Jugosławia: początek końca reżimu?

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (22/2000)

W nocy z 17 na 18 maja policja zajęła budynek niezależnej telewizji Studio B, wspierającej opozycyjną partię Vuka Draszkovicia. Wkrótce zamilkły niezależne radiostacje. Podobny los spotkał redakcje antyreżimowych gazet. Nieco wcześniej trzydziestotysięczny tłum, skandujący hasło: „Miloszević do Hagi”, zaatakowały zmilitaryzowane oddziały serbskiej policji. Następnego dnia belgradczycy znowu wyszli na ulice. W odpowiedzi Miloszević zapowiedział delegalizację niezależnego związku studentów. Czy to początek końca reżimu, którego nie zdołały pokonać nawet samoloty NATO?

Sceptycy twierdzą, że wręcz przeciwnie: Miloszević zaatakował przecież tuż po powrocie z Moskwy swojego ministra spraw zagranicznych, któremu obiecano tam poparcie i kredyty, a to znaczy, że czuje się pewnie. Belgradczycy natomiast już demonstrowali przeciwko Slobo tygodniami i skończyło się to czystkami etnicznymi w Albanii. Miloszević się nie podda — broni przecież nie tylko władzy, ale przede wszystkim prywatnej własności, którą stała się dla niego „sprywatyzowana” przez rodzinę i znajomych Serbia.

Optymiści przypominają, że obecna sytuacja jest zupełnie inna: cywilizowany świat uważa Miloszevicia za przestępcę (podczas poprzednich manifestacji opozycji był dla Zachodu „partnerem z Dayton”), zmęczone sankcjami i biedą społeczeństwo ma dosyć tyranii „familii” i związanych z nią oligarchów i poprze opozycję. Represje wobec mediów to raczej przejaw słabości niż siły reżimu. Slobo może liczyć wyłącznie na Rosję. Postawa Rosji wobec Jugosławii rzeczywiście ma kluczowe znaczenie dla dalszego rozwoju wydarzeń. Jej stanowisko podczas wojny o Kosowo było aż nadto jednoznaczne. Ale czy rosyjskie poparcie dla Serbii oznacza automatycznie poparcie dla Miloszevicia? Czy w obecnej sytuacji, zabiegający o zachodnie kredyty i inwestycje w Rosji, Wladimir Putin rzeczywiście może sobie pozwolić na bezwarunkowe poparcie dla reżimu? Czy stać go na finansowe wsparcie dla jugosłowiańskiej dyktatury?

Trudno sobie wyobrazić, by pragmatyczny rosyjski prezydent, któremu właśnie — choć z trudem — „wybaczono” wojnę w Czeczenii, zechciał ryzykować starcie z Zachodem, nieuniknione, gdyby zaangażował się w obronę belgradzkiego despoty. Tym bardziej że zmiana władzy w Jugosławii nie oznacza raczej zerwania tradycyjnych więzów z Moskwą. Jugosłowiańska opozycja dąży wprawdzie do demokratyzacji i otwarcia swojego kraju na świat, ale nie żywi przesadnych sympatii do Zachodu, zwłaszcza do USA. Może więc rzeczywiście jesteśmy świadkami początku końca rządów Slobodana Miloszevicia.

Jeśli tak, nie ulega wątpliwości, że droga do ostatecznego odsunięcia go od władzy będzie długa. Miloszević broni przecież nie ideologii, lecz wielomilionowego majątku, który zgromadził w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama