Nakaz poddania się badaniom psychiatrycznym wydany wobec polityka, bez logicznego związku z przedmiotową sprawą, to dowód postępującej degeneracji państwa polskiego
Pranie mózgu, robienie wody z mózgu, zdefiniowanie kogoś jako niepoczytalnego wariata, cudaka, psychola, oszołoma — to wszystko już było. Takimi metodami posługiwały się reżimy totalitarne w Rosji carskiej i sowieckiej, a także komuniści w Chinach, Korei, na Kubie, w Niemczech Wschodnich. Ale także w państwach demokratycznych kneblowano wolność słowa i zamykano usta politycznym przeciwnikom przy pomocy politycznej poprawności. Zasadniczym elementem poprawności politycznej jest uznanie przeciwnika za wariata, psychola, oszołoma. Tak właśnie — jeżeli brakuje logicznych argumentów, aby z przeciwnikiem polemizować, aby przeciwstawić faktom fakty, kiedy prawda kłuje w oczy — wtedy należy kogoś określić mianem wariata. I wtedy można mu faktycznie zamknąć usta, uczynić niewiarygodnym przed społeczeństwem i opinią publiczną. Takiemu „wariatowi” można nałożyć swoistego rodzaju medialny kaftan bezpieczeństwa, zakneblować medialnie i nie dopuścić do głosu, zepchnąć do jakiejś niszy i na margines życia społecznego. Kogoś, kto zostanie zdefiniowany jako niepoczytalny, psychol, wcześniej czy później opuszczą nie tylko zwolennicy, ale nawet najbliżsi przyjaciele, rodzina, a nawet ukochana kobieta. Wiem coś o tym z własnego gorzkiego doświadczenia.
Był rok 1985, siedziałem już kilka miesięcy w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, kiedy pod koniec jednego ze standardowych przesłuchań pułkownik bezpieki dał mi propozycję nie do odrzucenia: albo przyznaję się do winy, a wtedy posiedzę „tylko trochę”, albo zrobią ze mnie wariata i wtedy do końca życia nie wyjdę ze szpitala psychiatrycznego o zamkniętym rygorze. Ostatecznie prokurator w akcie oskarżenia przed sądem stanu wojennego zażądał dla mnie 15 lat więzienia.
Sąd Rejonowy w Warszawie skazał Jarosława Kaczyńskiego na obowiązkowe, pod przymusem, badanie psychiatryczne. Piszę celowo „skazał”, chociaż formalnie nie był to wyrok, a jedynie postanowienie, datowane 14 czerwca 2011 r. Faktycznie jednak jest to wyrok na Kaczyńskiego i ewidentna represja karna jak w systemie totalitarnego komunizmu. Założeniem było: albo Kaczyński podda się przymusowemu badaniu psychiatrycznemu, albo zostanie na nie doprowadzony pod przymusem. W obu przypadkach zostanie skompromitowany jako obywatel, który nie szanuje państwa prawa, a medialnie będzie można wmówić ludziom, że i tak jest chory psychicznie, czyli jest wariatem. W ten sposób będzie można skutecznie wyeliminować byłego premiera rządu Rzeczypospolitej, a obecnie lidera opozycji parlamentarnej, antykomunistę i działacza niepodległościowego. W dodatku sąd nie sprecyzował, czy Kaczyński ma być umieszczony w zakładzie psychiatrycznym na obserwacji, czy też wystarczy, że zgłosi się na badanie przed komisją lekarską. Istnieją uzasadnione obawy, że sądowi chodziło o izolację byłego premiera w szpitalu.
Szczególnie niebezpieczny jest fakt, że sąd wydał „wyrok” na Jarosława Kaczyńskiego zgodnie z obowiązującym prawem, chociaż nie żyjemy już w PRL, ale w III RP. Dlatego ten „wyrok” na Kaczyńskiego stanowi kolejny dowód degeneracji państwa, dokonującej się za sprawą rządzącej dziś ekipy. Oto sąd sprzeniewierza się swej konstytucyjnej niezawisłości i odgrywa wobec „zleceniodawców z góry” rolę służalczą. Nęka, szykanuje i upokarza wybitnego, stojącego na czele opozycji męża stanu. Sąd — naruszając elementarne standardy cywilizowanego państwa — jakby działając na polityczne zlecenie, dezawuuje lidera politycznej konkurencji w przeddzień parlamentarnych wyborów. Tego rodzaju sąd hańbi polski wymiar sprawiedliwości.
Jednocześnie zaś sąd popełnia wyjątkowej miary niegodziwość. Wobec osoby poddanej przymusowym badaniom psychiatrycznym zasiewa w opinii publicznej wątpliwość, co do jej poczytalności i czyni jej niepowetowaną krzywdę. W ten sposób przekroczono w Polsce kolejną granicę podłości i politycznego barbarzyństwa. Uczyniono kolejny krok w kierunku resowietyzacji. W Związku Sowieckim ludzi wybitnych i niepokornych władza poddawała przymusowej opiece psychiatrów. Czy to przypadek, że tego rodzaju praktyki wracają do łask w Polsce rządzonej przez Donalda Tuska i to w okresie, kiedy proklamowane zostało obowiązkowe pojednanie z Rosją Władimira Putina, niegdyś wysokiego funkcjonariusza KGB?
Władimir Bukowski (ur. 1942), zwany „sumieniem demokracji rosyjskiej”, to człowiek, który 45 lat temu przekazał na Zachód prawdę o tym, jak w Rosji sowieckiej KGB dokonuje zbrodniczych eksperymentów medycznych z wykorzystaniem psychiatrów, aby zwalczać opozycję demokratyczną i antykomunistyczną. Uczony pisarz, humanista sam został za swą działalność przeciwko reżimowi sowieckiemu skazany łącznie na 16 lat więzienia w łagrach Gułagu i na 12 lat — w zamkniętym szpitalu dla wariatów, gdzie torturowano go psychicznie, usiłując zmienić jego osobowość.
Władze sowieckie uznały Bukowskiego za wariata, bowiem tylko wariat, osobnik psychicznie chory mógł walczyć z reżimem komunistycznym i twierdzić publicznie, że jest to reżim zbrodniczy i ludobójczy.
W 1976 r. Bukowski został wymieniony za agenta KGB Luisa Corvalána i od tej pory mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie jest profesorem słynnego Uniwersytetu w Cambridge. Napisał wiele książek, w tym książki ujawniające prawdę o Rosji Sowieckiej, komunizmie, a także o naiwności Zachodu w stosunku do Rosji. Jeszcze w Rosji Bukowski napisał i wydał konspiracyjnie książkę dla opozycji demokratycznej „Podręcznik dla nieprawomyślnych”, gdzie opisał zbrodnicze metody psychiatryczne stosowane masowo w Związku Sowieckim przez KGB. To także Bukowski ujawnił genezę zbrodni psychicznej. W okresie dyktatury Lenina i Stalina CZEKA, GPU, NKWD wymordowały nie mniej niż 20 milionów ludzi, albo przez rozstrzelania, albo w obozach koncentracyjnych — łagrach. Po 1956 r. nowy sowiecki dyktator Nikita Chruszczow potępił represje stalinowskie i zapowiedział ich zakończenie. Nie było to prawdą, ale istotnie zostały one ograniczone. Jak jednak reżim komunistyczny miał zwalczać przeciwników? Sięgnięto po psychiatrię. Chruszczow w 1959 r. oświadczył wprost: „Czy choroby i zaburzenia psychiczne mogą występować u niektórych ludzi w społeczeństwie komunistycznym?”. I odpowiadał twierdząco, dodając: „A wobec tego mogą też istnieć przestępstwa charakterystyczne dla ludzi chorych umysłowo. Obecnie w ZSRS istnieją ludzie, którzy walczą z komunizmem, ale u takich ludzi bez wątpienia stan psychiczny nie jest w normie”.
W sowieckiej rzeczywistości ten wywód Chruszczowa był faktycznie realną decyzją, aby władza komunistyczna definiowała przeciwników politycznych jako wariatów, psycholi, ludzi obłąkanych. Jeżeli bowiem po dziesiątkach lat propagandowego, totalnego i codziennego „prania mózgów”, udowadniania, że komunizm jest najdoskonalszym z systemów oraz że Boga nie ma, nadal pojawiali się ludzie mający odmienne zdanie, to musieli być agentami obcych państw lub obłąkani. Gdy niewygodnie było wytoczyć im procesy lub uwięzić w łagrach, czyniono z nich psychicznie chorych, co stało się elementem sowieckiej polityki karnej wobec osób niezależnie myślących.
I ta polityka okazała się niezwykle skuteczna. Szczególną i złowrogą rolę w jej realizacji odegrał Wszechzwiązkowy Instytut Naukowo-Badawczy Psychiatrii Ogólnej i Sądowej im. Serbskiego w Moskwie. To jego pracownicy — na zamówienie KGB — sporządzali diagnozy niemające nic wspólnego z faktycznym stanem zdrowia, przedstawiające ich ofiarę jako osobę psychicznie chorą, mającą jednostkę chorobową: „schizofrenię pełzającą”, która dawała całkowitą dowolność w diagnozowaniu. Tym bardziej że jednym z jej przejawów była „nieprawomyślność”. Gen. Timofiejew, naczelny psychiatra sowieckiej armii, pisał: „Nieprawomyślność może być uwarunkowana chorobą mózgu, kiedy proces chorobowy rozwija się bardzo wolno, miękko (powoli przebiegająca postać schizofrenii), a inne jego przejawy i pozostają niekiedy aż do popełnienia czynu przestępczego niezauważalne”.
Szpitale psychiatryczne, tzw. psychuszki, stały się postrachem Rosji sowieckiej w ostatnich dekadach jej istnienia. Według supertajnych raportów szefa KGB gen. Jurija Andropowa, szacowano, że w całym Związku Sowieckim jest około 70 tysięcy „niebezpiecznych psychicznie”, a ponad 1,2 miliona „wymagających psychicznej hospitalizacji”! Na podstawie tego raportu 22 stycznia 1970 r. sowieckie Politbiuro na Kremlu podjęło formalną decyzję o utworzeniu psychiatrycznego Gułagu, jak nazwał go Bukowski.
W okresie rządów premiera Jana Olszewskiego (1991-92) zarówno samego premiera, jak też jego zwolenników z całą bezwzględnością zwalczały środowiska, na czele których stali Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Donald Tusk, Tadeusz Mazowiecki oraz wszystkie środowiska postkomunistyczne i lewackie. To wtedy podważono wiarygodność premiera Olszewskiego, Jana Parysa, Antoniego Macierewicza, Radka Sikorskiego, Lecha i Jarosława Kaczyńskich poprzez określenie ich jako psychole i oszołomy. To weszło na stałe do języka politycznego III RP.
Tych określeń, które mają zdyskredytować i wyszydzić środowiska patriotyczne, niepodległościowe, używa się nadal. Oszołom i psychol to tyle co wariat, chory psychicznie, nienormalny, którego należy wyizolować z polityki, a najlepiej w ogóle z życia społecznego. Tych haniebnych określeń z lubością używają publicyści zarówno „Gazety Wyborczej”, jak też Urbanowego tygodnika „NIE”. Sam doświadczyłem tego wielokrotnie, kolejny raz w czerwcu br., gdy „NIE” opublikowało artykuł „Cudak nad Wisłą”. To właśnie ja. Cudak to łagodna forma psychola, niepoczytalnego, który ośmielił się napisać książkę „Imperium Zła — Rosja przeciw Polsce i Europie”, gdzie jest rozdział o Cudzie nad Wisłą 1920 r. i polskim zwycięstwie. A za to należy obśmiać, a autora wyszydzić jako cudaka — wariata nieszkodliwego, ale wariata.
opr. mg/mg