Rozmowa o nadziei, wierze, sensie cierpienia z Krzysztofem Ziemcem, dziennikarzem Telewizji Polskiej
Rok temu, w wigilijny wieczór, po półtorarocznej przerwie spowodowanej tragicznym wypadkiem, wrócił Pan na wizję. Data powrotu do pracy to przypadek? Czy jednak ma ona dla Pana wymiar symboliczny?
W szpitalu jedna z opiekujących się mną pielęgniarek powtarzała: „Panie Krzysiu, w życiu nie ma przypadków, przypadki są tylko w totolotku”. Za każdym razem, kiedy wracam pamięcią do wydarzeń sprzed roku, przypominam sobie te słowa. Wierzę w nie. Dlatego mój powrót na antenę akurat w tym dniu nie był przypadkiem. Zachowując właściwy szacunek i umiar, mogę powiedzieć, że moje pojawienie się na wizji było dla mnie takimi symbolicznymi, powtórnymi narodzinami.
Pamięta Pan, co w ten wigilijny wieczór powiedział widzom?
Niestety, nie. Pamiętam jednak, że były to słowa wymyślone przeze mnie. Układałem je w głowie od rana. Nie chciałem, aby brzmiały banalnie, z drugiej strony nie chciałem też przedobrzyć z pewnymi symbolami. I chyba się udało, bo za pomocą listów, esemes-ów, maili dostałem mnóstwo ciepłych słów, a także podziękowań. Okazało się bowiem, że nie tylko dla mnie mój powrót akurat w Wigilię miał symbolicznie znaczenie. Widzowie cieszyli się, że pojawiłem się na antenie właśnie w takim dniu, dniu odrodzenia, narodzenia nowego życia, ducha. W jednym z listów ktoś napisał: „Dałeś nadzieję milionom ludzi”. Niech to będzie prawda tylko jednej osoby... Fajnie jest dawać nadzieję.
Tytuł książki, wywiadu rzeki z Panem brzmi „Wszystko jest po coś”. Zastanawia się Pan czasami, jaki był sens tego wypadku, cierpienia?
Bardzo często, ale nie do końca potrafię sobie na nie odpowiedzieć. Może ten wypadek przydarzył się właśnie po to, bym dawał świadectwo swojej wiary i nadziei? Abym mówił o tym, że modlitwa jest bardzo ważna i pomaga, a najbliżsi są lekarstwem na wszystko? Jestem pewien, że gdyby ich nie było przy mnie w najtrudniejszych chwilach, nie miałbym takiej siły i woli walki. A gdybym nie miał wiary, to nie wierzyłbym w sens tego wszystkiego, nie wierzyłbym, że wszystko jest po coś. Cierpienie również. To są oczywistości, ale nie myślimy o nich, kiedy wszystko dobrze się układa. Dopiero gdy wszystko zaczyna się sypać, to wiemy również, że nasze życie ma scenariusz napisany ze szczegółami przez kogoś, kto jest ponad nami. Jestem przekonany, że taki przebieg wypadków był dla mnie zaplanowany. Każdy mój dzień tego dowodzi.
Czytając rozmowy z Panem, można odnieść wrażenie, że to wszystko, co wydarzyło się w czerwcowy wieczór dwa lata temu, przyjął Pan z olbrzymią pokorą. Cierpienie również, a przecież nie każdy to potrafi. Nigdy nie buntował się Pan, nie pytał Boga: „dlaczego ja, dlaczego w taki sposób mnie doświadcza?”
Kiedy dotarło do mnie, co się stało i jak było to poważne, że właściwie liznąłem tylko ognia piekielnego i wyszedłem z tego cało, zadałem sobie pytanie: dlaczego akurat ja? Co się stało, że to właśnie ja dostałem drugą szansę, drugie życie? Czym sobie na to zasłużyłem? Jak zło, które mi się przytrafiło, przemienić w dobro?
Znalazł Pan odpowiedzi na te pytania?
Poprzez ten wypadek siłą rzeczy stałem się bohaterem własnej historii. Dlatego jestem często zapraszany na różne spotkania, często by opowiadać o moich przejściach, podtrzymywać na duchu innych, dawać im siłę. Powtarzam też, że powinniśmy doceniać w życiu to, co mamy najcenniejszego, czyli rodzinę, dom.
Czy przez to, co Pan przeszedł, stał się lepszym człowiekiem?
Mam nadzieje, że tak. Silniejsza jest także moja rodzina. To wszystko bardzo nas wzmocniło. Na pewno stałem się wrażliwszy na ludzkie cierpienie, niedolę. Na mojej twarzy często pojawiają się łzy wzruszenia, co w przypadku mężczyzny nie jest chyba dobre. Niektórzy mówią, że się mazgaję.
Ktoś powiedział, że łzy nie mają nic wspólnego ze słabością, nie należy się ich wstydzić.
Też zawsze to mówię. Łzy są tak ludzkie, jak cierpienie. Życie ma wiele barw, ale nie wszyscy potrafią to zrozumieć.
Co jeszcze zmieniło się w Pana życiu?
Podczas pobytu w szpitalu i całej rehabilitacji dostałem od ludzi mnóstwo dobra. Teraz staramy się wraz z żoną to dobro oddać, np. pomagamy powodzianom. Wysyłamy paczki, w lecie zawieźliśmy poszkodowanym meble, sprzęt AGD. Otrzymaliśmy mnóstwo podziękowań, wzruszających i często pisanych łzami listów. Sam przekonałem się, jak ważne jest w chwili nieszczęścia takie wsparcie. Kiedy leżałem w szpitalu, a potem przykuty do łóżka w domu, świadomość, że ktoś na mnie czeka, że dla kogoś jestem ważny, dodawała mi sił. To jest coś niezwykłego, czasami pomaga bardziej niż najlepsza opieka medyczna czy lekarstwa.
W książce „Wszystko jest po coś” powiedział Pan, że to, co Pana spotkało, jest zaledwie maleńkim krzyżem. Wielokrotnie przyznawał Pan, że wiara pomogła przejść przez te trudne chwile, a cierpienie ofiarowuje Pan Bogu. Jak to jest być osobą wierzącą w mediach?
O tyle trudno, że człowiek ma dekalog i własny kręgosłup moralny. Dlatego pewnych rzeczy nie zrobi. Przez to może być różnie postrzegany, np. jak frajer, bo do sukcesu musi iść dłużej i pokonać bardziej wyboistą drogę niż inni. Generalnie wielu ludzi wyobraża sobie, że w mediach pracują ludzie pozbawieni moralności. Że osoby pojawiające się na szklanym ekranie to tylko skaczą z kwiatka na kwiatek, imprezują, zarabiają kupę forsy. To jest obraz fałszywy, który nie odpowiada rzeczywistości. Bardzo mocno jednak utrwalił się w głowach ludzi. Dlatego w świecie nie tylko mediów, ale też całego szeroko pojętego show biznesu ludzie mają duży problem z przyznawaniem się do tego, iż są osobami wierzącymi, przywiązanymi do tradycyjnych wartości. Boją się, że zostaną przez środowisko uznani za osoby nienowoczesne, niepasujące do tego świata.
Wiara może przeszkadzać w robieniu kariery?
Wiara nie pozwala na chodzenie na skróty, ale zmusza do ciężkiej, mozolnej pracy. Każdego dnia musimy pokonać mnóstwo zakrętów, przepaści, wspinaczek. Jednak sukces osiągnięty na skróty jest mizerny, smakuje tylko przez chwilę. Moją dewizą są słowa Jana Pawła II, które wypowiedział podczas pierwszej pielgrzymki do Polski: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”.
Mówi się, że dziennikarz powinien być „przezroczysty” i raczej nie ujawniać swoich przekonań. Zwłaszcza religijnych.
Może nie powinien obnosić się z nimi przesadnie, ale nie można wstydzić się wiary. Nie może być tak, że to, z czego jestem dumny, staje się wstydliwym elementem, który muszę ukryć. Z drugiej strony od osoby wierzącej wymaga się więcej. Ludzie patrzą uważniej, jak żyje i czy jest to zgodne z zasadami oraz wartościami, które wyznaje. Na przykład, jeśli mówię, że rodzina ma dla mnie szczególne znaczenie, to czy rzeczywiście o nią dbam, czy też mam np. kochankę na boku.
Dostał Pan drugie życie. Jakie marzenia ma człowiek, który narodził się po raz drugi?
W związku z tym, że wiem, jak kruche może być życie, a wszystko, co mamy rozpaść się w mgnieniu oka, chciałbym, aby nie zginęło to w głupi sposób. Aby dom był domem prawdziwym, aby szczęście, które mam, nie opuszczało mnie. W życiu zawodowym natomiast chciałbym iść do przodu, rozwijać się, podejmować kolejne wyzwania i osiągać sukcesy. Chciałbym być człowiekiem, który każdego roku będzie pokazywał, co potrafi, na co go stać. Chciałbym, żeby widzowie mnie dobrze postrzegali, doceniali i chciałbym być miłym gościem w ich domach.
Życzę zatem spełnienia tych wszystkich marzeń.
Dziękuję. A ja wszystkim czytelnikom „Echa” życzę błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Oby nikogo nie zabrakło przy naszym wigilijnym stole. Oby starczyło sił i pieniędzy na przyrządzenie wszystkich tradycyjnych potraw, a i zostało na prezenty! Ale co dziś, w 2010 roku, wydaje mi się najważniejsze - aby życzenia odnowy, miłości i pojednania, które sobie składamy, dzieląc się opłatkiem, zostały w nas na dłużej, a nie tylko na ten świąteczny czas...
opr. ab/ab