Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (26/2008)
Nie potrafimy rozprawić się jednoznacznie z własną historią - mówił niedawno jeden z uczestników strajku w kopalni „Wujek". Zaczęła się bowiem rozprawa apelacyjna siedemnastu funkcjonariuszy ZOMO - formacji nazywanej za komuny „bijącym sercem partii" - odpowiedzialnych za zabicie górników w pierwszych dniach stanu wojennego.
Słowa te znajdują również potwierdzenie w debacie nad przeszłością Lecha Wałęsy. To oczywisty falstart, bo toczy się spór nad treścią książki, której - do chwili, gdy piszę felieton - prawie nikt jeszcze nie czytał. Pomimo to autorów książki od wielu już dni usiłuje się zaszczuć i obrzuca niewybrednymi epitetami. Lityński mówi coś o „drobnej szczekaninie", Frasyniuk plecie, że należałoby dać im w twarz, a wszystkich przebija sam Wałęsa. Nie radzi sobie z własną przeszłością, więc ubliża tym, którzy próbują ją badać: „ci mali historycy w ogóle nie myślą"; „ja mam takie nieprawdopodobnie wielkie dokonania, że to się nie mieści w ich małych móżdżkach" itp. Co i rusz pokrzykuje, że to on obalił komunizm, zapominając, że „Solidarność" była dziesięciomilionowym ruchem społecznym. A także o roli, jaką odegrali w obaleniu imperium zła Jan Paweł II i prezydent Reagan. Przydałoby się nieco skromności, bo nie przystoi, aby tak mówił człowiek, aspirujący do rangi postaci spiżowej i niezłomnego bohatera narodowego.
Przywykliśmy, że od lat serwuje się nam rozmaite półprawdy, jakby uznano, że ludzie maluczcy całej prawdy nie są w stanie znieść. Ale, jak każdy naród, mamy prawo do własnej historii i nikt nam tego prawa nie odbierze. Czy to nie jest normalne, że historycy badają przeszłość, nawet jeśli jest ona niewygodna? Zażenowanie budzi więc rejwach wzniecany przez tych, którzy przed kilkunastu laty - gdy Wałęsa ubiegał się o urząd prezydenta - z równą energią gardłowali, jakim to on będzie zagrożeniem dla demokracji i nazywali go „małpą z wąsami". Obecnie wielu z nich marzy się - niczym komunistycznej cenzurze - aby zamknąć ludziom usta. A przecież kiedyś Michnik wypomniał Wałęsie, że ma haniebny epizod w życiorysie i jakoś nikt wtedy nie protestował.
Papiery TW „Bolek" są od lat w grze: wystarczy przypomnieć „czarną teczkę" Tymińskiego, depeszę Wałęsy po obaleniu rządu Olszewskiego czy fakt zaginięcia blisko dwustu stron oraz mikrofilmów. Nawet jeśli sam Wałęsa twierdzi, że to nie on je wykradł, szperanie we własnych aktach wtedy, gdy pełnił najwyższy urząd w państwie, było nadużyciem władzy.
Cóż, cala ta sytuacja jest kolejną konsekwencją zaniechania, o którym wiele razy już pisałem. Od 1989 r. wszystkim największym siłom politycznym zabrakło woli, aby ostatecznie rozliczyć Peerel i przeprowadzić lustrację, poprzedzoną dekomunizacją. Nikt nie posprzątał po PZPR i to się mści.
opr. mg/mg