Furie spod parytetu

Warto wiedzieć, że unijna polityka zwana „gender mainstreaming”, która musi być obowiązkowo stosowana we wszystkich obszarach europejskich zainteresowań, dopuszcza tzw. pozytywną dyskryminację na rzecz płci niedostatecznie reprezentowanej.

"Idziemy" nr 3/2010

Joanna Potocka

Furie spod parytetu

Joanna d’Arc, Jadwiga Andegaweńska, Katarzyna II, Elżbieta I, królowa Wiktoria, Brygida Szwedzka, Katarzyna ze Sieny, Izabella Aragońska i wiele, wiele innych z nieocenioną Margaret Thatcher włącznie. Kobiety od zawsze uczestniczyły w polityce.

Tu wymienione wywodziły się z różnych sfer i miały znaczący, choć rzecz jasna różnie oceniany, wpływ na dzieje Europy. Rządziły bez parytetu. Postulat powszechnego udziału kobiet w polityce wszedł do dyskursu publicznego na fali burzenia wcześniejszego porządku świata w czasach Rewolucji Francuskiej. Wichrzycielki i furie spod gilotyny nie tylko żądały praw dla kobiet, ale przede wszystkim aktywnie i z wyjątkowym okrucieństwem uczestniczyły w rewolucyjnym szale przemocy i śmierci. Udział „obywatelek” – jak nazywały się wtedy panie – w krwawej agresji wobec innych kobiet i mężczyzn jest tematem do dzisiaj wstydliwym, głęboko ukrywanym przez środowiska feministyczne.

Ważnym elementem feministycznej ideologii jest bowiem narracja dzieląca świat na dwa wrogie obozy. Naturalnie skłonny do przemocy i opresji ciemny świat uosabiających wszelkie zło mężczyzn. I świetlisty świat ich ofiar – kobiet (i ewentualnie dzieci). Ofiar, które są czystym dobrem. I zawsze mają rację. Feminizm lubuje się w kreowaniu obrazu kobiety jako ideału, sumy wszystkich wspaniałych cech ludzkości. Feminizm prowadzi walkę z domniemaną dominacją złych mężczyzn. A jest to walka na wielu frontach. Ideologia zrównująca kobietę (i ewentualnie dziecko) z ofiarą wymaga stosowania nowych zakazów, nakazów i sankcji. To feminizm wprowadził na wokandę zjawisko „przemocy w rodzinie”, gdzie definicja przemocy ma często wyłącznie subiektywny charakter, urągając standardom prawa karnego. Feminizm nie waha się używać biologicznej różnicy płci i macierzyństwa do szantażu w celu wymuszenia ustanowienia specjalnych praw dla kobiet. Całkowicie w kontrze do postulatów tzw. równości płci, postulowane prawa dla kobiet są zasadniczo różne od tych dla mężczyzn, a często stoją z nimi w całkowitej sprzeczności.

Prawo do aborcji jest takich realnie antyrównościowych postulatów dobrym przykładem: lekceważy ojca dziecka i odmawia jakichkolwiek praw samemu dziecku. W imię poprawy statusu kobiet, wizja nowego świata zakłada nieustającą obecność struktur przymusu w większości obszarów życia, które do niedawna były dla państwa niedostępne. W tej wizji państwo wchodzi nie tylko za próg naszych domów, ale opiekuje się i wychowuje za nas nasze dzieci, kładzie się z nami do łóżka, zakazuje nam dyscyplinowania innych, a w końcu pomaga nam pozbyć się tych, którzy przysparzają nam subiektywnych cierpień, czy wymagają od nas trochę więcej starań.

Równość wobec prawa stanowi ziemską emanację chrześcijańskiej zasady równości w godności i wartości każdego człowieka, mężczyzny i kobiety. Jako chrześcijanie zdajemy sobie sprawę z niedoskonałości świata, jego ułomności i nie zawsze chlubnych naszych skłonności. Możliwość zbudowania idealnego państwa w doczesności wkładamy tam, gdzie jej miejsce – czyli między bajki. Dziwimy się ciągle, że po dramatycznych, przerażających w swych skutkach, próbach wcielania w życie utopijnych projektów narodowego socjalizmu i bolszewizmu w dalszym ciągu postulaty radykalnej przebudowy stosunków społecznych tak łatwo znajdują swoich zwolenników. Cóż – bajki są zazwyczaj urocze – i wodzą na pokuszenie.

W Europie od kilkunastu lat, a w Polsce od ponad roku trwa polityczna akcja zwolenników kolejnej utopii skonstruowania „nowego lepszego świata” na rzecz wprowadzenia obowiązkowych kwot dla płci w różnego rodzaju organach – władzy rządowej, samorządach lub innych strukturach organizacyjnych – lub chociażby na listach wyborczych. Na takim etapie rewolucji jesteśmy obecnie w Polsce. Równy – 50% – udział kobiet i mężczyzn zwie się parytetem i właśnie to słowo robi u nas ostatnio niezwykłą karierę. Według zwolenników parytetu większy udział kobiet w stanowieniu prawa i władzy miałby być gwarancją poprawy jakości prawa i polityki. Tylko poprzez kobiety polityków możliwe będzie ich zdaniem wprowadzenie do politycznej agendy postulatów praw specyficznie kobiecych.

Warto wiedzieć, że unijna polityka zwana „gender mainstreaming”, która musi być obowiązkowo stosowana we wszystkich obszarach europejskich zainteresowań, dopuszcza tzw. pozytywną dyskryminację na rzecz płci niedostatecznie reprezentowanej. Jak rygorystycznie ten wymóg jest forsowany niech świadczy to, że wszystkie wnioski o fundusze unijne polskich przedsiębiorców i organizacji nieuwzględniające tej polityki, są odrzucane. Bez względu na to, czy dotyczą rozwoju fabryki śrubek czy pomocy dla rodzin wielodzietnych.

Parytetowe projekty mają więc dobrze ulokowany międzynarodowy patronat, a także ofensywne wsparcie propagandowe takich tub jak „Gazeta Wyborcza” czy „Polityka”. Przy użyciu takich narzędzi akcja zbierania podpisów pod projektem ustawy narzucającej obowiązek równego udziału kobiet i mężczyzn na listach wyborczych pod rygorem niedopuszczenia listy niespełniającej takiego wymogu do procedury wyborczej nie mogła nie zakończyć się sukcesem.

„Dobre kobiety” wprowadzą „dobre prawo” i wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie? Jako obywatelka – i jako kobieta – taką wizję świata, polityki, państwa i prawa uważam za błędną. Jestem za jej całkowitym odrzuceniem.

Autorka jest prawnikiem i niezależną publicystką.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama