Siła i piękno wiary

Czy postęp techniczny i wiara stoją w sprzeczności? A może relacja między nimi wygląda zupełnie inaczej, niż wskazują pozory?

Coraz częściej przekonujemy się, że telewizor lub komputer stają się dziś ważniejsze od Biblii, mają zdecydowanie większą siłę oddziaływania i kształtowania poglądów. Czy wobec tego nie jest tak, że idea postępu — coraz mocniej tworzona poza przestrzenią Boga i w opozycji do sił natury — nie wymaga korekty?

Niespełna pół wieku temu, w 1965 r. Gordon E. Moore w artykule opublikowanym w czasopiśmie „Electronics” stwierdził, że „stopień masowo wytwarzanych układów scalonych, czyli ekonomicznie optymalna liczba zawartych w nich tranzystorów, od powstania prototypowego mikrochipu sześć lat wcześniej, podwajała się co roku. Następnie sformułował śmiałą tezę, że tak wysokie tempo rozwoju utrzyma się przez następne dziesięć lat” (por. J. Garreau, Radykalna ewolucja. Czy człowiek udoskonalony przez naukę i technikę będzie jeszcze człowiekiem? Wyd. Prószyński i S-ka b.r.w., s. 55 i n.). Prof. Caltechu, ze znanej amerykańskiej uczelni technicznej Carter Mead, nazwał to „prawem Moore'a”. Prawo to okazało się zbyt nieśmiałe, nieuwzględniające faktycznego tempa postępu naukowego i technicznego. Już w 2002 r. wraz z wprowadzeniem na rynek układu scalonego z miliardem tranzystorów — dokonało się 27-krotne podwojenie. Inaczej mówiąc, dokonał się wzrost w świecie realnym wytwarzanej wartości ponad 100 milionów razy w ciągu niespełna pół wieku. Jest to przykład tzw. wzrostu eksponencjalnego, czyli wykładniczego.

Jeszcze inaczej opisując zaktualizowane prawo Moore'a, można zauważyć, że to, co stanowiło w czasach formułowania przez niego owego prawa, potencjał obliczeniowy superkomputera wojskowego Stanów Zjednoczonych, dziś stanowi potencjał obliczeniowy dobrego telefonu czy zegarka elektronicznego.

Postęp naukowo-techniczny

To tylko jeden z aspektów zjawiska, które nie bez racji nazywamy rewolucją naukowo-techniczną. Jest to rewolucja, w której dominującą rolę odgrywa wiedza zdobywana w procesie nauki i wytwarzania. Główne pola tej rewolucji to obszar wspomnianej informatyki, a także obszar biotechnologii.

Pierwszy tworzy wręcz nowy typ społeczeństwa i nowy typ cywilizacji. W jego centrum znajduje się nowoczesna technika i technologia, która była i pozostaje sztucznym wytworem człowieka. Początkowo miała służyć ujarzmieniu sił natury, uwolnić człowieka od naturalnych ograniczeń i zależności. Dzisiaj staje się narzędziem w tworzeniu i modyfikacji nie tylko przyrody, ale zmienia też samego człowieka. Podporządkowuje go maszynie, uzależnia lub jak kto woli — alienuje.

Technika, wyraz postępu, która miała uwolnić człowieka od zbędnych i krępujących ograniczeń natury, staje się dzisiaj oprócz Boga i natury trzecią siłą, której człowiek jest podporządkowany. Jest to siła bardzo ekspansywna — technika bowiem, wkraczając we wszystkie dziedziny życia człowieka, stara się wypełnić lukę, która powstała w wyniku kryzysu wartości moralnych i religijnych.

Coraz częściej przekonujemy się, że telewizor lub komputer stają się dziś ważniejsze od Biblii, ma zdecydowanie większą siłę oddziaływania i kształtowania poglądów. W dobie kryzysu autorytetów autorytet mediów, zwłaszcza elektronicznych, staje się wręcz absolutny.

Ostatnie tygodnie przynoszą bardzo ciekawe i dramatyczne poniekąd dyskusje związane z problemem zmiany płci. Oczywistość zdaje się jasno pokazywać bałamutność sformułowania „zmiana płci”. Przecież to, co jest prezentowane jako zmiana płci, jest tylko zmianą powierzchowną, korektą czy zamianą (mniej lub bardziej udolną) zewnętrznych cech płciowych. Przeciwko pojęciu zmiany płci protestuje rzetelna nauka, wiedza biologiczna w ogólności, genetyczna w szczególności. To wszystko jednak staje się nieistotne, nieważne. Wszak w internecie pisali „o zmianie płci”. Przecież w telewizji mówili, że ktoś „zmienił płeć”.

Postęp naukowo-techniczny zmienia zatem kategorię prawdy, jej obiektywności. Zamiast prawdy i jej wiarygodności liczy się naprawdę informacja, która ma określoną wartość rynkową, wedle kryteriów popytu ustalonych przez rynek odbiorców.

Treści trudne, treści szukające prawdy, podejmujące próbę zmierzenia się z meandrami zawiłej rzeczywistości są odrzucane i zastępowane treściami uznanymi za wygodne.

Są oczywiście ludzie, którzy są zafascynowani zachodzącymi przemianami. Wskazują, że postęp jest nieuchronny i że jest błogosławieństwem. Jest dobry, gdyż powoduje istotne przekształcenia wielu obszarów rzeczywistości. Zmienia charakter relacji międzyludzkich, a przez to społeczeństwo i politykę. Decyduje w sposób istotny o zmianie w myśleniu o człowieku.

Dla zwolenników postępu naukowo-technicznego ten „ruch do przodu” generuje nowe społeczeństwo, nową cywilizację, nowy światopogląd. Dlatego uważają oni, że istnieje dziś zapotrzebowanie na nową filozofię, a także nową religię. Nowość powinna, ich zdaniem, dotyczyć zwłaszcza dwóch kwestii — wizji człowieka i wizji etyki. Takich norm, by można je było stosować do rozwiązywania dylematów nieznanych w społeczeństwie przedinformacyjnym. Więcej, chodziłoby o stworzenie nowej moralności.

Entuzjaści postępu naukowego i technicznego, domagają się zmian wizji człowieka i moralności. Uważają, że tak być powinno, gdyż postęp jest nieuchronny i jednoznacznie dobry.

Pułapki idei postępu

Warto jednak zwrócić uwagę na pewne pułapki idei postępu. Każdy właściwie postęp ostatnich dziesiątków lat był opisywany za pomocą rewolucji przymiotnikowej. Pod tym pojęciem rozumiem takie sformułowania, jak rewolucja oświeceniowa, rewolucja socjalistyczna, rewolucja kulturowa, rewolucja obyczajowa, czy wreszcie rewolucja naukowo-techniczna.

Pojęcie „rewolucji” bardzo mocno odnosi się do wizji dziejów zaproponowanej przez Hegla.

Jest to wizja bardzo uproszczona, zakładająca, że to, co oferuje nam rewolucja, jest niezbywalnie lepsze w stosunku do tego, co ta rewolucja zastała i zwalcza. Rewolucja ma zatem jeden wymiar, jeden kierunek — przyszłość, to, co lepsze. Można powiedzieć, że rewolucja wyraża wiarę w to, że nasze jutro jest zawsze lepsze od naszego dziś, ale zawsze też jest gorsze od tego, co przyniesie nam pojutrze.

Każda z wymienionych wyżej rewolucji oferowała zawsze dobrodziejstwa jutra, które nieskończenie przewyższą marność czasu obecnego. Rewolucja oświeceniowa proponowała budowę nowego świata — świeckiego, zbudowanego na wartościach wolności, równości i braterstwa. Rewolucja socjalistyczna rozkułaczała świat i oferowała raj społeczeństwa bezklasowego. Rewolucja obyczajowa wyrywała z ciasnego gorsetu etyki seksualnej,  dając w to miejsce wolność użycia ciała i wolność użycia drugiego człowieka dla zaspokojenia własnych potrzeb. Rewolucja naukowo-techniczna oferuje nam nowy świat i nowego człowieka, o nowych sposobach komunikacji, człowieka, który sklonowany czy zdigitalizowany będzie żył wiecznie.

Oczywiście, historia ukazuje fałsz tych propozycji, ich miraż, charakter narkotyzujący. Oświecenie stało się między innymi mrokami terroru wobec ludzi wierzących, socjalizm rozkułaczył klasy społeczne, by stworzyć nową klasę panów obsługiwaną przez nowy gatunek homo sovieticus. Rewolucja obyczajowa wciąż zbiera swoje żniwo w bezprzykładnym manipulowaniu człowiekiem, traktowaniu go jako przedmiot użycia.

Rewolucja naukowo-techniczna... Cóż, w wyniku tej rewolucji człowiek został sprowadzony do roli materiału biologicznego, komunikacja za pomocą SMS-ów czy emotikonów zastępuje sferę spotkania i obecności dla drugiego człowieka.

Może zatem nie jest tak, że rewolucja to postęp w kierunku lepszego dobra, w kierunku wartości?

Pytania te nabierają większej siły, gdy uświadomimy sobie, że każda z tych rewolucji zniszczyła i niszczy wizję człowieka. W rewolucji oświeceniowej, człowiek został sprowadzony do roli wyłącznie rozumu i poznania doświadczalnego. W rewolucji komunistycznej człowiek jako jednostka przestał się liczyć, decydujący stał się kolektyw. W rewolucji obyczajowej, albo seksualnej, człowiek został zredukowany do ciała traktowanego jak towar użycia, albo też do popędu kierującego tym popytem na ciało ludzkie. W rewolucji naukowo-technicznej człowiek zostaje zredukowany do paczki genów albo do strumienia informacji.

Czy zatem nie jest tak, że współcześnie lansowany postęp trochę zagraża samemu człowiekowi? Czy nie jest tak, że idea postępu — coraz mocniej tworzona poza przestrzenią Boga i w opozycji do sił natury — nie wymaga korekty?

Wiara jako korekta postępu

Pod wpływem wizji postępu jako nieuchronnie dobrego procesu, a zarazem procesu, który dość mocno redukuje człowieka, czyniąc z niego istotę jednowymiarową, warto się zapytać: czy w nowej rzeczywistości postępu zmianie ulega również prawda o osobie ludzkiej? Czy przemiany technologiczne i społeczne faktycznie spowodowały także zmianę istoty człowieka? Czy człowiek postrzegany dziś niemal wyłącznie jako rezultat jedynie ewolucji przyrody — ma teraz być uważany za produkt ewolucji urządzeń?

Czy w takiej wizji człowieka mieści się temat cierpienia?

No właśnie, temat cierpienia... Wielki nieobecny temat w projektach rewolucji szczęścia. Wielki nieobecny temat człowieczy w projektach postępu, traktujących człowieka jako wyłącznie rozum oświecony, jako cząstkę kolektywu, jako libido kierowane przyjemnością, jako produkt poddany biotechnologii czy jako wiązka bitów.

Tymczasem cierpienie jest obecne. Kolejne rewolucje przypominają niezwykle dosadnie o jego istnieniu. Od cierpienia ofiar terroru Wielkiej Rewolucji Francuskiej, poprzez cierpienia łagierników — ofiar rewolucji bolszewickiej, po cierpienie zdefektowanych ofiar eksperymentów biotechnologicznych czy ofiar ludzi zanurzonych bez reszty w świecie wirtualnym kosztem realnego.

To także dlatego potrzebna jest wiara. Wiara, która nie kreśli wizji postępu, ale proponuje rozwój człowieka, wskazując na jego przeznaczenie.

Fakt, że człowiek jest osobą, a zatem kimś nieporównywalnie więcej niż sam rozum, samo ciało czy sama struktura genów, określa to, że człowiek jest istotą racjonalną i wolną, ale także zdolną do przekraczania własnych ograniczeń. Ma także możliwość stawiania (rozpoznawania) celu i jego realizacji. Wszystko to wyróżnia zdecydowanie człowieka spośród innych stworzeń. Nakłada też obowiązek formowania własnych postaw życiowych, stosownie do potencjału osobowego. Jest też znamieniem dojrzałości, gdyż człowiek dojrzały reflektuje nad sensem własnego życia, nad celem swoich wysiłków i zamierzeń. Dla człowieka religijnego sfera tego celu i jego autorstwo pozostają w ścisłym i bezpośrednim związku z Bogiem. Czytelne stają się wówczas słowa św. Pawła: „Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna (...) Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał — tych też usprawiedliwił, obdarzył chwałą” (Rz 8, 29—30).

Zarówno Pismo Święte, Tradycja Kościoła, jak i współczesne nauczanie Magisterium nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że kresem ludzkiego przeznaczenia jest sam Bóg i wspólnota osobowa z Nim. „Bóg bowiem stworzył nas, byśmy Go poznawali, służyli Mu, miłowali Go, i w ten sposób doszli do raju. Szczęście czyni nas «uczestnikami Boskiej natury» (2 P 1, 4) i życia wiecznego [por. J 17, 3]. Wraz z nim człowiek wchodzi do chwały Chrystusa (por. Rz 8, 18) i do radości życia trynitarnego” (Katechizm Kościoła Katolickiego nr 1721). Charakter wielu wypowiedzi biblijnych na ten temat jest przy tym tak dobitny, że mają one znamię świadectwa.

Właśnie owe świadectwa określają  rzeczywistość trwałej wspólnoty z Bogiem w kategoriach „widzenia” (por. 1 Kor 13, 12; 1 J 3, 2; Ap 7, 9—16; 22, 4). Jednak z danych Objawienia wynika jednoznacznie, że przeznaczenie człowieka do bezpośredniego oglądania Boga należy do sfery nadprzyrodzonej, to jest do poziomu, do którego tylko sam Bóg może wynieść człowieka. Tak więc treść przeznaczenia jest w jak najbardziej ścisłym tego słowa znaczeniu — nadprzyrodzona.

Obiektywny finalizm ludzkiego życia w postaci trwałej wspólnoty z Bogiem nie wyczerpuje misterium przeznaczenia. Pozostaje przecież jeszcze aspekt subiektywny — podmiotowy. Jest nim przede wszystkim miłość do Boga i udział w Jego miłości. Oznacza to, że chrześcijańska egzystencja jest ukierunkowana na miłość, która jest wartością najistotniejszą. Dodatkowo, przy tym zetknięciu się ludzkiej miłości z Bogiem, który jest Miłością, dokonuje się całkowite wyniesienie ludzkiego bytu. Nie oznacza to zniweczenia naturalnej struktury bytowej osoby, ale nadanie zupełnie nowej relacji do rzeczywistości.

Pytanie o cierpienie

I w tym właśnie miejscu pojawia się dramat i tajemnica cierpienia. Ono jest ideowo nieobecne w ideologiach postępu. Ono jest natomiast obecne jako wielki temat w przestrzeni wiary, ale tu wydaje się być szyderstwem.

Jak bowiem pogodzić prawdę o przeznaczeniu człowieka do widzenia Boga, do życia z Nim w chwale, jak pogodzić owo ukierunkowanie ludzkiego życia na miłość z cierpieniem?

To jest odwieczne pytanie człowieka cierpiącego, człowieka, który nie uległ pokusie naiwnej ideologii postępu, ale oddając się przeznaczeniu — doznaje ucisku cierpienia.

To odwieczne pytanie uszczegółowione zostaje na szereg innych. Najbardziej dramatyczne z nich to pytanie o milczenie Boga.

To przecież w obliczu doświadczanego zła i cierpienia wzywamy Boskiej pomocy, a wówczas niejednokrotnie wydaje się nam, że Bóg milczy. Pytanie o milczenie Boga, pytanie o Jego obecność rozlegało się bardzo donośnie w XX w., tworząc tzw. teologię po Auschwitz czy teologię po Kołymie.

To właśnie w tych przestrzeniach życia pojawiało się uderzające podobieństwo współczesnego milczenia Boga z tym milczeniem, które kryło się w tajemnicy Wielkiego Piątku. Tamto milczenie ukazywało bez słów ogrom tajemnicy Krzyża. Historia Jezusa Ukrzyżowanego pokazywała i pokazuje, do czego prowadzi ludzka złość, bezwzględność, zaślepienie, ograniczenie i niewierność. Dlatego Jezus wołał: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Swój ból z powodu zła sięgającego tak radykalnie i tak niszcząco Zbawiciel wyraził słowami psalmu: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15, 34). Odpowiedź Boga przyszła nie w słowach, ale w czynie Zmartwychwstania.

Wiara nie pokazuje nam, że cierpienie samo w sobie ma sens. Nie ma, jest destrukcyjne. Ale człowiek swoim życiem może nadać mu jakiś sens. Człowiek wierzący szuka religijnego sensu cierpienia. To są bardzo osobiste poszukiwania i bardzo indywidualne odkrycia sensu.

Bywa zatem i tak, że człowiek zmiażdżony cierpieniem odnajduje głębszą duchowo formę własnego istnienia. Cierpienie mija, ale to, co stało się udziałem człowieka cierpiącego, pozostawia trwały ślad. Coś się w człowieku wskutek cierpienia może zmienić i wykrystalizować. Staje się on wówczas mniej egoistyczny, bardziej wrażliwy na drugich.

Przeznaczenie do chwały. Zaangażowanie w to przeznaczenie całej osoby ludzkiej, jej władz, jej wymiaru osobistego i wspólnotowego. W tym zaangażowaniu uwzględnienie trudnej prawdy o cierpieniu, które przemienia człowieka. To wszystko są składowe rozwoju osoby ludzkiej. To program nieco inny od postępu człowieka.

Dlatego każdego roku na drogę Wielkiego Postu wkraczają ci, którym zależy na rozwoju własnego człowieczeństwa, niezależnie od tego, co dyktuje postęp — duch czasu.       

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama