Jeśli naprawdę zależy nam na bezpieczeństwie dzieci, to trzeba zadbać o nie wszędzie, także w szkole
"Idziemy" nr 8/2014
Jeśli naprawdę zależy nam na bezpieczeństwie dzieci, to trzeba zadbać o nie wszędzie, także w szkole
Pisanie o seksualizacji dzieci to śliska sprawa, zwłaszcza kiedy piszącym jest duchowny. Zdaję sobie z tego sprawę, szczególnie teraz, gdy w mediach co jakiś czas nagłaśniane są przypadki kolejnych zakonników, księży, a nawet arcybiskupów oskarżanych o pedofilię. Część z tych oskarżeń okazuje się niestety prawdziwa i nie można im zaprzeczać. Inne upadają w prokuraturze lub w sądzie. Niemniej jednak przekonanie, że duchowieństwo jest tą jedyną na świecie grupą społeczną całkowicie wolną od grzechu, jest bezpodstawne w konfrontacji zarówno z faktami, jak i z podstawami katolickiej teologii. Księża, zakonnicy, zakonnice, biskupi, kardynałowie, a nawet i sam papież są zdolni do takich samych grzechów, do których zdolni są inni ludzie. Od duchownych słusznie jednak wymaga się więcej, bo prócz formacji duchowej i intelektualnej otrzymują także szczególne łaski Boże, aby grzechu unikać. Mają być przewodnikami ludu, nie tylko w słowach, lecz także w postawie. To do czegoś zobowiązuje.
Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że – szczególnie ostatnio – nagłaśnianie podejrzeń o skandale seksualne z udziałem duchownych wpisuje się w scenariusz, przed którym ostrzegali nas przedstawiciele francuskich ruchów w obronie dzieci i rodziny. W przewidywaniu oporu Kościoła wobec seksualizacji dzieci i degradacji rodziny organizuje się szeroko zakrojoną kampanię dezawuowania duchowieństwa. Niektórzy duchowni dają ku temu powody. Wykorzystując konkretne przypadki, przez odpowiednie nagłośnienie i komentarze stwarza się wrażenie, że pedofilia jest głównie sprawą Kościoła. Oczywiście katolickiego. Chodzi o wywołanie w następnym etapie prostego skojarzenia, że każdy katolicki duchowny równa się pedofil! W celu „naukowego” wyjaśnienia przyczyn tej dewiacji wskazuje się na obowiązujący duchownych w Kościele rzymskokatolickim celibat. Przemilcza się jednak, że we wspólnotach religijnych, gdzie duchowni oficjalnie zawierają małżeństwa, skala przestępstw seksualnych wobec dzieci i młodzieży wcale nie jest mniejsza, czego dowodzą choćby szczegółowe badania w australijskim Kościele anglikańskim. A przypominanie, że w ogóle najwięcej przypadków molestowania seksualnego dzieci i młodzieży ma miejsce w konkubinatach, uchodzi za politycznie niepoprawne.
Kościół, którego duchownym dorabia się gęby pedofilów, traci w odbiorze społecznym moralne prawo wypowiadania się w sprawach wychowania dzieci i młodzieży. Co więcej, w atmosferze histerii twierdzi się, że obowiązkiem rodziców, szkoły i państwa jest ochrona najmłodszych przed duchowieństwem. A zarazem przygotowuje się, bez szerokiej dyskusji społecznej, wprowadzenie do szkół i przedszkoli (!) program edukacji seksualnej według zaleceń WHO. Przewidują one, że już czteroletnie dzieci mają być uczone, jak czerpać przyjemność z dotykania własnego ciała; wyjaśnia się tam, że chodzi o masturbację. Pytanie o te sprawy skierowane do minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz przez red. Mateusza Dzieduszyckiego z Razem TV zbulwersowało ją do tego stopnia, że zarzuciła dziennikarzowi kłamstwo, chociaż ten miał akurat w ręku oryginalny dokument z odpowiednim cytatem. Przeczenie faktom to jakaś moda wśród propagatorów nowych ideologii.
Kiedy i w jakim stopniu program WHO będzie wdrażany do polskich szkół i przedszkoli? Pewnie niedługo. O zakresie jego aplikacji przedstawicielka rządu nie potrafiła powiedzieć podczas konferencji zorganizowanej 12 lutego pod jakże wymownym tytułem: „Stop seksualizacji dzieci i młodzieży”. Chętnych do prowadzenia zajęć, zwłaszcza z najmłodszymi, pewnie nie zabraknie. Znalazłoby się wielu takich, którzy naukę masturbacji gotowi są prowadzić nawet gratis, byle tylko bezkarnie. Czym bowiem różni się praktyczna nauka masturbacji od opisanej w kodeksach tzw. innej czynności seksualnej wobec nieletnich? Otóż w praktyce niczym! Oprócz tej oczywistej różnicy, że taka „nauka” w szkole dokonuje się w majestacie prawa i jeszcze się na tym zarabia, a za to samo poza szkołą dostaje się – słuszny! – wyrok.
Dlaczego w głównych mediach nie podnosi się larum wobec tej schizofrenii? Jeśli naprawdę zależy nam na bezpieczeństwie dzieci, to trzeba zadbać o nie wszędzie, także w szkole.
opr. aś/aś