Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (21/2001)
Najsympatyczniejszym spośród świąt nieoznaczonych na czerwono w kalendarzu jest Dzień Matki. Bez sensu byłoby wyliczanie powodów, dla których matka jest tak ważna dla zdecydowanej większości z nas, że świętujemy jej dzień „ponad podziałami” — w przeciwieństwie np. do Dnia Kobiet, którego ideologia jest mętna. Może przytoczę tylko jeden z takich powodów: tysiąclecia doświadczeń pokazują, że gdy już człowiek na nikogo nie może liczyć (między innymi dlatego, że wszystkich zawiódł), to jeszcze ciągle może liczyć na matkę, która na przekór wszystkim będzie swojego dziecka bronić, nawet gdy ma ono lat kilkadziesiąt i jego czyny w żaden sposób rodzicielki nie obciążają.
Wdzięczni za macierzyńską miłość w sytuacjach ekstremalnych, nie powinniśmy jednak zamykać oczu na nadużywanie hojności serca w sytuacjach codziennych. Tymczasem postępujące zdziecinnienie najbardziej rozwiniętych społeczeństw świata objawia się między innymi zachwianiem równowagi między wyjątkowością a codziennością. Nadużywa się wielkich słów i porównań w odniesieniu do zagadnień niegodnych takiej terminologii, z dziecięcą niefrasobliwością i brakiem rozeznania zamazując hierarchię zdarzeń i łatwo rozgrzeszając swoje lenistwo.
W sytuacji gdy rodzina zanika jako ogniwo pomiędzy jednostką i społeczeństwem, a naturalną matkę w niektórych krajach ma zastąpić para gejów, politycy i media proponują coraz częściej karykaturę dramatycznego porywu matczynego serca i emitują dymne sygnały: nie przejmujcie się, róbcie co chcecie, my was rozgrzeszymy i wytłumaczymy, byleście na nas głosowali i nas oglądali. Jednym z takich dymnych sygnałów były w maju pojawiające się w kontekście matur rozważania o tzw. ściąganiu, czyli przestępstwie polegającym na oszukaniu państwowej komisji egzaminacyjnej. Rzecz w tym, że mało kto traktuje to jako przestępstwo, również dlatego, że w przeciwnym razie musiałby sam się przyznać do jego popełnienia. Rzeczywiście, ściąganie ma w Polsce długą tradycję, podobnie jak pijaństwo albo złodziejstwo. Jednak zamiast mrużyć oko jak w reklamie piwa, he, he, bezalkoholowego, trzeba się uderzyć w piersi i ewentualnie założyć włosiennicę, a nie rozgrzeszać wciąż nowe roczniki abiturientów.
Innym działaniem demoralizującym była powszechna dyskusja o wymaganiach maturalnych, którą SLD wykorzystało do kokietowania nastolatków możliwością przełożenia nowej matury o rok, o dwa, a może o całą kadencję. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że sito niezależnej od szkoły oceny zweryfikuje poziom niektórych „oksfordów”. Próba ochrony przed taką weryfikacją to już nawet nie karykatura macierzyństwa, to po prostu dulszczyzna. No tak, zapomniałbym — Dulska też była matką.
W rzeczywistości ochrona obraca się przeciw chronionym. Jeśli młodzież, która przez dziewiętnaście lat nie ma innych — poza nauką — obowiązków, zrozumie, że nie trzeba ich poważnie traktować, to wyrośnie kolejne „niedorobione” pokolenie — niby coś umieją, niby coś wiedzą, niby się starają, ale nic nie potrafią doprowadzić do końca. Zupełnie jak politycy i media.
opr. mg/mg