Tytuł i śródtytuły pochodzą z najbardziej znanej radzieckiej pieśni czasów II wojny światowej - "Święta wojna"
Nieoceniony na dzisiejsze czasy jakobiński rewolucjonista Ludwik Antoni Leon de Saint-Just w ferworze wielkorewolucyjnego terroru stwierdził był z niekłamaną szczerością: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. I natychmiast ostrze sztyletów skierowane zostało przeciwko monarchistom, arystokracji i Kościołowi katolickiemu.
Swoje przemówienie przeciwko Ludwikowi XVI, w którym domaga się jego egzekucji, rozpoczął od frazy dzisiaj święcącej triumfy u wszelkiej maści anarchistów i innych alterglobalistów: „Król winien być sądzony jako wróg!”. Nie jako obywatel czy członek społeczności, ale jako jej wróg. Przeciwnik ustawiany jest od razu na pozycji wroga. „Demokracja rewolucyjna” święci swój triumf w momencie zglajszachtowania wszystkich. To nie jest już „ein Volk, ein Reich, ein Fürer ”, lecz hasło brzmi: „Jedno myślenie„.
Obserwując to, co ostatnimi czasy dzieje się w polskiej polityce wewnętrznej, mam nieodparte wrażenie, że wszystkie siły postępu pchnięte zostały na odcinek niszczenia Jarosława Kaczyńskiego i ludzi z nim związanych. W tej bitwie nieważne stają się metody, ważny jest skutek. Cokolwiek nie rzeknie prezes PiS-u, natychmiast staje się w mediach (zaprzyjaźnionych - jak powiedziała nasza „duma narodowa” Andrzej Wajda, i tych ostatnio zdobywanych) zwiastunem ograniczania demokracji i swobód obywatelskich. Powie coś o zależnościach Polski wobec mocarstwowych jej sąsiadów - niszczy polską rację stanu, rzeknie słowo o strajku na Wybrzeżu w 1980 roku - podważa dorobek solidarnościowej opozycji, weźmie udział w wiecu pod Pałacem Prezydenckim - promuje faszyzm, wypowie się na temat problemów gospodarczych, a zwłaszcza o doli tych, którzy na przemianach nie skorzystali - podburza naród. Wywody można ciągnąć w nieskończoność. Lecz ta postawa wobec prezesa PiS-u jest tylko pewnym widzialnym symptomem szerzącej się „zarazy mentalnej”. Powstające na uczelniach wyższych „listy proskrypcyjne”, dotyczące poglądów politycznych i religijnych wykładowców (jawnym znakiem było zachowanie się Stefana Bratkowskiego wobec Janiny Jankowskiej czy też donos, jaki miał miejsce na jednej z siedleckich uczelni) są tutaj najlepszym przykładem. Najzabawniej dzisiaj brzmią hasła typu: „Mohery na stos!”, pisane przez młodych wykształconych z wielkich miast z błędem ortograficznym (zapewne wystawione zostało przez oświeconych psychologów zaświadczenie o dysleksji), wznoszone jest przez ludzi, którzy oskarżają Kościół katolicki o... stawianie stosów w średniowieczu. A towarzyszy temu oczywiście nawoływanie, by Polski nie cofać w „ciemne czasy wieków średnich”. Wciąż epatowani jesteśmy wskazaniami, że Polska jest zagrożona w swojej wolności. Tylko że jednej opcji (nie tyle politycznej, ile społecznej) dzisiaj zabrania się głosić własne poglądy. Dlaczego? Jako jedyny argument podawane jest twierdzenie, że oni są „ciemnotą, prostactwem, ksenofobicznym zaściankiem, faszystami, buractwem”, a tak w ogóle to Europa z nas się śmieje. Więc do piachu z tą „przeklętą hordą”.
Ta rewolucja potrzebuje swoich „autorytetów”. Wyciąga się więc ich ze wszelkich stron. Cóż z tego, że brzmią głupawo, jak chociażby aktor Andrzej Chyra, należący do honorowego komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego, który z rozbrajającą szczerością przed kamerą oświadcza, że będzie głosował na... Władysława Komorowskiego. Słowotok złotoustego prezydenta rzeczywiście może przypominać innego Władysława, ale Gomułkę, więc aktorowi mogło się pomylić. O bajdurzącym bzdury „radosnym staruszku” Władysławie Bartoszewskim wspominać aż żal, bo nie wolno nabijać się z ludzi starszych. Aby uprawomocnić się w swoich działaniach „oświeceni” ustanawiają więc nowe autorytety. Specjalistami od „prawdziwej Solidarności” stają się ci, którzy ją zwalczali, a generałowie WRON to dzisiaj „ludzie honoru”, jak zapewniał nas były redaktor pewnej gazety, zapewne przed kolejnym rautem z rzecznikiem rządu stanu wojennego, Jerzym Urbanem. W ten taniec wciągani są również ludzie Kościoła, bo nic tak nie uprawdopodabnia twierdzeń, jak jakiś podważający linię biskup lub ksiądz. Brylując na salonach, zapewne pragnąc na nich pozostać i być noszony na rękach matczynej TVN, powie to lub tamto, może nieświadom nawet co robi lub mówi (co widać w oświadczeniu rzecznika kurii warszawskiej, który stwierdził był, że ulica nie jest miejscem modlitwy, co przyjmując za prawdę należałoby zrewidować katolickie poglądy na temat procesji Bożego Ciała). A jak się nie będzie do końca zgadzał, to wyciągnie się jego sprawy osobiste, jak w przypadku o. Macieja Zięby. Na poziomie rozwydrzonego tłumu takie zachowania przyjmują postać oddawania moczu na krzyż lub zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej, bicia staruszek, przeszkadzania w modlitwie. Nie mówiąc już o aresztowaniu polonijnego dziennikarza czy pobiciu przez służby porządkowe jednego z będących pod krzyżem obrońców. „Wściekłość szlachetna” na wyżynach władzy realizowana jest przez stygmatyzację infamią, a na nizinach społecznych biciem, opluwaniem i szyderstwem. Problem jeno w tym, że wściekłość jako uczucie z rozumem nie ma nic wspólnego. Ale to chyba domena dzisiejszej edukacji, która nie rozróżnia pomiędzy intelektem a „czuciem”.
Wojna ideologiczna w dzisiejszej Polsce dokonuje się nie jak przystało w wykształconym społeczeństwie za pomocą argumentacji logicznej, ale poprzez emocjonalne zacietrzewienie. W tej wojnie najlepiej używać epitetów, a nie logicznych wywodów. Dlaczego nie głosujesz na Kaczyńskiego czy Komorowskiego? Bo go nie lubię. A to już emocje. To poziom jakobińskich rewolucjonistów, którzy na gilotynę skazywali nie za przestępstwa, ale za brak oznak spracowania na rękach. Dzisiaj najgorzej mieliby akwizytorzy, którzy swoją ciężką pracę wykonują najczęściej nogami, a rączęta mają nienaganne. I to jest właśnie idiotyzm. Najciekawszym jest jednak to, że jednym z zagranicznych członków stronnictwa jakobińskiego był Stanisław Szczęsny Potocki, późniejszy twórca Konfederacji Targowickiej. Warto, by dzisiejsi „jakobini” o tym pomyśleli. Ale to działanie (myślenie) jest dla nich problematyczne.
* Tytuł i śródtytuły pochodzą z najbardziej znanej radzieckiej pieśni czasów II wojny światowej - „Święta wojna”
opr. aw/aw