Stulecie i co dalej?

Świętowanie stulecia odzyskania niepodległości wypadło dużo lepiej, niż można się było spodziewać jeszcze na początku listopada. Choć zawsze może być lepiej.

Świętowanie stulecia odzyskania niepodległości wypadło dużo lepiej, niż można się było spodziewać jeszcze na początku listopada. Choć zawsze może być lepiej.

Zabrakło, co prawda, przywódców innych państw, którzy tego dnia spotkali się we Francji na obchodach stulecia zakończenia I wojny światowej. Wiadomo, że w rankingu europejskich graczy zaproszenie z Paryża ciągle o wiele więcej znaczy niż zaproszenie z Warszawy. Nawet dla Viktora Orbána! Jeśli więc nie można było liczyć na obecność pierwszych osób przynajmniej z tych państw, z którymi utrzymujemy najbliższe relacje, to może warto było gościć choćby ich zastępców. Można było także o jakieś umiędzynarodowienie polskich obchodów pokusić się dzień wcześniej. Bo ostatecznie mieliśmy na to świętowanie cały wydłużony weekend. Takiej okazji nie wolno przegapić. Jeśli stało się inaczej, to trzeba z tego wyciągnąć wnioski.

Imponować może skala rocznicowych przedsięwzięć realizowanych bądź współrealizowanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz przez instytucje mu podległe. Nie tylko w Warszawie, ale także w wiejskich gminach, jak Polska długa i szeroka, zorganizowano dziesiątki tysięcy koncertów, festynów i pochodów. Bez oglądania się na władze państwowe, dziękczynne nabożeństwa i spotkania artystyczne odbywały się w setkach polskich parafii w kraju i za granicą. W zatroskaniu o dobro ojczyzny Kościół w Polsce od zawsze staje razem z narodem.

Na wysokości zadania stanęła większość polskich mediów. Wielki Koncert dla Niepodległej, który 10 listopada na Stadionie Narodowym zgromadził ponad 40 tys. ludzi, był transmitowany nie tylko przez TVP i Polsat, ale także przez TVN i TV Trwam! Na mniejszą skalę współpraca ta ujawniła się 12 listopada, podczas premiery unikatowego filmu „Niepodległość”, zrealizowanego we współpracy z Polsatem. Film, będący owocem kilkuletniej pracy nad odszukaniem, skomponowaniem, pokolorowaniem i udźwiękowieniem archiwalnych materiałów z lat 1914-1923, można było oglądać równolegle w Polsacie i w konkurencyjnej TVP 2. Pozostaje tylko sobie życzyć, żeby film znalazł się w programie nauki historii w polskich szkołach.

Dobrym znakiem był także największy w historii Marsz dla Niepodległej w Warszawie. Skończyło się lepiej, niż tego chcieli politycy po obu stronach barykady. Jeszcze tydzień wcześniej prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki deklarowali, że nie wezmą udziału w pochodzie organizowanym przez środowiska narodowców. Sytuacja zmieniła się, kiedy prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz prewencyjnie zakazała marszu. Wydawało się, że pułapka zastawiona na rząd i narodowców jest perfekcyjna. Wiadomo było, że narodowcy i tak zgromadzą się na marszu, policja zaś, szczególnie wobec trwającego strajku i masowych zwolnień lekarskich wśród funkcjonariuszy, nie będzie w stanie ich zatrzymać. Skończyłoby się ulicznymi bijatykami. W świat poszedłby przekaz, jak to pod rządami prawicy Polacy nie potrafią świętować swojej niepodległości. Zatem na nią nie zasługują.

Genialna decyzja prezydenta i premiera o organizacji w tym samym czasie i miejscu państwowego Marsza dla Niepodległej uratowała nie tylko marsz, ale i spokój w Warszawie. Pani Gronkiewicz-Waltz nie spodziewała się, że jej prowokacja da takie efekty. W pociągach z całej Polski szybko zabrakło biletów do Warszawy. Stawili się nawet ci, którzy nigdy dotąd w marszach nie chodzili. Jedni zrobili to z przekory wobec próby zablokowania marszu. Inni dlatego, że był to już marsz państwowy, a nie skrajnych ugrupowań, z którymi nie chcą być identyfikowani. Stąd w tegorocznym marszu poszły nawet siostry zakonne.

Na fali sukcesu pojawiły się głosy, że państwo powinno już na stałe przejąć organizację Marszu Niepodległości. Z pozoru to słuszne. Trzeba jednak pamiętać, że w demokracji władza się zmienia. Zawsze mogą wrócić czasy, kiedy zamiast pod biało-czerwoną flagą kazano nam chodzić z różowymi balonikami za orłem z czekolady. I co wtedy? Lepiej zostawiać Marsz Niepodległości tym, którzy go obronili w czasach, kiedy za wyjście na ulicę z narodowymi barwami ryzykowało się pobiciem, jak nie przez niemieckich (anty?)faszystów, to przez polską policję. Zamiast cokolwiek przejmować, nauczmy się ze sobą rozmawiać, aby również na przyszłość świętować razem. Jak widać, można – ze wszystkimi, dla których słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna” są ważne.

"Idziemy" nr 46/2018

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama