).

A ssaki?

W tej konkurencji ptaki biją na głowę wszystkie zwierzęta. W wielu innych też pokazują swoją wyższość. Istnieje film dokumentalny przedstawiający następującą sytuację. Czaple stoją na brzegu jeziora i obserwują ludzi karmiących kaczki siedzące na molo. Kaczki jedzą chleb, ale część okruchów spada do wody, a tam połykają je ryby. Czaple najwyraźniej potrafią wyciągnąć wnioski z tej obserwacji, bowiem podlatują na molo i podbierają kawałki chleba, których następnie używająjako przynęty. Rzucają chleb dowody i czekają aż podpłynie jakaś ryba, którą następnie łowią, dzięki temu fortelowi. Nie zatrzymują się jednak na biernym odtwarzaniu tego, co zobaczyły na molo, ale potrafią też zgeneralizować swoją obserwację w postaci „przepisu łowieckiego", który po ludzku brzmiałby następująco: „to nie musi być kawałek chleba, ale dowolna rzecz, która przyciągnie ryby". Czaple polują np. na dużego owada, którego znowu rzucają na wodę i kiedy podpływają skuszone ryby i czaple znowu mogą się najeść.

Ptaki potrafią wymyślać niezwykle wyrafinowane rozwiązania problemów. W jaki sposób kruki radzą sobie z twardą skorupą orzechów włoskich? Kruk bierze w dziób orzech i siada na słupie sygnalizacji świetlnej zawieszonej nad drogą. Kiedy zapala się czerwone światło i samochody się zatrzymują, zrzuca go na pasy. Gdy znów zapali się czerwone światło, zlatuje na drogę i zabiera rozłupany przez samochód orzech.

Korzysta z narzędzi jak człowiek?

W tym wypadku raczej wykorzystuje sprzyjające okoliczności. Chociaż są gatunki krukowatych, które tworzą narzędzia i używają ich. Np. wrona z wysp Salomona odłupuje dziobem z drzewa patyk i nadaje końcówce haczykowaty kształt. Wykonuje kilka egzemplarzy takich zakrzywionych patyków, a następnie zabiera je wszystkie do zwalonego i podziurawionego przez larwy pnia. Tam rozpoczyna testy. Narzędzie musi spełnić kilka kryteriów - przede wszystkim patyk nie może być za długi, bo się złamie, zbyt krótkim z kolei nie dosięgnie larwy. Haczyk musi mieć też odpowiedni kształt. Podrażniona nim larwa ma go chwycić na tyle mocno, żeby nie spaść w trakcie wyciągania. Wrona wypróbowuje kilka takich patyków i wybiera ten, który okazał się najbardziej przydatny. Inne zwierzęta też używają narzędzi, ale porzucają je natychmiast po użyciu. Wrona zachowuje swój „wędkoharpun", wszędzie z nim , a kiedy przychodzi noc, układa go w gnieździe. Rano bierze go w dziób i leci na śniadanie.

Inną kategorią narzędzi kojarzonych do niedawna tylko z ludźmi są tzw. metanarzędzia, czyli narzędzia, które służą poprawieniu funkcjonalności innego narzędzia. Szympansy, kiedy chcą rozłupać orzechy, układają je na specjalnie wybranym kamieniu jak na stole i uderzają innym kamieniem. Niekiedy ich „kamienny stół" się chwieje, a orzechy ześlizgują się w trakcie rozłupywania, wówczas szympans szuka trzeciego kamienia, by użyć go jako podpórki.

Czy zwierzęta uczą swoje dzieci tych wszystkich umiejętności?

Tak. Żyjące w dżungli małpy makaki pokazują np. swoim dzieciom, jak obmywać bataty (słodkie ziemniaki) w wodzie, żeby pozbyć się piasku, który je oblepia.

Skoro małpy przekazują sobie z pokolenia na pokolenie jakiś zasób wiedzy, możemy mówić o prymitywnej kulturze?

Na przełomie XIX i XX . nauka stała na stanowisku, że życiem zwierząt kieruje instynkt - zwierzęta instynktownie opiekują się swoimi młodymi, w młodych wiedza na temat tego, jak żyć i polować, stopniowo się aktualizuje. Dzisiaj złośliwi twierdzą, że gdy ktoś używa pojęcia „instynkt", tak naprawdę chce powiedzieć: „Nie wiemy, co się dzieje?". Kiedyś uważano, że migracja ptaków jest instynktownym zachowaniem, ale od pewnego czasu gęsi czy łabędzie nie odlatują, zaczęły wymyślać bardziej złożone strategie przetrwania. Skoro przestały, to gdzie się podział instynkt? Konrad Lorenz zaobserwował pewien przypadek twórczego rozwiązywania problemów u ryb. Samiec pielęgnicy, który opiekował się młodymi, zebrał wszystkie młode do pyska, żeby przed nocą odnieść je w bezpieczne miejsce. Wtedy podano mu jedzenie, ten, biedny, nie potrafił się powstrzymać i czym prędzej je pochwycił. Miał więc w pysku jedzenie i dzieci, a w głowie dylemat: instynkt przetrwania kazał mu wszystko połknąć, instynkt rodzicielski podpowiadał, że o jedzeniu może zapomnieć, bo najważniejsze są dzieci. W tym momencie - jak mówi austriacki przyrodnik - pokazał, że potrafi myśleć. Wypluł wszystko, zjadł pokarm, a potem znów pozbierał narybek do pyska.

By rozwiązać problem, zwierzęta wymyślają narzędzia, wykorzystują to, co jest dostępne, a niekiedy podejmują kolektywne działania. Można tu przywołać przykład z życia szczurów. Pewien amerykański farmer chciał pozbyć się tych gryzoni, ponieważ niszczyły mu zbiory. Wpadł na niezbyt mądry pomysł, który okazał się wartościowy z punktu widzenia nauki. Nad balią wypełnioną roztworem kwasu siarkowego ustawił dostępną dla szczurów równoważnię z deski i nad jednym z jej końców umieścił mięso. Każdy szczur, który chciałby dobrać się do mięsa, musiałby, zgodnie z prawem grawitacji, wylądować w beczce. Jednak w ten sposób udało się zabić tylko jednego osobnika, a mięso znikało codzienne. Farmer zastanał się jak to możliwe. Nie wiedział, że szczury są „geniuszami" współpracy: otóż wchodziły na deskę parami, od jej środka rozchodziły się w przeciwnych kierunkach, żeby zrównoważyć ciężar i jeden z nich zdejmował mięso, potem znowu w równym tempie wracały do środka równoważni, schodziły z niej, a na dole dzieliły się zdobyczą. Równie pomysłowo szczury radzą sobie z podbieraniem jajek z kurnika. Turlać ich nie można, bo skorupka nie wytrzyma wstrząsów. Jeden szczur kładzie się więc na grzbiecie i umieszcza sobie jajo na brzuchu, a drugi ciągnie go za ogon. Jajo jest całe, a szczury szczęśliwe.

Przepaść pomiędzy zwierzętami a człowiekiem okazuje się więc zaledwie cienką linią.

Właśnie. Taką ostateczną barierą, która dzieliła świat zwierząt i człowieka, była umiejętność posługiwania się językiem. Do niedawna sądzono, że lingwistyczne zdolności zwierząt kończą się na poziomie: „pleć papugo, byle długo". Tę tezę jednak odrzucono. Można przypomnieć w tym miejscu imiona zwierząt, które opanowały język w mniejszym lub większym stopniu: gorylica Koko, którą nauczono języka migowego, Kanzi i Panbanisha, szympansy bonobo, które opanowały język leksygramowy. Największą zagadką pozostaje jednak afrykańska papuga popielata, która nazywa się N kisi. Zna około 900 słów, a to już dużo. Sceptycy mówią, że zasób słownika nie przesądza o tym, czy ktoś potrafi posługiwać się językiem. Najważniejsza jest umiejętność tworzenia nowych pojęć zgodnie z pewnymi regułami. Okazuje się, że N'kisi i to potrafi, wącha perfumy i mówi: „Dziwne, nowe pachnące lekarstwo". Kiedyś oglądała film o Jane Goodall, znanej badaczce szympansów, gdy później spotkała ją osobiście, zapytała: „Masz szympansa?". Jane Goodall uważa, że N kisi jest pionierem porozumiewania się międzygatunkowego. Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że są uczeni, którzy nadal uważają, iż zwierzęta nie są w stanie opanować języka - np. słynny lingwista Noam Chomsky - i trzeba też przyznać, że mają poważne argumenty na rzecz tej tezy.

Chce Pan powiedzieć, że pomiędzy ludźmi a zwierzętami nie ma żadnych różnic?

Oczywiście, że są, ale potwierdzają one tylko to, co wiedzieli ludzie pierwotni. Podstawowa różnica polega na tym, że zwierzęta są racjonalne, a człowiek nie. Zwierzę jest trochę jak komputer, jak maszyna, nie robi żadnego niepotrzebnego gestu, bo nie ma żadnej ideologii, która hamuje i ogranicza człowieka. Wyobraźmy sobie, że pies wygrzebał z ziemi kość, którą zakopał kilka dni wcześniej. Namęczył się, usmarował błotem, leży teraz zziajany i najwyraźniej szczęśliwy. Gdyby jednak ktoś mu przyniósł nową kość z kawałkiem mięsa na dokładkę, pies bez żalu porzuci tę, która leży obok niego, weźmie nową i będzie równie, a może nawet bardziej, zadowolony. Człowiek w takiej sytuacji zachowa się zupełnie inaczej, zacznie się zastanawiać: „Czy warto ryzykować, a może mnie oszukują? Włożyłem w to tyle pracy, to jest moje...". Zwierzę dokona racjonalnej kalkulacji: „Mam dwie kości do wyboru, jedna ma mniej energii, a druga więcej. Wybór jest prosty".

Może powinniśmy zacząć brać korepetycje u zwierząt?

Już zaczęliśmy to robić. Dziś naukowcy, podglądając pracę mrówek, uczą się od nich optymalnego programowania komputerów. To dopiero początek. Wracamy do pewnej praktyki, która była dość powszechna w kulturach pierwotnych. W totemizmie zwierzę było nauczycielem. Łowcy obserwowali zwierzęta i widzieli, że wilki, jelenie, orły w każdej dziedzinie mają nad nimi przewagę. Zwierzę lata, szybko biega, ma kły, a człowiek nie. Jesteś bez szans w bezpośredniej konfrontacji. Możesz jednak pokonać je inną bronią. Jaką? Intelektem. Ale nie swoim, tylko ich. Musisz nauczyć się myśleć jak zwierzę, które chcesz upolować, wejść w jego skórę, stać się nim. Łowca miał energię wilka, bizona, wydry, orła, miał w sobie moc taką jak one.

Kiedy człowiek zaczął tworzyć cywilizację i oddzielił się od natury, utracił z nią żywą więź. Totemizm - jak twierdzi wybitny brytyjski antropolog Gregory Bateson (1904-1980) - wyrodził się wtedy w heraldykę i ezopizm. W totemizmie zwierzęta są reprezentantami umiejętności i wartości, które trzeba opanować. W heraldyce te umiejętności ma się niejako z nadania, bez wcześniejszej nauki. „Jestem herbu lew" — mówił , aby dodać sobie splendoru i odwagi, choć tak naprawdę wcale nie musiał być ani odważny, ani silny, mógł nie mieć żadnego przymiotu, który kojarzono z lwem.

W ezopizmie natomiast zwierzęta stają się symbolem naszych wad. Autorzy średniowiecznych bestiariuszy nie mieli zielonego pojęcia o zwierzętach, które przyszło im opisywać. Cechy, jakie przypisywali pająkowi, wilkowi, żmii dobierane były „z klucza" biblijnego. Pająk - pisał średniowieczny autor-jest jak szatan, który chce pochwycić duszę w sieć i pożreć. W oświeceniu La Fontaine i Krasicki pisali bajki, w których wyśmiewali ludzką głupotę. Chociaż ich bohaterami były zwierzęta cechy, jakie im przypisywano, były typowo ludzkie. W jednej z bajek Krasickiego lis, drobny cwaniaczek, podstępem odbiera krukowi wielki kawał sera. Kruk w bajce jest łasy na pochlebstwa i lis to wykorzystuje: „jesteś taki piękny, lśniący, musisz mieć pewnie równie piękny głos. Mógłbyś coś zaśpiewać". Kruk zaczyna klapać dziobem i wypuszcza ser, a lis tylko na to czeka. Tak to zwierzęta przestały mówić ludziom o swoim świecie, a zaczęły pokazywać im ich własny. Stały się przy tym symbolem tego, co negatywne w człowieku, obrazem jego wad i słabości.

Aby obraz był pełny, trzeba jeszcze dodać platońskohe-glowskie przekonanie, że materia jest więzieniem duszy. Józef Kremer, wybitny polski heglista, pisał w 1852 r.: „Urodzenie się człowieka jest pierwszym wyzwoleniem się od natury; drugim wyzwoleniem się jest mowa i myśl; trzecim - skonanie". Wyzwalasz się z natury, bo natura reprezentuje siły ciemne, mroczne, emocjonalne, które wiążą ducha w materii. Zwierzęta symbolizują te siły natury, pokazują wyraźnie to, od czego człowiek ucieka, od czego ma się uwolnić.

Czy to źle, że człowiek nie chce być np. okrutny jak zwierzęta?

Pojęcie okrucieństwa sugeruje możliwość wyboru: „Jestem okrutny, ale w gruncie rzeczy mógłbym nie być". Dla zwierząt polowanie i zabijanie nie jest jednak kwestią chcenia, w ich świecie nie ma „albo, albo". Kot, zanim uśmierci złapaną mysz „skrusza" ją na tysiące sposobów. Myślimy,

jakie to potworne, a kot wie, co robi. Mysz w trakcie „obróbki" wydziela hormony, które ułatwiają kotu późniejsze trawienie zdobyczy, poza tym ta brutalna zabawa pozwala mu poćwiczyć techniki polowania.

Mamy taką tendencję, żeby nakładać na świat zwierząt nasz system wartości albo wręcz antro-pomorfizujemy je. Myślimy o zwierzętach jak o osobach, tyle, że gorszych - wilk to taka złośliwa kreatura, która wciąż planuje jak pozbawić nas koni i owiec. Ale czy wilk myśli w ten sposób? Jego miejsce w przyrodzie zostało jasno określone, ma zabijać wszystko, co uda mu się upolować, i nie mają na to wpływu wyznawane przez nas wartości. Kiedyś ornitolog z nad Biebrzy powiedział mi: „Mamy sześć wilków, módl się, żeby nie poszły na Białoruś". „Dlaczego?" - zapytałem

- „Bo orły nie przeżyją". Wilk jeśli upoluje trzy jelenie, to jednego zje, a dwa zostawi. W zimie, kiedy wszystko leży zakryte śniegiem i nie ma nic do jedzenia, orły, kruki, kawki, borsuki, żywią się tylko tym, co zostanie z uczty wilka.

Konrad Lorenz bardzo trafnie opisał źródła naszych sympatii i antypatii do niektórych zwierząt. To, co jest nam bliskie - twierdzi ten austriacki laureat Nagrody Nobla - podobne do nas, albo bardziej pożyteczne, waloryzujemy pozytywnie, natomiast to, co jest daleko od naszych ideałów, oceniamy gorzej. Gołąb tak słodko grucha, jest taki milutki i śliczny, króliczek też jest śliczny i sarenka także, a niedobry jest wilk, bo zagryza sarenkę. Nasz sposób oceniania zwierząt ma się jednak nijak do rzeczywistości. „Gdybym miał wybierać symbol pokoju - kontynuuje naukowiec - to wilk byłby znacznie lepszym kandydatem niż gołąb. Bo wilk nie jest agresywny, a gołąb tak".

Wilk przecież zabija inne zwierzęta, a gołąb raczej woli ziarno od dziczyzny.

Kiedy wilk zabija i zjada sarnę, nie mówimy o agresji ale o zdobywaniu pożywienia. Agresja jest pojęciem, które, zgodnie z tym, co mówi nauka, stosuje się do opisania tego, co dzieje w obrębie tego samego gatunku: lew może być agresywny wobec lwa, pies wobec psa, gęś wobec gęsi. Stąd też nawet gołąb-jarosz może być agresywny.

„Co się stanie jeśli zamkniemy dwa wilki w ciasnej klatce?" - pyta Lorenz. Zgodnie z naszą potoczną wiedzą powinny się zagryźć, tymczasem one nie zrobią sobie najmniejszej krzywdy. To nie jest ich zasługa, większość mięsożernych zwierząt ma wbudowany mechanizm ochrony przed agresją wewnątrzgatunkową. Wilki są silne i niebezpieczne, gdyby nie miały tego mechanizmu, najpewniej wymordowałyby się do nogi. Jeśli jeden wilków w czasie walki z innym zaczyna słabnąć, kładzie się i wykonuje pewien ruch sygnalizujący poddanie się, który niejako rozbraja przeciwnika. Ten odchodzi i nie robi mu krzywdy. Gołębie nie są mięsożerne i natura nie przewidziała dla nich ochrony przed agresją. Dwa gołębie pozostawione w takiej samej sytuacji, jak wcześniej wilki, zadziobią się najprawdopodobniej na śmierć. Podobnie zachowają się słodkie króliczki czy milutkie sarenki.

Skoro zwierzęta są tak bardzo podobne do człowieka, to czy nie powinny mieć takich samych praw jak ludzie?

Niektórzy etycy i prawnicy zaczęli się na poważnie zastanawiać nad takim precedensem sądowym: czy jeśli ktoś zabiłby gorylicę Koko, powinien odpowiadać za zabicie zwierzęcia czy za zabicie człowieka? Wyniki obserwacji naukowych powoli zmieniają nasz stosunek do zwierząt. Już od drugiej połowy XIX w. wiele wybitnych postaci kultury anglosaskiej stawało po stronie zwierząt, kiedy u nas o prawach zwierząt nikomu nawet się nie śniło. Dzisiaj w większości krajów zwierzęta są chronione osobną ustawą, w krajach Unii obowiązują określone przepisy, które regulują kwestie hodowli, zwraca się uwagę nie tylko na kwestie ekonomiczne, ale także na to, jak czuje się samo zwierzę, np. krowy czy kury mają prawo do tego, żeby jeden lub dwa dni w tygodniu spędzić na wolnym wybiegu.

Wśród ludzi rośnie świadomość ekologiczna, powstaje coraz więcej inicjatyw, które mają na celu ochronę naturalnych środowisk występowania zwierząt.

Niektórzy zastanawiają się, czy to nie prowadzi do sytuacji, kiedy biedronki staną się ważniejsze od człowieka.

Moim zdaniem, to jest niewłaściwe rozumienie problemu. Ekologia nie zrównuje człowieka i zwierząt w kategoriach ontologicznych, ale w kategoriach funkcjonalnych, traktuje świat zwierząt i świat człowieka jako fragment wielkiego łańcucha zależności, jakim jest przyroda. Po prostu nie wiadomo, co się stanie, jeśli zginą biedronki: czy świat będzie nadal się „odbywał". Gałczyński żartobliwie pisał w wierszu: „po cholerę toto żyje". Skoro jednak te owady są, to znaczy, że po coś są. Doświadczenia kilku ostatnich dziesięcioleci ą, że bezmyślne naruszenie równowagi w ekosystemie prowadzi niejednokrotnie do nieobliczalnych klęsk ekologicznych. Jakiś czas temu na południu Afryki posadzono setki drzew eukaliptusowych z myślą, żeby nie dopuścić do powstania pustyni i przy okazji wzbogacić krajobraz. Tyle tylko, że jedno drzewo eukaliptusowe pochłania dziennie około 300 litrów wody - o czym wtedy nie wiedziano. Drzewa te wysuszyły do ostatniej kropli wszystkie okoliczne rzeki i w miejsce jako tako funkcjonującego ekosystemu - pojawiła się całkowita pustynia, czego właśnie pomysłodawcy chcieli uniknąć. Jeśli nie znasz dobrze wszystkich zależności panujących w ekosystemie - głosi podstawowa zasada ekologów - to lepiej nic w nim nie zmieniaj. A wiele wskazuje, że ich w ogromnej mierze nadal ich nie znamy.

opr. aw/aw



List
Copyright © by Miesięcznik List 01/2009

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama