Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (19/2002)
Przyjaciele mają kota, a nawet dwa. Ponadto mają też wnuka, dużo od kotów młodszego. Ów słabo jeszcze mówiący młodzieniec niezwykle głęboko przeżył dokonane przez siebie odkrycie, że któryś z mruczków ogonem strącił babci radiodbiornik z nocnego stolika. Wtedy to po raz pierwszy wygłosił tytułową sentencję, a w każdym razie coś, co brzmiało jak tytułowa sentencja. Trudno powiedzieć, dlaczego tak mu to zapadło w pamięć, ale po wielu tygodniach dziadkowie i rodzice z nieco męczącą częstotliwością wciąż muszą wysłuchiwać co też narobił (miau).
Zbyt częste powtarzanie, aczkolwiek w wykonaniu dziecka pełne uroku, może jednak znużyć. A co dopiero, gdy wciąż o tym samym mówią ludzie dorośli, i to jeszcze tacy, którzy chcą, aby ich traktować poważnie. Taki na przykład premier Rzeczpospolitej, osoba tak śmiertelnie poważna, że aż nudna (ale może to lepsze od sprośno-obleśnych dowcipasów z czasów opozycyjnych), ile razy otworzy usta, tyle razy napomyka, że poprzedni rząd zrzucił Polskę, a raczej doprowadził ją na skraj przepaści.
Na szczęście nie dodaje, że w tej sytuacji jego rząd zrobi krok w przód, jak to obiecywał tow. Wiesław (przypomnienie dla młodych: to ten od mieszkań ze wspólną ubikacją na piętrze, o którym już pisałem).
Takie malkontenctwo zaczyna już przeradzać się w natręctwo. Gdy naród obalił komunę w 1989 r., to po pół roku wypominanie komunistom katastrofy gospodarczej było według środowisk opiniotwórczych objawem oszołomstwa. Także i pod tym względem czasy się zmieniły, choć i tak nie potrafię zrozumieć, dlaczego premier narzeka na poprzedni rząd podczas spotkań z aktywem SLD - przecież o tym, że Buzek jest do niczego, aktyw wiedział, zanim jeszcze poprzednik Millera wszedł po raz pierwszy do URM-u. Jakoś widać trzeba podnosić morale we własnych szeregach, bo na razie ani gruszki na wierzbach nie rosną, ani posad nie ma tylu, ile się spodziewano, zaś obietnice przedwyborcze są traktowane selektywnie.
Kasy chorych, zgodnie z obietnicą, przeznaczono do likwidacji, podpierając się sondażami, w których społeczeństwo daje wyraz niezadowoleniu ze służby zdrowia. Dla odmiany w sprawie bezpośrednich wyborów burmistrzów władze Sojuszu kombinują jak koń pod górę, a sondaże tym razem nie są przywoływane, choć i tu większość jest za takimi wyborami. Ale, jak powiedział jeden z sojuszowych mędrców, to trzeba rozważyć, bo ludzie nie wiedzą, jakie mogą być konsekwencje itd. itp.
Jak zwykle przestraszyli się poważnej reformy i poczekają, aż ryzyko podejmie któryś z następnych rządów, który z tego powodu łatwo będzie krytykować. Dokładnie tak było z reformą służby zdrowia, którą przygotował rząd Cimoszewicza, a rząd Buzka zrealizował sobie na pohybel.
Znacznie łatwiej reformować służby tajne, bo one są tak tajne, że długo nikt się nie dowie, jakie są skutki ich reformowania. Wbrew pozorom również mieszanie w mediach nie jest trudne. I tylko nie pamiętam sprzed wyborów, żeby Sojusz wolne radio zrzucić miał. I telewizję. I prasę. Czemu więc tak wokół nich się kręci?
opr. mg/mg