Zagrożenie, jakie dzisiaj przyszło dla tej najwspanialszej formy przebywania Pana Jezusa wśród nas, jest zawstydzająco prozaiczne. Mianowicie wskutek powtarzających się wizyt złodziejskich w otwartych kościołach, albo i przypadków profanacji, księża zaczęli kościoły zamykać – zauważa w felietonie o. Jacek Salij, dominikanin.
Przez całe moje dorosłe życie mieszkam w domach, w których znajduje się kaplica z Najświętszym Sakramentem. Dużo jeżdżę, ale tak się składa, że co najmniej w co drugim domu, gdzie znajduję gościnę, również mogę nocować – że tak powiem – z Panem Jezusem pod tym samym dachem. Kiedy byłem na Łotwie i odwiedziłem współbraci z Liepai (Lipawy), ojciec przeor, wprowadzając mnie do klasztoru, powiedział mi zaraz na początku: „My jesteśmy tylko dzierżawcami tego domu, może najpierw zaprowadzę ciebie do Właściciela”. I zaprosił mnie do kaplicy.
Jest to zupełnie niesamowity przywilej mieszkać w przestrzeni tej Obecności. Nie zawsze nawet muszę przychodzić do kaplicy, żeby duchowo wejść w przestrzeń Najświętszego Sakramentu. Na przykład kiedy nie mogę uczestniczyć we wspólnych modlitwach brewiarzowych i odmawiam je prywatnie, lubię modlić się półgłosem. Rzecz jasna, z taką manierą nie pójdę do kaplicy, modlę się wtedy u siebie, ale pamiętam wtedy zarazem, że zaledwie kilkanaście metrów dzieli mnie od Najświętszego Sakramentu.
Dokładnie w tym punkcie ukształtowało się moje stanowcze „nie” wobec wszelkiego majsterkowania w wierze. Podczas studiów teologicznych raz po raz natrafiałem na wypowiedzi różnych liturgicznych archeologów, którzy z wielką pewnością siebie krytykowali adorację Najświętszego Sakramentu, święto Bożego Ciała, procesje eucharystyczne, itp. Swojego czasu wiele krzywdy mi wyrządzili ci ludzie, i niestety, całemu Kościołowi.
Schizofreniczna sytuacja, kiedy jednocześnie pielęgnowaliśmy tradycyjny kult eucharystyczny i przez różnych przemądrzałych teologów byliśmy nastawiani przeciwko niemu, mogła się skończyć różnie. Bogu dziękować, ostatecznie chyba wzrosło we mnie zrozumienie dla tego bezcennego duchowego skarbu, jakim jest eucharystyczna obecność Pana wśród swojego ludu. Zapewne inaczej by się to skończyło, gdybym nie widział codziennie tak wielu ludzi, którzy przychodzą przed tabernakulum, ażeby się tu umocnić, napełnić pokojem, znaleźć pociechę, odnowić nadzieję.
Zagrożenie, jakie dzisiaj przyszło dla tej najwspanialszej formy przebywania Pana Jezusa wśród nas, jest bardziej radykalne, a zarazem zawstydzająco prozaiczne. Mianowicie wskutek powtarzających się wizyt złodziejskich w otwartych kościołach, albo i przypadków profanacji, księża zaczęli kościoły zamykać. Rozwiązywanie problemów po najmniejszej linii oporu rzadko jest najlepszym wyjściem z kłopotliwych sytuacji. W tym przypadku, zamknięcie kościoła chroni może przed złodziejami, ale zarazem odcina wiernych od niezwykle ważnego źródła żywej wiary. Jest to wielka krzywda wyrządzona nawet tym, którzy w ogóle nie mieli zwyczaju choćby tylko od czasu do czasu wpadać do pustego kościoła na krótką modlitwę. Wielu z tych ludzi miało w każdym razie świadomość, że coś takiego jest możliwe – i w końcu jednak czasem z tej możliwości korzystali.
W niektórych kościołach otwarta jest przynajmniej kruchta, z której przez oszklone drzwi widać tabernakulum. Dobre i to, jednak prawdziwe pogrążenie się w adoracji jest w tych warunkach praktycznie niemożliwe. W kruchcie jest za ciasno, zbyt ruchliwie, nie ma tej intymności, jaką można znaleźć po wejściu do kościoła. Anonimowa kobieta, cała pogrążona w modlitwie, której widok tak istotnie przyczynił się do nawrócenia świętej Edyty Stein, w kruchcie nie mogłaby modlić się tak intensywnie. Nawet psychologicznie biorąc, nie są to pełne odwiedziny, jeśli otwarto przede mną tylko przedsionek.
Najbardziej zawstydza to, że to nie wrogowie Kościoła ograniczają życie wielu naszych świątyń tylko na czas nabożeństw. Co najbardziej zdumiewa: Decyzje o takim zamykaniu kościoła podejmują ludzie, którzy sami mają nieraz w swoich domach kaplicę i powinni coś wiedzieć z własnego doświadczenia, jak wielkim darem jest możliwość przyjścia przed Najświętszy Sakrament o każdej porze dnia.
Jeszcze raz przypomina mi się Łotwa. Odwiedziłem tam wprawdzie tylko dwa miasta, oba historycznie protestanckie, Lipawę i Rygę, za to w obu tych miastach nawiedziłem dosłownie wszystkie katolickie kościoły. Wszystkie były otwarte, w każdym ktoś się modlił, w katedrze ryskiej modliło się kilkanaście osób. W każdym z tych kościołów natychmiast po wejściu zauważało się człowieka, który nad nim czuwał. Siedział on zazwyczaj przy jakimś stoliku z książkami, a jeden rzut oka wystarczył, żeby się zorientować, że chodzi tu nie tyle o handel, co o apostolstwo za pomocą książki. Ktoś mi powiedział, że to czuwanie nad otwartym kościołem zazwyczaj biorą na siebie panie z Legionu Maryi.
Serce podskakiwało mi z radości, że w protestanckiej Łotwie katolicy tak dbają o to, żeby ich kościoły były otwarte. Otwarty kościół, w którym przechowywany jest Najświętszy Sakrament, to nie dające się przecenić miejsce duchowego odrodzenia, uzdrowienia i pogłębienia.