Statystyki wskazują, że liczba rozwodów w Polsce z roku na rok rośnie
Statystyki wskazują, że liczba rozwodów w Polsce z roku na rok rośnie. Ale mniejsza o statystyki. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie.
To, co jeszcze niedawno było powodem wstydu czy wyobcowania, dziś staje się dowodem asertywności i umiejętność radzenia sobie w życiu. Moda na singli, na różne konfiguracje w związkach powoduje, że wielu z nas nic już w zasadzie nie dziwi.
Przed laty rozwodnik czy rozwódka byli w pewien sposób napiętnowani, musieli liczyć się z opinią publiczną. Dziś nie jest to wstydliwy temat. Nagminność tego typu praktyk spowodowała ich spowszednienie i prawie nikomu już nie przychodzi do głowy skazywać kogoś takiego na ostracyzm czy obłożyć anatemą. Podawane przez statystyki najczęstsze przyczyny rozwodów to alkoholizm (męża), zdrada lub trwały związek uczuciowy z inną osobą, brak zainteresowania rodziną oraz znęcanie się fizycznie. W większości przypadków pozew o rozwód wnosi kobieta. Orzeczenie rozwodu z winy żony stanowi niewielką liczbę przypadków, najwięcej formalnych rozstań to te bez orzekania o winie.
Poza wymienionymi wyżej przypadkami jest jeszcze wiele innych. Zostawmy sytuacje, kiedy do rozpadu rodziny dochodzi w wyniku przemocy, alkoholizmu, notorycznych zdrad. Wcale niemały procent rozwodów to te fikcyjne, podyktowane sytuacją finansową. W niektórych sytuacjach samotne rodzicielstwo staje się atutem, dającym pierwszeństwo w przyjęciu dziecka do żłobka czy przedszkola, zwolnienie z niektórych opłat w szkole. Obserwując istniejący stan rzeczy, nietrudno zauważyć, że instytucja małżeństwa (w przeciwieństwie do rozwodów) coraz bardziej traci na prestiżu. Propaguje się związki wolne, na próbę. Ponieważ dość liczną grupę wśród rozwodzących się stanowią młodzi małżonkowie, wydawać by się mogło, że zapobiegną temu związki nieformalne, czasowe mieszkanie na próbę. One stworzą dwojgu ludziom możliwość lepszego poznania się, a ewentualny ślub będzie już czymś stałym. Okazuje się jednak, że niekoniecznie sprawdza się to w praktyce. Związki nieformalne rządzą się bowiem zupełnie innymi prawami niż te sformalizowane. Przyczyną konfliktów stają się sprawy bardzo przyziemne, takie jak chociażby wspólne konto w banku.
Inny problem to ten, że współczesna rodzina staje się swego rodzaju kontraktem emocjonalnym. Powodem zawieranych małżeństw najczęściej bywa zakochanie, zauroczenie, które nie zawsze okazuje się miłością. Wiele osób już z góry zakłada, że jeśli wygasną uczucia, nie ma sensu być dalej razem. Ludzie dosyć łatwo biorą dziś pod uwagę możliwość formalnego rozstania się, jeśli tylko pojawiają się problemy. A niemożliwe jest, żeby przeżyć życie bez nich. Wielu jednak sądzi, że łatwiej się rozstać niż próbować konfliktom zaradzić. Może dlatego, że wychowani na nie najwyższych lotów serialach oczekują od małżeństwa zbyt wiele. Na przykład tego, że w kwestii uczuć ma być nieustanne trzęsienie ziemi, a jeśli go brakuje, szukają dalej, łudząc się, że je znajdą. Współczuliśmy naszym prababkom, bo wychodziły za mąż za kandydatów wybranych im przez rodziców. Ale czy było w tym tylko samo zło? Bardziej od chwilowych uniesień liczyło się dobro rodziny, łatwiej więc było przejść do porządku dziennego nad problemami, łatwiej je akceptować i sobie z nimi radzić.
Wracając do statystyki, wspomnieć należy, że ok. 60% rozwodzących się par wychowuje niepełnoletnie potomstwo. Wiele z rozwiedzionych osób wstępuje w nowe związki małżeńskie. Do dobrego tonu należy w ostatnim czasie utrzymywanie poprawnych stosunków nie tylko z byłym małżonkiem. Na wspólne wakacje wyjeżdżają rodziny złożone właśnie z byłych małżonków, ich nowych małżonków, wspólnych dzieci i dzieci nowych małżonków. Trzeba przyznać, że to dosyć skomplikowana sytuacja. Zwłaszcza dla dzieci, które wychowujemy przecież bardziej przez przykład niż słowa. Zasadne chyba wydaje się w tym momencie sformułowanie tezy, że taka rodzina jest w stanie uczynić psychiczne spustoszenie w osobowości młodego człowieka. Za powyższym stanem rzeczy często kryją się kwestie materialne dorosłych, ale też ich próba rozgrzeszenia siebie, zademonstrowania, że nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. Dzieci mają przecież nadal oboje rodziców. Ba, nawet znacznie więcej. Czyli wszystko jest o'key.
Jak mówi psycholog Elżbieta Trawkowska-Bryłka, nie każde małżeństwo i nie za wszelką cenę należy ratować. Ale wiele z nich jest do uratowania. Na decyzję małżonków mają jednak wpływ różne okoliczności. Do naczelnych informacji tabloidów (proszę zwrócić uwagę na ich nakład) należą te o rozstaniach i kolejnych związkach gwiazd filmu, estrady, sportu czy tzw. celebrytów. Że rozwód to normalność, świadczą też organizowane od kilku lat targi rozwodowe. Przygotowywane przez firmy przyjęcia rozwodowe są dla niektórych taką samą (albo nawet większą) okazją do świętowania jak ślub i wesele.
Chyba nie minie się z prawdą, kto stwierdzi, że rodzina we współczesnym świecie nieustannie poddawana jest próbie i że ogromny wpływ na jej postępujący rozkład ma liberalizacja wychowania i przyjęcie tezy, że najwyższą wartością jestem ja sam. Relatywizm moralny to dla nas dziś już norma, a uniwersalne formy zachowań dawno odrzuciliśmy na rzecz znanego przecież wszystkim „róbta, co chceta”.
„Nasze czasy są czasami silnego poczucia moralnej ambiwalencji” - konstatuje współczesność socjolog i filozof Zygmunt Bauman. Czy wystarczy tylko przyznać mu rację?
Czy warto ratować małżeństwo za każdą cenę?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie - wiele zależy od dojrzałości małżonków oraz od okoliczności i powodów, przez które małżeństwo się rozpada. Każdą sytuację należy rozpatrywać indywidualnie, ponieważ małżeństwo małżeństwu nie jest równe. Mam tu na myśli nie tyle niepowtarzalny związek dwojga osób, ale przede wszystkim jego fundament, czyli czy jest to małżeństwo cywilne, czy sakramentalne. Osobiście jestem przekonana, że każde ważnie zawarte sakramentalne małżeństwo można uratować. Wymaga to oczywiście czasu, modlitwy i zaangażowania małżonków w proces odbudowywania związku. Z drugiej strony jestem przekonana, że nie warto ratować KAŻDEGO małżeństwa i za WSZELKĄ cenę. Są sytuacje, gdy separacja czy rozwód rodziców to jedyna możliwość, by ochronić dzieci przed przemocą i deprawacją.
Czy można uniknąć angażowania dzieci w sprawy rozwodowe rodziców?
Tak, trzeba zrobić wszystko, aby zminimalizować u dzieci stres związany z rozpadem rodziny. Dziecko nie powinno być świadkiem kłótni i awantur między rodzicami. Absolutnie niedopuszczalne są sytuacje, gdy rodzice chcą „przeciągnąć” dziecko na swoją stronę, manipulują nim, aby ukarać współmałżonka, chcą, aby dziecko wybierało między miłością do matki i ojca. Niestety nawet jeśli małżonkowie spełnią powyższe warunki, to i tak nie ustrzegą swoich dzieci przed cierpieniem związanym z rozpadem rodziny. Nie ma odpowiedniego momentu w życiu dziecka, by rozwód jego rodziców przebiegł bezboleśnie. Bez względu na to, ile ma ono lat, rozstanie mamy i taty zawsze burzy pewien porządek i wywołuje wiele negatywnych emocji (gniew, rozpacz, szok, poczucie winy). Oczywiście, inaczej będzie przeżywał to przedszkolak, a zupełnie inaczej nastolatek. Jednak bez względu na wiek, rozwód rodziców jest dla każdego dziecka przeżyciem traumatycznym, rozpadem świata, w jakim żyło. Opuszczenie domu rodzinnego przez jednego z rodziców, z którym było ono do tej pory w silnym związku emocjonalnym, stanowi silny wstrząs dla psychiki dziecka o skutkach możliwych do ocenienia dopiero w przyszłości. Dlatego w tej trudnej sytuacji dobro dziecka zależy przede wszystkim od tego, czy utrzymuje ono bliski kontakt emocjonalny z obojgiem rodziców w trakcie rozwodu i po jego zakończeniu.
Jaki jest Pani stosunek do tzw. patchworkowych rodzin?
Wpływ rodziny na kształtowanie osobowości i charakteru dziecka jest jednym z pierwszych i niewątpliwie najsilniejszych wśród tych, które oddziałują na całe nasze życie. Najlepiej, gdy rodzina jest pełna i trwała, a pociechy otoczone są troską i miłością obojga rodziców. Rozpad rodziny jest traumatycznym przeżyciem dla każdego dziecka. Jeżeli rodzice wchodzą w następny związek, który też się rozpada, to ich dzieci przeżywają kolejną traumę. Do tego sytuacja rodzinna z każdym nowym związkiem rodziców komplikuje się - pojawia się przyrodnie rodzeństwo, dodatkowe babcie i ciocie. Nic dziwnego, że dziecko nie ma poczucia bezpieczeństwa, nie potrafi nawiązywać trwałych więzi emocjonalnych z innymi i ma problemy z określeniem własnej tożsamości. Taka patchworkowa rodzina bywa dziś nazywana nowoczesną, ale w mojej ocenie - jest ona patologiczna. Nie można jej równać z pełną i trwałą rodziną, w której rodzice troszczą się nie tylko o rozwój fizyczny i intelektualny swoich dzieci, ale też przekazują wartości, np. takie jak odpowiedzialność, wierność, uczciwość, miłość.
opr. aw/aw