Poprawiać czy nie?

O polszczyźnie, jaką posługują się Polacy i najczęstszych błędach z prof. Mirosławem Bańko, językoznawcą, leksykografem, w latach 1991-2010 redaktorem w Wydawnictwie Naukowym PWN, wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Monika Grudzińska

O polszczyźnie, jaką posługują się Polacy i najczęstszych błędach z prof. Mirosławem Bańko, językoznawcą, leksykografem, w latach 1991-2010 redaktorem w Wydawnictwie Naukowym PWN, wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Monika Grudzińska.

Skąd u Pana miłość do języka polskiego?

Miłość to za duże słowo. Z mojej strony to raczej zamiłowanie, zainteresowanie. Robiłem w życiu różne rzeczy, ale zawsze starałem się znaleźć w pracy element zabawy i dotychczas mi się to udawało. Myślę, że język jest bardzo interesujący przez swoje związki z kulturą. Początkowo język wydawał mi się rodzajem łamigłówki, zagadki matematycznej. Dopiero później zauważyłem, że jest w nim o wiele więcej ciekawych elementów. To zbiegło się z moją pracą nad słownikami, której poświęciłem blisko 20 lat. Kiedy się pracuje nad słownikami nie akademickimi, a przeznaczonymi dla ogółu odbiorców, to siłą rzeczy człowiek zaczyna być bardziej otwarty na ludzkie potrzeby, zainteresowania, których wcześniej nie dostrzegał.

Dwadzieścia lat to wystarczający okres, by dostrzec zmiany, jakie zachodzą w języku?

W ciągu 20 lat zmienia się wystarczająco dużo w słownictwie, aby to zauważyć. To rzecz zrozumiała, bo żyjemy w świecie, w którym wciąż pojawiają się nowe rzeczy, zjawiska i trzeba je nazwać, opisać. Natomiast gramatyka zmienia się bardzo wolno i w jej przypadku można mówić raczej o tendencjach, których początki miały miejsce dużo wcześniej. Na przykład dziś obserwujemy tendencję do zaniku niektórych form zaimka „ono”. Zamiast powiedzieć „ubierz dziecko i zabierz je na spacer”, co byłoby czystą, wzorową polszczyzną, ludzie mówią „ubierz dziecko i zabierz go na spacer”. Ale to tendencja dłuższa niż 20 lat i świadczy o skłonności do upraszczania całego systemu zaimkowego w polszczyźnie.

Upraszczanie cechuje dziś chyba wszystkie sfery języka?

Tak, bo żyjemy w takich czasach. Chcielibyśmy, by uprościły się np. stosunki międzyludzkie, co doskonale widać w tytulaturze. W korespondencji elektronicznej pojawiło się uniwersalne „witam” - zdaniem wielu osób nieodpowiednie, bo niezawierające dostatecznej dawki grzeczności. Tradycyjnie list do nieznanej osoby zaczynało się od „Szanowna Pani”, „Szanowny Panie”, a dziś te zwroty wiele osób postrzega jako zbyt oschłe, zbyt formalne i przez to wręcz nieuprzejme. Tak się zabawnie złożyło, że to, co do niedawna było traktowane jako uprzejme, dziś jawi się jako nieuprzejme. Podobnie jest z zakończeniem korespondencji elektronicznej, gdzie upowszechniło się uniwersalne „pozdrawiam” zamiast dawnego „z poważaniem”, „z wyrazami szacunku”. Dziś wiele osób uważa je za stwarzające nadmierny dystans, próbę wywyższenia się wobec adresata.

Spieszymy się i w związku z tym używamy form najprostszych, uniwersalnych. Często sięgamy też po skróty, co widoczne jest szczególnie w języku młodego pokolenia.

Często słowa obcojęzyczne mają w polszczyźnie spolszczoną pisownię.

Spolszczanie pewnych słów, upraszczanie ich pisowni, jak np. „mejl”, jest dla języka naturalną tendencją. Ona pokazuje, że słowo, zjawisko upowszechniło się. Utrzymywanie oryginalnej pisowni stwarzałoby wrażenie, że chodzi o rzecz elitarną, niedostępną. Jednak faktem jest, że nazwy obce mają inny wydźwięk, inaczej działają niż te rodzime, stąd popularność takich słów, jak „deweloper”, „manager” itp.

„Es”, „sory”, „lol” - język młodych ludzi staje się niezrozumiały dla starszych, Czy tendencja do skracania wypowiedzi to wpływ kultury amerykańskiej? Czy należy z tym zjawiskiem walczyć?

Jeśli ujmować problem w szerszym kontekście, nie jest to wpływ kultury amerykańskiej, bo skrótowce znane są od starożytności. W XX w. upowszechniły się w języku polskim skrócone nazwy różnych wieloczłonowych nazw, np. instytucji, technologii, chorób. Wokół nas pojawiło się tyle nazw, że przytaczanie każdorazowo pełnej, wieloczłonowej, byłoby niewygodne.

Język młodzieży jest zróżnicowany i nie wszystkie młode osoby chętnie podejmują kod środowiskowy. Zapewne inaczej też mówią do dorosłych, a inaczej rozmawiają między sobą. Każde pokolenie w każdej epoce starało się językowo jakoś wyodrębnić, bo to nieodłączny element pokoleniowej identyfikacji. Fakt, że młodzi mówią inaczej od dorosłych, nie jest niczym nadzwyczajnym, tylko wyrazy są dziś trochę inne. Słowo „klawo”, które było modne ileś lat temu, dziś brzmi staroświecko.

Oglądając telewizję, czytając gazety, liczymy na to, że pracują tam ludzie są kompetentni. Jakie błędy popełniają najczęściej?

Nie wydaje mi się, by dziennikarze, zwłaszcza tych najważniejszych mediów, popełniali kardynalne błędy językowe. Ogólnie rzecz biorąc, poziom mediów jest dziś o wiele lepszy niż w czasach PRL, a wynika to chyba z tego, że dziennikarze w większym stopniu czują się odpowiedzialni za słowo, ponieważ mają większą samodzielność. Kiedyś ich zadaniem było tylko przetwarzanie komunikatów PAP-u, dodatkowo czuli się skrępowani przez cenzurę i w mniejszym stopniu odpowiedzialni. A jeśli chodzi o poziom kompetencji językowych dziennikarzy, są o wiele lepsze niż 20 czy 30 lat temu. Jeśli pojawiają się jakieś nieporadności czy niezręczności, to te wynikające z pośpiechu, zwłaszcza w telewizjach informacyjnych.

Co najbardziej przeszkadza Panu w podejściu Polaków do polszczyzny?

Najbardziej dokuczliwym elementem czy przykładem naszych niekompetencji w języku pisanym jest słaba znajomość lub wręcz nieznajomość zasad interpunkcji. W dodatku jest to kwestia często lekceważona. Tymczasem interpunkcja polska ma charakter składniowy, ona jest kluczem do zrozumienia wypowiedzi. Jeśli źle używamy znaków interpunkcyjnych, to nie tylko nie pomagamy czytelnikowi w zrozumieniu tekstu, ale wręcz wprowadzamy go w błąd, bo może on opacznie zrozumieć, co chcieliśmy powiedzieć, napisać. Szkoła źle uczy interpunkcji, dlatego że łączy użycie znaków przestankowych z poszczególnymi wyrazami. Wkłada nam do głów pewne zasady, np. że „aby” należy zawsze poprzedzać przecinkiem. A przecież użycie przecinka nie jest związane z konkretnym słowem, a całą konstrukcją, strukturą zdania. Bo jeżeli jest konstrukcja: „chcę, aby padał deszcz i aby było zimno”, to przecież przed drugim „aby” nie ma miejsca na przecinek.

Które grupy zawodowe posługują się najlepszą polszczyzną?

Czasem Polaków pyta się, kto posługuje się najlepszym językiem. Gdyby wykonać taki sondaż 120 lat temu, większość respondentów wskazałaby na pisarzy, literatów. Ale gdzieś w pierwszej połowie XX w. pisarze zrzucili z siebie obowiązek tworzenia wzorów językowych. Dziś ludzie, jeśli szukają takich wzorów, wskazują przede wszystkim na językoznawców. To dość dziwne i dla mnie samego krępujące. Bo przecież językoznawcy są różni - nie tylko poloniści, ale i filologowie obcy, osoby zajmujące się teorią języka albo ogółem języków na Ziemi. Inna grupa, która jest postrzegana jako nośnik wzorów językowych, to dziennikarze, prezenterzy telewizyjni, aktorzy. Czasami są to osoby, które tak dobrze czytały komentarz np. do filmów przyrodniczych, że z czasem zaczęły być postrzegane jako władające piękną polszczyzną.

A język polityków?

Tu też bywa różnie. W przypadku polityków niekompetencja polega raczej na mówieniu w sposób nudny i nieprzekonujący. Ale niektórym osobom zapraszanym do studia może właśnie o to chodzi: by mówić długo, przekonując do swoich racji. Są wśród naszych polityków, posłów czy ministrów osoby mówiące poprawnie, których chce i lubi się słuchać, i są też takie, które uważają, że - mówiąc cokolwiek - zostaną zapamiętane.

Zwracać komuś uwagę, gdy w naszej obecności popełni rażący błąd językowy?

To może być niebezpieczne. Można tak postępować w pewnych konkretnych przypadkach, np. nauczyciele mogą poprawiać uczniów, studentów. Wszystko jednak zależy od okoliczności i rozmówców, warto robić to ostrożnie i z wyczuciem, by poprawiana osoba nie poczuła się urażona. Język, którym się posługujemy, świadczy o nas dobrze albo źle. Błędy językowe, zwłaszcza ortograficzne, uchodzą za dowód nie tyle znajomości języka, co braku elementarnej kultury. Trzeba też język znać samemu, by móc kogoś poprawiać.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 8/2010

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama