Grecka tragedia, czyli błędne koło strefy euro

Po przegranym referendum Grecy znaleźli się o krok od wystąpienia ze strefy euro i bankructwa państwa. Czy na taki scenariusz starczy im odwagi? I czy opłaca się on Unii Europejskiej?

Grecka tragedia, czyli błędne koło strefy euro

Po przegranym referendum Grecy znaleźli się o krok od wystąpienia ze strefy euro i bankructwa państwa. Czy na taki scenariusz starczy im odwagi? I czy opłaca się on Unii Europejskiej?

Od kiedy w lutym do władzy w Grecji doszła lewicowo-populistyczna Syriza, a premierem został jej lider Aleksis Cipras, negocjacje między rządem w Atenach, a tzw. Trójką (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy) przypominały sytuację, w której dwa samochody jadą naprzeciwko siebie tym samym pasem ruchu i żaden nie chce skręcić. W takiej sytuacji zderzenie jest nieuniknione. Nic zatem dziwnego, że właśnie do niego doszło.

Obie strony były przekonane, że druga z nich blefuje i w końcu ustąpi. Zwłaszcza że i jedna, i druga ma za sobą poważne argumenty. Wierzyciele pożyczyli Grecji już ponad 300 mld euro i nic dziwnego, że pożyczając kolejne pieniądze (a tego dotyczyły negocjacje), chcieli mieć wpływ na to, jak Grecy będą reformować swoją gospodarkę. Do tego dochodzą złe doświadczenia z przeszłości, kiedy rządzący w Atenach wydawali pieniądze otrzymywane z UE niezgodnie z ich przeznaczeniem i fałszowali statystki oraz raporty.

Z drugiej strony, Grecy podkreślają, że w wyniku narzuconych im przez Trójkę „reform” ich gospodarka skurczyła się w ostatnich latach o 25 proc., co tylko wpędziło ich w jeszcze większe kłopoty, a zdecydowana większość pożyczonych przez międzynarodowe instytucje pieniędzy (około 90 proc.) poszła na spłatę zobowiązań względem zagranicznych banków (głównie niemieckich i francuskich), więc tak naprawdę służyły one tzw. rolowaniu długów, a nie pomocy Grekom. Do tego sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał, że dług Grecji jest „niespłacalny” i konieczna jest jego redukcja.

Dobranoc Grecjo

Odwołanie się przez premiera Ciprasa do woli narodu w referendum przerwało na chwilę maraton negocjacji. Wyniki są jednoznaczne. Aż 61 proc. uczestników referendum w Grecji ws. warunków zagranicznej pomocy zagłosowało na „nie”. Grecki premier jest przekonany, że takie wyniki wzmocniły jego siłę w negocjacjach. W telewizji tuż po ogłoszeniu wyników Cipras zapewnił, że jego rząd doskonale wie, że nie ma prostych rozwiązań. — Są jednak rozwiązania sprawiedliwe, rozwiązania, które można przyjąć, jeśli tylko chcą tego obie strony — stwierdził. Zapewnił, że jego rząd nie chce zerwania z Europą, w referendum otrzymał jednak mandat do nowych negocjacji.

Wystarczy jednak wsłuchać się w komentarze europejskich polityków, by zrozumieć, że nie będzie to łatwa sprawa. — Musimy reagować ze spokojem, ale jedno musi być jasne: brudne chwyty lewicowych szantażystów i ludzi okłamujących naród, w rodzaju premiera Grecji Aleksisa Ciprasa, nie mogą zakończyć się sukcesem — na gorąco komentował lider będącego w niemieckiej koalicji rządowej CSU Andreas Scheuer. Polityk powiedział, że Cipras i jego lewicowy rząd wprowadzili Greków w błąd, wmawiając im, że możliwe jest zachowanie waluty euro bez reform. „Dobranoc, Grecjo” — powiedział po grecku, komentując wyniki referendum.

Inne komentarze, choć nieco bardziej wyważone, idą dokładnie w tym samym kierunku: pozostałe kraje strefy euro nie mogą się ugiąć i kolejny raz ustąpić Grekom. Podobne są zresztą nastroje wśród europejskiej opinii publicznej. Z opublikowanego tuż przed referendum sondażu wynika, że 85 proc. Niemców jest przeciwnych dalszym ustępstwom UE wobec Grecji; tylko 10 proc. jest innego zdania. Z kolei w Polsce na pytanie, czy Unia powinna nadal pomagać finansowo Grecji, 60 proc. badanych udzieliło odpowiedzi negatywnej, zaś pozytywnej zaledwie 29 proc.

Kompromis albo Grexit

Na stole negocjacyjnym leżą teraz tylko dwa scenariusze. Albo dojdzie szybko do jakiegoś kompromisu, albo nieunikniony będzie Grexit, czyli scenariusz, w którym Ateny opuszczają strefę euro.

Tego drugiego rozwiązania boją się wszyscy — nikt bowiem nie jest w stanie przewidzieć, jakie konsekwencje pociągnie wyjście jednego kraju ze strefy euro. Sami Grecy też woleliby się dogadać, tylko na korzystniejszych dla siebie warunkach. Jeśli do kompromisu ma dojść, powinno się to stać przed 20 lipca, kiedy to Grecja ma do zapłacenia Europejskiemu Bankowi Centralnemu 3,5 mld euro.

— Obie strony będą rozmawiać pod presją daty i się dogadają — wszystkim zależy, by Grecja została w strefie euro. Cipras już wygrał bitwę. On by chciał wygrać wojnę, ale w tym sensie, żeby dostać redukcję długu i pozostać w strefie euro. Trzeba jasno powiedzieć: Grecja nie wyjdzie z tego długu bez jego redukcji — przewiduje Jakub Borowski, główny ekonomista banku Credit Agricole.

Gra toczy się o Hiszpanię

Jednak wśród ekonomistów i polityków nie brakuje opinii, że referendum w Grecji jest doskonałym pretekstem, by Grecję wreszcie ze strefy euro wykluczyć. „Głosując na «nie» w referendum, Grecy dokonali najgorszego wyboru, ale Europa powinna pozwolić Grecji wyjść ze strefy euro, by zapobiec ryzyku szerzenia się zarazy braku reform w innych krajach i ocalić wspólną walutę” — oceniał w swoim komentarzu po referendum „Wall Street Journal”.

„Przekaz bowiem będzie taki, że inne zadłużone kraje w Europie też mogą sięgać po polityczne wymuszenia, by zablokować reformy na rzecz wzrostu gospodarczego” — zauważa. Lewica we Włoszech, w Portugalii i Hiszpanii zyskałaby bowiem nowy argument przeciwko reformom, które już zaczęły przynosić postępy. To mogłoby skazać na porażkę centroprawicowy rząd w Hiszpanii w wyborach, które odbędą się jeszcze w tym roku” — ocenia dziennik. A trzeba pamiętać, że do władzy w Hiszpanii może dojść skrajnie lewicowa Podemos, która jest w swoich żądaniach jeszcze bardziej radykalna niż grecka Syriza. Wielu polityków w strefie euro wierzy, że trudny los Grecji po jej opuszczeniu odstraszy naśladowców.

Jak będzie wyglądał ewentualny Grexit? Grecy będą musieli wprowadzić własną walutę (być może nawet wrócą do drachmy) i opuszczą strefę euro. Nowa waluta pozwoli im przede wszystkim na drukowanie pieniędzy, które rząd z pewnością przeznaczy przede wszystkim na uregulowanie zadłużenia wobec swoich obywateli, wypłacając im zaległe pensje. Oczywiście drukowanie pieniądza wiąże się z ryzykiem wysokiej inflacji, a co za tym idzie, podniesieniem stóp procentowych i wzrostem kredytów na prowadzenie działalności gospodarczej.

Jak bankrutują państwa?

Inną z konsekwencji będzie już faktyczne bankructwo Grecji, czyli zaprzestanie spłacania zobowiązań. Wbrew pozorom państwa bankrutują dość często — sama Grecja od czasu utworzenia państwa w 1830 r. ogłaszała niewypłacalność już sześć razy, zaś po II wojnie światowej na całym świecie takich przypadków było 136. Dla przykładu, Polska okazywała się niewypłacalna już trzykrotnie: w 1936 r. (wielki kryzys), w 1940 r. (skutek wydatków wojennych, których nie mógł regulować odcięty od kraju rząd londyński) i w 1989 r. (redukcja zadłużenia pozostałego po rządach komunistycznych wynegocjowana przez Balcerowicza).

Jednak są także bardziej współczesne przykłady. W nieco podobnej sytuacji, jak dziś Grecja, przed 14 laty była Argentyna. Podczas recesji w latach 1999—2002 Argentyna utraciła jedną czwartą PKB. W styczniu 2002 r. roku peso zostało „odwiązane” od dolara i natychmiast jego kurs spadł przeszło trzykrotnie. Efektem było ogromne zamieszanie w finansach kraju, blokada kont bankowych i bankructwo wielu firm, bo na skutek dewaluacji peso ich dług w walutach obcych wielokrotnie wzrósł. Ale zamieszanie trwało dosyć krótko i już w 2003 r. Argentyna zaczęła się szybko rozwijać. W ciągu trzech lat PKB wzrósł do poziomu sprzed kryzysu.

Ostatnim głośnym bankructwem było bankructwo Islandii w 2008 r. Liberalizacja przepisów bankowych na początku XXI w. spowodowała, że cały sektor rozrósł się tam do ogromnych rozmiarów wielokrotnie przekraczających PKB kraju. Kiedy zaczął się kryzys finansowy, rząd nie był w stanie im pomóc i pozwolił im upaść. Prawie pół miliona ludzi spoza Islandii — głównie Brytyjczyków i Holendrów — którzy mieli w tamtejszych bankach około 6,7 mld euro, zostało „na lodzie”. Ich straty pokryły rządy Wielkiej Brytanii i Holandii, domagając się następnie od Islandii zwrotu tych pieniędzy. Ta jednak najpierw odmówiła, a później, gdy pod presją obu tych państw zgodziła się na porozumienie o spłacie długu, Islandczycy je odrzucili w referendum. Islandia po tym kontrolowanym bankructwie szybko wróciła do normalnego funkcjonowania.

Jak będzie w przypadku Grecji? Tego nie wie nikt.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama