"Generacja Y" - dzisiejsi dwudziestoparolatkowie - z życia chcą wycisnąć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. A jak jest ze sferą ducha?
Przełom wieków powitał ich swobodnym dostępem do edukacji, a rodzice tyradami, że wszystko mają na wyciągnięcie ręki w myśl zasady: chcieć to móc. „Pokolenie Y” odważnie podnosi głowę. Tylko czy my jesteśmy gotowi na nowe?
W odróżnieniu od „generacji X” oswoili nowinki techniczne i aktywnie korzystają z mediów oraz technologii cyfrowych. Zaś na tle tych, którzy nad poziomy wylatywali przed nimi, wyróżniają się pewnością siebie i - paradoksalnie - większym przywiązaniem do rodziny. Definicje zgodne są też w kwestii, że jakość życia i doświadczenie zawodowe bywają dla nich ważniejsze niż samo posiadanie. Tyle że - jak zauważa psycholog w sondzie - „jakość” nie musi iść w parze z „byciem”. Zanim jednak moi rozmówcy obalą kilka tez, zastrzegają: brońmy się przed generalizowaniem!
Kiedy Andrzej szedł na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną, babcia zamówiła Mszę w intencji pomyślnego załatwienia sprawy, a matka naprzykrzała się powtarzaniem, że pokorne ciele dwie matki ssie, więc niech bierze, co dadzą i nie waży się targować o pieniądze. Był rok 1990.
„Garnitury”, starając się o pracę, odpowiadały tak, jak oczekiwał tego pracodawca. Przedstawiciele „generacji Y” chcą pracować, ale na własnych zasadach. - To pierwsze w Polsce pokolenie, które wychowało się w pokoju i warunkach gospodarki kapitalistycznej. - Joanna Sajko, doradca zawodowy - psycholog z siedleckiej filii Wojewódzkiego Urzędu Pracy, nie ma wątpliwości: - Dobrze wykształceni, pewni siebie, zorientowani na cel, przygotowani do poruszania się w świecie związanym z rozwojem gospodarki globalnej i różnorodności kulturowej, mają wiele cech przydatnych dzisiejszym pracodawcom. Ich praca nastawiona jest na wynik i w miejscu, które im to zapewni, będą świetnie funkcjonować - podkreśla.
Sami młodzi dodają, że tym, co spędza im sen z powiek, jest niepewność jutra. Justyna ma na koncie kilkuletnią karierę w bankowości. Żartuje, że wróciła z doświadczeniem, ale i debetem. - Już nikomu nie ufam - rzuca na wstępie. I kpiną określa cotygodniowe zebrania, podczas których starano się motywować ich deklaracjami, że firma to oni, a matce należy się lojalność. - Jak sekta - porównuje. - Nawet nie zauważyłam, kiedy straciłam wpływ na własne życie. „Nie stać cię na przyjście w weekend? Chyba masz problem z określeniem priorytetów” - usłyszała, kiedy usiłowała wymówić się z nadgodzin ślubem siostry. Jedynej, jaką miała. - Pamiętam, jak koleżanki fascynowały się „Teraz albo nigdy”, filmem o młodych, którzy zamiast w pracy, przesiadują w knajpach. Zawsze mnie intrygowało, kto za to wszystko płaci. A kiedy podczas jednego ze szkoleń prowadzący wmawiał nam, że świat stoi przed nami otworem, ponieważ jesteśmy „milenium”, powiedziałam, że a i owszem, bo szczęście w takiej harówie odnajduje jedna na tysiąc. Po czym trzasnęłam drzwiami i odeszłam.
Skąd się wzięło? Z pokolenia X
Charakteryzując „generację Y”, Jan A. Fazlagić - adiunkt w Katedrze Usług Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, członek Stowarzyszenia Praktyków Zarządzania Wiedzą - odwołuje się do osób urodzonych w latach 1969-1972, które swoją młodość spędziły w dawnym systemie, lecz u progu dorosłego życia musiały odnaleźć się w nowej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. „Prawie każdy 39-latek pamięta jeszcze akademie socjalistyczne, nagle wiosną 1989 r. okazało się, że wiedza o świecie i społeczeństwie, jaką od kilkunastu lat im wpajano, stała się nieaktualna. W tym samym czasie, gdy roczniki urodzone po 1970 r. zdawały maturę, w przedszkolach edukowano dzieci, które do szkoły uczęszczały w latach 90. Komputer powoli przestawał być maszynką do gier, a oznaką informacyjnego i kulturowego postępu było pojawienie się w polskich domach telewizji satelitarnej”. W takich warunkach III RP kształtowało się nowe pokolenie wyżu demograficznego, określane mianem „generacji Y”.
- To typowe - wtajemniczony w przykład Marcin, właściciel warsztatu samochodowego, przyznaje, że boi się o młodych. - Weszliśmy do Unii w czasie, gdy byli prawie dziećmi. Oni nie mają kompleksów - sugeruje i opowiada, jak jeden z pracowników poprosił go o podwyżkę, a jako argument „za” podał fakt, że... się zakochał i potrzebuje na inwestycje! Musiałem mu wytłumaczyć, że skoro tak, to on ma problem, a nie ja - wspomina ze śmiechem.
- Niestety, są też minusy „generacji Y” - A. Sajko podpowiada, że młodzi wychowani w cieplarnianych warunkach nie nauczyli się konfrontować z rzeczywistością, w związku z czym oczekują od pracodawcy, że poprowadzi ich za rękę, jak rodzic.
Winnym zaistniałego stanu rzeczy Leszek Kuczyński, dawniej nauczyciel, obecnie przedsiębiorca, prezes firmy „Etis” z siedzibą w Siedlcach, wskazuje wysyp pseudoszkół, ale też postawę dorosłych. - Młodzież zaczęła żyć chwilą, ponieważ my jeszcze bardziej nią żyjemy - snuje, zaznaczając, iż nadzieję daje fakt, że w młodych wyzwala się odruch obronny, czują, że coś jest nie tak.
Pierwszym krokiem Justyny po odświeżeniu listy priorytetów było podanie o zwolnienie. Usłyszała, że takim jak ona nie należy dawać szans. - Czy czuję, że zawiodłam? - waży słowa, po czym z namysłem odpowiada: - To człowiek powinien być najważniejszy, a pracodawca wprowadzając modę na mówienie po imieniu, stawia się na równi z nami. Skąd zatem ta wyższość przy rozstaniu?
- „Pokolenie Y”, jeśli już się przywiązuje, to bardziej do pracodawcy, który w ich rozumieniu zasługuje na szacunek. Nasi absolwenci nie różnią się w tej kwestii od mieszkańców wielkich miast - opiniuje Joanna Sajko, kusząc się na sugestię, że rodzimi pracodawcy muszą być przygotowani na zmiany związane z pojawieniem się nowych pracowników, ale i ich zderzenie z rzeczywistością ma szansę zaowocować pokorą.
Zwolennicy opinii, że dawniej młodzi mieli określony kanon wartości, a dziś zachowują się, jakby świat należał wyłącznie do nich, złośliwie określają ich mianem „pokolenia reality show” - w myśl zasady: wszystko na sprzedaż i zrób dziś, co mógłbyś zrobić jutro. Zarzucają im, że nie potrafią czekać 15 dni na otwarcie rachunku bankowego ani dwa lata na zakup auta, ponieważ wychowali się w świecie, gdzie każdy ruch bywa natychmiast wynagradzany. Przywiązani do nieograniczonej wolności słowa, wyrażają głęboką niechęć wobec wszelkiego typu regulacji, z drugiej strony - nie stać ich na luksus samodzielnej analizy faktów. - Dziś każdy może mieć swoją prawdę, nawet, jeśli jest ona najgłupsza - L. Kuczyński za zaistniały stan rzeczy wini wychowanie. - Obecnie nauczyciel, który wymaga, jest niedostosowany społecznie, bo dziecka nie można stresować - tak uważają rodzice. Doprowadzono do sytuacji, że szkoła ma zabezpieczyć zdawalność; to jakby oczekiwać od lekarza, by sukcesem skończyła się każda operacja - porównuje.
- Wiedza i umiejętności, jakich od czasu utworzenia gimnazjów wymaga się od ucznia na maturze z języka polskiego, powinny budzić zażenowanie twórców tego programu. A nie budzą. Podobnie rzecz ma się z wieloma uczelniami, zwłaszcza prywatnymi. Młodzi ludzie dają więc z siebie tyle, ile się od nich wymaga. Należałoby zastanowić się, ile naprawdę warte są dzisiejsze matury czy dyplomy - mówi Anna Kublik, polonistka w II LO im. Bolesława Prusa w Siedlcach. - Są roszczeniowi, ich dobro jest najważniejsze, potrafią się o nie upominać, choćby i cudzym kosztem, ale skoro ciągle podkreśla się ich prawa... - wystawiając ocenę młodzieży nauczycielka nie zapomina też o zaletach: - Mają chyba mniej problemów z zaakceptowaniem siebie niż starsze od nich roczniki, wierzą w swoje możliwości, w zasadzie nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Wyraźnie widać, że to pokolenie, które nie zna cenzury, nie ma strachu przed urzędem. Chciałoby się jednak widzieć u nich trochę więcej pokory, dyskrecji, zachowania intymności w wielu sytuacjach - kończy, sugerując, by bronić się przed uogólnianiem, a jako wzór młodzieży ambitnej, świadomej swojej wiedzy i możliwości, bez fałszywych zahamowań wskazuje uczniów Prusa. - Myślę, że w ogóle jest dużo młodzieży wartościowej, dojrzałej - tyle że tacy ludzie są mniej widoczni, bo mniej hałaśliwi - podsumowuje.
- O swoje dzieci się nie martwię. Jak umiałam, tak chowałam. Ale co będzie z naszymi wnukami? - Basia, matka dwójki obecnych studentów, zdaje się stawać w szeregu uważających, że „pokolenie Y”, nadmiernie skupione na sobie, nie bierze pod uwagę szerszego kontekstu usadowienia siebie w świecie. - Uważają, że jeśli czegoś nie da się odnaleźć w sieci, to nie istnieje. A co dopiero przyszłość, której ani zaplanować, ani przewidzieć? - pyta retorycznie.
Wielu spośród moich rozmówców podkreśla wagę świadomości własnych korzeni jako czynnika budującego poczucie wspólnoty. A skoro w charakterystyce „pokolenia Y” jak bumerang powraca zarzut, że młodzi z wygodnictwa opóźniają moment opuszczenia rodzinnego gniazda - może warto pobić ich własną bronią? - Jeśli któryś z moich uczniów znał imiona pradziadków, mógł mieć raz nieodrobioną pracę domową - wspomina L. Kuczyński. Także Barbara staje po stronie zwolenników sądu, że przyszłość bez przeszłości nie ma racji bytu. - Dom, szkoła, Kościół... niech każdy robi to, do czego ma powołanie, a może to pokolenie wcale nie będzie wielką niewiadomą? - kończy.
MOIM ZDANIEM
„Generacji Y” zarzuca się, że wiedzy o życiu szukają w sieci, co ma przełożenie na brak logiczności i racjonalizmu w ich myśleniu. Z pewnością internet stał się dla wielu młodych ludzi pierwszym wychowawcą, podstawowym źródłem informacji i głównym formatorem. Wiąże się to, niestety, z narastającym kryzysem instytucji rodziny. Badania pokazują, że bardzo często młodzi bezkrytycznie przyjmują wszystko, co ulubiony portal zamieści na stronie, dają się prowadzić emocjom, jakie generują newsy, znajdują w necie autorytety. Tam czują się wolni! Wolność przyjmuje kształt niemalże absolutny - do tego stopnia, że jej wizja zaczyna przesłaniać racjonalność świata.
3 PYTANIA
Czy nazwa „generacja Y” nie jest zbyt krzywdząca w stosunku do tych, którzy uważają, że o świecie wiedzą więcej od „x-ów” i „pokolenia socrealu”?
Określenia nigdy nie są krzywdzące, one próbują lepiej bądź gorzej oddać rzeczywistość. Bywają błędne, ale jeszcze częściej są zbyt dużymi generalizacjami - starają się nadać cechy powszechności zjawiskom lokalnym. Tak naprawdę mało kto identyfikuje się z dużymi grupami (typu pokolenie czy generacja), ale pewne elementy podobieństw pokoleniowych występują. Nazwa „generacja Y” pokazuje nam stopień niewiedzy o tym pokoleniu, które wymyka się spod głównego nurtu kultury i społeczeństwa („mainstreamu”) i co gorsze nie wiemy, w jakim kierunku (nieokreśloność symbolizowana przez „x”, „y”). „Generacja X” była pierwszym wyrazem naszej niewiedzy o ludziach młodych - dzisiaj już wiemy, że niewiele wiemy o każdym nadchodzącym pokoleniu.
Żyją w globalnej wiosce - mają znajomości na całym świecie, tyle że w nawiązaniu bliskiej relacji przeszkadza im „ja”, które zawsze wie lepiej. Na kim wzorują się dzisiejsi młodzi?
Dzisiejsza młodzież (pamiętając o zastrzeżeniu, jak trudno jest używać prawdziwych generalizacji) unika autorytetów. Znaczące wzorce ogranicza się najwyżej do rodziny, ewentualnie jako „dyżurny” autorytet jest wskazywany Jan Paweł II (który faktycznie był, przynajmniej dla Polaków, ostatnim tak wyraźnym autorytetem w starym stylu). W społeczeństwie wizualnym, gdzie dominują ekrany telewizyjne, komputerowe czy komórek, istnieje się przez moment transmisji. Oznacza to, że nikt nie oddziałuje już całościowo. Widzimy kogoś na ekranie przez moment i albo wykorzystamy jakieś elementy jego przekazu, albo nie. Nie potrzebujemy już autorytetu, ale tylko elementów podobieństwa, poczucia pewnej więzi, że ktoś jest podobny do mnie (nie jestem sam) i przede wszystkim rozrywki.
Choć stawiają na wolność, decyzję o usamodzielnieniu odkładają na później. Sprzeciwiają się karierze, która kradnie im prywatność. Sami chcą decydować gdzie, kiedy i za ile. Z drugiej strony kwestionują istniejące regulacje prawne. Czy nasz kraj jest przygotowany na erę pokolenia „bezkompleksiarzy”?
„Pokolenie X” było swoistym luksusem bogatej cywilizacji konsumpcyjnej. Dzisiaj ludzie młodzi, nawet gdyby bardzo chcieli „wyznawać” ideały tej generacji, paradoksalnie nie mogą tego uczynić. Po prostu nie ma takiej możliwości, aby autonomicznie decydować o swojej karierze - „gdzie, kiedy i za ile” - nikt im tego nie zaproponuje, nikt też nie przyjmie ich propozycji. Można powiedzieć, że wszyscy młodzi ludzie to „generacja X”, lecz nie z wyboru, ale ze społecznej konieczności. Współczesne społeczeństwa (w Polsce, na Zachodzie) nie gwarantują już stabilnej kariery czy pracy do końca życia na jednym etacie. Pozostaje „kariera” dorywcza, zatrudnienie na czas określony czy na stażu, ciągła zmiana branży zatrudnienia i kwalifikacji. Jeśli kiedyś próbowano iksem określać nieokreśloność jednej generacji, to teraz stało się to cecha całego społeczeństwa. Niczego nie można być już pewnym, i nie jest to wybór młodych, ale rzeczywistość, w której przyszło im żyć - żyć w „społeczeństwie X”.
Z gwarancją na zbawienie?
„Generacja Y” - dzisiejsi dwudziestoparolatkowie - z życia chcą wycisnąć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. A jak jest ze sferą ducha?
Na dzień dobry, bez starań, chcą mieć gwarancję zbawienia? - Trudno o jednoznaczną odpowiedź - ks. Paweł Siedlanowski, duszpasterz akademicki, publicysta, nie ukrywa, że problem jest złożony. - Część młodych ludzi „generacji Y” została uformowana w taki sposób, że każde podejmowane przez nich działanie ma natychmiast przynosić efekt. Kwestia zbawienia zwykle spychana jest na odległą, bliżej nieokreśloną, przyszłość. Liczy się „tu i teraz”. Ludzie młodzi inwestują w to, co w danym momencie daje im poczucie spełnienia, utwierdza w dobrym samopoczuciu. Pan Bóg? Owszem, jeśli tylko spełni zapotrzebowanie na „święty spokój” - co nie znaczy, że ma On decydujący wpływ na życiowe wybory. Tam jest już „teren prywatny” i nikomu nie wolno go naruszyć - nawet Jemu - tłumaczy.
- Istnieje i druga odsłona problemu: duża część dwudziestoparolatków to wspaniali ludzie, posiadający zdolność pogłębionego spojrzenia na rzeczywistość, wrażliwi na sprawy społeczne, potrafiący słuchać. Są to często osoby posiadające piękną, głęboką wiarę - całym sercem pragnące na niej budować swoje życie, pogłębiać ją. Owszem, mają wiele pytań, stawiają wysokie wymagania swoim duchowym przewodnikom, dostrzegają ludzkie braki w Kościele, ale też, co ważne, próbują przełamać bierność, wychodzą z różnorakimi inicjatywami, szukają miejsc, gdzie mogłaby dokonywać się ich dalsza duchowa formacja - podsumowuje.
WA
opr. aw/aw