Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (25/2000)
Nie brak u nas mowy o dobru wspólnym. Łatwo też o chętnych do pilnowania go, trudniej o takich, którzy byliby gotowi je budować. Wzniosłość oracji bywa zazwyczaj odwrotnie proporcjonalna do tego, co samemu faktycznie się robi. A już gdy mowa o dobru narodowym, to każde słowo tętni wysokim zaangażowaniem. By zahamować wyprzedaż, rozkradanie, puszczanie „w obce ręce”. Trudno się jednak zorientować, co w tych tyradach znaczy zwrot „dobro narodowe”. Praktycznie wychodzi na zrównanie „narodowego” z „państwowym”. Są środowiska, w których każdą próbę sprywatyzowania przedsiębiorstwa państwowego piętnuje się jako rozkradanie mienia narodowego. Słucha się tego, jakby podnoszący wrzawę czuli się rzeczywiście właścicielami tego, co państwowe. Dziwi jednak, że jakoś mało przykładają się do przymnażania tego dobra, do troski o dochodowość przedsiębiorstw, do efektywnego ich funkcjonowania.
Przez lata socjalizmu mówiono bez specjalnego skrępowania „państwowe, czyli niczyje”. Oszukiwanie państwa, nadużycia w „gospodarce uspołecznionej” wyjmowano spod oceny etycznej, uważając, że przechytrzenie państwa nikomu nie przynosi szkody („przecież to nie z pańskiej, lecz z państwa kieszeni”!). Utożsamianie „narodowego” z „państwowym” zaznacza się nieraz w manipulacji nazewniczej. Wedle nader ważnej w tej dziedzinie osoby należy utrzymać „telefonię narodową”. „Państwowa” brzmi mniej ładnie niż „narodowa”! Co znaczy: nie poddana konkurencji, monopolistycznie dyktująca ceny, ciesząca się zwiększoną ochroną prawną. Świadczone przez nią usługi są wprawdzie gorsze i droższe, ale możemy się cieszyć, bo mamy telefonię narodową! A może byłoby jednak z większą korzyścią dla narodu, gdyby nie miał wprawdzie „narodowej”, lecz po prostu mógł korzystać z tańszych usług telefonicznych? I może okazywano by większy szacunek narodowi, gdyby mu zaoszczędzono owych słownych manipulacji? A mamy do czynienia z manipulacją wtedy, gdy przymiotnik „państwowy” zastępujemy przymiotnikiem „narodowy”. Ten drugi brzmi wprawdzie ładniej, nie kojarzy się tak bardzo z „niczyj”, ale podstawianie słów niczego nie zmienia, służy jedynie utrwalaniu stanu dawnego, często wręcz anachronicznego (patrz np. dostęp do Internetu)
Respekt dla narodu kazałby też wstrzemięźliwiej obchodzić się z przymiotnikiem „narodowy”. Należałoby nim oznaczać wartości najwyższe w porządku doczesnym, a na pewno nie są czymś takim usługi — telefoniczne czy inne. To przecież nie naród świadczy usługi: ani telefonia, ani kolej, ani kopalnie nie są usługami narodowymi. Nie są też usługami państwowymi, bo państwo służy narodowi jako jego forma organizacyjna i stróż porządku prawnego, nie jest od świadczenia usług ani też od handlowania, zaopatrywania, skupowania. Państwo jest od sprawowania władzy. Usługi, handel winno zostawić obywatelom. Panował kiedyś „handel uspołeczniony” i usługi uspołecznione, ale doświadczenia z tamtych lat nie uzasadniają przecież nawrotu do minionych praktyk, tyle że inaczej nazywanych. Państwo w tych sferach zachowywało się jak słoń w składzie porcelany — i nie mogło być inaczej, bo nie od tego ono jest. Zresztą właśnie telefony były tego najlepszą ilustracją.
Naród ma swoją kulturę, język, historię. Ze względu na te wartości trzeba sprzeciwiać się dewaluacji przymiotnika „narodowy” i jego nadużywaniu jako zasłony dymnej. Przymiotniki takie jak „społeczny”, „państwowy”, „narodowy” mają sens wtedy, gdy przedmiot nimi oznaczony uważamy za nasz wspólny (każdego i wszystkich), czyli za przedmiot naszej wspólnej troski. Za coś, co my tworzymy, a nie za coś, z czego tylko korzystamy nie naszym kosztem.
opr. mg/mg