Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (44/99)
Media przemieniły politykę w spektakl. Pola bitewne, sale konferencyjne, drogi pełne uchodźców, tłumy demonstrujące na ulicach, twarze polityków i ich gesty - to wszystko znajdziemy na ekranach telewizorów, w Internecie i w kolorowych pismach. Obraz wysuwa się na pierwszy plan, staje się ważniejszy od słów. Jeśli słowa przebijają się do świadomości mas, to skrócone do haseł, sloganów, anegdotycznych powiedzonek. W ten sposób wszechobecna polityka staje się zarazem polityką ukrytą. Pod tym, co widoczne i atrakcyjne, ukrywa swoją istotę. Przestrzeń, w której rozgrywa się polityka, zamknięta jest między dwiema definicjami. Pierwsza polityką nazywa działania ukierunkowane na zdobycie i utrzymanie władzy. Według drugiej definicji polityką są działania na rzecz rozwoju, pomnażania i utrzymania dobra wspólnego. Łatwo zauważyć, że polityka to proces, a nie jakiś stan, polityka to zmiany. Trudniej dotrzeć do rozmaitości zmian, które sumują się nieustannie. Są cykle zmian politycznych o przyspieszonym rytmie, są i powolne. Budżet państwa, podobnie jak doroczne zebrania akcjonariuszy, ma rytm zgodny z cyklem produkcyjnym w rolnictwie, bardziej jednak pospieszny niż ten, który wyznaczają kadencje parlamentarne czy prezydenckie. Swoisty rytm narzucają zmiany technologiczne, a w szczególności zmiany techniki wojskowej. Pojawienie się nowej generacji broni oznacza zawsze zagrożenie - istnieje potrzeba wypróbowania nowości i zużycia zapasów przestarzałych narzędzi zniszczenia. Najpowolniejsze i najbardziej doniosłe zmiany zachodzą w ludziach, wiążą się one z edukacją, losami karier osobistych konkretnych jednostek, a przede wszystkim z wymianą pokoleniową - wyborców i polityków, żołnierzy i dowódców. Osobliwa sytuacja Polski polega m.in. na tym, że leży w strefie podwójnego oddziaływania procesów o różnym rytmie. Na Zachodzie dominują rytmy rocznych budżetów, szybkich zmian technologicznych, demokratycznej wymiany władz według upływających kadencji. Na Wschodzie wszystko idzie wolniej, a głównym regulatorem rytmu jest biologia - starzenie się przywódców, ustępowanie pokoleń wychowanych w komunizmie i ateizmie i pojawianie się pokoleń ukształtowanych przez postkomunistyczną biedę, wpływ zachodnich mediów, gospodarczego chaosu, nowych nawróceń religijnych, chrześcijaństwa wschodniego i zachodniego, islamu, sekt. Polska musi dostosowywać się do dwu różnych szybkości istnienia, zmienności bytów - stąd wyjątkowo trudno utrzymać jedną koncepcję polskiej polityki, w tym też źródło napięć na liniach Moskwa-Warszawa i Mińsk-Warszawa. Te napięcia mniej zagrażają podstawowym kwestiom polskiej racji stanu, bardziej pracy ewangelizacyjnej na terenach dawnego Związku Radzieckiego. Polacy stanowią tylko część działającego na tych obszarach duchowieństwa katolickiego, tak jak katolicy polskiego pochodzenia są jedynie częścią tamtejszego Kościoła. Mimo to zarówno władze Rosji i Białorusi, jak i związana zawsze z ideą państwa Cerkiew prawosławna od czasu do czasu reagują tak, jakby istniała ciągłość między polską polityką wschodnią a ewangelizacyjnym trudem polskich kapłanów na Wschodzie. Czy w tej sytuacji nie należy ostrożniej formułować polskich ocen konfliktu na Kaukazie? Ten konflikt ma także wiele poziomów: władza centralna przeciw terrorowi separatystów, imperium przeciw małym narodom peryferiów, społeczność prawosławna przeciw społeczności islamskiej, silny przeciw słabemu. Rosyjska obecność wojskowa na tamtych terenach ma dwustuletnią historię i na wygaśnięcie konfliktu oceny i zabiegi zewnętrzne będą miały niewielki wpływ, tu trzeba zmian świadomości w samej Rosji. A także po stronie islamu, co wydaje się nawet trudniejsze.
Piotr Wojciechowski