Bez odpowiedzi

Wobec aktów terroru Europa jest żałośnie bezradna. Żałosna bezradność Europy nie bierze się jednak z niemądrych przepisów czy niechęci do zdecydowanego działania. One są zaledwie skutkiem czegoś o wiele bardziej podstawowego

Bez odpowiedzi

Wobec aktów terroru Europa jest żałośnie bezradna. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że obrona przed terrorem nie jest łatwa. Zamach terrorystyczny przypomina trzęsienie ziemi. Sejsmolodzy potrafią dokładnie wskazać obszar zagrożony wstrząsami, ale nie potrafią określić, kiedy one nastąpią i jaką będą miały siłę. Podobnie jest z terrorystami. Na pewno uderzą, ale czy stanie się to za miesiąc, czy za pół roku, pozostaje zagadką.

Podobnie jak miejsce zamachu. Terroryści mogą wybrać brukselskie lotnisko w Zaventem, ale też dziesiątki innych lokalizacji. Dodatkową trudność stwarzają niemądre przepisy utrudniające działania policji i innym służbom bezpieczeństwa. Minister sprawiedliwości Belgii ujawnił na przykład, że miejsce pobytu Saleha Abdeslama, terrorysty odpowiedzialnego między innymi za zamachy w Paryżu, było w pewnym momencie znane. Nie przypuszczono jednak nocnego szturmu na jego kryjówkę, ponieważ od godz. 21.00 do 5.00 zabrania tego prawo. Gdy nad ranem służby weszły do mieszkania w Molenbeek, okazało się, że poszukiwany już zbiegł.

W obronie przed terroryzmem nie pomagają też dziurawe jak ser szwajcarski zewnętrzne granice zjednoczonej Europy. To trochę jak z domem, który stoi w niebezpiecznej okolicy, a mieszkańcy zostawiają otwarte drzwi. Przypomina mi się w tym momencie film „Ludzie Boga”, o słynnych trapistach z klasztoru w Algierii. Kiedy zorientowali się, że ze strony muzułmańskich ekstremistów grozi im niebezpieczeństwo, zawsze na noc dokładnie zamykali drzwi do klasztoru. Wprawdzie nie ustrzegło ich to przed męczeńską śmiercią, ale właśnie tak, w dostępny sobie sposób, próbowali się bronić. Nie przypuszczam, by ktoś chciał ich nazwać ksenofobami. Są powszechnie uznawani za przykład chrześcijańskiej otwartości. Tyle tylko, że pozostawanie w klasztorze wynikało z odwagi, a zamykanie drzwi z roztropności.

Żałosna bezradność Europy nie bierze się jednak z niemądrych przepisów czy niechęci do zdecydowanego działania. One są zaledwie skutkiem czegoś o wiele bardziej podstawowego. Przejmująco pisze o tym Andrzej Nowak w swoim felietonie: „Europa musi wrócić do swoich chrześcijańskich korzeni (…). Europa musi odzyskać granice. I musi odbudować nowe elity, oparte na czterech cnotach kardynalnych, bez których nie ostoi się żadna polityczna wspólnota: roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i nade wszystko dzisiaj – odwagi” (więcej na s. 74). Bezradność Europy nie martwiłaby mnie tak bardzo, gdyby nie towarzyszyła jej bezradność Kościoła, szczególnie na zachodzie Europy. Trudno zaprzeczyć, że katolicy w ogromnym stopniu utracili tam zdolność przyciągania innych, w tym również muzułmanów, do Chrystusa. Spora liczba osób dorosłych ochrzczonych w czasie ostatniej Wigilii Paschalnej to powód do wielkiej radości, ale na pewno nieświadczący o jakimś imponującym rozmachu misyjnym Kościoła. Znam argument, że Kościół ze swej istoty ma godzić się na przegraną. Wszak Jezus na krzyżu stracił wszystko. Przyjmowałbym go ze zrozumieniem, gdyby po śmierci Jezusa nie było zmartwychwstania, a później zesłania Ducha Świętego, po którym apostołowie zdobyli dla Chrystusa prawie cały ówczesny świat. Oni potrafili, my nie. Czego nam brakuje?

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama