62% nadziei na lepsze jutro

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 21 (725)


Magdalena Szewczuk

62% nadziei na lepsze jutro

I wreszcie nadszedł. Dzień, o którym miliony Polaków marzyły i walczyły od tak wielu lat. Dzień, kiedy każdy miał szansę wybrać tych, co będą stanowili elitę polityczną kraju. I mimo że nie wszyscy parlamentarzyści byli wybierani we w pełni demokratyczny sposób, stało się to jednym z najważniejszych wydarzeń w powojennej historii Polski.

Właśnie mija 20 lat od tego historycznego głosowania. Być może niektórym trudno w to uwierzyć, bo ostatnie dwie dekady bardzo zmieniły nasz kraj i jego mieszkańców. Ci, co jeszcze dwadzieścia kilka lat temu zgodnie żądali obalenia komunizmu, dziś nie potrafią dojść do porozumienia nawet w prozaicznych kwestiach.

4 czerwca 1989 r. swoje głosy do urn wyborczych wrzuciło 62% naszych rodaków. Niewielu - powie ktoś, kto, widząc protestujące na ulicach tłumy, sądził, że z szansy oddania głosu skorzysta blisko 100% Polaków. Czas od postanowień zawartych przy Okrągłym Stole do wyborów czerwcowych nie był, jak mogłoby się wydawać, okresem niecierpliwego wyczekiwania na możliwość współdecydowania o losach kraju. Nie wszyscy byli usatysfakcjonowani porozumieniami z Magdalenki; część wręcz mówiła o porażce strony opozycyjnej i nie mogła się pogodzić z taką, a nie inną formą wyborów do parlamentu. Zagwarantowanie komunistom mandatów w sejmie traktowano jako przejaw oszustwa, z tego powodu część obywateli nie poszła głosować. Były też inne powody - niektórzy nie wierzyli w rzetelność komisji wyborczych i podejrzewali możliwość sfałszowania wyników. Część społeczeństwa straciła entuzjazm, który był widoczny jeszcze jakiś czas wcześniej. Ludzie zajęli się własnymi sprawami, proza życia zmusiła ich do zajęcia się kwestiami bytu własnej rodziny, bo nie możemy zapominać, że był to bardzo trudny pod względem ekonomicznym czas dla wielu Polaków. Innym powodem niezbyt wysokiej frekwencji stały się też zapewne głosy płynące ze strony radykałów, którzy namawiali społeczeństwo do zbojkotowania głosowania.

W kolejce po demokrację

Wśród tych, którzy pamiętnego 4 czerwca poszli do urn, była pani Janina. W latach osiemdziesiątych należała do Solidarności, aktywnie uczestniczyła w jej działaniach na terenie swojego zakładu pracy. - My wszyscy czekaliśmy przez wiele lat na możliwość zdecydowania o losach Polski - wspomina. - Kiedy wprowadzono stan wojenny i działy się te wszystkie straszne rzeczy, niewielu było w stanie uwierzyć, że już za kilka lat koszmar się skończy. Modliłam się o to, aby Bóg pozwolił mi doczekać chwili, kiedy wreszcie będziemy żyli w kraju wolnym, gdzie nie prześladuje się nikogo za to, że ma poglądy odmienne od władzy - uzupełnia. Po spotkaniach w Magdalence przyszedł czas niecierpliwego wyczekiwania. - Po obradach Okrągłego Stołu byłam trochę rozczarowana, bo spodziewałam się, że komuniści zupełnie wycofają się z życia politycznego - dodaje ówczesna opozycjonistka. - Z czasem nabrałam przekonania, że to i tak ogromny sukces, bo przecież wszyscy jesteśmy Polakami i jakoś musimy się dogadać. Już bezpośrednio przed wyborami w naszych szeregach nastąpiła ogromna mobilizacja. Każdy, jak tylko mógł, wspierał solidarnościowych kandydatów. Organizowaliśmy spotkania, mówiliśmy o nich znajomym i sąsiadom - dodaje. A zmobilizować ludzi wcale nie było tak łatwo. - Już przed dwudziestu laty zauważyłam, że entuzjazm w naszych szeregach nieco ostygł - wspomina. - To nie byli już ci sami ludzie, którzy nie bacząc na niebezpieczeństwa, kolportowali opozycyjne ulotki i prasę. Nic dziwnego, w końcu komuniści, których tak chcieli odsunąć od władzy, nadal mieli współrządzić krajem, a i media wspierały kampanię partii rządzącej - przyznaje pani Janina.

Jednak dzień pierwszych, przynajmniej w dużej mierze demokratycznych wyborów był czasem zwycięstwa opozycji i wielkim świętem wszystkich Polaków. - Pamiętam, że w nocy prawie nie zmrużyłam oka, nie mogłam się doczekać, kiedy zagłosuję - wraca wspomnieniami do 4 czerwca 1989 r. - Wstałam chyba o 5.00, przygotowałam śniadanie dla dzieci i męża, a potem wszyscy poszliśmy na poranną Mszę św. Nasz proboszcz wygłosił takie piękne kazanie o wolności i konieczności wzięcia odpowiedzialności za losy Ojczyzny. Wszyscy obecni patrzyli na księdza ze zrozumieniem i aprobatą - kontynuuje opowieść. Tych, którzy chcieli oddać głos, czekała wycieczka do lokalu wyborczego. - Po Mszy prawie wszyscy udali się do szkoły podstawowej, gdzie znajdował się lokal wyborczy. Byliśmy zaskoczeni, kiedy okazało się, że kolejka kończy się przed budynkiem i będzie trzeba spędzić wiele czasu zanim oddamy głosy - wspomina pani Janina. - Ale nikomu nie przyszło do głowy, aby zrezygnować. Spędziłam prawie dwie godziny, oczekując na możliwość otrzymania karty wyborczej, ale kiedy wreszcie ją dostałam, wynagrodziło to czas wyczekiwania. Zaznaczając nazwiska kandydatów, odczuwałam dumę i radość, że oto na moich oczach dokonuje się historyczna zmiana. Wrzucając głos do urny, wierzyłam, że to nowa era w dziejach naszego kraju, moment radykalnej zmiany, która spowoduje, że moje dzieci będą dorastały w zupełnie innych realiach niż ja i mój mąż - kończy.

Nie wszyscy uwierzyli

Niestety, nie wszyscy mieli wiarę w to, że wybory coś zmienią. 38% Polaków nie zagłosowało. Powody były jak zwykle bardzo różne. - Nie poszedłem na wybory, bo uznałem, iż są ustawione i mój głos nic tu nie zmieni - tłumaczy pan Zbigniew, dziś 49- latek.

- Nie należałem ani do partii, ani do Solidarności, chociaż opozycjoniści byli zdecydowanie bliżsi mojemu sercu. Trudno mi było uwierzyć, że nagle możemy mieć na coś realny wpływ. Po latach, kiedy komunistów popierało ponoć 99,9% społeczeństwa, nagle mieli podzielić się władzą. Wiem, że wielu moich znajomych też nie zagłosowało z podobnych pobudek. Wielu spośród nich nie chciało uczestniczyć, bo obawiali się sfałszowania wyników - wyjaśnia mężczyzna i dodaje: - Z perspektywy czasu żałuję, że nie wziąłem udziału w tamtych wyborach, bo jak się okazało, była to jedna z najważniejszych chwil w powojennej historii Polski, i w kraju rzeczywiście zaczęły się demokratyczne przemiany.

Wiele się zmieniło...

- Wybory czerwcowe przyniosły przebudowę scenariusza zmian zakładanego przez przywódców PZPR. Okrągły Stół miał służyć podzieleniu przez partię odpowiedzialnością za państwo, ale to władze PRL miały kontrolować bieg zdarzeń. Wynik wyborów czerwcowych uniemożliwił realizację tego scenariusza, opozycja okazała się wielokrotnie silniejsza niż przewidywano, zaś partia wielokrotnie słabsza - mówi prof. Stanisław Jaczyński, dyrektor Instytutu Nauk Społecznych Akademii Podlaskiej. - Ale przegrani dysponowali nadal pełną kontrolą nad instytucjami państwa i resortami „siłowymi”. Można było obawiać się zakwestionowania przez rozczarowaną nimi establishment. Przed drugą turą wyborów kierownictwo Komitetu Obywatelskiego zgodziło się na zmianę ordynacji wyborczej, co umożliwiło wybór 33 posłów w zwykłym trybie - dodaje i uzupełnia: - Wynik wyborów był jednoznaczny: Polacy odrzucali komunizm. Ale do urn stawiło się niespełna 62% uprawnionych, co oznaczało niepokojące, zwłaszcza przy takim właśnie charakterze wyborów, rozmiary społecznej apatii, a także wpływy radykałów wzywających do bojkotu.

Wybory czerwcowe i Okrągły Stół są symbolem zmian, jakie zaszły w Polsce w roku 1989. Są jednocześnie końcem i początkiem pewnej epoki w historii naszego kraju. Dla tych, którzy dobrze pamiętają wydarzenia sprzed 20 lat, mają wielkie znaczenie. Chociaż nie zawsze byli w pełni zadowoleni ze sposobu, w jaki dokonywała się zmiana władzy. Dziś, kiedy patrzymy na wybory już jako wydarzenie historyczne i mamy szansę oceniać je bez zbędnych emocji, spróbujmy pamiętać o tym, że dały początek nowej i demokratycznej Polsce.

Druzgocąca klęska PZPR

prof. nzw. Stanisław Jaczyński

dyrektor Instytutu Nauk Społecznych Akademii Podlaskiej

W jaki sposób wyglądała kampania wyborcza do wyborów czerwcowych?

13 kwietnia 1989 r. Rada Państwa ogłosiła kalendarz wyborczy - pierwszą turę wyborów zaplanowano na 4 czerwca, drugą na 18 czerwca. Rozpoczęła się kampania, w której miała miejsce pierwsza swobodna rywalizacja wyborcza w powojennej Polsce. Ruch opozycyjny mógł rozwinąć swoje struktury organizacyjne w całym kraju, co miało zasadnicze znaczenie w nadchodzących wyborach. KKW „Solidarność” zdecydowała, że kampanię wyborczą poprowadzi w skali kraju Komitet Obywatelski, w terenie zaś regionalne komitety. Wynikł spór wokół trybu ustalania kandydatów. Większość opowiadała się za ułożeniem jednolitej listy. Centralizację decyzji i dyscyplinę uważali za warunek wygrania wyborów. Listę kandydatów ułożono w błyskawicznym tempie i już 23 kwietnia zostali oni zatwierdzeni przez KO. Wysunięto tylu kandydatów, ile miejsc mogła obsadzić opozycja - 161 do Sejmu i 100 do Senatu. Przyjęto niezwykle skuteczny sposób ich popularyzowania, zarazem umożliwiający bezbłędną identyfikację każdego kandydata KO - wszyscy zostali sfotografowani z Lechem Wałęsą, a to zdjęcie umieszczono na ich plakatach wyborczych.

Członkowie partii liczyli chyba na sukces?

PZPR i jej sojusznicy w wyborach do Sejmu wystawiali kandydatów w trzech grupach. Przywódcy partii, stronnictw i ugrupowań sojuszniczych kandydowali z listy krajowej. Mimo dużej przewagi środków kampania strony rządowej była blada, a towarzyszyły temu wyraźne pęknięcia w obrębie „koalicji”. Ożywiły się grupy wzywające do demokratyzacji partii, eliminacji „betonu”, szukające płaszczyzny porozumienia, a nawet współpracy z opozycją. Monopartia chwiała się i słabła, co znajdowało również wyraz w sporach o kandydatów do Sejmu i przebiegu kampanii wyborczej. Chociaż niektórzy kandydaci z listy PZPR prowadzili kampanię z rozmachem i z wielkimi kosztami.

Kto pomagał opozycjonistom?

Sojusznikiem opozycji był Kościół. Księża na ogół czynnie wspierali kandydatów opozycji, udostępniali im sale parafialne na spotkania z wyborcami. Władze były rozczarowane faktem wspierania przez Kościół kandydatów Komitetu Obywatelskiego, liczyły bowiem na neutralność hierarchii.

Ogłoszenie wyników głosowania z 4 czerwca było dla wielu zaskoczeniem?

Komitet Obywatelski odniósł sukces, którego trudno było oczekiwać. PZPR poniosła druzgocącą klęskę. Kandydaci KO zdobyli 160 miejsc w Sejmie i 92 mandaty w Senacie. „Koalicja” zdołała zdobyć w pierwszej turze zaledwie 3 mandaty do Sejmu, pozostałe 296 miała obsadzić w drugiej turze. Nie zdobyła żadnego miejsca w Senacie. Klęską było skreślenie przez większość wyborców prawie całej listy krajowej (wybór uzyskały 2 osoby). Mandatów poselskich nie uzyskali m.in. Jaruzelski, Rakowski, Kiszczak.

Jak możemy ocenić wagę wyborów czerwcowych?

Wybory 4 czerwca były wydarzeniem przełomowym, a zarazem symbolicznym w skali doświadczeń społeczeństwa. Przywódcy Polski Ludowej otrzymali wówczas wotum nieufności od narodu, a w następstwie wyborów parlament został zdominowany przez przeciwników dotychczasowego systemu. Znakiem upadku systemu było jednak także podporządkowanie się przez przywódców PZPR demokratycznemu werdyktowi woli społeczeństwa i niepodjęcie próby obrony swojej władzy. Z kolei opozycja umożliwiała wybór Jaruzelskiego na prezydenta. Powstanie rządu Mazowieckiego otwierało proces systematycznej likwidacji systemu politycznego obowiązującego w PRL i tworzenia demokratycznego państwa prawa, przebudowy gospodarki na rynkową oraz odzyskania suwerenności państwa. Gwałtownie przyspieszyło również ferment u zachodnich i południowych sąsiadów Polski, prowadząc w ciągu kilku miesięcy do rozpadu całego bloku realnego socjalizmu.

Dziękuję za rozmowę.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama