Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (45/2001)
W drugiej połowie lat 70. Aleksander Sołżenicyn w swej słynnej mowie na Uniwersytecie Harvarda za główną oznakę kryzysu współczesnego świata zachodniego uznał upadek ducha odwagi. Wydawałoby się, że po szoku 11 września ten duch odwagi zbudził się z letargu. Wielu obserwatorów sceny politycznej zobaczyło jednak z zaskoczeniem, że budzeniu się ducha odwagi towarzyszy równocześnie w stolicach Europy Zachodniej odnowienie skompromitowanej „walki o pokój”.
Nieco starsi Czytelnicy „Gościa” pamiętają zapewne, że wszelkim wysiłkom zachodniego świata na rzecz obrony przed komunizmem towarzyszyła histeryczna kampania propagandowa pod hasłem „walki o pokój”. Historycy badający archiwa krajów opanowanych niegdyś przez komunistów potwierdzają, że zarzuty o komunistyczną inspirację tzw. ruchów pokojowych, wysuwane niegdyś choćby w broszurze znanego dysydenta sowieckiego Włodzimierza Bukowskiego „Pacyfiści kontra pokój”, były uzasadnione. Wielu z wiecznych „protestantów”, nawet jeżeli nie było sowieckimi agentami wpływu, było jednak — używając nomenklatury sowieckiej — „użytecznymi idiotami”, dającymi się zawsze wykorzystać w doraźnych kampaniach propagandowych.
Wydawałoby się, że wraz z odejściem do lamusa idei komunizmu powinni zniknąć ze sceny publicznej również zawodowi „wojownicy o pokój”. Tak się jednak nie stało. Rodziny ofiar niedawnych zamachów terrorystycznych w Ameryce oraz wszyscy ci, którzy widzieli na ekranach telewizorów, jak porwane przez terrorystów islamskich samoloty wbijają się w wieże nowojorskiego World Trade Center, z bolesnym zdumieniem obserwowali po rozpoczęciu amerykańskich akcji odwetowych manifestacje na ulicach miast europejskich, gdzie wznoszono hasła o „nierozumnym, ślepym odwecie”. Zawodowi „obrońcy pokoju”, którzy dawniej „nie widzieli” prześladowań w krajach komunistycznych, zaś obecnie byli ślepi na krzyżowanie chrześcijan w Sudanie i mordowanie ich w Nigerii, nagle zrzucili bielmo z oczu i ujrzeli zło w postaci bombardowania „biednych talibów”.
Te ślady skompromitowanej „walki o pokój” dotarły już nawet do Polski, gdzie na łamach pewnego krakowskiego tygodnika ukazały się uczone rozważania o, jakżeby inaczej, „wspólnej winie” za akty terrorystyczne wobec niewinnych mieszkańców Ameryki. Polacy, którzy na własnej skórze doświadczyli niegdyś zgubnych skutków „walki o pokój”, potrafią chyba jednak odróżnić wojnę sprawiedliwą, sprzyjającą zachowaniu prawdziwego pokoju, od hałaśliwej kampanii propagandowej, zamazującej postrzeganie tego, kto jest złoczyńcą, a kto ofiarą.
opr. mg/mg