Koniec epoki

Sierpień to wyjątkowy miesiąc w pamięci Polaków. Tegoroczny sierpień wskazuje jednak, że mamy do czynienia z końcem pewnej epoki w perspektywie ogólnoświatowej

Miał to być zwyczajny numer tygodnika „Idziemy”, z tematem przewodnim zaplanowanym miesiąc wcześniej. Gotowy już „wstępniak” zaczynał się od słów: „Szkoda, że w Polsce święto pracy nie jest obchodzone w sierpniu”. Bo sierpień to miesiąc, w którym przed 41 laty polscy robotnicy stanęli w obronie swojej godności, przeciwko dyktaturze partii „robotniczej”. Zapoczątkowało to drogę do wolności narodów Europy, poddanych w sowieckie jarzmo.

W gorące dni sierpniowych strajków Prymas Tysiąclecia ze szczytu Jasnej Góry 26 sierpnia 1980 r. wygłosił historyczne kazanie do robotników, rolników, do rządzących i do całego narodu. Ówczesny reżim robił wszystko, aby pełna, niezmanipulowana treść tego kazania nie dotarła do adresatów. Już na początku strajków na prośbę stoczniowców prymas posłał im swoich doradców. Patronował rodzącemu się ruchowi Solidarności. Po stronie godności robotników i sprawiedliwości społecznej występował zresztą jeszcze przed wojną, z racji zaangażowania w chrześcijańskie związki zawodowe nazywano go we Włocławku „czerwonym księdzem”. Z tych jego doświadczeń oraz z konspiracyjnych wykładów, które w czasie okupacji niemieckiej prowadził w Laskach i w warszawskich parafiach, powstało jedno z jego najważniejszych dzieł: „Duch pracy ludzkiej”, o którym piszemy w tym numerze.

W tym kontekście nie sposób też nie wspomnieć o nauczaniu św. Jana Pawła II, szczególnie że zbliża się 40. rocznica ogłoszenia jego encykliki „Laborem exercens” (14 września 1981 r.). Bliskość losu i problemów ludzi pracy dojrzewała u młodego Karola Wojtyły, gdy w czasie okupacji niemieckiej pracował jako zwykły robotnik w kamieniołomach Solvayu. Wśród robotników znalazł wielu przyjaciół, nawet jako kardynał i papież wciąż czuł się jednym z nich. Pisał i mówił o nich z niezwykłym szacunkiem. Na te osobiste doświadczenia u Jana Pawła II nałożyło się jeszcze jego biblijne spojrzenie na człowieka i na ludzką pracę, filozoficzny personalizm oraz fascynacja Norwidem, dla którego praca jest „po to, by się zmartwychwstało”. Z tego wyrosło monumentalne dzieło Karola Wojtyły „Osoba i czyn”, którego liczne wątki znalazły się potem we wspomnianej encyklice.

Ale wydarzenia ostatniego weekendu wymusiły na nas modyfikację treści tego numeru. Napłynęły bowiem wieści ze świata, na tle których nawet nakręcany konflikt izraelsko-polski wydaje się bójką na „Titanicu”. Na naszych oczach kończy się właśnie dominacja USA nad światem. Rodzi się pytanie o naszą odpowiedzialność za chaos, w którym pozostawiamy Afganistan, bo u boku USA braliśmy tam udział w „zaprowadzaniu demokracji”. Nie mniej palące musi być również pytanie o nasze bezpieczeństwo, skoro USA tak niefrasobliwie pozostawiają swoich sojuszników i zwykłych ludzi, którzy im zaufali, na pastwę talibów. Polecam odpowiedzialnym za nasze losy dokładne obejrzenie scen sfilmowanych na lotnisku w Kabulu. Dalej temat ten zostawiam naszym świeckim komentatorom z prof. Kazimierzem Dadakiem na czele.

Pisząc o końcu epoki, mam na myśli również śmierć abp. Henryka Hosera SAC, która boleśnie zaskoczyła nas wieczorem 13 sierpnia. Abp Hoser był człowiekiem nietuzinkowym nie tylko w skali Kościoła w Polsce, ale również w Kościele powszechnym. Pełnił wiele trudnych i odpowiedzialnych misji z ramienia Stolicy Apostolskiej w różnych rejonach świata, począwszy od Rwandy, a skończywszy na misji nadzwyczajnego wizytatora apostolskiego w Medjugoriu. Z jego zdaniem liczyli się papieże Jan Paweł II, Benedykt XVI i aktualnie Franciszek. Sprawie ewangelizacji w Polsce i na świecie oddał nie tylko całe swoje życie, ale także pokaźny majątek odziedziczony po przodkach. Za prawdę i za to, w co wierzył, gotów był nadstawiać głowę, ryzykować zdrowie i opinię w oczach ludzi. Dlatego spośród wszystkich polskich hierarchów był bodajże największym autorytetem moralnym, słyszanym w kraju i za granicą.

Dla środowiska naszego tygodnika był ważnym punktem odniesienia, przyjacielem i obrońcą, od kiedy rozeznał, że wspólnie służymy tej samej sprawie. Był człowiekiem patrzącym dalej niż tylko na czubek własnego nosa, heroicznie wiernym, całkowicie oddanym Bogu. W moim przekonaniu był świętym. Wierzę, że wokół jego grobu w podziemiach warszawsko-praskiej katedry zrodzi się kult. Tam powinny się rozpoczynać wszelkie marsze w obronie ludzkiego życia i godności rodziny. W nadchodzących czasach będziemy potrzebować takiego patrona.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama