Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (25/2001)
Skłonność do krytykowania ma chyba swe źródło w naturze ludzkiej. Bo krytykujący wypowiadając swoje zdanie, demonstruje, że ma rozum i myśli. „Myślę, więc jestem” — stwierdził Kartezjusz. Krytykując zaznacza się swoje istnienie.
Są krytycy generalni, zabierający krytycznie głos na wszystkie tematy, i krytycy wyspecjalizowani, podrywający się, ilekroć usłyszą słowa, na które reagują alergicznie (np. „Kościół”, „Unia Europejska”, „prywatyzacja”...). Są krytycy powszechni, krytykujący wszystkich (poza sobą samym), oraz krytycy wybiórczy, celujący tylko w „onych”, a strzegący nietykalności „swoich”. Są krytycy zwięźli, zamykający swą opinię w jednym zdaniu („wszystko to jedno wielkie...”), są tacy, co popisują się dłuższym, z pozoru uargumentowanym wywodem. Krytykujący korzystają z wolności słowa, czyli z jednego z podstawowych praw człowieka, gwarantującego mu możliwość zamanifestowania swej podmiotowości przez wyrażenie tego, co myśli. A skoro myśli krytycznie, to wyraża krytykę.
O krytyce pisał już Platon. Z tym, że on rozumiał przez krytykę refleksję nad własną świadomością. Rozróżniał poznanie i mniemanie. Aby dojść do poznania, należy odejść od własnych wyobrażeń, oczyścić się z własnych „przymieszek” towarzyszących naszemu postrzeganiu. Człowiek krytyczny to nie taki, co to chętnie obwieszcza swoje sądy i popisuje się swymi opiniami, lecz taki, co skupia swą uwagę na przesłankach, sprawdza je i weryfikuje, a dopiero po uzyskaniu dającej się przejrzyście wykazać pewności, wypowiada swój sąd. Natomiast zawodowi krytykanci (np. regularnie występujący w różnych „dyskusjach” telewizyjnych, wydzwaniający do radia udostępniającego słuchaczom „częstotliwości”, malkontenci „na każdy temat”) to ludzie właśnie bezkrytyczni. Mówią o innych, ale nie widać u nich śladu refleksji nad własnym poznaniem, wnioskowaniem, źródłami informacji. Są krytykantami, nie krytykami. Bo krytyk to znawca („krytyk literacki”), a znawca musi mieć wiedzę ugruntowaną, opartą nie na mniemaniu, lecz na poznaniu. Zaś krytykant to malkontent, maruda, zrzęda, gderacz, ględa...
W językach greckim i łacińskim przymiotnik „krytyczny” mieści w sobie także znaczenie „przełomowy” (wywodzi się od „kryzys” — przesilenie w chorobie). Chodziło o to, że ten, kto wypowiada krytykę, powoduje zaistnienie zmiany. Krytykując, wyłożył co i jak należy zmienić. Uzasadnił swą krytykę, co znaczy, że wysunął konkretne propozycje. Doświadczenie poucza jednak, że te propozycje wcale nie muszą być lepsze. Co gorsza, krytykujący mogą nie mieć żadnych propozycji. Dobrze, jeśli krytyka przynajmniej zmusza do dyskusji, pokazuje, że „jest temat”. A już najgorzej, gdy krytyka służy tylko pokazaniu się i zaistnieniu, jak to coraz częściej zdarza się w „społeczeństwie medialnym”.
Nie znaczy to, byśmy za uprawnionego do krytyki uznawali tylko takiego, co ma pozytywne („konstruktywne”) propozycje. Łatwo przecież dostrzec, że „jest niedobrze”, trudniej powiedzieć, co i jak zrobić, by było dobrze. Lepiej i uczciwiej jest, gdy krytykujący przyznaje, że nie ma propozycji pozytywnych, niż gdy mąci w głowach frazesami i hasełkami, czy zgoła prezentuje się jak czarnoksiężnik, co to wszystko naprawi. Krytykanctwem można wiele zburzyć. Bardzo dużo można natomiast osiągnąć krytycyzmem — jeśli pojmuje się je jako refleksję nad samym sobą, sprawdzanie swojej wiedzy, uświadamianie sobie własnej subiektywności. Człowiek krytyczny oczyszcza swój umysł. Im więcej będzie ludzi krytycznych w takim właśnie sensie, tym czystszy będzie świat.
opr. mg/mg