Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (41/2001)
Nasza cywilizacja ma szansę przetrwania jedynie jako cywilizacja miłości - taka była teza felietonu sprzed tygodnia, zakończonego zachętą, by zastanowić się, co to znaczy - w naszych, konkretnych, realnych warunkach. Przywołanie tego zwrotu, i to w kontekście politycznym, może wydawać się mało realistyczne, zgoła naiwne. Boć przecież tym kontekstem jest najzawziętszy terroryzm, dla którego nie liczą się setki czy tysiące istnień ludzkich.
Jak mówić czy nawet myśleć o miłości, gdy część ludzkości postrzega świat wedle wyostrzonego schematu "wróg - przyjaciel"? Gdy widzimy całe narody wznoszące w górę pięści i żądające unicestwienia wroga? Gdy ofiary przewrotnie nazywane są terrorystami? Wszak nie trafiają tu żadne argumenty, tu "wie się swoje", bo ma się własne źródła "wiedzy", niemożliwy jest jakikolwiek dialog, nie mówiąc już o wspólnym budowaniu czegokolwiek, a już na pewno nie cywilizacji, i to na dodatek "miłości". Zauważmy ponadto, że zniszczone World Trade Center też nie było oazą miłości, lecz konkurencji i twardych reguł handlu, centrum globalizacji, przez niektórych (niestety, także w Polsce!) uważanej za "dzieło szatana". Z kolei Pentagon to przecież nie ministerstwo pokoju, lecz wojny...Wszystko to prawda, lecz uderzenia przygotowywane od lat nie miały na celu utrwalenia pokoju ani złagodzenia ostrych reguł rynku światowego, lecz przeciwnie - wszak tę wojnę zapowiadano: Stanom Zjednoczonym, cywilizacji zachodniej czy nawet (jak można było usłyszeć na wrześniowej konferencji w Durbanie) w ogóle "białemu człowiekowi". Oby się nie udało wciągnąć w to nas.
Mówienie o cywilizacji miłości nie jest środkiem doraźnym. Nie oznacza rezygnacji z działań ostrych - terroryzm jest faktem, którego nie zlikwiduje się apelami, ustępstwami, uległością. Jednak konieczność zdecydowanych (i oby skutecznych!) działań nie kłóci się z wezwaniem do budowania cywilizacji miłości, ani ze wzmacnianiem systemów bezpieczeństwa. Przeciwnie, uzasadnia i udowadnia aktualność wezwania do budowania cywilizacji miłości. Bo czy należy przyjąć postrzeganie świata i kategorie myślowe tych, którzy dzielą świat na swoich i wrogów? Oznaczałoby to popadnięcie w pułapkę, wzajemne przyklejanie etykiety wroga, którego trzeba zniszczyć. Dlatego nie ma innego wyjścia jak tępić terroryzm, zlikwidować jego infrastrukturę i zdusić jego zalążki rozsiane po świecie. To na dziś. Ale na dłuższą metę trzeba przełamywać schemat myślenia w kategoriach "przyjaciel - wróg". Wypada zdawać sobie sprawę ze skażonej grzechem pierworodnym natury ludzkiej, co powoduje, że łatwo wyzwolić w człowieku skłonności terrorystyczne. Przez to, że karmi się go jadowitym gadaniem o wrogach, dzieleniem społeczeństwa na tych, którzy są z nami, i tych, którzy przeciw nam.
Nie każde nawoływanie do "świętej wojny" prowadzi do potworności z 11 września, ale ilekroć jest skuteczne, owocuje zniszczeniem. Zburzone WTC, rozbite sklepy w Genui czy zdemolowane trybuny na stadionie to różna skala zjawiska, któremu trzeba zdecydowanie przeciwstawić się, ale też zapobiegać. A nigdy już nie szukać dlań usprawiedliwienia. Ogniska terroryzmu trzeba wytropić i obezwładnić, ale warto też pamiętać, że jego źródła tkwią w człowieku.
opr. mg/mg