Dlaczego krzyż jest coraz mniej chętnie widziany w przestrzeni publicznej?
„Nie rozumiem, jak może przeszkadzać komuś krzyż lub ktoś, kto umarł, mówiąc: «Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią» i prosząc o szacunek” — gorzko stwierdził niedawno hiszpański kardynał Eduardo Martínez Somalo.
Krzyż w przestrzeni publicznej nie jest dzisiaj mile widzianym znakiem. Ba, nie będzie chyba żadną przesadą stwierdzenie, że to najmocniej ocenzurowany ze wszystkich współczesnych symboli, jakimi posługuje się ludzkość. A z całą pewnością o wiele bardziej niż muzułmański półksiężyc, żydowska gwiazda Dawida, buddyjskie koło Dharmy czy nawet komunistyczny sierp i młot.
Ilekroć zaś słyszę o kolejnych przypadkach usuwania krzyży z miejsc publicznych, tylekroć przypomina mi się historia opisana przez Gilberta K. Chestertona w jego głośnej książce „Kula i krzyż”. Otóż, pewien człowiek tak obsesyjnie nienawidził Krzyża, że zaczął go dostrzegać wszędzie - w ramie własnego łóżka, w poprzeczkach krzeseł, w przydrożnym płocie, na rozstajach dróg. Porąbał więc własne meble i spalił dom, bo krokwie także składały się z krzyży. W końcu oszalał, kiedy zobaczył, że i jego ciało z rozłożonymi rękami, układa się w tak znienawidzony przezeń znak...
Problem wielkości złotówki
Alergiczne reakcje na Krzyż nie są oczywiście czymś niezwykłym w historii ludzkości - że przypomnę tylko antyreligijną histerię czasów rewolucję francuskiej czy też goebbelsowską propagandę głoszącą, że Krzyż musi upaść, aby hitlerowskie Niemcy „mogły żyć”. Od prawie czterdziestu lat mamy jednak do czynienia z zupełnie wyjątkową, gigantyczną „pełzającą” rewolucją antyreligijną. Ktoś powie - jak to, przecież od dawna na Zachodzie nie ma już krwawych prześladowań religijnych. I słusznie, bo dzisiejsza rewolucja odbywa się w „białych rękawiczkach” - kiedyś były gułagi, obozy koncentracyjne i barki na Sekwanie, dziś z nawiązką rekompensuje je bezkrwawy terror politycznej poprawności.
Symbole religijne znikają więc z przestrzeni publicznej w tempie zastraszającym, przy ogólnej jeśli nie akceptacji - to na pewno coraz większej obojętności Europy wstydzącej się coraz bardziej swoich chrześcijańskich korzeni. Czy ktoś zastanawiał się np. dlaczego na karetkach pogotowia ratunkowego nie ma już znaku krzyża? Tak, tak, nie ma — kilka lat temu zastąpiony został przez „star of life” - symbol węża Eskulapa. Bo taki jest ponoć ogólnoświatowy trend. No właśnie - trend... Albo czy ktoś jeszcze pamięta o zamieszaniu, jakie trzy lata temu wywołał krzyżyk wielkości dziesięciopensówki na szyi Nadii Eweidy — stewardessy linii lotniczych British Airways, która została wysłana przez swoich szefów na bezterminowy urlop z powodu odmowy jego zdjęcia? Dziś na podobne przypadki reagujemy najwyżej zrezygnowanym machnięciem ręki...
Coraz mniejsze emocje towarzyszą też, ciągnącej się od kilkulat sprawie trzymetrowego krzyża z rezerwatu Mojave w Południowej Kalifornii, postawionego tam w 1934 r. ku czci ofiar I wojny światowej. Amerykańskie Stowarzyszenie Swobód Obywatelskich (ACLU) cały czas domaga się jego usunięcia, ponieważ znajduje się na ziemi należącej do rządu, co ma naruszać konstytucyjny rozdział religii od państwa. ACLU żąda także od władz wystawienia pomnika „niezawierającego sekciarskiego symbolu religijnego”. Finał tej sprawy wkrótce przez amerykańskim Sądem Najwyższym.
Niewielu nominalnych chrześcijan stać byłoby dziś na równie nieprawomyślne słowa, jak te, które wypowiedział jeden z ortodoksyjnych rabinów Rzymu Itzkhak Hazan, komentując decyzję sądu miasta Aquila, nakazującego zdjęcie krzyży ze ścian w miejscowej szkole: „Nie sądzę, aby usunięcie krzyża ze szkół było posunięciem rozsądnym. Jako Żyd i rabin, to oczywiste, osobiście mogę czuć pewne niezadowolenie w związku z obecnością krzyża, ale nie jest uczciwe czynienie z tego problemu powszechnego” - oświadczył Hazan, dodając, że takie wyroki są „rasizmem w drugą stronę”.
Widzimisię sprzątaczki
Najradykalniejsza krucjata przeciwko symbolom religijnym ma jednak dzisiaj bez wątpienia miejsce w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Rządy tamtejszych państw szykują się bowiem do wprowadzenia drakońskich — nawet jak na współczesne warunki cywilizacyjne — rozwiązań prawnych regulujących obecność Krzyża w przestrzeni publicznej.
Rządzący krajem Cervantesa socjaliści planują usunięcie wszelkich symboli religijnych - krzyży, wizerunków świętych, szopek bożonarodzeniowych itp. — ze szpitali, internatów, szkół państwowych, żłobków, koszar wojskowych, a także rezygnację z ich używania w czasie pogrzebów i uroczystości państwowych. Minister sprawiedliwości Francisco Caamańo zapowiedział już, że socjalistyczny rząd chce „stworzyć przestrzeń publiczną neutralną religijnie”. A przecież ostateczny projekt ustawy „o wolności religijnej i wolności sumienia” i tak jest łagodniejszy od pierwotnej wersji, zakładającej, że z miejsc publicznych usunięte zostaną również symbole religijne należące do dziedzictwa hiszpańskiej kultury. Co więcej, niektórzy członkowie socjalistycznego rządu domagali się nawet, by krzyże zniknęły także z wież i ścian zewnętrznych kościołów!
Poważne zmiany prawne szykują się również na Wyspach Brytyjskich. Przygotowywana właśnie w Londynie ustawa „równościowa” zakłada, że jeśli krzyż czy inny symbol religijny znajdujący się na terenie instytucji kościelnej urazi lub będzie „nękać” któregokolwiek z pracujących tam ateistów czy wyznawców innej religii, będzie musiał zostać usunięty. Projekt ustawy definiuje przy tym „nękanie” jako „zachowanie mające na celu lub skutkujące naruszeniem ludzkiej godności lub stwarzające, wrogie, poniżające lub obrażające otoczenie”. W rezultacie takiego zapisu to nie ateista będzie musiał udowodnić, że krzyż go obraża, ale pracodawca, że tak nie jest. „Jeśli sprzątaczka będąca ateistką uzna krzyż za obraźliwy, prawnie nie będzie żadnych podstaw obrony przeciw oskarżeniu o nękanie” — ocenił propozycję rządu ks. Andrew Summersgill, sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Anglii i Walii.
Jak po zarazie
Sposób, w jaki traktuje się dziś symbole religijne, najtrafniej określił chyba ojciec Jacek Salij, mówiąc, że zostały one po prostu świadomie w sferze publicznej „wydezynfekowane”. „Sądzę, że słowo to dobrze podkreśla „okropność” tego „zła”, jakim jest religia i jej najmniejsza nawet obecność w życiu publicznym” — napisał z przekąsem dominikanin w swoje książce „Wybierajmy życie”. Jego zdaniem dzieje się tak, ponieważ „w społeczeństwie światopoglądowo wielorodnym - ten argument jest powtarzany najczęściej - przestrzeń publiczna powinna być światopoglądowo neutralna”.
Tylko, czy taki postulat jest w ogóle możliwy do realizacji? Bo czy - przykładowo - skrajnie laicka Francja jest rzeczywiście neutralna światopoglądowo? Kiedy francuski rząd wprowadzał ustawę zakazującą noszenia ostentacyjnych symboli religijnych w szkołach państwowych, zaprotestowała nawet zwykle bardzo poprawna politycznie Helsińska Międzynarodowa Federacja Praw Człowieka (IHF). „Nacisk, z jakim państwo francuskie promuje laickość sprzeciwia się zasadzie neutralności, do której przywiązanie to państwo deklaruje” —głosił komunikat IHF.
Owa źle rozumiana poprawność politycznej oraz nadgorliwe i mylne interpretowanie praw mniejszości sprowadza się w istocie rzeczy do jednego: „Aby osiągnąć pluralizm i prawdziwą demokrację, trzeba usunąć element pluralizmu, jakim jest katolicyzm lub nie uszanować większości, jaką stanowią wierzący” — celnie zauważył wspomniany już na wstępie kard. Eduardo Martínez Somalo. I to jest właśnie główny cel antykrzyżowców na najbliższe lata. Świetnie widać to na przykładzie tegorocznej walki o krzyże w Boston College - jezuickiej uczelni w Newton, w amerykańskim stanie Massachusetts. Choć 70 proc. studiujących tam osób stanowią katolicy, a symbole chrześcijańskie mają przypominać o katolickiej misji uczelni, to niewielka grupa kadry naukowej zażądała ich usunięcia. Ich zdaniem szkoła okazała się „nieczuła” wzglądem ludzi innych wyznań, a symbole religijne „są sprzeczne z duchem i literą dyskursu intelektualnego”...
opr. mg/mg